sobota, 30 listopada 2013

Czemu i po co

Jest w jakimś sensie dobrze. Późny wieczór (znowu to poczucie obciachu i banalności) sprzyja lekkiemu zatrzymaniu w biegu nie wiadomo dokąd. Powinienem się zastanowić nad celem. Ha ha. Zaraz napiszę podręcznik do egzystencji, np. "Przez cel do szczęścia i pieniędzy" albo "Wyceluj własne życie" albo
coś równie zabawnego. Jak widzicie, nie zawsze powinno się pisać.
Samotność ma mnóstwo dobrych stron, choć nie chciałbym być, jak ci znani mi faceci, którzy nie są samotni z wyboru, a z konieczności. Widać po nich, że nie chcą być sami, rozglądają się nerwowo w poszukiwaniu ostatnich może okazji, ale to już tylko ruchy pozorne. Zapadli się w tę samotność i  nic tego nie zmieni.
Jeszcze nie wiem, jak nie pokazywać po sobie, że mi zależy. Pewnie trzeba długo ćwiczyć.
Słucham Jimi Tenora, dla uspokojenia, nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłem. Znów nie umiem opisać muzyki, choć może akurat ona nie do opisywania jest. Prawie 15 lat temu ta płyta. Zapomniałem, że była.
Co to właściwie kogo obchodzi, uprzejmie Was wszystkich przepraszam za nocne mamrotanie.
 Przyszedł mi do głowy pierwszy wers wiersza, ale jak przyszedł, tak uciekł. Zdziś śpi, ale pewnie jeszcze muszę z nim wyjść. Bardzo uważam, żeby nie mówić do niego, jak kiedyś, bo to nie jest mój sposób mówienia. Próbuję się odzwyczajać od wdrukowanych właściwie tekstów i sposobów i bardzo powoli, ale wychodzi. Dlatego wolałbym go nazywać Żulikiem, ale to chyba za późno już. Zresztą Żulik się jednak źle kojarzy.
A oto obiecane, bądź nie - zdjęcie z kangurem. Podobnie jak moje ostatnie na FB zrobiła Karolina w trakcie naszej zakładowej,  z Romualdem również, wycieczki do Parku Krasnala. Enjoy!







piątek, 29 listopada 2013

Rano bez śladu

wszystko znika.

Nie da się czasem nie pisać

Już myślałem, żeby dziś nie pisać. To nie był dobry dzień i musiałbym tylko o tym. Że przypomniało się wszystko i tętno 140 na minutę i żal, złość, wściekłość nawet, wszystko naraz, w dodatku bez odreagowania. Bo trzeba robić twardą minę. Bo już nie ma przeszłości, stała się pustą przestrzenią, z której tylko Zdziś został, tak trzeba. A tu cały dzień z każdego kąta upiory dawne, stare sprawy, głupie sentymenty. Mokre oczy. Piesek niby mocno śpi, ale czujny cały czas, nagle podnosi głowę, czy aby wszystko w porządku.
 Oczy niby zamknięte, ale przez włosy nie widać, że co jakiś czas patrzy.
Piszę trochę z rozpędu, dla odreagowania, trochę na siłę, słuchałem sobie dziś Jana Gondowicza w 2, była audycja o Bruno Schulzu, pewnie w archiwum zaraz bedzie można odsłuchać, to koniecznie. Jak wiadomo, Jan Gondowicz jest gigantem, ale tu dał po prostu taki popis, że ja sobie tak myślałem uparcie - ale po co ci to pisanie, ty już sobie daj spokój, ty po prostu nie udawaj, że umiesz. I jeszcze dziś na Wyborczej krótki felieton Mariusza Szczygła i te same myśli - po co męczysz siebie i innych, kogo to obchodzi i pocotonaco komu? Przygody Zdzisia? Twoje głupie bo zawinione traumy? Przepraszam Was za nicość tego wpisu, za jego łzawość wyczuwalną, za nijakość opisywanych zdarzeń. To tylko tętno, potworna sztywność mięśni z tłumionej złości, ból po kopniętej skrzynce w nodze jeszcze teraz.
Nie opowiem Wam nic ważnego, wyleję tylko nicość własną. Wszystko dziś w środku, niewypowiedziane, poczucie niesprawiedliwości (ha ha), głupi żal. Pewnie rano nie będzie śladu.
Może więc nie trzeba było nic pisać? Może ugiąć się przed niemocą? A może jednak nie. Nie będę pisarzem, ale piszę, bo tylko tak sobie radzę ze światem i ze sobą. Ale też to nie terapia. To nieco nieostrożna próba sprawdzenia siebie starciu ze słowem. Że tak powiem.

środa, 27 listopada 2013

Myszka Miki jako wehikuł lansu

Cały ten post miał być o nowym pomyśle przedstawicieli pewnej partii, aby w ramach budżetu obywatelskiego stworzyć niezwykle atrakcyjny park dla dzieci pod wezwaniem Myszki Miki. Nie chce mi się o tym pisać, bo mam wrażenie, że dla przedwyborczego lansu nie można było wymyślić już nic bardziej populistycznego. I to pod sztandarem partii, której przywódca tak wiele zrobił dla popularyzacji twórczości Witolda Gombrowicza. Pomysłodawcy powołują się na przykład Parku Krasnala w pobliskiej Nowej Soli jako wzorcowy dla tego typu miejsc. Ciekawość nie dała mi spokoju i delegacją pracowniczą udaliśmy się do rzeczonego. Jest kuriozalnie i żużlowo. Wizyta w tym miejscu po raz kolejny utwierdziła mnie w smutnym przekonaniu, że nasze wszystkie próby edukowania estetycznego nie mają najmniejszego sensu w zderzeniu z tym, co oferujemy dzieciom w przestrzeni publicznej, jako atrakcję i miejsce zabawy. 5 metrowy krasnal ogrodowy jako wyznacznik wysokiej jakości miejsca. Możemy sobie w tych naszych galeriach stawać na głowie. I tak wygra gipsowy kangur, w każdej konkurencji. I żużlowy motor zawsze.
 Sam słyszę jakie to nudne, dodać muszę jedynie, że nasi partyjni mocarze umysłu użyli MM nie jako popkulturowego symbolu, a jeno przez odniesienie do falubazowej MM. Mało, że to populizm. Ale słowa, które mi się tu ciśnie na usta, z powodu poprawności politycznej, którą naprawdę cenię jako zachowanie konieczne w przestrzeni sporu, oczywiście nie wypowiem.
 Jesień mnie dopada, jak pies wychudłego zająca. Uciekałem jej w jakąś wesołkowatość, ale dogania i gryzie do krwi. Dużo wspomnień i niepotrzebnego rozpamiętywania. Duże niewiary w dalszy pozytywny rozwój wypadków. Co myślę, chyba nie ma sensu, podstaw, przyszłości. Niczego. Jest głupią mrzonką, którą sam sobie wymyśliłem, w błogim  przekonaniu, że mnie zbawi. Pewnie by mogła, ale wszystko to wymagałoby nieziemskiej odwagi, skoku na głębię, wiary jeszcze głębszej. Ale OK, takie decyzje to już dziś rzadkość. W książkach tak bywało a i to w niektórych tylko.
 Z zimna rodzą się demony mroźnej niewiary. Ze wszystkich baśni Andersena najbardziej bałem się Królowej Śniegu i historii chłodu emocjonalnego. "Mały Kaj był siny z zimna, prawie czarny, ale nie wiedział o tym i nie czuł wcale chłodu, gdyż królowa śniegu zamroziła pocałunkami nawet dreszcze w jego ciele, a serce jego stało się kawałkiem lodu." Scena spotkania Gerdy i Kaja w pałacu KŚ, jego lód wewnętrzny i jej walka o jego roztopienie, to mimo charakterystycznej dla epoki emfazy, jedna z najpiękniejszych scen w historii literatury. Ale - pamiętacie? Królowa zostawiła ich samych. Była pewna zamrożenia Kaja, nie wierzyła w silę Gerdy. Przegrała trochę na własne życzenie, ale może nie chciała wygrać. Może po prostu tak ciągle grała i to było najfajniejsze. 
 W moim pierwszym egzemplarzy Baśni, napisałem przy rysunku J.M. Szancera, który zilustrował je tak, że mam w oczach te obrazy do dziś - Diabły som gupie. Nie pamiętam samej czynności, ale pamiętam wściekłość, która jej towarzyszyła. Uczniowie czarnoksiężnika (z rogami ich Sz. narysował) wzlatywali w górę ze zwierciadłem, które wykrzywiało wszystko i piękne zmieniało w brzydkie. Zresztą, przeczytajcie sobie raz jeszcze, jest np. tu http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krolowa-sniegu.html choć bez ilustracji. A KŚ była na okładce...


A tu pewna odmiana Myszki. Jest w środku obrazka.




wtorek, 26 listopada 2013

Demokracja deweloperska i jej koszmary najstraszniejsze

Wybrałem się dziś w okolicę amfiteatru. Niezielonogórzanom wyjaśnię pokrótce, że jest tu Park Piastowski, piękne miejsce, początek dużego lasu, trochę już parkowego, ale jednak. Sam Park jest założeniem jeszcze przedwojennym, nieco zdemolowanym przez masyw zbudowanego dla celów Festiwalu Piosenki Radzieckiej amfiteatru. Wiedziałem, że coś się tam strasznego buduje w okolicy, ale rzeczywistość przerosła najgorsze obawy. Jakoś instynktownie omijałem tę okolicę, parkując samochód gdzie indziej, gdy szedłem na spacer ze Zdzisiem. Tym razem, przez bezlistne drzewa zamajaczyło mi coś niezwykle koszmarnego, potworny wrzód na ciele parku. Wcielenie pojęcia "demokracja deweloperska". Arogancki, potworny, demolujący przestrzeń wyraz wyższości bogatego nad biedakiem, szmatławym gołodupcem, debilem który nie potrafi zarobić na nic więcej, jak tylko na żarcie. Na wzgórzu, za płotem, aby lepiej widzieć emerytów ciągnących swoje kundle niby na spacer a pewnie do zjedzenia z biedy. Ze swojego opancerzonego osiedla, by oddzielić się od tłuszczy, tłumu, czerni, osiedlowych barbarzyńców.
 Zastanawia mnie tylko, jak my wszyscy, mieszkańcy tego miasta, mogliśmy do czegoś takiego dopuścić. Droga do tego czegoś, dla samochodów, przecięła ten park, jak nieusuwalna blizna po dziecięcej chorobie szalonego kapitalizmu. Ciekawe, kiedy ten szlam zostanie zlikwidowany jako przeżytek czasów choroby neoliberalizmu? Za 50 lat? 100? Bo jestem pewien, że to się stanie. I pewnie już tego nie zobaczę, ale chętnie przycisnął bym guzik detonatora.
 To nie jest z zazdrości. Wierzę, że są ludzie którzy swoim umysłem i ciężką pracą potrafią zdobyć środki na dom luksusowy, wygodny i w wybranej okolicy. Jeśli jednak kupią dom akurat tu, wykażą się brakiem rozumu, który oczywiście być może nie jest konieczny do zarabiania pieniędzy i nie jest to ironiczny żart.
Czułem się, jakby ktoś dał mi w twarz. Jakby to, że tu mieszkam ja i wielu innych starających się o to miasto, miało tyle znaczenia, co mała psia kupka. Nie wiem, po co, dla jakiego prestiżu, kaprysu, bałwaństwa zbudowano to coś. Wiem jedno, to nawet nie jest skandal. To jest rozpaczliwy koniec złudzeń.
















Uwierzcie, zdjęcie nie oddaje ohydy tego czegoś.

niedziela, 24 listopada 2013

Poranne słuchanie i orzechy


Opisy niedzielnych poranków to już szczyt obciachu. Jakoś jednak postanowiłem trochę odrobić zaniedbania z czasów, kiedy trochę nie miałem ochoty, trochę prądu a trochę po prostu życia w sobie jakiegokolwiek śladu.  Jest już prawie południe, no więc wstyd trochę mniejszy, ale nadal niedziela. Słucham trzeciej pod rząd płyty Massive Attack, dawno nie słuchałem. Pełna satysfakcja, choć trudno mówić o jakimś optymistycznym rozpoczęciu dnia. Staram się nie wsłuchiwać w teksty i nie dobijać jeszcze bardziej depresyjnym przekazem, udaje się, pozostaje rytm oraz nieumiejętność upisywania muzyki. Nieumiejętność opisywania w ogóle. Na Waszych oczach się tego uczę, wybaczcie. Od rana zdążyłem pójść na mały spacer ze Zdzisiem, niewielkie zakupy zrobić (od tygodnia próbuję kupić cukier i ciągle zapominam), nakarmić siebie i psa, wykonać kilka zabiegów hignienicznych. Wpisać niepotrzebne zdanie w FB dyskusji. Też zdążyłem, wobec nieuchronnie i jakby za szybko upływającego czasu.
 Robię wokół siebie mnóstwo materialnego bałaganu. Nie wiem, czy to brak ćwiczeń w sprzątaniu i systematyczności, czy może odbicie wewntętrzego nieporządku. Dość powiedzieć, że każdą przestrzeń w krótkim czasie doprowadzam do stanu kompletnej dysharmonii estetycznej. No dobra, to jeszcze jedna umiejętność do nauczenia.
 Samotne spędzanie dnia ma tę zaletę (a może także wadę), że nic się nie musi. Niczego nie trzeba robić wbrew sobie, niczego udawać, konieczności wynikają wyłącznie z własnego poczucia odpowiedzialności. W harmonijnym jednakowoż związku jest chyba jednak podobnie. Nie trzeba nikogo ani niczego udawać, w dodatku odpowiedzialność rozkłada się na dwie osoby. No właśnie. Upada mit o rozkoszach samotności. Jest rodzajem niepełnej sprawności. Ogranicza i jest pozorną niezależnością. Sprowadza jeszcze gorszą zależność.
 Zdzi wymusza rzucanie piłeczki. Mimo swej nieobecności na FB jest bardzo realny, zjadł dziś mnóstwo od rana i jest trochę nadaktywny jak dla swojego pana, przepełnionego jedzeniem i wątpliwościami.



















Choć wieczór zapowiada się miło. Chciałbym żeby było, żeby było już zawsze, a przynajmniej długo
i szczęśliwie. I doskonale wiem, że nic z tego nie będzie, ale tak bardzo chcę.
 Dobra, te enigmatyczne chcenia nie są tu chyba najszczęśliwszym elementem. Nie mogę powiedzieć nic a chyba i tak nic nie ma do mówienia.
Orzechy zacząłem jeść wczoraj u Beaty i Artura. Dziś kupiłem sobie już gotowe i wyłuskane. Podobno poprawiają Rozum. Cóż tu poprawiać, jak dawno zgubione...Ale Zdziś lubi.

Ekspiacja

Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB,

sobota, 23 listopada 2013

Paul Celan jego głos

Ja chyba zrozumiałem naprawdę ten wiersz dopiero teraz tak naprawdę kiedy go usłyszałem w wykonaniu autora po co pisać tak sobie myślę nie chcę pisać ani wierszy ani nic nic nie chcę
Trochę jest histerii w moim wpisie i nie przez przypadek choć oczywiście jest jakimś obciachem totalnym odkrywanie Celana dziś, ale się nie wstydzę no czasem tak jest.

http://ubumexico.centro.org.mx/sound/celan_paul/Celan-Paul_1-02-Todesfuge.mp3

Paul Celan
FUGA ŚMIERCI

Czarne mleko świtu pijemy je w wieczór
pijemy w południe i rano pijemy je nocą
pijemy pijemy
kopiemy grób w przestworzach nic w nim nie uwiera
Mieszka w domu mężczyzna igra z wężami i pisze
pisze o zmierzchu do Niemiec twe włosy złote Margareto
napisał wychodzi przed dom iskrzą się gwiazdy
gwiżdżąc zwołuje swą sforę
gwiżdżąc zwołuje swych Żydów każe im grób kopać w ziemi
rozkaz wydaje nam zagrajcie do tańca

Czarne mleko świtu pijemy cię nocą
pijemy cię rano w południe pijemy cię w wieczór
pijemy pijemy
Mieszka w domu mężczyzna igra z wężami pisze
gdy zmierzcha pisze do Niemiec twe włosy złote Margareto
Twe włosy popielne Sulamito kopiemy grób w przestworzach
nic w nim nie uwiera

Woła głębiej wbijcie się w glebę hej wy tam a wy 
tam grajcie śpiewajcie
sięga po żelazo za pasem wywija nim jego oczy niebieskie
szpadlami wbijcie się głębiej hej wy tam
a wy tam grajcie dalej do tańca

Czarne mleko świtu pijemy nocą
pijemy cię w południe i rano pijemy cię w wieczór
pijemy pijemy
Mieszka w domu mężczyzna twe włosy złote Margareto
twe włosy popielne Sulamito igra z wężami
Czulej śmierć swą grą wzywajcie śmierć jest
mistrzem z Niemiec
woła ciemniej ciągnijcie smyczki wznieście się 
z dymem w powietrze
znajdziecie swój grób w obłokach nic w nim 
nie uwiera

Czarne mleko świtu pijemy cię nocą
pijemy w południe śmierć jest mistrzem z Niemiec
pijemy cię wieczorem i rankiem pijemy pijemy
śmierć jest mistrzem z Niemiec jej oko niebieskie
i trafi cię kulą z ołowiu i trafi cię celnie
Mieszka w domu mężczyzna twe włosy złote Margareto
i sforę swą na nas szczuje i daje nam grób
w przestworzach
igra z wężami i śni śmierć jest mistrzem z Niemiec
twe włosy złote Margareto
twe włosy popielne Sulamito
tłum. Piotr Lachmann

Zniknięcie Zdzisia

Oczywiście z fejsbuka. Nie zaskoczyło mnie specjalnie ani nie oburzyło, w końcu ani jego strony, ani fanpejdża nie zakładałem. Nawet trochę myślałem, że to niekoniecznie potrzebne. Wiedziałem jednak, że ma trochę znajomych i nawet niekiedy miłośników. Cóż, to jednak zwykły piesek po prostu, nie za mądry, piękny też niespecjalnie, choć charakterystyczny. Lubi piłeczki, jak miliony psów, chodzić na spacery, włazić do łóżka. Nie różni się od innych psów specjalnie. Tak samo pachnie. Jest może zbyt kapryśny i niekiedy długo nie je psiego, które mu daję. Jego historię już tu opisywałem, tę konfabulacyjną i tę prawdziwą. Był kiedyś pieskiem wspólnoty, koncyliacji, godził w kłótni i reagował na agresję. Chyba był mocno neurotyczny wtedy, dziś jest spokojny i stonowany, nie licząc reakcji na inne psy. Tego go nie oduczyłem i pewnie już nie oduczę.
Jego była pani myśli pewnie, że jeśli Zdziś zniknie z fejsbuka, to zniknie całkiem. Nieobecność na FB to dla niektórych realna nieobecność. Otóż jednak nie. Zdziś jest jak dawniej. Je, trawi, wydala, prosi łapkami i zmusza do rzucania piłeczki. Ma gdzieś swoją obecność albo nieobecność na FB. I tak nie byłby tu gwiazdą, bo nie ma skłonności. Jest pragmatyczny w swoich zachowaniach, wie kiedy zrezygnować i kiedy nadużywa cierpliwości. Jest nadal wspaniałym towarzyszem podróży, nie narzeka na trudy i z radością przyjmuje każdą trasę. Może iść długo i zawsze ze mną.
 Czasem będę tu zamieszczał jego zdjęcia, nie za często, nie zmienia się zanadto z biegiem dni.
Nie umiem pisać długich tekstów. Odwiedziłem niedawno bloga pana Mariana Piłki, bo zainteresowała mnie tematyka postu o okropnościach sztuki współczesnej. Bardzo to był długi wpis i o sztuce tam też było, ale było też o wszystkim, i o Palikocie było, i o Platonie, i ciągnęło się trochę bez ładu i składu. Czasem długo nie znaczy dobrze, przynajmniej w blogowych notatkach. Mam jednak taki problem, że zaglądacie tu a zastajecie parę zdań, na kilkanaście sekund czytania. To takie bardzo internetowe, prawie jak wiara w znikanie za pomocą FB. Nowe Voodoo. Przy zakładanej częstotliwości, codziennym pisaniu, to jednak maksimum tego, co mogę z siebie wykrzesać.
 Moja symbiotyczna relacja z pieskiem jest może jednak nie do końca zdrowa. Za dużo do niego mówię, trochę jak nasza z 79-ego gospodyni z Grochowskiej. Bywa, że tylko z nim rozmawiam wieczorami. Przyznać trzeba, jest rozmówcą całkiem dobrym, uważnie słucha, reaguje mową ciała jedynie, ale jednak. Nie odpowiada, no bo i tak słucha monologu, więc nie ma jak, nawet gdyby mógł.
 Układam zdania, mając wrażenie, że to aktywność niezupełnie konieczna. Lawina słów przewala się przez świat, nie przynosząc realnych efektów. Może nawet zresztą nie o to chodzi. Może trzeba mówić, żeby nie wyjść z wprawy, na wypadek gdybyśmy mieli coś ważnego do powiedzenia. Tak, wiem, że to trawestacja jednego z najbardziej znanych cytatów z  Kurta Vonneguta. Pisarza, którego akurat słowa nadal brzmią, dźwięczą nawet pośród morza nic nie znaczącego, spisanego szelestu plastikowych zdań.

piątek, 22 listopada 2013

Ciągle jeszcze

Ciągle jeszcze nie mogę spokojnie słuchać tej piosenki. Jeszcze nie. Naprawdę w którymś momencie wierzyłem, że to się zdarza. Ale się chyba jednak nie zdarza. A jeżeli już, to rzadko. Jak macie cień podejrzenia, że się wam zdarza właśnie teraz, to chuchajcie i dmuchajcie, kosztem pracy, ambicji i mrzonek o wyzwoleniu przez samotność.
http://www.youtube.com/watch?v=MSQ6fSKLlG0

Pisać, pisać więcej

Może dlatego, że muszę pisać coś innego, znów dwa dni przerwy. I nie pomaga mi Zdziś, bo jego przygody nie są jakoś oszałamiająco zabawne i ciekawe. Piesek jak piesek. Teraz chrapie w koszyku, coś tam piszczy sobie cicho.
Dziś wróciły różne rzeczy z przeszłości i nie było to miłe. W dodatku nie mam tak, że pamiętam tylko dobre fragmenty. Właśnie pamiętam same złe. Nic dobrego. Pamięć wybiórcza, selektywnie paskudna, niemądra i złośliwa. Było płaczliwie prawie i jesiennie. Dzień zapaści i śmierci wokół. Nie było przyjemnie. Trzeba jednak dawać przykład, robić pogodną twarz, żartować. W środku tylko błota trochę nieładnie pachnącego, ale na zewnątrz marsowa mina, sprężysty krok, pewność siebie. (Pamiętajcie też, że trochę Was zwodzę, że tu nie wszystko jest na poważnie.) Staram się być dobry dla świata i mieć nadzieję, że będzie dobry dla mnie.
 Wieczorem telefon OD przyjaciela, dyskusja o sensie pracy i życia, i wzajemne podtrzymywanie się w wybranej drodze. Lekkie wkurwienie na opór otoczenia i niewyczuwanie naszych dobrych intencji. Bo my jesteśmy dobrzy generalnie. (w nawiasie jw.) A w każdym razie mamy dobre intencje.
 Zadziwiające, jak wiele osób jest jeszcze on-line o tej porze. Rząd zielonych kropek sygnalizujących życie znajome, gdzieś tam jakieś czynności i myśli, których nigdy nie poznam naprawdę.
 I cały czas przy pisaniu myśl mi się kołacze - Żeby to tylko nie była Samotność w sieci, proszę patrona blogerów, przewrotnie, jeśli jest. Zapytam księdza Dragułę, a przy okazji - w końcu mam dzięki niemu pierwsze cytowanie w prawdziwej prasie. Minęło wiele lat od ostatniego.
 Żeby już tak zupełnie poważnie nie było - instrukcja obsługi z Legnicy, jakoś wzruszająca w swym braku wiary w inteligencję kierowcy. Może i słusznie.
















Tor monet. Jak z wiersza bankowca.

wtorek, 19 listopada 2013

Trochę bez związku, ładu i składu

Nie powinno się mówić, kiedy można milczeć. To nie jest jakaś tania wittgensteinowska aluzja, to jednak o czym innym jest. Myślę sobie, że narzucony rytm codziennej powtarzalności wpisu jest jedynie dla kogoś, kto naprawdę ma dużo do powiedzenia. Łapię się na tym, że do przeszłości należy czas, kiedy mogłem mówić na każdy temat, o każdej porze i, szczerze mówiąc, cokolwiek. Powiecie, dojrzewanie, ja powiem, zwiększona autorefleksyjność, samokontrola i strach przed spodziewanym jednak w takim wypadku brakiem głębszego sensu. Zastanawiam się, czy podsumować dzień, czy może coś o wydarzeniach ostatnich napisać, ale nie ma we mnie przekonania. Trochę jak na tej autostradzie, niedaleko zjazdu na Żagań.

















Jest pusto, choć tak naprawdę nie widać, czy aby na pewno. To jest ładne zdjęcie, przyznajcie. Melancholijne, niby w pędzie a jednak jakby bez ruchu. Polubiłem je od razu. Jest o nicości. Pustce. Niewiadomości. Nie o nieświadomości tylko o tym, czegoniewiadomo. Krzywo a prosto jest też. Dużo znaczy, choć nic nie widać. Taka mała egzegeza niczego.
 Rano w sadzie u Agaty i Tomka szron na trawie. Zaczynam pisać, jak ci starzy poeci, co to siedzą w domu i patrzą przez okno i już naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Tylko, że idzie wiosna, albo że bure niebo zwiastuje śnieg itp. Nie chciałbym tak nigdy. A boję się, że nadejdzie, ta faza kwaśnego pieprzenia o chorobach, umarłych kolegach i myślowej obstrukcji. Ok, spróbujemy nie. Na zdjęciu - Zdziś w sadzie.
A Eroll Garner gra Body and Soul .
















Na jedno wychodzi chyba - i tak pieprzenie.
 A jednak jakoś mi lżej, jakoś bywa luźniej i często zabawniej. Czas wyśmiewa się z nadmiaru emocji i głupich łez. Gładzi, zabija rany i dystansuje. Słuchajcie go, moi Drodzy. Ma dużo do opowiedzenia.
Mówi - nie ma przeszłości, poszła sobie, fruu, było- nie jest. Jesteś tu, zobacz, jeszcze masz w ręku kilka atutów. Skorzystaj, spróbuj wygrać, choć wiadomo, że wygrana nie jest na zawsze. Ale dopóki tu jesteś, dopóki grasz, to patrz uważnie i bądź odpowiedzialny. Wobec siebie i innych dookoła. I bliskich, i tych, z którymi musisz lub chcesz być. Taki to jest mój dzisiejszy wkład do powszechnego obecnie paolokoelizmu.
Dobrej nocy Wam życzę.












poniedziałek, 18 listopada 2013

Tytułu nie będzie

Tak bywa, że się jednak nie da, albo zmęczenie wieczorne, albo jakieś nadmiary bezmyślności. Blog łagodnie dryfuje w stronę wód spokojnych, nowych i nieznanych. Ja się zastanawiam może za dużo. Jakiś anonim co mnie bardzo dobrze zna, jak myślę, próbuje mnie pognębiać na blogu Andrzeja Biernackiego (!). Jakoś to jednak miłe, że jest feedback. Nawet taki.
 Bywam nudny z tym pieskiem, ja wiem. Tu śpi sobie w hotelu. Mógłby chyba tak mieszkać zawsze.















Kilka dni temu mijał mnie pan z panią przed galerią i rozmawiali sobie i pan głośno zaczął mówić - takie coś to tylko chory psychicznie mógł zrobić, to nie jest żadna sztuka, trzeba by go zamknąć do zakładu. No i nie
wytrzymałem jednak, choć już od dawna staram się opanowywać i zapytałem, czy wie że tak się w ZSRR traktowało ludzi, artystów też. Pan niezrażony odpowiedział na to - to trzeba by wrócić do tamtych wzorów. No i już nic nie mówiłem, bo byłby to dialog trudny. Nie urosło mi w gardle i nie zacząłem wrzeszczeć, praca nad sobą daje rezultaty. Ale też pomyślałem sobie, jak ciężko trzeba pracować jeszcze i ile do zrobienia. Jak szukać trzeba porozumienia, zrozumienia i wspólnego języka.
 Też jeszcze muszę się przyznać, że w kółko słucham piosenki Adama Struga Tajemnica (jest na Sptf) i to nawet nie to, że mi się podoba. Po prostu mnie zahipnotyzowała.
Musze iść spać, czuję jak mózg zwalnia i jest coraz wolniejszy i myśl zanika, zanika, zanika...

czwartek, 14 listopada 2013

Dlaczego Marcin Meller jest szkodliwszy niż modlący z ZUJa.

To pewnie bardzo niefajne mówić tak o kimś. Zdaję sobie z tego sprawę. Nawet macierzyste pismo MM pyta na okładce "Skąd w Polakach tyle agresji". No chyba właśnie z powodu panoszącej się, niczym nie skrępowanej głupoty. Nie powinienem o kimkolwiek pisać, że jest głupkiem i bęcwałem. W obliczu jednak potencjalnej siły jego przemocy symbolicznej (nakład, prestiż pisma), nie mogę się powstrzymać. Przepraszam Pana, Panie Meller, ale jakoś jednak nie będę już tego poprawiał.

Marcin Meller jest szkodliwym. Głupkiem i rzadkim bęcwałem. Jest mi wstyd, że ktoś taki w moim kraju może być dziennikarzem. Wyznaczać standardy myślenia. Świadomie miotam tu inwektywy, biorąc pod uwagę nawet konsekwencje prawne. Dobra, wykasowałem to, co napisałem tu wcześniej, były to okropne wyzwiska, jednak nie wypada. Jestem zwyczajnie i naprawdę wściekły po przeczytaniu felietonu MM w Newsweeku. Nawet nie tyle na samo meritum - jest to bowiem kalka z tego typu artykułów, popełnianych w latach 90-tych przez Ziemkiewicza, Warzechę, Łysiaka, Michalskiego (no ten to chociaż się pokajał za to), Wencla, Paliwodę etc. etc. Znam tę retorykę - w skrócie - też bym tak potrafił, z kumplami wymyślaliśmy lepsze wice, krytycy wygadują głupoty, a gdyby tak to zrobić w Mekce albo Jerozolimie. Jak zwykle, prymitywne argumenty np. ad Allahum, zupełne niezrozumienie kontekstu, brak wiedzy absolutnie podstawowej, nie mówiąc już o niechęci do jakiejkolwiek refleksji  intelektualnej. Nieumiejętność myślenia na poziomie licealnym. No i - brak pointy. W felietonie. Bo gdyby użyć argumentu - prawo felietonu, to nawet nie jest felieton. To jest pokaz głupoty, to jednak dwie różne kwestie.
 Uważam, że Marcin Meller jest w polskiej kulturze dużo większym szkodnikiem, niż modlący z ZUJa a kto wie, czy nie i podpalacze tęczy razem wzięci. Oczywiście niczego nie podpali ani nikogo nie uderzy. Jest jednak medialnym autorytetem, zbudowanym oczywiście na fakcie, że jest, bo występuje w mediach, ba, pisze książki i felietony do opiniotwórczego tygodnika. Są ludzie, którzy tylko z tego powodu będą uważać, że co powie, to i racja. I w ten sposób człowiek, którego mózg zjadły fale telewizyjne staje się po raz kolejny (i nie on jeden zresztą) usprawiedliwieniem dla tych wszystkich, którym się nie chciało. Pomyśleć, zastanowić się, próbować wejść w dialog. Usprawiedliwieniem postawy kpiny z tego, czego się nie rozumie. Co nie dociera do niewyćwiczonego w myśleniu umysłu. W tym sensie jego działanie jest gorsze, niż modły w Zamku Ujazdowskim. Tamci ludzie po prostu z założenia nie wchodzą w dialog, mają swoje ugruntowane przekonania, myślę, że wierzą, że czynią dobro. Nie solidaryzuję się z nimi, ale jestem w stanie zrozumieć ich motywacje. Meller miota race humoru i satyry, studenckie żarty i dowcipy ot tak sobie, nie starając się nawet zrozumieć, o czym pisze. Powiecie, jego felietonowe prawo i pewnie będziecie mieli rację. Ja jednak czytałem inne artykuły z Newsweeka przez pryzmat tego tekstu i nie wiedziałem, czy coś tu jest na pewno takie, jak się wydaje. Jasne, pismo dla aspirującej klasy średniej musi być różnorodne, jakoś jednak tak się zastanawiam, czy musi uczyć postawy z gruntu głupiej, opartej na bezrefleksyjnym oglądzie rzeczywistości, pozbawionym jakiejkolwiek nawet finezji. Gdybyż to była chociaż krytyka z JAKICHŚ pozycji. To jest niestety jedynie bluzg z pozycji telewizyjnego prezentera, o którym nie wiemy nawet czy mówi od siebie, czy jednak z promptera.

środa, 13 listopada 2013

Tak niezbyt

Czasem tak jest, że nie ma motywacji i wiary. Wczorajszy dzień trochę podważa sens pisania o sprawach własnych i chciałbym tak naprawdę uogólnić. Inni za mnie robią to dużo lepiej. Dzień się zaczął od podejrzenia choroby Zdzisia, był bardzo nieswój, bał się skakać, od razu pojechałem z nim do lekarza. Urządził tam, mówiąc wprost, niezły pokaz, właził na mnie, nie dawał się położyć na stole do rentgena, słowem, histeria. Na szczęście nic nie zjadł (oby!) złego, dostał zastrzyki i jak nowo narodzony. Po południu skakał, biegał za piłkami i był tym samym pieskiem, co zawsze. Przypomniała mi się historia z pożartym żołędziem, to nie było fajne.
 Poza tym rozmowa z Magdą Ujmą o poważnych sprawach, gustach własnych i polskiej scenie. Jutro a właściwie dzisiaj do Łodzi na dyskusję o nowych językach krytyki. Ze Zdzisiem oczywiście. Ma oficjalne pozwolenie.
A tu jest info o dyskusji:
http://msl.org.pl/pl/wydarzenia/krytyka-sztuki-wplyw-blogosfery-panel-dyskusyjny/

Śpijcie dobrze, sen wyzwala.

wtorek, 12 listopada 2013

Somewhere dzisiaj jednak

Dzień upłynął pod znakiem tęczy, ale miałem o tym nie pisać. Dawno temu Julita Wójcik zrobiła przed galerią oczko wodne, był rok 2001. W tym linku http://bwazg.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=348&Itemid=59 nie otwierają się zdjęcia, sprawdzimy czemu. Wszyscy uwielbiali tę pracę a najbardziej koty, które usiłowały wyłowić pływające tam karasie. Przetrzymała 1,5 sezonu, trochę jednak było demolki no i zmienialiśmy konfigurację terenu. Trzeba było zlikwidować, ale pamięć o niej trwa. Była to jedna z pierwszych prac Julity poza galerią. Dokładnie w tym samym roku, co Obieranie ziemniaków w Zachęcie. Ciągle ją zapraszam i ciągle za dużo pracy i ciągle to jakoś odkładamy.
Somewhere over the Rainbow jest oczywiście w tym miejscu oczywiste. Trzymałem się ostatnio, ale Zdzisiopodobny piesek w oryginalnej wersji z Judy Garland niestety przypomniał mi za dużo.
Już dobrze.

http://www.youtube.com/watch?v=1HRa4X07jdE


Misia była pod Tęczą, gdy ją podpalali. Trzech policjantów, którzy bali się cokolwiek zrobić. Ludzie w Szarlocie, którzy tylko się bali (pewnie też bym się bał). A ja się o nią bałem bardzo. I boję się o nas wszystkich, choć może teraz w końcu Państwo zdecyduje się na działanie. Noc Kryształowa w innych formach może się powtórzyć, treść ciągle się gdzieś czai.

niedziela, 10 listopada 2013

Listopad nie jest

Jak wiadomo, najokrutniejszym miesiącem jest kwiecień, ale listopad też jest liderem w tej konkurencji. Za to samochodem z Warszawy bez wielkiego napięcia jedzie się w niedzielę 4 godziny. Jesteśmy blisko, drżyj stolico. Miłe wieczorne rozmowy telefoniczne. Dojmujące poczucie braku. Silne pragnienie sensu. Zmęczenie popodróżne. Nowy film Polańskiego. Nie potrafiłem nic o nim powiedzieć. Może nie dał możliwości. Jest piękny, jest z teatru, jest oczywisty, ale w dobry sposób. Nie znajduję w nim jednak niczego, czego bym nie wiedział, albo czego bym nie przeczuwał. Teatr, moja wielka miłość, moja głęboka nienawiść.
 Pewien instruktor teatralny, który wywarł wielki wpływ na moją teatralno-recytatorską młodość, powiedział mi, że mam podniebienie gotyckie i nigdy nie przyjmą mnie do szkoły teatralnej. Więc nie wystartowałem i jeśli mam powiedzieć, że czegoś w życiu żałuję, to właśnie tego. Zamiast pieprzyć wątpliwy autorytet. Dlatego dziś bardzo lubię, jak ktoś ma gdzieś autorytety. To jedyny sposób, żeby cokolwiek ważnego zrobić, wyrzucić je do śmietnika.
Brałem udział w konkursach recytatorskich, z pewnymi sukcesami nawet. Lubiłem wybierać wiersze niestandardowe od czasu, jak ktoś mi zwrócił uwagę, że jednak Zaczarowana dorożka to naprawdę bardzo znany tekst. Konkursy były w porządku, ale na studiach jakoś gdzieś mi ten teatr umknął. W trakcie studiów dostałem uprawnienia instruktora teatralnego 2 klasy, no ale nie pracowałem nigdy w zawodzie. Właściwie wszystko, co kiedykolwiek czynnie w tym obszarze robiłem, było jakieś jajcarsko-zabawowe, bez sensu, choć bywało wesoło. Może i dobrze, że się na poważnie nie zaangażowałem a jednak zaplecze sceny, teatr jako maszyna, kulisa, forma, ciągle to wszystko budzi moje emocje takie naprawdę. Wiem, że to wszystko tylko blaga, nie wiem, kto gra dobrze a kto udaje, ale jak tylko się zaczyna, to daję się omamiać. No, czasami oczywiście omamianie idzie marnie i wtedy tylko kurz kręci w nosie. A czasem się wstydzę za to, co widzę. A jednak częściej nawet jeśli kurz, to jak magiczny proszek. Kicham, ale przy okazji łzawię.
I, jak widzicie, nie potrafię zupełnie o tym pisać.

Spokój, Polska i Kebab King

W Warszawie dużo sztuki, nareszcie na spokojnie Spojrzenia, In God we Trust, Domy srebrne...w Zachęcie a w Zamku British/Polish. Nie będzie prawdziwych recenzji, bo już były. Nie mam powodu sądzić, że opiszę i poddam je wszystkie lepszemu osądowi i opisowi, niż ci, którzy to już zrobili. Drobne refleksje - jednak nie cierpię LaChapella, jeśli może być coś bardziej statycznego w sensie niedynamicznego, to to są właśnie jego fotografie. To samo w sobie nie jest niczym złym, ale mi się kojarzy ze złą szopką. Monidłem. Złym momentem wyboru naciśnięcia spustu migawki. A tak bardzo lubię  Serrano, bo tam jest wszystko wtedy, kiedy ma być. No wiem, że nie jestem konkretny. To tylko emocje i odczucia. Po wystawie chodził wielki, łysy pan w koszulce z napisem POLSKA i dziewczynką około siedmioletnią. Z pełną powagą oglądali te wszystkie prace, gdzie duchowość nakładała się na cielesność i byli w tym tak pięknie razem i byli jak wcielenie marzeń wszystkich kuratorów i dyrektorów galerii.
 I mogłem też na spokojnie wejść do King Kebaba w Alejach i być tam i tylko może trochę smutno, ale bardziej po prostu byłem. Spokojnie. Przeszłość była śladem fali na piasku. Może pomogła w tym obecność Karoliny i Adama, a może po prostu czas wyrównuje emocje do właściwego poziomu.
 Jutro nie wiem co, ale może nowy świat.

sobota, 9 listopada 2013

Jakoś czasem cisza jest dobra

Po wernisażu. Wszyscy chyba zadowoleni. Bardzo wiele osób. Starsi artyści, młodsi artyści, studenci. Święto. Wszystko zadziałało. Wszyscy dobrze wykonali swoją pracę. W takich momentach mam wrażenie bycia na właściwym miejscu. Słodkie i tak rzadkie właściwie. Dobrze jest mieć satysfakcję z dobrze wykonanej pracy dla innych. Jakoś nie potrafię tego wypowiedzieć wszystkiego. W trakcie wernisażu też za bardzo nie potrafiłem, myliło mi się, gadałem niezbyt przytomnie, to jednak, pomyślcie, poważna sprawa, odtworzenie pracy sprzed 46 lat. Wszystko inne, technologie, możliwości, świat dookoła. Jakoś jednak wydawało się, że równie dobrze mogłaby być całkiem niedawna. Nie jestem obiektywny, to jednak dla mnie przede wszystkim maszyna czasu, wioząca do przeszłości, którą nawet trochę pamiętam a jednocześnie jest tak daleka. Zastanawiałem się kiedyś, kiedy pierwszy raz byłem w BWA. To jest bardzo dziwne, ale to musiało być jakoś dopiero w liceum. Przy okazji wykładów do Olimpiady Artystycznej chyba. A przecież chodząc do szkoły muzycznej, miałem zajęcia dom w dom. I nic nie pamiętam, jakby tego budynku obok nie było. To jednak dziwne, bardzo. W końcu jednak, kiedy tu wylądowałem, to z niewielką 3 letnią przerwą, rezyduję już 30 lat prawie. W przyszłym roku będzie rocznica w styczniu. Może urządzimy jakąś huczną zabawę?
 W poście dotyczącym ojca obiecałem parę zdjęć. Są osobiste, nie musicie ich powiększać, właściwie umieszczam je tu dla siebie, żeby co jakiś czas do nich łatwo wracać. Na tym oderwanym kawałku byłabyż mityczna rosyjska żona? To na Krymie, 55 rok, ojciec 3 od lewej.


















Tu już z Sulechowa, klasa taty w liceum.























Tu dyplomowy portret.
























A tu ja w środku pomiędzy rodzicami na Głodówce w Tatrach.

















Taki to album rodzinny sobie zrobiłem. Wybaczcie nudy, ale bywam sentymentalny. Ale jest postęp, nie płaczę już przy I cover the waterfront.

Na chwilę do Warszawy, kilka spotkań i wystawy, których nie widziałem. A potem test sensu, prawdy
przeczuć. Boję się go, jak egzaminu z samego siebie.

piątek, 8 listopada 2013

Reenactment czy po prostu rekonstrucja

Dawid Radziszewski zwrócił mi uwagę, że słowo reenactment oznacza odtworzenie działania, np. bitwy czy performansu. Upierałbym się jednak, że w takim jak nasz przypadku, czyli rekonstrukcji aranżacji przestrzennej Tadeusza Dobosza, można tego słowa użyć. Ta rekonstrukcja nie jest jedynie zwykłym odtworzeniem obiektu. Nora i Romuald zrobili dużo więcej, niż po prostu wyznaczenie wymiarów i materiałów. To był długotrwały proces, który sam w sobie był aktem dochodzenia do końcowego zdarzenia. W rozmowach z artystą, negocjacjach z twórcą dźwięku, Konradem Kozubkiem, który musiał się posiłkować jedynie strzępami danych, w poszukiwaniach archiwalnych, toczył się proces rekonstruowania. Jasne, że efektem jest odtworzenie, ale dochodzenie do niego było równie ważne. Zainspirowałem się np. takimi zdaniami The aim is to offer a complete and multiform publication that addresses the historical context of “When Attitudes Become Form”; themes like the reconstruction and the “reenactment” of objects, settings and exhibitions; and the curator’s creative practice, thinking and decisions.
 Dotyczącymi wielkiego przedsięwzięcia, jakim było odtworzenie wystawy Szeemana w Wenecji.
 http://www.contemporaryartdaily.com/2013/09/when-attitudes-become-form-at-fondazione-prada/
Założenie było jednak bardzo podobne. Być może niepotrzebnie użyłem tego określenia i wynikło to z mojej fascynacji weneckim szaleństwem. Być może lubię używać słów "zagranicznie" brzmiących, żeby sobie dodać powagi. Pewnie trochę też. Nie będę nic już zmieniać w poprzednim poście, zakładam bowiem, że generalnie mogłem jednak tak to określić. Dawidowi jednak dziękuję za wnikliwość i dążenie do precyzji.

Dużo do zrobienia

Mam dużo do zrobienia, oczekuję zmiany - oj, zaczyna się jak wiersz. To może jeszcze raz - czekanie bywa przyjemne, ale mam wrażenie że czekam na mit i nierealność, nie na konkret. Bardzo się tego boję, bo jednak cieszę się za mocno na niewiadome. Skończy się pewnie kolejną porażką, za dużo bym chciał, za wielkie nadzieje z tym wiążę a to przecież wszystko zupełnie bezpodstawne. Na podstawie kilku mglistych przesłanek buduję jakąś wielką narrację. To jednak błąd. Wyobrażam sobie coś, czego prawdopodobnie nie ma i nie będzie, ale kurczowo się tego złapałem. Życie nadzieją ma podstawy, jak nadzieja jest sensowna. A tu chyba wszystko jest przeciw. Spróbuję jednak. Jest w tym też dużo adrenaliny jednak. I zatykającego braku oddechu trochę. I poczucia, że to jednak może być coś rozsadzającego rutynę.
Może skończy się za chwilę. A może połudzi dłużej. A może stanie się. I co wtedy? To mnie może najbardziej przeraża, co wtedy, jak jednak tak. Bo zacznie się odpowiedzialność - ale też chyba najwyższy czas, na prawdziwą, może ostatnią już, odpowiedzialność.
 Nie mogę być, Najmilsi, mniej enigmatyczny, albo już bardziej też nie mogę. Są rzeczy, których mówić nie należy, wspominać nie wypada, wywołać bowiem może to mówienie efekty niespodziewanie niepotrzebne. Nie domyślajcie się, bo to nie konkurs z zagadkami, tylko ludzkie życie. Pozostawcie ten wpis w swojej niezrozumiałej enigmatyczności niedeszyfrowalną metaforą ludzkich odpoczątków.
 Po wczorajszej pyskówce na FB dotyczącej Adoracji Jacka Markiewicza dziś postanowiłem pogadać o tym ze studentami. Jak przeważnie bywa, wykazali się w tej dyskusji o wiele większym rozumem, niż różni mądrale "z branży". Bardzo Was lubię za to, 3rE :)
 Jutro otwarcie wystawy, z której jestem bardzo dumny - reenactment pracy Tadeusza Dobosza z 1967 roku. http://bwazg.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1584&Itemid=1
W czasie III Złotego Grona miała miejsce prekursorska na naszym gruncie wystawa "Przestrzeń i Wyraz", jedna z najistotniejszych prezentacji  artystycznych lat 60-tych. Szereg instalacji site-specific zrealizowano w przestrzeni będącego w remoncie muzeum. Kuratorem całości był Marian Bogusz (wtedy się mówiło komisarzem). Nie ma katalogu z tej wystawy, choć bardzo na to zasługiwała, niedługo razem z Wydawnictwem 40000 Malarzy wydajemy książkę Konrada Schillera o Złotych Gronach i tam będzie więcej o tym tak ważnym wydarzeniu.
 Dobra, nie popadajmy w patos. Przeszłość jest ważna. Badamy ją i pokazujemy na nowo. Instalacja Tadeusza to jednak sytuacja niezwykła. Znałem tę pracę od dawna z dokumentacji. Udało się nam ją wspólnie odtworzyć, Nora Markiewicz i Romuald Demidenko dołożyli wszelkich starań, żeby było, jak naprawdę w założeniu ideowym a technicznie Karolina Spiak i Marcin Kubiak dokonali rzeczy perfekcyjnych no i Tadeusz postarał się niezwyczajnie. To jeden z tych momentów, kiedy z całej siły czuję sens swojej pracy i jej zespołowość jako zasadę nadrzędną. Jak będziecie w okolicy, to zapraszam do oglądania. Przy zachowaniu wszelkich proporcji czuję się trochę w naszej małej sali , jak na When attitudes became form. Fajne uczucie.

czwartek, 7 listopada 2013

Nieopaczność i głupota

O Bogowie! Znów dałem się wpuścić w dyskusję na FB. Znów krzyczałem i dałem się ponieść. Co za koszmar i zgroza. I to pod postem Moniki Małkowskiej. Powinni mi zrobić krzywdę za takie rzeczy. Przysięgam tu na potęgę posępnego czerepu - Nigdy Więcej!
 Łatwo się daję podpuszczać. Niewiele mi trzeba. Jakiś problem emocjonalny. Wszystko się zaczęło od pracy Jacka Markiewicza, Adoracja, sprzed 20 lat. Znów to samo, co kiedyś. Że artyści najgorsi, że zabronić, że ukarać, że do sądu. Tak świetnie to pamiętam i tak bardzo się tego boję. A na FB Jacek Staniszewski mi zarzucił, że gardzę. A ja się tylko boję, bo nie stoją za nami żadni politycy, żaden z nich po 89 nie ujął się nigdy za artystą. No, pojedyncze przypadki, bez znaczenia. A doskonale pamiętam list pt. Anda do Izraela, który podpisało 90 posłów.
 Trochę mi para uszła. A środa miała być tak przyjemna. I nic z tego nie wyszło. A jednak nie jest źle. Nieco maniakalny dobry humor trwa, wbrew wszystkiemu. I zdjęcie z Szumami w Empiku jeszcze raz tu pokażę.
















Zapewniam, to nie pogarda. To tylko refleksja nad koincydencją, znaczeniem słów, zabawną niespójnością obu przekazów.
Zdaje się, że noc mnie już zamotała. Idę spać. Dobranoc.

wtorek, 5 listopada 2013

Wpis branżowy - głupi, nudny i wyłącznie dla zawodowców

Kwestia mieszania spraw osobistych i zawodowych była dla mnie zawsze raczej problemem teoretycznym. Słyszałem o różnego rodzaju nepotystycznych praktykach, ale były to sytuacje wyjątkowe, rzadko spotykane i raczej w niewielkim stopniu wpływające na całokształt. Podobnie kwestie rozpadu i tworzenia związków były powodem krótkotrwałych zresztą plotek i nie znałem żadnych przypadków, żeby to wpływało na cokolwiek.
 Tym większy jest mój wstyd i konsternacja, kiedy okazało się, jak mój profesjonalizm był pozorny i chwiejny. Mam bowiem problemy z kilkoma artystami, których bardzo lubię i osobiście, i w sensie twórczości. Podobnie z kilkoma instytucjami, które cenię za wysoką jakość i profesjonalizm. Ich pracownikami i samym meritum. Ukrywam informacje o ich działalności na FB, ukrywam posty o aktywności galerii czy artystów, zaraz jak je przeczytam, żeby nie widzieć, nazwy, nazwiska, zdarzenia. To głupie i dziecinne. Zabawne w sumie, ucieczkowe i donikąd. Zresztą, może powinienem używać FB jedynie dla anonsowania nowych wpisów na blogu? No wiadomo, że to raczej nie wchodzi w grę, choć kusi i myślę o tym często. To, że jestem uzależniony od przepływu informacji jest zresztą oczywiste, bo uzależnienie jest częścią mnie, integralną i już niezbywalną. Co najwyżej umiem ją trzymać na wodzy.
 Dobrze przynajmniej, że nie rzuca mi się to jednak na sprawy zawodowe. Opowiadałem dziś studentom o pracy Bałwan cytatów, zalecałem oglądnięcie Trip around Europe, poleciłem wystawę "Przegląd widoków" itd. Nie jest źle. Potrafię. Oddzielam. Mówię może nieco zmienionym głosem, może struny są lekko zaciśnięte i w szczególny sposób pracują. Nie wiem jak, ale nieco inaczej. Nikt nie rozpozna. Zresztą nie ma tu nic osobistego, to tylko sam fakt. Czysty powód. Grobowa nienawiść, jak w filmie. Jak to w filmie, zupełnie nie wpływająca na rzeczywistość. Seans się skończył a wrażenia blakną i blakną, żeby w końcu zniknąć, jak zapach jedzenia na ubraniu po wizycie w źle wentylowanej knajpie.
 Jak się okazało, PB nie został zatwierdzony na stanowisko dyrektora "Arsenału". Być może przeważył tu list środowiska, wiec po raz kolejny odszczekuję i kajam się. Z drugiej strony scenariusze konkursowe mogą być różne, dziwne i nieprzewidywalne. Jak Zdziś nad Dunajcem.





poniedziałek, 4 listopada 2013

Marina Abramović i przeczucie śmierci

Pokazywałem dziś studentom "Artist is present", film który oglądałem już któryś raz z rzędu i ciągle trudno mi się na nim nie wzruszać. Nie będę go tu recenzował, nie umiem, raczej tylko po raz kolejny powtórzę, że z wielu względów warto go zobaczyć. Ma wiele warstw, niesie ileś opowieści, jest też o sile twórczej i destrukcyjnej związków miłosnych. I pięć lat mieszkania w samochodzie, cóż to jest przy czterech co jakiś czas tylko, w norze, śmiech pusty, pomyślałem sobie, bezwiednie acz niechętnie przypominając sobie to, co bardzo chcę zapomnieć. Ale też jest o tym, że ktoś Naprawdę zdarza się raz, może dwa razy w naszym życiu. Wszystko inne to raczej namiastki. Sam nie wiem, zebrało mi się dziś na sentencjonalizowanie, zły dzień, zmęczenie i dużo niedobrych myśli.
 Wieczorem świetny wykład Aleksandry Wasilkowskiej generalnie o związkach architektury i handlu ulicznego. Zdziś wysłuchał całego wykładu grzecznie, choć jak to piesek, przysypiał. Trochę rozmów w knajpie, ale jutro dużo pracy, zaraz muszę iść spać. Jużem nie tak knajpiany jak onegdaj.
 Nie piszę, aby tylko. Trochę dziś jest jak kilka miesięcy temu, kiedy kompulsywnie musiałem opisywać swój stan. Dziś bardzo poczułem swoją przemijalność, na korytarzu w szkole, gdzie pierwszy raz przechodziłem 21 lat temu z wiarą, że będzie świetnie. W jakimś sensie było, ale teraz, stojąc tam przez moment już sam, wyraźnie usłyszałem zgrzyt śmierci czekającej cierpliwie w moim wnętrzu.Przez chwilę brzmiał  bardzo wyraźnie, ale potem oddałem klucze na portierni i znowu było, jak zawsze, cicho w środku
i zwyczajnie.















A tu Zdziś słucha głosu Ziemi.

niedziela, 3 listopada 2013

Spokój i zgroza - czy warto uogólniać

Musiałem wstać bardzo rano i zrobić konkretną rzecz. W dodatku jeszcze poprzedzoną półgodzinnym spacerem przez niedzielne, śpiące po sobocie miasto. Prawie bezludne, co zawsze zadziwiające jakoś. W dodatku pogoda raz jeszcze oszałamiająco przyjazna, poranna poświata nad chodnikami i ja, no najwyżej 20 centymetrów, ale zawsze, ponad nimi.















Po drodze sobie myślałem o tym, dlaczego właściwie ktoś jest z kimś długo i harmonijnie a ktoś krótko i w ciągłym spięciu. Nic mądrego oczywiście nie wymyśliłem, co najwyżej jakieś oczywistości typu - razem pracować nad wspólnymi albo zupełnie różnymi pracami, ale ciężko i z przekonaniem. To też jest pytanie, czy sens życia jest w ciężkiej pracy - jasne jest, że twórczej a przynajmniej stwarzającej, budującej, jeśli już nie nowe wartości, to przynajmniej nas samych.
W tym pisaniu tu też  mam jakieś wyrzuty ciągle, że to wszystko takie wsobne, że jakoś nie uniwersalizuję, że nie ma tu uogólniających podsumowań, krytycznych niuansów, a tylko jakieś strzępy, kawałki, fragmenty niezbyt ważne. Nie wiem. ale chyba nie umiem inaczej.
 Gości u nas LUXUS. Mam swoje własne przygody z tym artystami, których w latach 80-tych nie doceniałem, bo jakoś wypadli mi z oglądu. Widziałem Gruppę, chyba dlatego, że byli tacy poważni, wbrew pozorom, bardzo i śmiertelnie, co się im pogłębia. LUXUS był wesoły, wrocławski i znowu - pozornie bezustannie zabawowy. Tymczasem, jak interesujące to było (i jest) zjawisko, pokazała dokładnie wystawa we wrocławskim MWW. Niezwykła wystawa, o której nie opowiem, http://muzeumwspolczesne.pl/mww/kalendarium/wystawa/magazyn-luxus/ bo jakie słowa tu wystarczą a której odprysk pokazujemy przed galerią. Tu wielki polski artysta Jerzy Kosałka perfekcyjnie przechodzi test Zdzisia: 

















A tu przygotowania do działań. Od lewej Szymon, Paweł, Ewa i Jurek:

















Gest artysty!















Przy okazji sprawdziłem, że członkowie LUXUSU nie znają powojennych wierszy patriotycznych. Moja trawestacja utworu "Nasi odważni żołnierze będą nad Polską czuwali" na "Nasi odważni artyści..." nie wzbudziła zrozumienia, nie mówiąc już o entuzjazmie. No to tu niezwykły topik z forum wyborczej, nie wiem, czy Was zainteresuje, dla mnie ciekawy, przez konfrontację pamięci z pamięcią innych.


http://forum.gazeta.pl/forum/w,16256,76035461,,Wspomnienia_ze_Szkolnych_Akademii_.html?v=2&wv.x=1

Nie wszystko, ale to mi akurat przyszło. Coś się zdarzy w najbliższym czasie i może być dobre.
A przypomniało mi się jeszcze, że po południu oglądałem film o II WŚ, kolorowane, ale dokumentalne zdjęcia. I było o Ukrainie i o Babim Jarze i czułem nieruchomość swojej twarzy i niemożność poruszenia się przez chwilę.

piątek, 1 listopada 2013

A jednak śmierć

Znów nie pisałem regularnie i bardzo przepraszam wszystkich, którzy tu zaglądają, żeby się przekonać o mojej prawdomówności. Kłamałem. Nie umiem być tak systematyczny, jakbym chciał.
 W jakimś sensie jednak ten dzień przynosi myśl o śmierci, pewnie dlatego, że nawet, jak się nie pójdzie na cmentarz, to i tak zbiorowość wsączy Ci jad wymuszonej wspólnoty. Uwaga więc - za chwilę będzie klasyka, zgrana do bólu, acz przyznać trzeba, zawsze efektowna. Pięćdziesięciolatek dzieli się trudną pamięcią relacji z ojcem. Gdyby to nie była ważna sprawa, nie tylko dla mnie, to dodałbym - ha ha! Z uwagi na ten banał, przewidywalność, podobieństwa historii. Ale opowiem wam, w końcu odkrywam się tu na różne sposoby. Ale nie aż tak, jak to się wydaje na pozór.
 Ojciec umarł w osiemdziesiątym czwartym. Będzie 30 lat za chwilę. Mam teraz tyle lat co on, kiedy zmarł. Teraz widzę, z perspektywy lat, bo przecież dłużej już żyję bez niego, niż z nim, jak bardzo się nie znaliśmy. Chyba obydwaj nie daliśmy rady tej relacji. Właściwie to przez ostatnie dziesięć lat życia ciągle albo w szpitalu, albo chory w domu. Dla dorastającego bęcwała nie mógł być wzorcem, był raczej wyrzutem sumienia z powodu niechęci do cielesnego niedomagania i wszystkich jego elementów. Wizyty w szpitalu, pełne udręki w sztuczności rozmowy-nierozmowy, jakichś obcych facetów na sali, braku intymności jako znaku tych sytuacji. Do dziś to pamiętam i swoją niechęć, bezradność, rozpaczliwe liczenie minut do wyjścia i zapach, mieszankę wyziewów  lizolu, zbiorowej kuchni i zaniedbanych ciał. I małoletnią hipokryzję udawania dobrego synka, który w środku wył już do wolności. Ale przecież nie zawsze tak było. Pamiętam, jak odwiedził mnie kiedyś na jakimś obozie wakacyjnym. Poszliśmy nad jezioro, ojciec rozebrał się i spokojnie popłynął na drugi brzeg a za niedługo (przynajmniej tak pamiętam)był z powrotem. To było pełnowymiarowe, duże jezioro, przypłynął prawie nie zmęczony.
 Prawie nic o nim nie wiedziałem od niego, właściwie wszystko prawie od mama, która z kolei trochę wiedziała od ciotki. Że w czasie wojny wylądował z dwoma braćmi w domu dziecka, bo dziadek zaginął na wojnie a babka była mało odpowiedzialna. Że gdzie około 44 znalazł się w jakimś zakonnym sierocińcu nad Bugiem i tam właśnie nauczył się pływać i co to głód.
 Z albumów ze zdjęciami i chyłkiem czytanych listów wiedziałem, że studiował w Odessie, chyba 49-55 czyli w najgorszym stalinizmie. Oczywiście o tym akurat fragmencie ani słowa nie było, ale nauczył się tam grać w szachy, uprawiał akrobatykę i z głodu i braku pieniędzy jadał zbyt często arbuzy. Studiował biologię a pracę napisał o wpływie wpływie promieniowania (beta?) na organizmy żywe. Badania na kotach. Nie podobało mi się to akurat bardzo i do dziś nie. Ale, kiedy byłem w Odessie w zeszłym roku, ilość kotów ulicznych wskazywała na to, że przeżyły te badania i nawet chyba nie zmutowały. I ożenił się tam. To akurat najbardziej tajemnicza część tego etapu życiorysu. Moja niedoszła mama (no może nie moja, mnie by przecież nie było w tym miejscu i kształcie) była geologiem i nie chciała jechać do Polski. Kiedy już ojciec wrócił do Polski, jakoś w 56, to rozwiedli się zaocznie, przez ambasadę. Pewnie już nigdy się nie dowiem, kto to był, a jakoś jednak jestem ciekawy.
 A potem nakaz pracy i liceum w Sulechowie. I tu się poznają z moją przyszłą mamą, przy wspólnej pracy w harcerstwie (!), potem zamieszkują na 9 m2 przy Jedności Robotniczej nad lokalem Auto Stop (dużo bardziej znanym pod późniejszą nazwą Karmazyn).
 Nie porozmawialiśmy nigdy tak naprawdę. Nie dowiedziałem się, jak wygrywać w tysiąca (grywał na pieniądze i naprawdę nieźle mu szło podobno), jak hodować jedwabniki (hodował je w szkole) i jak oswoić wiewiórkę. Kiedy chciał mnie trochę poduczyć w szachy, po kilku wygranych przez niego razach przewróciłem figury i nigdy już nie zagraliśmy. Miałem 8 lat i byłem małym głupkiem.Tak naprawdę nauczył mnie tylko szacunku a może i miłości do książek. Książki były prezentem, zdobyczą i radością. Ich forma i treść. To akurat bardzo mu zawdzięczam.
 Byli z mamą taka idealną parą, co się zdarzają tylko w słabych romansach. Ale może tylko tak mi się wydaje teraz z perspektywy dziecka i pod wpływem mamy opowieści...Sam nie wiem i już tego nie zweryfikuję.
 Już pewnie się nudzicie, więc pewnie jeszcze zamieszczę jakieś zdjęcie, bo by wypadało i na tym koniec.
Ludzie zostają w pamięci, bliscy towarzyszą nam bezustannie i jeszcze całkiem niedawno śnił mi się, jakby żywy a jednak już umarły a ja zupełnie nie wiedziałam, co z tym zrobić.