wtorek, 31 grudnia 2013

Żadnych podsumowań

Rok jak rok. Rzeczy złe, rzeczy dobre. Zawodowo świetnie, osobiście też właściwie dobrze. Trochę rozwiązań, trochę nawiązań, normalnie. Wprawdzie ostatni dzień roku do fajnych nie należy, nie wchodząc w szczegóły, ale nie tyle dla mnie, co dla innych, powiedzmy.
 Zdziś boi się wybuchów i też dlatego wolę być z nim, niż gdziekolwiek (za wszystkie zaproszenia bardzo Wam z serca dziękuję). Tak się boi pod biurkiem.















W ogródku zakwitły kwiaty a także przybył z wizytą pewien koleżka. Grudniowy dzień jak co dzień.
































Nie odczuwam potrzeby podsumowania, bo nie czuję graniczności nowego roku. Poza idiotyzmem strzelania petardami i fajerwerkami - atawistyczna, dzika chęć odegnania bezcielesnego demona. Bardzo nam blisko do przodków biegających po stepie, bez nadziei na upolowanie czegokolwiek. Przeraża mnie czasem ta bardzo cienka warstwa człowieczeństwa na naszej zwierzęcości. W dodatku ta warstwa jest często oparta na strachu przed śmiercią zamiast na radości do życia.
 Żebyście nie myśleli, że mi znowu paolokoelizacja zagraża, to powiem tylko, że resztę tego dnia mam zamiar spędzić na czytaniu książek. Mam zaległego Stasiuka, rozpoczętego Karpowicza i nową biografię KIG. A teraz, dzięki Pawłowi Dunalowi słucham sobie Black Flag, bardzo na miejscu dziś. Zadziwiająco dobry zespół, nie tylko z Rollinsem. A te książki to nie, że taki czytający jestem. Zaległości, niechęć do napisania paru zaległych tekstów i trochę po prostu spokoju.


30 lat w służbie ludzkości :)

Ten patetyczny nieco tytuł (nieco!) przypomina 30-tą rocznicę rozpoczęcia mojej pracy zawodowej w galerii sztuki. Z roczną przerwą, na różnych stanowiskach jestem tu właśnie tyle. Przez ten nieco ponad rok przerwy pracowałem na uczelni i pomagałem przy wystawach na Mieczykowej 7, u Pauliny Komorowskiej-Birger, która oddała budowany właśnie z Mariuszem dom na cele sztuki. W ciągu 30 lat zorganizowałem,współorganizowałem  bardzo biernie, bardzo czynnie lub po prostu zawodowo  ponad 900 wydarzeń (przede wszystkim były to wystawy, oraz wykłady, koncerty, performansy, pokazy filmów itd.) w galerii, ale też w kilkunastu wypadkach poza nią.
Ok. 30 rocznie wychodzi, oczywiście są tu pojedyncze koncerty i duże wystawy, które przecież nie sam robiłem.Nie to, że się chwalę, po prostu próbuję jakiegoś dokonać podsumowania. Myślałem nawet o imprezie z tej okazji, na którą chciałem zaprosić wszystkich przyjaciół, ale może to jeszcze nie czas.
 Jak nudno, sztywno i nijako to wszystko brzmi. Ani w części nie oddaje radości, z jaką to robiłem. Czasem nieudolności, czasem rutyny, ale przede wszystkim poczucia sensu w drobnej zmianie rzeczywistości.
W niedzielę w Berlinie, trochę w ZOO a trochę w Hamburger Bahnhof. I tu, i tu tłumy, w HBh nawet kolejka do kasy. Nie, żeby jakaś specjalna wystawa, po prostu Berlin i ludzie chcą do sztuki.

To meduzy z ZOO.















A tu Dieter Roth, bardzo lubię tę pracę, tu tylko fragment oczywiście
















Pamiętam, że miałem jeszcze coś napisać. Może coś o czytanych własnie książkach, a może o drodze z Berlina. A może jeszcze jakieś rodczenkizmy zamiast pisania:















Nie mogę z jakiegoś powodu pisać nic wiążącego. No i kolejny raz refleksja, że naczelne nie powinny być pokazywane ludziom. Nie one. Wyglądają jak więźniowie, ludzie. Smutek i nieruchomy wzrok. Koty też nie bardzo.
 Berlin żywy i trochę biedny, zwłaszcza w metrze. Nie miało być konstatacji.
Pojutrze będzie dokładnie 30 lat, jak się tu zjawiłem po raz pierwszy. Właśnie kończył się pierwszy po stanie wojennym Salon Jesienny.





























niedziela, 29 grudnia 2013

Jakoś nic i mało

No i po raz kolejny zgrzeszyłem zaniechaniem. Jest to oczywiście chwyt retoryczny, w moim wypadku raczej o poczuciu grzechu (stety-niestety) nie ma mowy. Niemniej, czuję Wasz oddech na plecach i trochę to jest fajne a trochę mnie dręczy ta świadomość, że ktoś  zagląda a tu nic, pusto, stare wpisy jedynie, zdezaktualizowane i pokryte kurzem nieco. Kurz na Internecie, gdybym umiał go ładnie opisać, ale nie potrafię. Nie na serwerach przecież. Sam Internet masę ma niewymownie małą, w sensie zawartości. Tu macie popularnie, acz przekonywująco. I przerażająco jakoś przy okazji.

http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104530,10584580,Ile_wazy_internet__Mniej_wiecej_tyle__co_truskawka.html

Jak to fizycznie jest nicościowe. Nieważne, nie mam ochoty na świąteczno-noworoczne podsumowywanie. Nie bardzo rozumiem ten roczny cykl, któremu się trzeba podporządkować. Nie, jasne, rozumiem, pewnie, ale mimo to nie chcę.
Spędzanie Świąt głównie na czytaniu książek jest bardzo miłą czynnością. Nic nikt nie chce, nie ma konieczności wykonywania i mówienia różnych rzeczy bez przekonania, rutynowo, bo trzeba. Żadnego męczenia zwierząt, lepienia pierogów, itp. Uwierzcie, to nie dobra mina do złej gry, to szaleństwo, śpiew i taniec. Nieco. To spokój w oku świątecznego sformatowanego szaleństwa. Bardzo lubię. Nie czuję się samotny. Jest Zdziś. Dużo do czytania. Myśli. Ćwiczenie (udane) w niepamiętaniu. Równie udane ćwiczenie w wyobrażaniu przyszłości. Zapowiadającej się dobrze. Albo i bardzo.
Może dlatego nie pisałem? Wolałem pobyć całkiem sam. Pomyśleć. I dużo rozmów przez telefon, więc jednak nie tak bardzo sam.
Zdziś tym razem bardzo zwyczajnie.






















Nothing else for me to say, jak napisał w jednej pięknej piosence Johnny Mercer.

wtorek, 24 grudnia 2013

Grafomania Gałczyńskiego a internetowe bezmyślenie

Zawsze myślałem, że KIG był wielkim poetą. Ba - uważam  nadal, że to są wiersze nieśmiertelne, wciąż wzruszające (Małe kina), wciąż zabawne (Kajak i kretyn), wciąż aktualne (Ballada o trzęsących się portkach), wciąż po prostu będące prawdziwą poezją, tworzącą inny, ważny, nierealny świat, w którym przez chwilę czytania możemy zastygnąć zachwyceni. To też pokaz, że rymowanie nie musi być wymuszone, że może być jak śpiew. Tak się unosze, bo do szału mnie doprowadza wciskanie w usta poety frazy przepotwornej w swoim banale i nicości. Po kartkach świątecznych, oficjalnych życzeniach parlamentarnych, w Internecie i na papierze tłucze się zdanie podpisane K.I.G. Aby święta Bożego Narodzenia były bliskością i spokojem a Nowy Rok – dobrym czasem. Czy można wyobrazić sobie bardziej trywialne i żadne zdanie? Średnio zdolny uczeń 3 klasy gimnazjum skleci takie życzenia dla swojej babci w 5 minut.
 Tym razem winne są Wikicytaty, w których ktoś umieścił to zdanie jako stosowne na ŚBN i autorstwa poety (potrzebne źródło!). No i posypały się użycia, bezrefleksyjne i powiedziałbym, obrażające pamięć o mistrzu polskiego słowa.
Dobrze - nie jestem specjalistą od poety - może w jakimś liście z obozu mu się takie zdanie przytrafiło, w rozpaczy niewoli. Bo to przecież nawet nie jest fragment wiersza, jak łatwo wyczytać z braku rytmu, no bo rym gdzieś tam w dalszej części mógł się zjawić.
 Szkoda, że sekretarze i sekretarki od pr różnych ważnych osób, nie potrafią wykrzesać z siebie nieco zaangażowania i sięgają po pierwszy rekord z gugla, bez wyczucia i rozumu.
Słucham po kolei wszystkich płyt Milesa Davisa, Internet pokazuje tu swoją najlepszą twarz, dając możliwość obcowania z czymś jednak nadludzkim, dobra - nieco.
Nie będzie świątecznych życzeń - ilość tychże złożonych wszystkim przez wszystkich dawno przekroczyła masę krytyczną i powszechna życzliwość (przez kilka godzin trwająca) za chwilę nas zadusi.

piątek, 20 grudnia 2013

Mało i chorobliwie

Chory cały dzień. Tak tylko piszę, żeby się usprawiedliwić z milczenia, bo właściwie nie ma żadnego usprawiedliwienia dla lenistwa. Tylko śmierć. Oglądam dokument o Johnym Cashu. Co tu mówić. Moje granie i śpiewanie dawno powienienem wyrzucić na śmietnik. Choć - OK - jak się coś lubi, to się powinno to robić. Nawet jak źle i głupio. Może tak. Zrobię to jeszcze, może parę razy. Takie zdanie z filmu - JC źle znosił zakazy. Moża ja za łatwo je znosiłem, chyba tak.
 Jakoś nie mam nic do powiedzenia.
Dla zadośćuczynienia - Zdziś w nowej chustce od cioci Agnieszki.




wtorek, 17 grudnia 2013

Jeszcze rano pamiętałem, o czym zapomniałem znów albo Słońce

Dziękuję Jagnie za propozycję tego tytułu, był jedyny możliwy dzisiaj. Ale faktycznie miało być niemożliwie banalnie, bo o słońcu, jak jego pojawienie się zmienia wszystko, jak fizycznie czujemy się inaczej. Nie będzie tu popularnonaukowego artykułu, bo od tego jest Science, ani innych form dywagacji, bo od tego jest PC. Jak się pojawia, to wszystko jest trochę mniej ważne, napięte i smutne a staje się barwne i zabawne, w lekkim dystansie i luźnym rozkroku. Wszyscy to wiecie, poza oczywiście wampirami, którzy chyba raczej nie czytają tego bloga. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że są miejsca, gdzie upał i zenit słoneczny bez ochrony powala, odbiera oddech i spala. Nie wiem, tutaj jest zbawcą, przynajmniej teraz.
 I możecie mnie nazwać starym strupem bez sensu, ale to własnie ta piosenka przypomniała mi się najpierw. Zawsze nienawidziłem szczerą nienawiścią piosenki studenckiej tak zwanej a już Grzegorza Turnau mógłbym własnoręcznie rozszarpać na strzępy. Co jest przenośnią a nie groźbą karalną A jednak właśnie to, że to jest Baczyński, tekst w dodatku napisany w czasie wojny. W tym dniu, jak mówi Wiki, nic się ważnego nie zdarzyło, ot kolejny dzień koszmarnego koszmaru. Zespół Boom wykorzystał wiersz od połowy, może i dobrze. Na filmie z jutuba są młodzi, ładni ludzie. Tak sobie czasem trochę wyobrażam film ze swojej młodości, trochę na nielicznych zdjęciach tak wyglądamy. My, którzy w końcu właściwie w żaden sposób swojej młodości nie podsumowaliśmy, a jeśli już, to raczej bez sensu. A tu jest to wcielenie studenckiej studenckości piosenkowej, włosy, patrzenie w dal i to nieodparte przekonanie o własnej jasnej wyjątkowości. No obciach, ale jakże słodki.

http://www.youtube.com/watch?v=4mmqJxE7dzM

A tu słoneczne porównanie w ulubionej mojej piosence ze zwrotem "moje Słońce". Ile razy tak do kogoś mówiliście a ile razy potem już nigdy? Hę?!

http://www.youtube.com/watch?v=cGa3zFRqDn4

Ale też oczywiście i koniecznieto,  tu skowerowane ale bardzo:

http://www.youtube.com/watch?v=ZAmEYMNB3Ak


A tu Zdziś jako Wielki Wędrowiec (dzięki uprzejmości BWA w Zielonej Górze)



















Poza tym lektury południowe Ignacego Karpowicza o różnicach a także Karola Sienkiewicza o WB. Pouczające, inteligentne i ciekawe.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Co się zdarza, zdarza się po prostu

Zastanawiałem się wczoraj nad kwestią braku poczucia obciachu. Jednym z ważnych elementów pojawienia się tego zjawiska jest poczucie unikalności własnej, zdarzeń, które nam się przytrafiają, specjalności jakiejś podobno. No tak, jakoś tam jesteśmy specjalni i unikalni. Jakoś tam wyjątkowi. Indywidualni do bólu. Wszystko jasne, tak. To prawda. Każdy z nas jest unikalny. Ta świadomość, cudowny plon Wielkiej Rewolucji i całej masy (!) myślicieli personalistów. My, późne wnuki Nietzschego i Kierkegaarda (nie, Panie Wawrzyniec, Kierkegoor :) - mały żart zrozumiały dla circa 7 osób), święcie wierzymy w to, że jesteśmy tak jedyni, jak tylko można być. Niech będzie. Jednocześnie nasze losy, nasze wybory, nasze świadomości, historie, myśli nawet, zadziwiająco są do siebie podobne. Ileż to razy wykrzykiwaliśmy, czytając coś, bądź rozmawiając z kimś - Tak! Tak myślę, też, Ty też, On też?! Jakie to jednak cudowne, ta wspólnota jednostek unikalnych, co właściwie łudząco podobne. Ale ja się nie śmieję, słowo. Ból bowiem z tego bycia i z nagłego ocknięcia się w podobnych stanach bywa okrutny, dotkliwy i nie do wytrzymania czasem. Zrównanie, nawet w cierpieniu, nie da się porównać z niczym w swojej ohydzie. To nie przez przypadek rodacy Fryderyka N. (choć jak pamiętamy, lubił uchodzić za Polaka, swoją drogą, cóż za fantazja!) w swoim genialnym w swej potworności wynalazku, jakim były kacety (dobrze, pamiętam Anglicy Burom, Belgowie w Kongu, tak, ale w swoim koszmarnym białym egoizmie jednak nad Primo Levim wyję w męce), za główny element uznali zrównanie ubiorem, strzyżeniem, numerem. No nie udało im się, co potwierdza tylko tezę o zbawczej roli pędu do unikalności.
 Pisze o tym właściwie tylko po to, by pośmiać się z własnego, nieunikalnego w żadnym razie braku PO (skrót pojęcia z pierwszego wersu, nie mający nic wspólnego z partią o tym skrócie). Co jakiś czas a ostatnio u progu narodzin tego bloga wydawało mi się, że przydarza się mi oto coś wyjątkowego, kosmicznie specjalnego, gigantycznie jednostkowego. Jakaż śmieszna naiwność, trawestując - Obciach i drżenie - przekomiczne. Toż tysiące i chyba miliony nawet przeżywają historie podobne, błądzą, odrzucają, są odrzucani. Porzucają partnerów, dzieci, psy, są porzucani. To tak zwykłe, tak normalne, tak częste, choć boli. No, ale ból jest naszym towarzyszem wiecznym, może nawet wszystko co przyjemne  jest tylko przerwą pomiędzy bólami. Jakimś Epikurem albo pokrewnymi mi to pachnie, skądinąd to musieli być nieprawdopodobni ludzie, ci bardziej progresywni Grecy. No wiem, że głupoty piszę, ale nie chcę tu cytować Wikipedii.
 Więc śmiać mi się chce bardzo z siebie przeżywającego męki powszechnie przeżywane, bóle zabawne w swej oczywistości. Teraz, kiedy jestem w równowadze i znajduję smak na nowo, kiedy znów wierzę w możliwość, kiedy światło świeci i czekam cierpliwie na rozwój wydarzeń, po raz kolejny przyrzekam sobie, że nie zepsuję i będzie dobrze.

W ramach historii sztuki - Zdziś na wystawie Luxusu w MWW (za pozwoleniem pani dyrektor Doroty Monkiewicz)


Poczucie obciachu i rozważania o braku teleranka

Wojtek Wilczyk słusznie zwrócił mi uwagę, że nie wspominałem braku teleranka w ostatnim poście, choć przecież należę do pokolenia, które powinno. No tak, pamiętam to doskonale, mama trochę z rana popłakiwała, że chyba wojna. Narzeczona mieszkała blisko, więc zaraz pobiegłem, poszliśmy na miasto patrzeć, co się dzieje. Smętny SKOT stał koło Regionu na Al. Niepodległości. Dopiero potem się dowiedziałem, że Halinka Korczowska, która tam była wtedy sekretarką, wyniosła rano pod nosem esbeków maszynę do pisania. Dzielna zawsze, jak wielu innych ludzi, którzy wtedy byli bardzo dzielni a potem historia o nich zapomniała.Ale tak to już jest z historią, pamięcią i zapominaniem. Kiedyś pewnie jeszcze o tym trochę napiszę, tamten dzień skończył się pewnie całkiem zwyczajnie, nie było nic do roboty poza gadaniem. Znajomi gdzieś się podziali, było pewnie też trochę wódki i niepewność, jak się to wszystko potoczy. Nie dokonałem żadnego bohaterskiego czynu.
 Czytam sobie na FB czasem różne wynurzenia i odnoszę wrażenie, że nic tak nie sprzyja zanikowi poczucia obciachu, jak właśnie to miejsce. Ten zanik przybiera czasami epickie formy, jak u pewnej krytyczki, która robi wszystko, by zapewnić odbiorcom mnóstwo uciechy. Nie rozumie, co czyta, jeśli rozumie, to wyciąga fałszywe wnioski, ma się za centrum świata, punkt odniesienia, alfę i omegę. Niezwykłe, jak u, wydawało by się poważnej osoby, zanikło poczucie śmieszności, nieadekwatności i po prostu niestosowności. Stary Marshall miał świętą rację - medium jest przekazem, w tym wypadku używanym kompletnie bez kompetencji. No, ale nie ona jedna.
 W ramach ogólnej martyrologii - Zdziś w kagańcu.


piątek, 13 grudnia 2013

Co ja chcę, czy ja chcę

Wir wystawy i mnóstwo problemów. Załoga staje na głowie, wystawa będzie świetna, nie wchodzę w szczegóły, bo te zostawiam recenzentom. Joanka robi nam wystawę z ważnym udziałem Kantora przed Rokiem Kantora. Nienawidzę "roków". Choć zdaje się, niedługo będę próbował w jednym brać udział.
  Zaniedbałem to pisanie, ale jego terapeutyczna siła nie jest aż tak ważna, kiedy jestem trochę bardziej, niż zawsze wyprostowany i pewny siebie. Nie ugnę się przed żadnym ciosem losu, będę stał prosto i nie schylę się pod ciężarem. Taki trochę patetyczny ton mi się przyplątał, ale jakoś tak się własnie czuję, choć właściwie bez przyczyny. Zdziś patrzy na mnie z koszyka z lekkim pobłażaniem, on wie, czym kończy się nadmiar patosu.
 Chciałbym Wam coś mądrego i pocieszającego, wychodzą mi jedynie jakieś mało znaczące parapsalmiczne teksty. Zmęczenie końca roku, które jest wypaleniem zwojów, daje znać o sobie. Widziałem w końcu Idę 
i podobała mi się, choć nie napisze tu, dlaczego. Kto ma wiedzieć, czemu, ten już wie.
W Obiegu przypomnienie prac realizowanych wspólnie z innymi artystami przez Włodzimierza Borowskiego. Niezwykły, wielki artysta, którego uważne przypominanie jest tak istotne dla naszej wiedzy o polskiej sztuce. Za co dla Pawła Polita i piszącego o tym Grzegorza Borkowskiego wielkie moje ukłony z daleka.
 Bylem też na promocji książki ks. Andrzeja Draguły Bluźnierstwo, ale to temat na inne opowiadanie. Następnym razem.

wtorek, 10 grudnia 2013

Niemożność, nieumiejętność, nieuporządkowanie

 Po koncercie jest miło, wizyta w Zielonej Jadłodajni, przyjaźnie i jak powinno być. Rozmowy. Dobrzy goście, dobra sytuacja. Tu są oni https://www.facebook.com/pages/Zesp%C3%B3%C5%82-G%C3%B3wno/314703726119?fref=ts nagonili dobrej energii, lepiej się będzie pracować. Lubię koncerty w galerii, ich historia jest długa i w końcu musimy wydać to wydawnictwo z muzyką wszystkich, którzy tu kiedykolwiek występowali. Nawet chciałem popróbować tu sobie to przypomnieć, ale to riserczerska robota na kilka co najmniej wieczorów. Po jednym kawałku to i tak będzie kilka godzin. Nie o tym dziś miało być, ale pewnie już nie za długo będzie, bo późno, bo coraz mniej rozumiem z otoczenia. Coraz mniej zresztą rozumiem w ogóle. Słucham sobie Don't be late na Sptf jest tam ileś wersji, ale to wszystko jest jedno wykonanie. Chyba zapisywane z minimalną czasem różnicą obrotów na gramofonie, stąd różnice w tonacji minimalne no i też brzmienie zmienne. Ale w tle jest Lester Young i co chcieć więcej. I tak sobie myślę, że jakoś tam jestem obdarowany wielką ilością niezasłużonego szczęścia, że mogę sobie teraz słuchać tej piosenki, com ją przedtem bez przerwy odtwarzał na szpulowcu ZK-145. Trzeba było cofnąć taśmę w odpowiednie miejsce. No dobrze, był licznik.
 Trochę już śpię, Don't be late jest w kółko niemożliwe do znudzenia. Zdzich po spacerze zmoczony mżawką i senny, zwinięty w idealny krąg podrzemuje w koszyku. Nie jest to może wszystko szczęście, ale jakiś uspakajający, chwilowy constans.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mała prośba

Proszę o wybaczenie - za lenistwo, nieróbstwo i brak konsekwencji. Znowu przerwa, nieaktywność, wyrwa, wyłom i brak. Świat trochę nie sprzyja, choć przecież generalnie jest dobrze. Chwilowy brak Zdzisławka w okolicy nóg i oczu, jest ciągle trudny do zrozumienia i jakoś mało oczywisty. Może małe rozstania robią dobrze na większe przywiązanie. Mimo wszystko, jak go nie ma, to jakby nie było kawałka mnie. Przesadzam, albo i nie.
 Powoli przygotowujemy się do otwarcia wystawy "Czy artyści mogą nie spać?" Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego Tadeusz Kantor nigdy tu nie przyjechał? Powinno być właściwie nigdy JUŻ - żeby brzmiało właściwie. Zobaczymy, boję się nieco pisać o tym wszystkim PRZED otwarciem. Wszystko może się jeszcze zdarzyć. Są chwile w życiu dyrektora, kiedy naprawdę ciężką ma pracę. Ufam Joance, swojemu zespołowi, będzie dobrze. Ale nie oczekujcie ode mnie do piątku
zbyt wiele zaangażowania w bloga.
 Jutro reminiscencje wrocławskie.

A w ramach zapowiedzi jutrzejszego wydarzenia koncertowego - nowa nazwa znanego zespołu. Znalezione na dachu Renomy.


sobota, 7 grudnia 2013

Urodziny Piotra

Znowu trochę zawaliłem. Wczoraj ani słowa. Może też z niemożności nazwania niektórych stanów, nie wiem.
 Dziś są urodziny Piotra. Niektórzy z Was go znają a na tym blogu pojawił sie przy okazji opowieści o Tygrysie. Znamy się od 46 lat. Był któryś tam dzień z pierwszego tygodnia września '67. Rodzice posłali mnie do szkoły o rok wcześniej. Podobno podstawowe umiejętności, mimo niechodzenia do przedszkola, posiadałem. Byłem małym, nieporadnym nieco chłopcem, za to przemądrzałym i żądnym poklasku. Prawie żadnych kumpli, bo nie lubili takich, jak to mówiono "starych-maleńkich". Sam bym się pewnie nie lubił, dzisiaj. To jedno z moich najstarszych dobrze pamiętanych wspomnień. Trzy rzędy ławek, pani Wnuczek przedstawiająca mnie klasie, wszyscy siedzą w parach. Idziemy pomiędzy rzędami i w jednej z ławek przesuwa się na puste miejsce, żebym mógł usiąść obok, kolega o bardzo jasnych włosach. Od tego czasu będziemy siedzieli razem, ale często rozdzielani z powodu bezustannego gadania. Aż do 5 klasy w szkole nr 1 (ćwiczeń) - taka była oficjalna nazwa. Mnóstwo różnych dziecięcych wspomnień. Piotrek zawsze silniejszy, zawsze szybszy, zawsze sprawniejszy. Moje dzieciństwo szkolne przebiegało pod kloszem jego opieki. Nie było starszego kolegi, którego by się bał. Zawsze wygrywał, a nawet jeśli nie, to z honorem. Nie musiałem się bić, bo zawsze się pojawiał, jak były kłopoty. Tylko Palomy trochę się bał, ale jej się bali wszyscy.
 Ja miałem daleko od domu a on mieszkał pięć minut od szkoły. Rodzice mieli najlepszy sklep motoryzacyjny w mieście, siostry były za granicą. To w jego domu słuchaliśmy Sticky Fingers (to ta z rozporkiem na okładce) w roku jej premiery, miałem 10 lat wtedy. I razem oglądaliśmy pismo Playgirl, nie wierząc, że i my kiedyś będziemy tak mieli. Choć mieliśmy wtedy już po 12 (on 13) lat. To było trochę później, niewiarygodne, że dzięki Hance miał je w roku jego powstania. I tak bym mógł wymieniać. Pierwszy alkohol i pierwszy papieros - Tokaj Aszu i Carmen w długiej lufce. Nawet Wam nie powiem, ile miałem wtedy lat.
Bardzo silnie pamiętane wspomnienia, które mnie z nim łączą pamięcią na zawsze. Potem bywało różnie, choć w okresie baru widywaliśmy się znowu codziennie i dość intensywnie.
Teraz zasypia w swoim TIRze gdzieś w połowie zaśnieżonych Niemiec. Dziś ma urodziny i rozmawialiśmy długo.
 Nie napiszę teraz żadnego zręcznego paolocoelizmu na temat roli przyjaźni i pamięci w naszym życiu. Obiecałem mu znaleźć zdjęcia z imprezy na moje 50-te urodziny. Za którą jestem wdzięczny, o której nie chcę pamiętać, która była cudowna, ale wolałbym żeby jej nigdy nie było. Nie wiem, gdzie są te zdjęcia Piotrek i chyba nie chcę wiedzieć. Może niektóre rzeczy lepiej pamiętać bez wspomagania.

czwartek, 5 grudnia 2013

Pochwalić się czasem

Lubię Wam się chwalić czasem, choć najczęściej rzeczami i umiejętnościami oczywistymi, prostymi, żadnymi może. Dla mnie jednak każda tak możliwość to jednak rzadka przyjemność, wynikająca z głębokiej wiedzy o własnych niedostatkach. Dziś niewielki przykład, jestem jednak z tego bardzo dumny, od momentu, kiedy sobie uświadomiłem. Na pierwszy rzut oka to niewiele. Nie będę też Was wtajemniczał w realny sens, kto wie, to wie, kto nie wie, też jakoś nie zubożeje. Osobisty w sumie, nieważny en masse, detal.
 Oglądałem w Tv dokument Agnieszki Mazanek i Krzysztofa Landsberga Forma jest faktem społecznym, o KwieKulik. Myślałem, że zawsze już będzie mi się ich sztuka kojarzyć jednoznacznie, że nie zniosę tego
i nigdy już nie będę umiał na spokojnie. A jednak nie. Potrafię bardzo dobrze. To oczywiste, oni są na tyle
niezwykłymi osobami, że wszystko inne znika z tego kontekstu. Wszystko jest tylko dodatkiem. Charyzma Zofii, freakostwo Przemysława są elementami w tym filmie niosącymi wszystkie sensy. Jak się dogadują i jak zupełnie nie. Jak widać czasem bezmierną czułość we wzajemnych spojrzeniach i jak czasem mur. To jest fajny film, no ale za 5 złotych zrobiony, bez urazy. Taka historia o przygotowywaniu wystawy, ciekawa ale On są tematem na miarę naprawdę epicką. Jest tu o miłości, o sztuce, o polityce, w kontekście historii tej części Europy. Scenariusz do napisania, bo ciągle jeszcze nie powstał porządny film o polskich artystach tego czasu, żadnego zresztą czasu, umówmy się. Myślałem sobie o tym filmie trochę też w kontekście Artist is present. Jak bardzo ich sztuka ważne jest a jak bardzo znana tylko już fachowcom. Pewnie zresztą nie może być inaczej, choć ja bym im takiej medialnej sławy nie oszczędzał.
 I umiałem popatrzeć obiektywnie. Zachwycić się po raz kolejny Nimi. Ich miarą, ludzką i artystyczną. Konsekwencją i wielowymiarowością. I nic mi w tym nie przeszkadzało, żadna osobista kwestia. Spokój. Pewność umiejętności. Że umiem, nie muszę nic. Mogę na spokojnie, z radością. Dobrze. Na Żoliborz jeżdżę, bo Misia tam mieszka, ale w innym wypadku z żadnego powodu, przenigdy. Ale to tak, z radością, pewnie nawet w końcu tę książkę wielką, też.
A tu sobie możecie sami.
http://ninateka.pl/film/kwiekulik-forma-jest-faktem-spolecznym

A w ramach bonusu Zdziś w żabim kształcie.















oraz jeszcze bardziej



wtorek, 3 grudnia 2013

Ćwiczenie z kreatywnego pisania

To oczywiście nieprawda, żadnych takich ćwiczeń tu nie będzie, choć może powinienem poćwiczyć. Trzymam się jednak zdania pisarza, który to ważny jest dla mnie jednak bardzo, czyli Jerzego Pilcha. Że pisanie o swoim pisaniu to obciach obciachów. I to jest prawda.
 No to nie będzie dziś zbyt wiele. Jest spokojniej, choć bardziej z niewyspania niż z uspokojenia. Nie mogłem się pozbierać, ale fizycznie. Głowa nie nadążała. Teraz już za późno, żeby potrafiła.
 Mnóstwo spraw i małych sprawek. Niedomagania administracyjne. Zamęt i przerzucanie kompetencji.
Zapowiada się jednak dobrze. EuroShorts jak zawsze z Przemkiem w czwartek, piątkowa wizyta Kostka Usenko z rosyjską alternatywą i poniedziałkowe Gówno to bardzo miły zestaw, nawet nieco rekreacyjny. Mało teorii, dużo praktyki. Nie, żebym nie cenił teorii, wręcz przeciwnie. Ale praktyka ważna. Czynienie.
Praca. Zabija złe myśli, jeśli dobrze zrobiona. I wyspać się trzeba i wtedy wszystko się układa.
Pozwoliłem sobie tu przekleić Zbyszka Walichnowskiego najnowszą jutubową plejlistę. Moze się wam co przyda .
Znacie no to posłuchajcie( Telefunken i Pumperniklowi dobrze robi ta odrobina papieru ściernego):https://www.youtube.com/watch?v=VCb91rATBHI czy czasem my nie tacy?https://www.youtube.com/watch?v=B_iTL1PRbT8    I hate https://www.youtube.com/watch?v=ccoScfjP5cc  Let Her Go https://www.youtube.com/watch?v=Ginx7WKq5GE  Bloodstains https://www.youtube.com/watch?v=7vWoMZGXNCI      Staring At The Stars  https://www.youtube.com/watch?v=LJXcac9zI74    Caravan https://www.youtube.com/watch?v=eheFYJh0mVs UU mnie zaś jest tak: blind love https://www.youtube.com/watch?v=x3audAsazkba wszak jednym  cięgiemc  Ostatnie dwa ( tego wszystkiego nie trzeba jednym cięgiem) Things That Stop You Dreaming https://www.youtube.com/watch?v=5RL-sEpfpVA   Last unicornhttps://www.youtube.com/watch?v=QSPhV0vFQpQ

niedziela, 1 grudnia 2013

Test Zdzisia oraz dywagacje o przeszłości

Bardzo chciałbym nie pisać już o swoich sprawach a raczyć Was wirtuozerskimi opisami dzieł wartościowych, stanów wzniosłych, zdarzeń niezwykłych. Zawstydzają mnie optymizm, wiara w przyszłość, nadzieja na lepsze jutro, pojutrze i do końca życia, zewsząd płynące. Nawet właściwie określenie koniec życia pojawia się rzadko i jakby półgębkiem. Przynajmniej ja tak widzę - kryzys kryzysem, ale w sobotę w Makro zabrakło pistacji, jak doniósł mi na wieczornej imprezie mój ulubiony kucharz, który tworzy na pograniczu genialności.
 Zawsze wierzyłem w stabilność świata, w którym żyłem. Może było mi to potrzebne do normalnego funkcjonowania, choć myślę raczej, że po prostu dałem się oszukiwać. Wyłączyłem myślenie, najpierw go nawet nie włączałem a potem nie nauczyłem się swojego. Najpierw wierzyłem rodzicom, potem propagandzie, potem autorytetom, potem innym autorytetom a na koniec nagle okazało się, że bez uruchomienia obszarów mózgu odpowiadających za analizę relacji pomiędzy tym, co mówią a tym, co widzisz i słyszysz sam, nie wiesz nic. Oddzielenie sądów własnych od tego, co ci wmawiano długie lata, zajmuje dużo czasu i nie wiem nawet, czy jest możliwe.I nie czekajcie, żebym Wam powiedział, jak to się robi. Nie wiem. Nie będzie paolokoelizowania tu żadnego.
 Może trochę.
 Nie ma stabilności. wszystko chwieje się na bardzo cienkiej linie. Moja wiara, że zawsze będzie co jeść, nie będzie wojny i bliscy zawsze razem jest naiwną wiarą pięciolatka, nie mającą nic wspólnego z realiami. I zimny dreszcz przenika mnie na wskroś.
 Nie ma przeszłości, powinna być tylko w takim stopniu, w jakim potrzebna jest, żeby nie powtarzać poprzednich błędów. I tak się ich nie ustrzeżemy, bo mamy wdrukowane zachowania, źle skonfigurowany ośrodek nagrody, jakieś wady które już będą z nami do końca. Ale rozpamiętywanie, obsesyjne powroty, rozrachunki codzienne wieczorne i ranne - odpuście sobie. Lepiej się upić czy co innego, albo obsesyjnie i ciężko pracować, uczyć się czegoś, ale nie wmyślać bez przerwy sekwencji z dawnych czasów. Trzeba ćwiczyć niemyślenie i w końcu chyba jakoś wychodzi. Wpadki są nieuniknione, jak to wiedzą wszyscy pijący inaczej, że tu się posłużę niewybrednym żartem.
 Przy okazji - boję się jednak iść na nowego Smarzowskiego - czytałem książkę Jerzego Pilcha i była to lektura mocna choć nie wyjątkowo (jak ktoś chce na ten temat mocnej literatury, to radzę Lata patykiem pisane, zbiór piciorysów, wydany w latach 70-tych). Boję się, że znani aktorzy opowiadający o chlaniu są niewiarygodni w tej roli - aktor przecież w końcu tylko udaje, no wiadomo, w życiu pije, ale patrzcie - jest jednak aktorem, żyje, jest na ekranie, nie wiadomo, gdzie jest wódka a gdzie woda-rekwizyt tylko...Dobra, ortodoks przeze mnie przemawia, ciągły nowicjusz w trudnej sztuce nieużywania. Wydaje mi się przy tym, że coś o tym wiem, a chyba jednak są tacy, co wiedzą więcej. Tak więc sza już.
 Jeszcze o przeszłości chwilę - gorzej, jak pozostają jej konkretne fragmenty - dzieci, zwierzęta (jak Zdziś) - jest wtedy żywa i piecze i trudniej ją zniknąć. Zwłaszcza gdy Zdziś cały czas zmusza mnie do rzucania piłeczki teraz i przeszkadza mi pisać. Ale rachunek trzeba zapłacić w końcu jakoś tam, jak nie tu, to gdzie indziej. No chyba, że umiemy bardzo szybko biegać, szybko i cały czas.
Przeszłości nie ma. Moje siedem lat w szkole muzycznej nie przyniosło żadnej realnej umiejętności. Nie zagram nic bez nut. A i z nut beznadziejnie. A oddałbym rok życia, żeby grać jak Eroll Garner, którego właśnie sobie słucham niedzielnym popołudniem. Choćby 10 razy gorzej.
 Uczcie się przydatnego konkretu moi mili, żeby potem nie mówić, że przeszłość to tamto.
 W ramach bonusu Joanna i Mike celująco przechodzą Test Zdzisia.
















Przy okazji dziękuje Wam bardzo oraz Misi, co Was tu przywiozła poniekąd, za przemiły wieczór i dużo wrażeń. W teatrze i w Trzepaku i generalnie. Zielona Góra bywa miła.