czwartek, 27 marca 2014

Telenoweli ciąg dalszy

Zawiedziecie się srodze, moi mili, nie będzie (na razie) nagłych zwrotów akcji, ujawnień nieznanych członków rodziny, niespodziewanych śmierci, rozpoznanych znamion na ciele i temu podobnych. Choć kusi mnie przyciągniecie jakieś Was tu, zadziwienie, nie tylko branżowymi wstawkami. Lecz nie. Kusi, ale nie. Nie widzę w tym nic złego, nagannego, itp. Po prostu nie. Jeszcze nie. Nie tym razem.
 Wzbierająca wściekłość raczej jednak musi znaleźć ujście. Udawanie wiecznie spokojnego i zdystansowanego wychodzi mi średnio. Ok, wcale nie udaję. Po prostu jestem. Uczę się. Nawet zza kierownicy nie wrzeszczę za bardzo. No dobrze, dziś krzyczałem. Ale cicho.
 To prawda, przeszłości nie ma, jeśli o niej nie mówić. Jest to jakiś sposób. Nie mówić o tym, co było. Nie wspominać, wyrzucić z głowy, tak. Lepiej dla wszystkich, ogólna radość, race.
Pewnie się da, na pewno. Przypominanie jest czynnością bez efektu. Nic z tym się nie da. Jest tarzaniem w emocjach. Sam wiem. Wszystkim zalecam. Zakryć kocem, wrzucić do worka, wyrzucić. Jeden jest problem tylko. Trzeba to samemu. Nie na hasło, nakaz, groźbę. Powoli. Po kolei. Aż nic nie zostanie. Pustka. Piasek na plaży jasny tylko.
 O czym więc nie powinienem pisać? Czego nie było? Co tak naprawdę zaistniało jedynie w mojej imaginacji? Zresztą, wcale nie miałem zamiaru nic sobie i innym przypominać. Już, już zamykałem kramik wspomnień, mniej lub bardziej, nic nie znaczących szczegółów. Widać jednak nie jest to takie proste. Widać się nie da. Ale nie mogę, to jasne. Czego nie wspominać więc?
Nie będę, pod żadnym pozorem wspominać niczego. Nauczyłem się. Chciałem, ze złośliwości, z przekory, z wkurzenia, wściekłości i łez nad.
Chciałem tu długą wyliczankę. Będzie krótka, absolutnie nikt nie zrozumie, o co chodzi.
Nie. Nie. Nie zrobię tego. Nie ze strachu, tylko z poczucia beznadziei, smutku i wiecznego zadziwienia dziwnością świata.
Zaległy Zdziś ze Śniadeckich w Warszawie i kot ze Wspólnej:




poniedziałek, 24 marca 2014

Leoncio Almeida to ja*

To właściwie nie jest żart. Jestem potworem. Jak z telenoweli. Bez odcieni i niuansów. Zastanawiam się cały czas, jak to napisać, żeby nie wyglądało na jakąś kokieterię, albo nadmierny ekshibicjonizm. Trochę to jest po coś konkretnego oczywiście a trochę dla ustalenia faktów. Trochę to jest dla konkretnych osób, które pewnie i tak tego nie przeczytają a usłyszą (?) z drugiej ręki. No to niech im druga ręka opowie, nie migowo, tylko jak najbardziej dosłownie. Niech nikogo nie dochodzą słuchy, tylko absolutnie szczere wyznanie.
 Nie mogę oczywiście napisać konkretnie, będę więc kluczył, ale sens pozostanie, mam nadzieję, jasny. I -  to wszystko jest naprawdę - nie ma tu żadnej ironii ani innego mrugania do czytelnika.
 Jestem potworem. We wszystkich, powtarzam wszystkich swych związkach byłem jednoznacznie zły. Byłem powodem ich rozpadu, to przeze mnie umarły, to ja wszystko zepsułem. Zawsze potem jęczałem może i narzekałem na zły los, ale tak naprawdę wszystko było z mojej winy. Nie dało się wytrzymać. Odrzucałem wszelkie próby naprawy, gardziłem prawdziwymi uczuciami. Byłem głupi i nie do wytrzymania. Na różne sposoby nie chciałem.
 Tak naprawdę to galeria była moją partnerką. Pracę kochałem i na inne zostawało już tylko odrobinę. Kawałek serca jedynie. Zawsze tak było.
 W każdym przypadku rozstanie bolało, ale w każdym rozumiałem, że nie mogło być inaczej, bo zawaliłem, schrzaniłem, zepsułem, rozbiłem i rozwaliłem. I nigdy nie miałem zamiaru niczego naprawiać, bo i tak by się nie dało. I nigdy też nie próbowałem. I nie jest też niczyją winą, przewiną, czymkolwiek innym, szukanie sobie nowego szczęścia w życiu. W głowie mi nie postało mieć o to pretensje, wchodzić w czyjeś związki, zaburzać relacje. Stalkować. Co za ohyda, stalkować. To przecież ja odchodziłem, ja niszczyłem, czemu miałbym czegokolwiek od kogokolwiek chcieć.
 Więc, drogie słuchy, dotrzyjcie i przekażcie - potwór wyznaje i prosi o wybaczenie. Na które nie liczy.
Jak to potwór, nie boję się niczego, co najwyżej popadnięcia w śmieszność.
 Leoncio w tytule też nie miał być ironiczny, stanowi tylko odniesienie do idei tego bloga jako telenoweli. Jeśli miałbym być w niej tym najgorszym, to tylko Leonciem. Może też dlatego, że już nikt prawie nie pamięta Niewolnicy Isaury Jaki tam zresztą ze mnie Leoncio - jeśli ktoś tak chciałby mnie widzieć, to jedynie ja sam. Nikt tak dobrze nie wie, jak bardzo nie chciałbym być potworem i jak bardzo nim jestem.

A tu dla tych, którzy nie czytali, nieskromnie dodam, fajnego wywiadu
Zdzisia dziś nie ma, jest w Szumie.

A tu jeszcze na miły wieczór Dindi mocno inne od Astrud G.
















* http://www.wywrota.pl/literatura/18296-pani-bovary-to-ja-czyli-historia-pewnego.html

niedziela, 23 marca 2014

Zawsze będę pisał, co będę chciał napisać.

W jakimś sensie blog ten przypomina telenowelę, marną i bez scenarzysty niestety, który jednak warunkiem sine qua non jest dobrej jakości wytworów tego gatunku. Właściwie tylko w jednej kwestii ją przypomina, choć w zasadniczej. Uświadomił mi to pewien wybitny polski galerzysta,mówiąc mniej więcej coś takiego - "To jest o miłości, ludzie to uwielbiają". Otóż, drodzy moi Czytelnicy, może to i u początku swego o tym było, ale teraz już nie jest, bo i nie ma podstaw. Odezwały się na chwilę upiory przeszłości, usiłując straszyć, jak to upiory. Wyszło im jedynie przykre pierdnięcie. Jeśli nawet to  jest o miłości, to jedynie o jej asfaltowym aksamicie i jedwabistej żużlowej powłoce. Marne te oksymorony, ale tak to właśnie jest.
 Na teraz jest to blog o sztuce, galerii, moich małych fascynacjach i piesku Zdziszku, który jedynym jest już telenowelowym motywem. Zapomnijcie, tu nie będzie nagłych zwrotów akcji. Może i pojawią się niespodzianki, ale nie takie, jakich tu niektórzy z Was pożądają. Nie chciałbym oczywiście tracić czytelników, więc jeśli zniesiecie tę ewolucję w stronę sensu i stabilności, to ciągle zapraszam.
 Oczywiście przeszłość jak to przeszłość, dała mi swoimi upiorami popalić na chwilę, podwyższonym tętnem, uświadomieniem nagłym w olśnieniu, jak byłem bardzo, śmiertelnie, klasycznie głupi i oszukany. No jak w telenoweli. Zaraz się wszystko szybko uspokoiło, już jest dobrze i tylko sam z siebie śmieję się i śmieję już tylko, bo przecież nie żałuję - nigdy i niczego, na zawsze, nie żałuję.

A teraz nieco zdjęć z przemiłej soboty.


Pałac w Bojadłach, o którym tu jeszcze nieraz pewnie będzie:


















Wiewiórki z porannej psiej przechadzki:

















A tu w środku pałacu przed kominkiem:





















A tu Zdziś penetruje wielkie acz zniszczone wnętrze:

















A tu - narada przed wystawą -
 artysta, kurator i dział realizacji oraz zawodowy przeszkadzacz:



czwartek, 20 marca 2014

Co widać w MSN - bardzo branżowo.

To będzie bardzo branżowy wpis - mała refleksja o wystawie "Co widać" w MSN. Jak wiecie, nie mam najmniejszych powodów, z oczywistych względów, żeby dobrze pisać o tej wystawie. A jednak - co tu dużo mówić, kuratorzy zrobili, co mogli. Nie wiem, czy co chcieli - ale wyszła wystawa dla szkół. Dobra, edukacyjna, miejscami zabawna, świetnie wprowadzająca w obszar tego, co się aktualnie dzieje. Dziwić może nieobecność postaw z obszaru  street-artu, co pewnie wynika z idei salonu - na salony nie wpuszcza się uliczników. No chyba, że ze wsi.
 Statment do wystawy jest ciekawym przykładem tekstu, który już aż tak dla publiczności nie jest, jak sama wystawa. Zresztą, kto czyta dziś tak długie teksty?! Jest  interesujący pod wieloma względami, rozszerza bardzo pole tej prezentacji, jest w sensie "spraw wewnętrznych" ważniejszy chyba niż sama wystawa. Jasne jest przy tym, że jest to  bardzo delikatny acz jednoznaczny pokaz siły instytucji. Jakoś po prostu w ciągu ostatnich 10 lat, bardzo przecież ciekawych dla sztuki, nikt takiego podsumowania nie zrobił. Żadna też instytucja nie zamanifestowała tak mocno konieczności kreowania hierarchii, bez oglądania się na inne uwarunkowania, niż własne, bardzo zdecydowane preferencje. SC i ŁR wiedzą dokładnie, co cenią. Ich wiedza jest ugruntowana i potwierdzona publikacjami i działaniami kuratorskimi. Świadomie zrobili wystawę bezpieczną i niekonfrontacyjną. Nie ma tu właściwie żadnych prac o transgresji, cielesności, religii, seksie. Jakby chcieli jasno powiedzieć - możecie tu przyprowadzić wasze dzieci, nie będzie tu nic naruszającego powszechnie uznane wartości. Z instytucjonalnego punktu widzenia ja to rozumiem doskonale. Kontrowersji, jak mawiają słabi publicyści, mamy dość. To jest po prostu wystawa dla publiczności, nie tyle może schlebiająca jej gustom, co ustawiona jak "najłagodniej". Odebrałem ją trochę, jak znane już opowiadanie, wydrukowane na przyjemnym w dotyku papierze, zilustrowane pastelowymi w tonacji, miłymi ilustracjami. To nie jest wystawa dla fachowców. I dobrze.
 Nie analizowałem tekstu wprowadzającego zbyt pilnie, choć wypatrzyłem parę rzeczy dziwnych co najmniej. Raba Niżna, w której mieszka Paulina Ołowska, to nie jest miejsce funkcjonowania teatru Rabcio. Ten jest w Rabce. To tylko parę kilometrów wprawdzie, ale kto był tam, ten wie, jaka to w górach bywa różnica. I jaka jest lokalność Raby a jaka Rabki, która jest uzdrowiskiem. A piszę o tym też dlatego, że RN to miejsce urodzenia i dzieciństwa mojej mamy. Kuriozalne też jest zdanie , iż jakoby " brak dialogu i współpracy między instytucjami sztuki a tradycyjnymi ośrodkami, festiwalami i teoretykami „klasycznego” polskiego performansu, funkcjonującymi niemalże jako nieakceptowana przez mainstream subkultura, docierającymi do niewielkiej grupy fanów gatunku."  Arsenał w Białymstoku, CSW w Toruniu, CSW w Warszawie, Labirynt w Lublinie, PGS w Sopocie, że wymienię tylko te - od wielu lat prezentują performans jak najbardziej "klasyczny". Nie rozumiem tego zdania, choć podejrzewam, skąd się wzięło. Nie powiem Wam, to branżowy tekst, kto wie, to wie.
 No i kwestia riserczu, jakoby niezwykle głębokiego i wyczerpującego. Może nie trzeba go było robić, bo i tak nie za bardzo go widać, ale może też po prostu mitem jest, że gdzieś tam, w zakamarkach naszego pięknego kraju, np. w Łowiczu chociażby, pracują zapoznani acz wybitni młodzi artyści. No nie pracują.
Miałem przez jakiś czas spiskowa teorię nt. nieobecności artystów związanych z Zieloną Górą. Już nie mam, bo z pomocą przybyła mi statystyka. Podzielę się nią z Wami, nie jest może super dokładna, amatorska jest i nieco dziurawa, ale zrąb twardy. W procentach nie przeliczam (no, czasami), bo mi się nie chce, ale wszystko widać dość wyraźnie po samych liczbach. Dla ułatwienia grupy liczyłem jako jeden podmiot, z wyjątkiem tandemu Sysiak/Borowski po znajomości, tak wyszło bo już Braci albo Slavs&Tatars nie rozdzieliłem. Generalnie 73 osoby/podmioty.
Zacznijmy od uczelni - tu bezapelacyjne zwycięstwo ASP w Warszawie, 20, ale, co niespodzianką dla mnie też, 17 osób po jakoby ostoi konserwatyzmu, czyli ASP w Krakowie. Potem 11 poznaniaków i potem już jednostki - 4 Gdańsk, 3 osoby studiowały na łódzkiej filmówce co ciekawe, bo na ASP w tymże mieście tylko 1, podobnie jak w Toruniu (a i to jeden z nestorów wystawy) i Wrocławiu. Po 2 przedstawicieli mają Katowice i Lublin (choć tu akurat nie wiem, Jan Gryka prezentuje Zenka, akurat bez wykształcenia). 11 artystów kształciło się na uczelniach zagranicznych albo wcale. Co daje wcale pokaźne 14 %.
 Znamienne są dane o miejscach zamieszkania - tu ponad 50 %, 38 podmiotów rezyduje w Warszawie, no ale to żadna niespodzianka. Z Krakowa wyjechało  6 uczestników wystawy i aż 8 z Poznania. Lublinianie pozostali w ojczyźnie a z Łodzi i Gdańska tylko po jednej osobie poszukało szczęścia gdzie indziej. W innych miastach mieszka 8 osób, Olaf też nigdzie nie pojechał, jest jeszcze po 2 w NY i Londynie.
No i część najbardziej kontrowersyjna - especjali dla poszukiwaczy spisków i niecnych relacji na styku prywatne/publiczne. Związki z galeriami. Nieuniknione, drodzy piewcy czystości intencji i niesplamionych sprzedażą artystów. Czyste liczby - niezrzeszonych 21 - co daje ok. 30 % całości. Bardzo dużo. A potem - FGF 9, Raster 7, Stereo 5, Dawid Radziszewski,  BWA Warszawa i Leto po 4, Starter 3, LeGuern, Zak/Branicka, Podnar po 2, Nova, Czułość, Lokal30 i Piktogram po 1, inne zagraniczne 5. Nie wyciągam żadnych wniosków, z ciekawości to sobie rozpisałem.
 Zabawna jest też historia z odkrytym przez kuratorów  "nurtem wiejskim". Można by wnioskować, że Daniel Rycharski jest ich odkryciem, do którego dobrnęli w utytłanych błotem gumofilcach, oganiając się od komarów i wilków. Niestety, wystarczyło posłuchać Trójki, natknąć się na reportaż w TVN albo po prostu znać się ze Sławomirem Shutym, z którym Rycharski  jako Grupa Artystyczna Duet funkcjonują dłużej niż C i R, bo od 2005 roku. Co ciekawe, inny artysta "wiejski", Krzysztof Maniak także był "talentem Trójki". Wpływ tego programu na kuratorów (no dobra, głupia ironia) jest jednak przemożny.
 To, że co najmniej dwójka artystów znana jest kuratorom z wystawy kuratorowanej przez Zbigniewa Liberę w BWA we Wrocławiu (akurat połowa reprezentacji Gdańska, bo drugie 50 % to bardzo znane artystki o dużo większym dorobku) to nic zdrożnego, to też dobrzy a może nawet bardzo, młodzi artyści.  Na świetnej wystawie w Tarnowie (Róża jest różą) ujrzeli zestawienie Iłariona Daniluka i Edmunda Monsiela i też nic złego - trzeba oglądać dobre wystawy, jak się jest kuratorem. Risercz is dżast risercz, można by zacytować kogoś, gdybym to tylko wiedział, kogo.
 I poprawcie proszę w ostatnim zdaniu pdfa tekstu kuratorskiego tę sztykę na sztukę. To naprawdę mogą przeczytać dzieci. Żart.
ANEKS - Korekta - po uważnym obliczeniu jednak FGF i Raster po 9! Jeszcze jedna korekta - z UMCS Lublin +1 czyli tyle samo, co po filmówce, 3 osoby.
A dla wszystkich, których śmiertelnie znudził ten tekst - wiosna w naszym przygaleryjnym ogrodzie:

















A także jak zabawnie wykorzystać demontaż wystawy:


















Oraz montaż, czyli Zdziś w kamiennym (no, betonowym) kręgu:




niedziela, 16 marca 2014

Raczej mało konkretnie

Znów się zaniedbałem, znów raczej realność mnie pochłonęła, pisanie mi nie w głowie, praca raczej nad systematyzowaniem otoczenia. Chciałbym Wam, ale nie daję rady, tylko wstyd, że znów nie dotrzymuję słowa, że znów nie potrafiłem porządnie, regularnie, twardo. Sprzątam trochę, swój świat, najbliższe otoczenie, próbuję po kolei, nie naraz. To jest w gruncie rzeczy łatwe. Wymaga jedynie przeskoczenia ponad duszącym  rozproszeniem. Trzeba postanowienia na pełnym wdechu i poruszania się zgodnego z sensem przestrzeni. I już.
Robiłem sobie statystyki z wystawy sławnej i niebawem je opublikuję .Ale teraz Zdziś prosi i kicha znacząco. A jeszcze wcześnie jest przecież. Burczy poganiając mnie do spaceru. Był dziś wysoce radosny, jakby jednak wiosna owładnęła nim całkowicie. Jest bardzo zrównoważonym i pogodnym pieskiem. Odeszły dawne neurozy. No, jak zostaje sam w samochodzie przed sklepem, to smutny nieco, ale bez przesady.
 Trochę zdjęć przypadkowych.

Tu myślałem, że to runy na budynku pewnym w okolicy Parku Tysiąclecia:
                                                                                   
                                                                                                                                                                                                                                                     




Tu trochę próba powrotu do nałogu, na szczęście nieudana acz przyjemna. Dzięki Kawa!:

















Z tu Zdziś z Igorem, który wprawdzie test Z. przeszedł doskonale już dawno, ale lubią sobie posiedzieć razem:





















Ginger dziwi się światu:



niedziela, 9 marca 2014

Arteon - nowa nadzieja

Ja wiem, że znęcanie się nad słabym jest obrzydliwe. Głupie, generalnie niepotrzebne, ale powstrzymać się nie mogę. Jakaś zła jest ta natura moja, skłonność mam do spraw z gruntu niemiłych. Brzydoty i ograniczenia. Abjectalny jestem, cóż zrobić. Tedy poznęcam się odrobinę nad Arteonem, choć może to brzydko. Dawno temu, na legendarnej nieco podstronie Rastra pn. Graster, ukazał się taki   tekst Minęło 10 lat i sytuacja nie uległa zmianie. W tamtym czasie pismo, choć słabe, zajmowało się przynajmniej sztuką współczesną. Jakoś tam. W najnowszym numerze, na 12 większych materiałów, jedynie cztery dotyczą aktualności. To nie zarzut, to tylko konstatacja, że A. stał się pismem, w którym współczesność nie odgrywa zasadniczej roli. Święte prawo prywatnego pisma. Mogą sobie pisać o wszystkim. Jednak zarówno artykuł wstępny p.o. Naczelnej oraz felieton Andrzeja Biernackiego nie pozostawiają wątpliwości - A. będzie orężem w walce z miazmatami sztuki instrumentalizowanej "do celów politycznych lub też do realizacji prywatnego interesu". Płynącymi oczywiście z MSN i innych jaczejek lewactwa. Pewnie w najbliższym numerze ukaże się miażdżąca recenzja z  "Co widać", na razie mamy felieton AB. Pod nagłówkiem 'Komentarz niepokorny" (!). Nie ma w tym felietonie nic, czego bym się po AB nie spodziewał. Pointą jest tak naprawdę sakramentalne pytanie "Czy to w ogóle jest sztuka", to już jednak bardzo zgrany tekst niepokornego felietonisty, generalnie bardzo zgrany tekst. Przy okazji jednak autor miesza prace z wystawy "Co widać" z dziełami ze stałej ekspozycji Muzeum. A wystarczyło przeczytać dokładnie wielką planszę przy wejściu. Jak jednak wiemy dzięki Wielkiemu Stanisławowi - wszyscy piszą, ale 3 prawa działąją  
Ta wystawa zasługuje oczywiście na uważną krytykę, ale nie na lekceważenie, pod pozorem zarzutu o brak riserczu, po raz kolejny AB kwestionuje teraźniejszość sztuki w ogóle. 
 Arteon szuka tożsamości w drastycznej opozycji do Szumu, Obiegu i innych próbujących nadążyć. Szacownie kroczy, jest ponad. Trochę nie wiadomo po co, ale pewnie, jak mawiała przewodniczka po pewnym muzeum w dzieciństwie mojej córki - Jest w tym jakaś myśl, jakaś technika. 
 A teraz ujawnię prawdziwe motywacje tego tekstu. Są trywialne i polegają oczywiście na frustracji z powodu niemożności "realizacji interesu". No może nie prywatnego, ale zawsze. Otóż - od dłuższego czasu próbowałem dowiedzieć się u źródła, dlaczego w dziale Aktualia zarówno na papierze, jak i w Internecie nie ma miast na literę Z. Po moim pytaniu przez jakiś czas ostatnia literka alfabetu znalazła uznanie w oczach Redakcji. Od jakiegoś czasu znów absentuje - jakże ja mam nie myśleć o spisku? Nie ma Zielonej Góry na mapie aktualiów Arteonu. Może i nie ma się czym martwić a może trzeba. Tak więc, to moja słodka zemsta...
I jeszcze jedno, marginalne już spostrzeżenie - dotychczasowi naczelni Arteonu lądowali na posadach w instytucjach sztuki: Paweł Łubowski w CSW Toruń, Magdalena Moskalewicz o ile dobrze wiem, jest teraz w MOMie (no nie dyrektorem, ale serdecznie jej tego życzę), Piotr Bernatowicz wiadomo. Gdzie wyląduje kolejna naczelna? Warto pracować w A. btw

Jest też wiosna, co generalnie o wiele ważniejsze od wszystkiego.


                         





                                 

sobota, 8 marca 2014

Tak to i jest.

 Ból odbiera chęć na cokolwiek. Nawet zdjęcia mi się nie chce wysłać z komórki. Pewnie w końcu to zrobię, na razie trochę ponad siły. Mdłości, gniecenie, niemożność. Idiotyczna niespójność pomiędzy sponiewieranym ciałem a nie nadążającym duchem. Nie potrafię sobie z tym poradzić.
 Widziałem w końcu wystawę w MSN i jednak coś o niej napiszę. Spodziewałem się czegoś dużo więcej a z drugiej strony dobrze wiedziałem, że niczego więcej być nie mogło. Średnia, standard, norma. Zapraszamy szkolne wycieczki. Co oczywiście akurat bardzo pozytywne. Ale więcej napiszę, jak dojdę do formy.
Na razie po raz pierwszy od kilku lat twarda decyzja o udaniu się do lekarza. Choć, z drugiej strony, zabieranie młodszym miejsca na ziemi po wykonaniu większości tutejszych zadań to jednak trochę nieetyczne. Zrobiłem swoje i wszystko dalej to będzie już tylko samopowielanie. Ok, z przyjemnością, radością dla innych może, ale teraz ból odbiera mi nieco rozum. Co gorsza, nie jest z tych niedowytrzymania, jest jak niemiły sąsiad w przedziale kolejowym, trudny, ale w końcu przecież zaraz wysiądzie. Więc znosisz jego głupie dowcipy i śmierdzące kanapki. Nawet porównania wychodzą mi z polotem ptaka dodo.
 Nie będę więc udawał, że chcę dziś pisać. Powinienem tylko. Na osłodę nieco ilustracji.

Smyk bez banerów, nie mogłem się powstrzymać z zachwytu.


















Tajemniczy napis na witrynie. Marszałkowska.
                                                                                           

















Zdziś jak zawsze najpiękniejszy, tamże.



















Oraz w roli sprzętu kuchennego, Legnica.










sobota, 1 marca 2014

Narodowcy, narody i Zdziś

Ryki przedstawicieli elity narodu, ryki budzące przerażenie i pamięć historii, przestraszyły nieco Zdzisia, choć już za chwilę machnął na to ogonem. Czy trzeba się ich już bać, czy to jedynie frustracja słabo opłacanych mieszkańców Sulechowa i okolic? 300 osób, więcej mieszka w dziesięciopiętrowym bloku. A jednak jak tak ryczeli w środku mojego miasta, to zrobiło mi się lekko chłodno. Czy zebrałbym 300 osób dla zamanifestowania jakichś naszych wspólnych poglądów? Już na początku pokłócilibyśmy się o kolor transparentów. Coś się boję, tego boję się bardziej, że sens jest o wiele trudniejszy do manifestowania. Niż to, że się urodziło, bez własnej woli, akurat w tym miejscu jedynego możliwego świata. Nacjonalizm to bardzo jednak nieracjonalna postawa. Ironia.
 Pierwszy raz chyba tu wyszedłem poza opłotek własnych, nędznych i mało istotnych problemów. Obiecuję jednakowoż, że będę to robił rzadko. Tylko jeszcze, że Odessa bardzo piękna i szkoda ich tam wszystkich, i tych i tych, że nie potrafią. Nie potrafimy.
 Ja też nie potrafię. Nie lubię być żałosny. Nie lubię za wszelką cenę. Nie lubię nie lubić siebie i innych. Nie lubię nie wiedzieć. Nie lubię patrzeć, jak ktoś nie chce na mnie patrzeć. Wolę jednak lubić. Wolę świat prosty niż bez żadnego powodu skomplikowany. Lubię wierzyć, że postępuję sensownie. Jeśli nie wychodzi, to przynajmniej się starałem. Najczęściej.
 Za wszelką cenę nic się nie da, zwłaszcza jeśli jest nią rezygnacja z siebie samego. No way.

Wiosna w ogródku u Pauliny i Mariusza, magnolia.