środa, 28 maja 2014

Czas płynie i zabija rany?

Sam nie wiem. Jest jednak jakaś wielka łagodność w upływie czasu, dzień po dniu coraz słabiej się pamięta wszystko a jeśli już, to te lepsze rzeczy. Głaska to wszystko, co nastroszone, leczy rozognione i zbolałe. Zapomina się wiele dzięki niemu. Wyrównuje poziomy, niweluje nadmiary, zwłaszcza, jeśli mu się pomoże. Już mi się wydawało, że zadziałał balsamicznie, już mi się wydawało, że dałem mu czas i zwoliłem czarnym przetoczyć się chmurom, jak powiedział poeta zapomniany, może i słusznie bo już tylko niektórzy cokolwiek z niego pamiętają i może tylko ci, którzy mu coś są winni. Nie ma jednak łatwo. Pamięć kłuje czasem lekko, czasem dojmująco i nie pozwala zapominać. Piesek jest  igłą w tym wszystkim, w zawieszeniu jakby, połowicznie posiadany, nie mój do końca całkiem. czasem jakby dawał mi to do zrozumienia. Nie wiem. Nie umiem. Z drugiej strony rozumiem istotę zdarzeń nieodwracalnych. Niemożność zawrócenia następstw. Rozumiem, wiem, że nie da się niektórych spraw zmienić. Nie ma powrotu do stanu poprzedniego. Jest w tym i smutek, i rezygnacja, świadomość jest pełna, że się nie zmieni. Ale też ten smutek radością jakąś podszyty. No i dobrze, myślę sobie. Teraz jest lepiej, dla wszystkich, dokładnie dla wszystkich co do jednego, bliższych i dalszych bohaterów, dla każdego. W całym tym smutku, który smutkiem  już tylko coraz częściej niewielkim. Nieco, jak się mówi.
 Ja wiem, że to nudne i nic nie wnosi. Ani też zresztą nie wynosi. Nic wielkiego się nie dzieje, raczej jest dobrze i ciekawie. Jak co, to może być jeszcze ciekawiej, ale zobaczymy. A jak nie, to też poboli i przestanie.
W ramach dodatków piesek na balkonie w nowym mieszkaniu z widokiem na mur pustego domu i wielki czarny bez, teraz kwitnący. A także z wizyty na cmentarzu żydowskim, który do 67 był w naszym mieście a potem go zdemolowali w majestacie prawa. Z Krzysztofem Ż. i Rafałem W. w ramach Muzeum Społecznego tę krótką wycieczkę urządzilim.






















sobota, 24 maja 2014

Smutki predyktywne

Jakieś mnie naszły z wieczora smutki o przyszłości, nie przeszłości .Zawsze to jakoś z rozpamiętywania się brały, czego nie zrobiłem, co zapomniałem, czego nie doceniłem, na co zaspałem. A tu nic, raczej bóle przyszłości, że już niewiele, że nigdy nie będzie tak mocno, ze sprawy kiedyś w zasięgu ręki, dziś niedosiężne. Oglądam sobie The Strypes, mają chłopaki nawet nie jeszcze 20 lat najstarszy i zadziwiającą moc młodości. Ale OK, są tacy, co się nie poddadzą, też u Lettermana.
 Nie o muzyce miało być, jednak trochę tak jest, że już na scenę nie wejdę raczej na poważnie. Ot, jakiś benefisik może, ale żeby naprawdę, to już nie, na pewno.
 Generalnie, ten chwilowy smutek, że już niektóre chęci nie do zaspokojenia tak, żeby sobie móc spojrzeć w twarz. Bo nie wypada, bo nie ma sensu, bo tylko na chwilę, bo społeczeństwo, bo coś tam i coś tam...I wyliczanka bez końca. Z drugiej strony ciągle kusi, żeby nie zwracać na to wszystko uwagi, że niech się dzieje, co się ma dziać. Nic gorszego, niż zastała stałość. Poprzestanie. Zatrzymanie. Hibernacja (pozdrowienia dla MR :) Niewiara w zmianę. Diametralną czasem. Albo przynajmniej szaleństwo chwilowe, które daje przynajmniej słodką przyjemność z niczym nieporównywalną. I co z tego, że na krótko...
 Dałem się nabrać kiedyś na stałość niezmienną i to nie było mądre. Może inaczej - nieefektywne. Nie przyniosło nic. Impuls i szybka decyzja to czasem moc większa od wszelkich kalkulacji. Dzień dobry i do widzenia, krótka paolokoelizacja dobiegła końca.
W galerii dwie świetne wystawy, kompletnie inne, obie z zupełnie inną narracją, obie z wiarą w możność stworzenia własnego świata. Demiurgiczne.
 Dużo bym chciał Wam powiedzieć a tu tylko jakieś bezładne nieco wynurzenia, nieumiejętnie ubrane w chrome słowa. Też chyba dlatego, że balansujące pomiędzy oficjalnością a intymnością, że nie mogę wszystkiego bo wiem, że nie powinienem.
Widziałem dziś na deptaku kolesia z jakiejś faszystowskiej bojówki i dotarło do mnie z całą mocą, choć był jeden (i w okularach, może ichni Gebels, no marny żart, okej), ze nasz spokój wisi na włosku tak naprawdę. Że jego manifestacyjne buty do kolan prawie z białymi sznurówkami, razem z bosymi stopami Cejrowskiego (jak trudno mi to nazwisko pisać przychodzi) i twittami Ziemkiewicza mogą nam tu stworzyć całkiem udały kacet. Czasem też myślę, ze to tylko głupie czarnowidztwo i te wszystkie bęcwały nie przeskoczą porządnego, polskiego zamiłowania do nieradykalizowania postaw. Nie wiem. Boję się i nie boję się.
 Przeczytałem w końcu Maxa Cegielskiego o Rechowiczach Nie wiem, czy lubię tę książkę, ale wielka robota, duża odwaga w odsłanianiu także własnego kabotyństwa (sam się przyznał) i chyba to powinna być lektura obowiązkowa na Akademiach SP. Bo jest o budowaniu własnego świata, ale też że zapłata może być wysoka. Za to.

Jako bonus Zdziś Siewca Terroru


czwartek, 22 maja 2014

Niezbyt wymowny, ale bardzo by chciał

Poczucie nienadmiernej wymowności zmieszane z nieodpartą jednak chęcią powiedzenia mieszają się we mnie w dość toksyczny dekokt. Chciałbym mówić, nie bardzo wiem, jak i po co. No umiem, ale nadmiar słów w około przytłacza nieco. tak mam zawsze po wizycie w księgarni. Najpierw żal, że nie umiem. Potem przeglądanie i ulga, że może nie wszystko jest dobrze powiedziane. Albo tak tylko się pocieszam.
 Wczoraj performans Wowy Topija, jutro otwarcie Pussykrew. Andrzej dawno temu był moim studentem i równo 10 lat temu, na pierwszym roku, zrobił w BWA jednodniową prezentację. Nie wiem, czemu nie ma tego na stronie galerii w archiwum. To był bardzo ciekawy, wielokanałowy pokaz wideo. Może gdzieś jest dokumentacja, zapytam. Braki w dokumentacji to poważny problem, muszę się za to wziąć na poważnie, bo wstyd.
 Pracujemy ciężko, zaraz Muzeum Społeczne, dwoimy się, troimy a niektórzy nawet czworzą (Marcin). Może za dużo? Służba taka i to wcale nie jest żart. Za tydzień miła wizyta artystów z Warszawy, tylko w celu zobaczenia wystawy Jakuba. Bardzo to dla galerii i artysty ważne, być docenionym. I to znów nie żart.
A tu Ewelina, Andrzej, Wowa i znany wszystkim mistrz pierwszego planu.

















A tu już on jedynie, z dwoma piłeczkami, bo tylko tak można mu je rzucać, raz jedną raz drugą:

















To coś, na czym siedzą goście, to postument pod kompozycję przestrzenną Kajetana Sosnowskiego, stojącą kiedyś na trawniku sąsiadującego z nami Muzeum.

Tu JJZ zdaje test Zdzisia:















A tu AP z zainteresowaniem bada jedną z najpopularniejszych rzeźb plenerowych w Zielonej Górze, a moją ulubioną - Winiarkę Leszka Krzyszowskiego:
















Dziś bardzo było gorąco.


sobota, 17 maja 2014

Podsumowania i przeprosiny

Gdzież ach gdzież te czasy, kiedy pisałem codziennie, a nawet czasem miałem ochotę na pisanie kilku postów w tym czasie...Odeszły cichutko, nie tupiąc nawet, nie śpiewając wesoło, ponuro odeszły spode łba się czasem oglądając. Przepraszam Was zatem raz jeszcze, bardzo, bo poza lenistwem usprawiedliwienia żadnego nie mam. Fakt, pracowałem nieco intensywniej niż zwykle, żeby do 12 spełnić swoje marzenie dawne i nierealne. Spełniłem je i to zwycięstwo nad oporem mdłego ducha bardzo mnie nim jednocześnie podniosło. Zmiany niekosmetyczne, nowe miejsca, trochę myśli wymyślonych. Jest OK!
 W galerii wystawa Jakuba J. Ziółkowskiego, którą się muszę chwalić na wszystkie strony bo niezwykła, pod każdym względem szalona. 196 magicznych obrazów Jakuba. Gigantyczna praca, którą wykonał Marcin budując architekturę, absolutnie nie do przecenienia. Realizacja całości przez Karolinę perfekcyjna. Mam zespół, że w Momie by mógł bez najmniejszych problemów albo i lepiej. I szczęście, że z nimi pracuję.
 Zdjęcia niedługo na FB i stronie będą, więc się tu nie będę wizualnie chwalił, ale to naprawdę trzeba zobaczyć. No dobrze, mała próbka z mistrzem PIERWSZEGO planu:





















Umarł Marek Nowakowski, mistrz mojej nieudałej, literackiej młodości. Nie pamiętam za dobrze, jak na niego trafiłem, ale chyba miało to związek z licealnymi fascynacjami Markiem Hłasko. Pamiętam swoje pierwsze wypożyczone jego opowiadania, z wypiekami czytane, to chyba był "Ten stary złodziej", zakochałem się w tym pisaniu od razu, w jego lapidarności, braku litości, precyzji opisu no i trochę przez tę egzotykę ludzi spoza systemu. Co oczywiście zabawne przy moim strachu przed przemocą fizyczną i izolacją, przed mechanicznym systemem i brakiem uczuć. Jednak wiedziałem, że to jest naprawdę na serio, ale jednak literatura. Od samego początku wiedziałem, że on lubi swoich bohaterów, ale jednak dość szybko dowiedział się, że to nie jest jego droga. Potem starałem się czytać wszystkie kolejne książki, dopiero jakieś bardzo złowrogie sojusze w w latach 90-tych trochę mnie odstraszyły. Jednocześnie zawsze czułem w nim jakąś surową prawość. Nie wiem, jak to określić. Jakieś 3 lata temu szedłem Alejami od Degola w stronę ronda i w okolicach Smyka zobaczyłem go, surowego, wyprostowanego, szedł z kimś w swoim wieku. Odruchowo i z jakąś nastolatkową nieśmiałością ukłoniłem mu się, surowo skinął głową i mrugnął do mnie, naprawdę, jednym okiem. Mam to w oczach. Pan Różewicz, Pan Mrożek, tak, smutno było, ale to piedestał. Wysokość. Z chmur skinienie łaskawe. Pan Marek był z ziemi, z Warszawy, nie wiem, czy bardziej z Pragi czy ze Śródmieścia, ale bardzo. Był trochę moim ojcem, gdyby ten prawdziwy nie wyjechał z Warszawy. Ojciec parę razy coś wspominał o swoim mieście urodzenia i to za każdym razem było, jak o czymś bardzo wielkim, wspaniałym i już niedoścignionym, bo zza morza. Choć wyjechał stamtąd jako dziecko a potem mieszkał w Odessie (biedna ta Odessa teraz, a pamiętasz babuszkę i szopę w ogródku?), to jednak chyba zawsze tęsknił na Wolę.
 Przeczytałem prawie jednym tchem "Będzie gorzej" Jana Pelca. Nigdy jakoś na to nie trafiłem, no ale zaszłości w lekturze mam duże, nie tylko czeskiej literatury. Bardzo piękna opowieść o wychodzeniu z systemu. Czytałem to z zazdrością, trochę rozbawiony nawet bardzo czasem, trochę zadziwiony pojawiającym się tam obrazem Polski i Polaków (wszystko dobrze, ale mój rodak nie znający podstawowego cytatu ze Szwejka to jednak dziwne, może sobie wymyślił go autor jednak). Żulersko-hipisowskie towarzystwo jest opisane z miłością szczerą i bolesną. System bardzo śmierdzący, niechęć do oportunizmu zapiekła. Słodka, okrutna i bardzo wolnościowa lektura.
 Bylem też w naszym teatrze na premierze, śmierć Marka Nowakowskiego, książka Pelca i ten spektakl w jakąś całość ostatnich refleksji mi się splotła. Sztuka Magdy Fertacz jest o więzieniu, przemocy i ekspresji jako próbie szukania wolności w sobie i dalej już nic nie napiszę, bom nie recenzent i na teatrze się nie znam, zawsze właściwie jestem zachwycony, choć tu najbardziej aktorami, ich odwagą i zaangażowaniem. Ale teatr trudny to temat jednak.
 Jestem systemowy do bólu. Łatwo mnie wtłoczyć w ramę, choć buntuję się nieco, to mam zadatki na bardzo mieszczańskiego mieszczucha. targa mną zazdrość wobec tych, którzy potrafią się przeciwstawić a jednocześnie wiem, że  system może stwarzać margines dla wolności własnej, może niewielkiej, ale jednak. Przepraszam za te niewiele warte refleksje. Żeby już było naprawdę konsekwentnie, poczytam sobie dziś "Sztukę III Rzeszy" Piotra Krakowskiego, po raz kolejny, choć tym razem może z notatkami. Miłego wieczoru Wam wszystkim życzę.







niedziela, 4 maja 2014

Skargi

Pisanie różnych rzeczy, których wcale się pisać nie chce, nie chciało i nigdy nie będzie chcieć to męka. Przechwalanie się życiem nie idzie mi wcale. Nie nadaję się do tego a może też nie bardzo mam czym. Zawsze traktowałem to, co robię, jako naturalne przedłużenie czynności życiowych. I może to był błąd. Może to trzeba ostro oddzielać. A może nawet nie może. Czytam zawodowe blogi swoich bardziej zasłużonych kolegów i widzę, jak poważnie swoją rolę traktują. Aż mi głupio, tacy są odpowiedzialni w tym pisaniu. Żadnych osobistych wtrętów - służba jeno dla kultury, a to edukacyi, a to cyfryzacji szczęsnej. Może powinienem przestać się wygłupiać, pieska tu lansować i rozterki opisywać?! Zwłaszcza, że czas trudny, sprawy się toczą nie po myśli i sam siebie karcę za brak koniecznej powagi. Ale to zmyłka, drodzy moi, jestem jak najbardziej poważny. Czymże jest bowiem indywidualna równowaga i szczęście, przynajmniej takie najbardziej podstawowe, jak nie warunkiem stabilności społeczeństw? Staram się w niedowadze przemycić prosty komunikat - niewiele trzeba. Trochę dachu nad głową, no, ciepło żeby było jednak, proste jedzenie i móc robić, co się lubi. Tak, być może jest to jakiś nierealny program minimum, ale właściwie czemu nie? No dobrze, jakiś w miarę fajny telefon, szybki Internet i sprawna komunikacja. Sam nie wiem. Może to się nie da, może jesteśmy tak łapczywi, że nigdy się nie zatrzymamy. Dawno już nie paolokoelizowałem, już, już, powolutku wracam do normalności, wybaczcie. Na chwilę musiałem spojrzeć na swoje życie z dystansu i zauważyłem z niepokojem, jak wiele w nim było marnowania wszystkiego, czasu, uczuć, czyichś uczuć, ciała, potencjalnych możliwości. I tak jakimś cudem niezwykłym udało mi się coś ocalić. Niewiele, przyznam, ale jednak. A i tak zadziwiająco dużo. Więc jakie to musiały być pokłady potencjalności. Dobrze - żart! Dobranoc z nadzieją.

Za galerią - smardze, niestety zeprzałe.
















A tu raz jeszcze Zdziś na wystawie Wojciecha Tubaji z głową dziewczynki figurkowej z filmu
                                                                                                                                                                                                                                               



A tu raz jeszcze, ze Zbyszkiem tym razem



A





czwartek, 1 maja 2014

Branżowo trochę o późnej porze

 Bardzo Wam wszystkim dziękuję za uwagę.To zainteresowanie to motywacja, odpowiedzialność i także lęk, że nie daję rady, że to wszystko, co tu piszę, jest jakieś mało ważne, przaśne, nieciekawe.
 Wiem. Nie idzie mi. Mały napęd. Słaba dynamika. Mało bodźców. Walka o przetrwanie.
 Łagodna rezygnacja jest uczuciem miłym. Jeszcze parę dni temu wydawało mi się, że są rzeczy, które mnie bardzo obchodzą, może nawet bolą a przynajmniej są jakoś tam istotne. Nic z tego. Już nic nie boli. Lekko swędzi może, ćmi a może to już nawet tylko ból fantomowy a i to prawie nieodczuwalny. Może też dlatego lekko mrowi, co nawet jakby przyjemne. Przypomina, że się żyje, że coś się wydarzyło, było ważne i przejmujące a teraz jest tylko bladą, słodkawą pamięcią. Było i nie ma. Minęło. Czas płynie i zabija rany, jak mawiał poeta, o którym prawie wszyscy zapomnieli.
 Tak się nurzam nieco w sentymentach, jak w kisielu jakimś, bez specjalnego smaku, poślizgowo i beznamiętnie. Już spokojnie i cicho. Zdziś śpi sobie, nie wiozłem go dziś do Wrocławia na zajęcia i wystawy, więc niezmęczony, przywitał mnie swoją starą małpką, dziwne, bo dawno się nią nie bawił.
 Cóż, jak łatwo zauważyć, posługiwanie się ukochanymi pieskami przez artystów, kuratorów i krytyków stało się ostatnio dość popularne. Odziera z oficjalności, przybliża do życia, zmiękcza wizerunek. Sam to robię, więc to nie ironia, a jeśli już, to pobłażliwa i życzliwa przecież. Zapewniam. Z przyjemnością obserwuję ten trend, jako jeden z branżowych pionierów nie tyle posiadania (bo tu zawsze byłem daleko w tyle), co świadomego upubliczniania się z pieskiem.
 W Szumie naprawdę zabawna góra strony, ktoś tu ma jak widzę, niezły ubaw...Interesujący najnowszy tekst Karoliny Plinty, choć przyznam podoba mi się TEŻ dlatego, że autorka wymienia w nim Tymka Borowskiego jako swojego ulubionego artystę, a jak być może wiecie, ja także bardzo go cenię. Ale  jest
w tym tekście passus dotyczący The Krasnals, który powiela częsty błąd interpretacyjny, dotyczący powodów powstania tego zjawiska. Karolina (po jej ostatnim zawołaniu w moją stronę per "Wojciechu" powinienem raczej napisać Karolinka, albo Karolcia, ale już nie będę taki) używa tu określeń <radykalizm, alternatywność, antyestablishmentowość>. Otóż jest to popularna, często popełniana egzegeza, nijak się nie mająca do rzeczywistości. Od samego początku wiadomo było, że postawa TK jest klasycznym resentymentem. Niekoniecznie w nietzscheańskim znaczeniu, raczej w takim sensie, jak u Schelera (patrz Max Scheler, Resentyment a moralność). Jest nienawiścią do tych, którym "się udało". Nie ma w tym nic więcej, jest zazdrość, nienawiść, tylko. Być może jest to trudne do zrozumienia dla ludzi młodych, którzy nie znają takich postaw z autopsji, bo i skąd. Ja znam je doskonale i dlatego uważam za pozbawione sensu dyskutowanie o TK. Bo tu wszystko jest urażoną dumą prowincjonalnego (na własną prośbę prowincjonalnego) artysty. Oni nie są radykalni ani alternatywni - chcieli być po prostu być sławni i żeby ich obrazy się drogo sprzedawały. Nie ma tu żadnego programu, to wszystko jest zasłoną dymną dla chęci podstawowej. Sławy! Pieniędzy! Żądamy! A że bezpodstawnie, bo doskonale można sobie wyobrazić twórczość artystów stojących za tą nazwą, to już kwestia drugorzędna. I od dawna nawet nie chce mi się wiedzieć, kto to jest w realu, bo to przecież nie ma żadnego znaczenia. Nie ma czegoś takiego, jak TK. Jest reaktywne, wtórne odwzorowywanie, pozbawione sensu bolesne oczekiwanie na sukces, który przecież nie może nastąpić. Zawsze będzie tylko odblaskiem czyjejś twórczości. Jak się to mówi czasami, otrażeniem.

A żeby już przestać na poważnie i zmiękczyć wizerunek:

Zdziś przed nieco lynczowską kotarą na wystawieWojtka Tubaji. Musi czasem pójść na wystawę, bidulek, choć jak wiemy, nie on jeden. Ale ma łatwiej bo chudzielec. A Wojtka film Portret w Cannes - także tą drogą gratulacje!















Chmury w drodze do Wrocławia. Miały być z promieniami słońca, ale nijak nie wyszło.

















o zachodzie zdjęcie też nie takie, choć z narażeniem zycia...


















jak mawiał poeta już dziś cytowany - do niej, do gałązki jabłoni - tu pierwowzór
















i raz jeszcze mój i jedynie mój ukochany piesek w zieloności muzealnego podwórka