środa, 30 lipca 2014

Zmuszać

Tak, trzeba się zmuszać. Choć przychodzi refleksja znów - dlaczego właściwie narażać Was na czytanie czego wymuszonego. Trochę mi się ciężko teraz pisze - nie dość, że wymuszone, to jeszcze słucham 5nizzy, jakieś powiewy dalekiej przeszłości. Się więc muszę skupiać podwójnie, bo jednak chcąc nie chcąc znajomość rosyjskiego się włącza. To jednak fajne bardzo, w końcu dwa głosy i gitara a jak brzmi, wielka sztuka. Ciekawe, jak sobie teraz radzą, w końcu Ukraina. Jak może niektórzy pamiętają, nagle coś po rosyjsku nagle zaczęło być grane i popularne, oczywiście tu i ówdzie, ale jednak. A w końcu był jakiś 2004 może 5 jak pamiętam. No nic, chciałem jakąś refleksję o wpływach i przenikaniach kulturowych, ale może nie. A może po prostu nie teraz.
Parę dni temu wracałem po burzy, w nocy. Postanowiłem ręcznie w zeszyciku wiernym zapisać refleksję z krótkiej, podeszczowej przechadzki. Chciałem to tu zacytować, ale jednak poziom banału był miażdżąco nieznośny. Jednocześnie jakoś musiałem, to chyba ten sławny grafomański przymus, żeby od razu, zaraz i o wszystkim. Była w tym jednak refleksja nieodparta o nicości. Patrzyłem sobie wtedy na Zdzisia z przerażeniem rosnącym, widziałem w nim bowiem już tylko nieodwołalnie martwego pieska, za ileś tam lat, ale nieodwołalnie, bez możliwości ucieczki, wyrok, choćbym nie wiem, jak go kochał. Co w dodatku dotyczy wszystkich, bliskich, dalszych, ważnych i nie. Było to w pustym mieście, opłukanym z zatykającego upału. Lśniącym odbiciami latarń w kałużach. Spokojnym, oddychającym, w półmroku późnej nocy. To, jak bardzo banalna jest ta konstatacja, ten strach, ten ból za skórą, zobaczyłem po przeczytaniu felietonu Jacka Dehnela w ostatniej "Polityce". O tym samym, a jakże subtelnie. Jeden jest pisarzem a drugi tylko incydentalnym  pisarczykiem i już się z tym pogodziłem.
 Trochę było jeżdżenia szybkiego i koniecznego. Lubię szybką zmianę, ale nie lubię wyjeżdżać, coś mi się przekręciło. Czuję nudę czającą się za każdym słowem, już tylko kilka zdjęć.

Maciej i Zbyszek - moi starzy przyjaciele w znakomitej formie, choć tu z lekka zmęczeni upałem - udają rzeźby plenerowe.
















Kocio w zaczarowanym ogrodzie Moniki i Mariusza. A na następnym trudne relacje Ursy i Zdzisia.                                                                                        











Zdziś pośród jabłkowych piłeczek, nadmiar kulistych przedmiotów przyprawia go o lekkie szaleństwo




piątek, 18 lipca 2014

Za zielonymi drzwiami

W Szumie bardzo ciekawy tekst Zofii Krawiec. Przypomniał mi  moją pierwszą refleksję nad internetowym katalogiem "Co widać". Jak widać, zaczyna się on od fragmentu filmu Pusia, o którym pisze autorka, akurat tego fragmentu, który natychmiast przywołuje skojarzenie jednoznaczne. Autorce kojarzy się z Murakamim, myślę jednak, że nie da się tu uciec od klasyka z 1972 roku, filmu "Behind The Green Door". Nie wiem, czy jest to pierwsza tego typu scena w mainstreamowej popkulturze, pewnie nie, ale chyba jednak najbardziej znana ze znanych. Mówię tu o tym, co widzimy od 54 minuty mniej więcej. Nie podam linku, bo wiadomo, że nie, ale jeśli ktoś bardzo chce, to jest online, na pewnej rosyjskojęzycznej stronie. Podobieństwo uderzające, i jeszcze ładunek dramatyzmu, podkreślony muzyką. Oczywiście, że pornograficzny, choć właściwie, co to słowo jeszcze znaczy, niech będzie - ale zabawny w swoim zwolnionym tempie właśnie, nakładaniu kolorów, "uartystycznianiu", tej nieudanej ucieczce od meritum. Ciekawe, czy Wojciech Puś znał, myślę, że na pewno, boć pozycja obowiązkowa.
I bardzo to jest intrygujące, że przywołał akurat ten cytat, choć może to tylko przeczucie było, powidok, albo i przypadek, albo po prostu nie. Choć koincydencja oczywista.
 No i O'Hara. Mam nadzieję, że już wcześniej sami to sobie znaleźliście. Poeci mówiący swoje wiersze zawsze wzruszający jakoś są. Niby to ich, niby nad tym panują, a jednak już nie, już te słowa same zawisają w powietrzu, odlatują, wypowiedziane są trochę inne, trochę już nasze, nie ich. A oni to wiedzą i w tej samej chwili zaczynają się bać.

Z dawnych czasów Zdziś


Nieogarnięcie

Nieogarnięty, niezrozumiały smutek. Nawet miękkie futro Zdzisia nie łagodzi go, nie sprawia, że się zmniejsza. Jest piekący, niezwalczony, wiercący. Płynie z nieskoordynowania ruchów, bezsensownego przeglądania starych zdjęć, pamięci, która nie da się spacyfikować. Nawet nie, że cierpienie. Jest jak oblewająca wszystko magma, lepka zimna lawa. Nie ma początku i końca, jest wszędzie. Nie, to nie depresja a przynajmniej tak mi się wydaje. To tylko smutek, dający się znieść jakoś tam, choć jednak nie ułatwiający życia. Zresztą, tyle jest spraw, rzeczy, zdarzeń dużo bardziej poważnych, ważnych globalnie, niż jakieś tam moje smutki. Czuję przy okazji tego pisania niepowagę moich tu wynurzeń. Jasne, robię to dla siebie, mając na względzie chwilowe przynajmniej zaczepienie Waszej uwagi. Tyle ma to sensu, ile moja chęć podzielenia się kawałkiem siebie.
 Słucham Pete Seegera. Już tu o tym pisałem. Gdyby tu tak śpiewać, też bym chętnie założył związki zawodowe. Ale się u nas nie śpiewa za bardzo. Choć i na to nie mam za wielkiej ochoty. Nie wyśmiewam się, tak tylko, po prostu słucham. Bardzo nie chcę mieć tu zdecydowanych poglądów. Za dużo ich wkoło. Ja może nawet i je mam, ale co to właściwie kogo obchodzi. Kryzys władzy sądzenia, który właśnie przeżywam, jest jak na razie dość poważny. Jestem jednak na urlopie i mogę sobie na to pozwolić.
 Zadziwiło mnie jednak ostatnio parę zjawisk. Na przykład solidarność środowiskowa, która powoduje, że autorka kretyńskiego pomysłu otrzymała od koleżanek wyrazy poparcia i współczucia. Tylko dlatego, jak sądzę, że jest koleżanką. A może przyjaciółką. Podkreślam płeć, ale oczywiście mężczyzn też dotyczy fałszywie pojmowana solidarność. Sami powiedzcie (a ja też mówię, a jakże) ile razy zdarzyło się Wam zmilczeć ewidentny błąd, głupotę Waszych przyjaciół, tylko dlatego, żeby ich nie obrazić, żeby nie naruszyć tej przestrzeni porozumienia i akceptacji, którą sobie razem zbudowaliście. To może i dobre generalnie dla Was, ale dla nich ewidentnie nie. W dodatku, jak Wam (mi także) przytrafi się jakaś idiotyczna wpadka i wszyscy nas oszczędzą po znajomości, to możemy tak brnąć. W bagno samozadowolenia, że tak to poetycko ujmę, w którym nietrudno utonąć, bulgocząc do końca błogo.

Tu Zdziś kaszubski - na jednym z żabą, jak się przyjrzeć.
















Z wystawy Bogdana Lesińskiego we wdzydzkim skansenie - bardzo falliczna wystawa, tu próbka jedynie. Ciekawe, podróże kształcą jednak, choć nienawidzę ich ostatnio z samej zasady.
Nie mogę spać.


wtorek, 8 lipca 2014

Jeszcze chwilę

Może jeszcze raz przed przerwą. Pewnie dlatego, że pierwszy chyba raz miałem taki prawdziwy a nie środowiskowy feedback od czytelnika i to nie byle jakiego. Nie, głupio napisałem, nie ma byle jakich czytelników i wszyscy jesteście bardzo ważni. Ten był jednak specjalny, nie powiem, kto,  bo tu sobie za bardzo nie chcę robić, co to nie ja. Postać ważna dla polskiej kultury bardzo a i dla mnie osobiście też. Kiedy więc do mnie na FB napisał, to się trochę jak nastolatka poczułem, gdy ją ulubiony ze sceny pozdrowi. I bez ironii, tak było. Nie napiszę jednak kim był, bom nie upoważniony, ale pozdrawiam raz jeszcze i bardzo szacunkowo.
 Dużo zaległości. Słuchanie Lil' Kim, ha ha. I MC Lyte. Zdziś bał się dziś burzy, nie za bardzo, ale jednak włażenie pod tapczan, kołdrę, do łazienki lekko paniczne. Leży teraz pod biurkiem, leniwie, zmęczony upałem i najedzony, bo się złamałem w końcu i dałem coś ludzkiego. Marna ta wola moja. Uważna lektura ostatniego, papierowego Szumu. Sam nie wiem. Nie mogę naprawdę i szczerze bo będzie, żem po raz kolejny nieobiektywny, z oczywistych względów. To nic, nie sądzę, żeby moje zdanie jakkolwiek było ważne.
 Zwłaszcza teraz, kiedy zapaść intelektualna, próba odnajdywania, walki o rozum. Założenia, które na razie raczej niespełnione. Dużo bym chciał a wychodzi postękiwanie tylko niezbyt ciekawe. W dodatku muszę jutro wcześnie wstać. To idę. Do usłyszenia za jakiś czas.


niedziela, 6 lipca 2014

Przerwa

Wakacje na chwilę. Próba niemyślenia. Na zakończenie kilka zdjęć. Przepraszam, nie mam głowy do niczego innego. Długotrwała niemoc intelektualna, trochę nie wiem, czemu. Takie tam, małe codzienne kłopoty.

Zdziś na winnicy.




Wojtek Wilczyk w Teście Zdzisia.



wtorek, 1 lipca 2014

Utrata

Naprawdę nie chcę pisać smutnych postów, wybebeszać swoich wnętrzności, użalać się, wiem, że to bez sensu. Tyle jest nieszczęść na świecie, przy których moje problemiki, to jakieś mało ważne nic, nawet nie pryszcz, który bolesny bywa. Głupio mi Was absorbować czymś, co naprawdę nieistotne. No dla mnie, ale to tak jak dla każdego - jego ból najboleśniejszy.
Miało być dziś bez smutków i narzekań, choć to trudne. Poczucie utraty ogarnia mnie co jakiś czas mocno, choć przecież powinno to być poczucie ulgi i uwolnienia. Ale nie jest, dokucza swoją nieuchronną nieodwracalnością, przypomnieniami co chwila i znienacka, co oczywiście nieuniknione. Przejdzie, wiem, nie ma sensu, wiem, dość dobrze. Trzeba przetrwać i zapominać.
 Po południu burza, Zdziś niespokojny, ale leżenie koło mnie trochę mu pomagało. Spałem, szum deszczu i dalekie grzmoty to znakomite tło dla dobrego snu. A potem dużo jagód i truskawek, co zawsze podnosi samopoczucie.
Za to lektura klasycznej "Historii antysemityzmu" Lwa Poliakowa nie za bardzo. Jak się jednak takie książki czyta, to radość dowiadywania się o sprawach nieznanych przeważa nad wszystkim. I poczucie, że ignorancja nas wszystkich w końcu kiedyś poważnie okaleczy.
Zaczynam, zdaje się, wchodzić w tony, znane z setek tysięcy dzienników, typu "Sobota. Zgaga po wczorajszym. Kazik znów nakłamał Stasi. Chmury od zachodu nie wróżą nic dobrego. Kolejny wiersz w "Zagajeniach". Jedna recenzja a i to z błędem. Na obiad ziemniaki i mielony." Itd. itp. Przerobiłem kiedyś dużo tego. Cudze życie jest cudze.
 Późnym wieczorem bezsensowna polemika na FB. Znienacka dowiaduję się o świecie czegoś nowego. Jak było do przewidzenia, niemiłego.
 Żeby już się do reszty pogrążyć, zdjęcie z dzisiejszej konsumpcji.