wtorek, 30 września 2014

Koniec epoki

W końcu definitywnie i na zawsze opuszczam miejsce, które było moim/niemoim (miłeiniemiłe:) przez ostatnie 5 lat. Przeważnie nazywane norą, było przez chwilę radosne, ale potem chyliło się, psuło, kurzyło i zaniedbywało. Ostatnie kilka dni poświęciłem na całkowite zamknięcie tego etapu. Co zabawne, nora jakby chciała mnie zatrzymać, a przynajmniej opóźnić nieuchronne. Wczoraj zepsuł mi się (ale tak naprawdę to nie) samochód, a dziś zgubiłem mój jedyny kluczyk. W końcu, po długim szukaniu go znalazłem, jakby ukryła, ale niechlujnie na szczęście.
 Nie chcę o tym właściwie opowiadać, było i już nie ma. Pozostało nieco sentymentu i kilka znalezisk, jako że nora lubiła z uwagi na swój rozmiar (5x2,4) często ukrywać różne rzeczy a inne znienacka oddawać. Dużo drobnych monet, chusteczek higienicznych nowych i nie, kapsle i zapomniane notatki, gazety z najważniejszymi kiedyś artykułami i skarpetkę do pary. Długopisy, bilety do muzeum w Olimpii i ulgowy na MZK. Rojowisko niepotrzebnych przedmiotów, podnoszonych teraz trochę bez konieczności, do wyrzucenia albo utknięcia w setnym kartonie. Niezwykłe, ile można zgromadzić na tak małej powierzchni. Nie trzeba tylu rzeczy. Właściwie ciągle o tym pamiętam i ciągle nie udaje się tego ograniczyć.
I tak nie czuję tej definitywności. Jeszcze we mnie tkwi, boli i drażni. W końcu pójdzie, dobrze wiem.


Już prawie koniec.          


















Reminiscencje z ABC - sporo piesków na otwarciu



















A tu też ABC ładny stand NGRSch












 








A tu Zdziś naprzeciw pracy Marca Fromma





















Kotek z kebsa w Alejach, nieodgadniony...


















poniedziałek, 29 września 2014

Głupie sentymenty i Zdziś

Tytuł tego wpisu jest oczywiście prowokacją. Trochę też jednak będzie o poczuciu pustki i zagubienia, pognębienia i dalszego ciągu celebrowania porażek.
 Z drugiej strony jest  niezwykłego rodzaju zachętą, komunikowana przez wiele ważnych dla mnie osób, informacja o czytaniu tego tu. Moja niezaspakajalna i totalna chęć bycia podziwianym, akceptowanym 
i ulubionym, ma swoją pożywkę, za co dziękuję i proszę o jeszcze. To chyba raczej niedobre, takie łaknienie. Zwłaszcza jak, tak jak teraz, czuję w sobie czczość niewiary, niezrealizowania, rozminięcia. Choć to pewnie wszystko z niewyspania. 
Koniec tygodnia na Warsaw Gallery Weekend. Tu chciałem coś napisać o nieznośnej śmieszności anglicyzowania, no ale to byłby banał totalnie banalny. Kilka interesujących wystaw, nie obejrzałem oczywiście wszystkiego, bo inne sprawy, zawodowe jak najbardziej, ale starałem się. Przy okazji rozmowy, branżowe i nie, plotki i wydarzenia spoza protokołu. Ciekawe zestawienie w fundacji Arton - Wojciech Bruszewski i Mateusz Sadowski, opowieść o narzędziach, ich wadze, specyfice, fascynacji jaką mogą wywoływać. Technologiczność, która staje się sposobem odczuwania i opowiadania świata, relacji z nim 
i wbrew wszystkiemu, także emocji. W Monopolu Partum, Warpechowski i Dziadkiewicz, doskonale zaaranżowana, z wieloma bardzo ciekawymi obiektami - spatynowana, ale bardzo żywa sztuka. I ciekawe niezmiernie, jak Roman w tym wszystkich adekwatny. Wnętrze bardzo też.W warszawskim tymczasowym Svite Erwin Kneihsl, uwielbiam takie odkrycia, b. ciekawy artysta, którego nie znałem. Wieczorem performans Zbigniewa Warpechowskiego, tak bardzo klasyczny i przez to tak ożywczy. Zawsze jestem szczęśliwy, jak mogę Go oglądać w akcji.
Pierwsza w życiu wizyta w najnowszej pracowni Primena i podziw dla fantastycznej roboty przy mieszkaniu, co piękne, przestronne, jasne i w ogóle jak gdzieś indziej. Bo o pracach to kiedyś, choć nie za tak długo.
Z rozmów. Z Iwem, całkiem na poważnie, choć w kebsie, o wpływie krytyki na młodych artystów. Ja od jakiegoś czasu mam tu jednak dość twarde poglądy i wolę  zdecydowane stawianie sprawy. Które nie musi wcale wpływać destrukcyjnie na artystę, wręcz raczej powinno hartować i uodparniać. Piszę o tym przy okazji wizyty w Leto, gdzie wystawa studentów i absolwentów Filmówki takim jest klasycznym przykładem zbioru prac po nic. Pitu pitu, z estetycznymi obrazkami i snującą się muzyką. Na pewno jestem niesprawiedliwy, bo to jest (prawie) wszystko skończone, zrobione, zapięte. A jednak chciałoby się tam cienia opowieści, prawdziwej emocji, zdecydowania, KOGOŚ. Te bogate w wystąpienia biogramy, marka szkoły, sam nie wiem. Świat taki może? No nie, to by za łatwe było. A może ja po prostu, gruboskórny, ładnej muzyki nie słyszę, że ładna...
 Dużo też sentymentów w tym czasie, poczucia utraty dojmującego, już dawno tak nie miałem. 
Z oczywistych względów, no przecież. Ale nieodwracalnego, więc to i łatwiej i trudniej.
 Sobotni wieczór na raucie z okazji. Znajomi, mniej znajomi, nieznajomi, ćwiczenie w smoltoku, lepiej czy gorzej odrobione. Bardzo długa rozmowa z Witką, która w fantastycznej formie, już dawno tak nie pogadaliśmy, wcale nie o przeszłości, tylko jak najbardziej o tym, co byśmy chcieli, co będzie i że może być dobrze, jak się bardzo chce. Jasne, ze szczegółów nie opowiem.
 Przyglądałem się tym przepływającym tłumom, trochę jak ubogi krewny z prowincji, bo to się jednak chyba zmieniło bardzo. Nie, żebym tęsknił za dawnymi czasami, po prostu tak jest. Styk sztuki, biznesu, idei i kasy stał się faktem. Tak bardzo na to wszyscy czekaliśmy i tak jednak jest to trudne.To nie zarzut, musiało tak być i generalnie dobrze, że tak jest. Ale też jakoś symbolicznie to odczułem, gdy pewien bogaty kolekcjoner, nie z Polski,chciał  2 złote bo nie miał drobnych i mu dałem, to nawet nie podziękował. To trochę znamienne a trochę może po prostu był hałas, dużo ludzi i nie zauważyłem. A może ma się, bo się ma dla siebie, nie dla innych. Trochę późno, słabo myślę. W następnym odcinku trochę o operach i oczywistości egzotyki.

A teraz trochę reminiscencji z ostatnich dni:



Zdziś z upozowaną łapką, próbowałem obie, ale się nie dało



















Koty przed domem, często się widujemy, czasem straszą Z.




















Marta i Basia przed Ptakiem w Parku 1000. jest bardzo efektownym i przyjaznym obiektem. 





















Widok z chwilowego miejsca pobytu rodziny Eli J. Hotel.





















Poważne rozmowy o przyszłym katalogu, Ela, Dagny i Daniel, Karolina tyłem. Wszyscy w pracy.







Zdjęcie nam Karolina zrobiła w tymczasowym Svite, z Michałem Mankiem tu jestem w rozmowie









Zbigniew Warpechowski w trakcie wieczornego performance, pomiędzy Misią i Januszem B.









Wystawa Piotra Łakomego w niezwykłych wnętrzach DSP








Tamka, jakoś dobrze to miejsce pamiętam. jako, mimo wszystko, dobre. Bo było może jeszcze dobrze?










środa, 24 września 2014

Porażki

Trochę tych porażek za dużo ostatnio. Próbuję je zajeść, co nie jest chyba najlepszym pomysłem. Wracam znów za bardzo, potem za mocno się przywiązuję też do myśli, że może jednak, no i bęc. Nie jest to najlepsze wejście w jesień, przepraszam Was za wspomnienie o jesieni, cóż może być teraz banalniejszego. Zresztą, zdjęcie grzybów już dałem, więc nic gorszego się tu nie przydarzy. Nie wyszło znów w tym roku, coś mi się wydaje, że już nie powinienem. No, ale lepiej już nie będzie a coraz bardziej czuję się żaden.
 Umarł Jan Berdyszak, jutro pogrzeb. Znałem Go tak długo, był ważną postacią w moim rozwoju myślenia o sztuce. W latach 80-tych sporo rozmawialiśmy, potem spotykaliśmy się też na uczelni, bo Jan zrobił bardzo wiele, żebyśmy mieli tu porządną szkołę. Nie potrafię pisać w takich sytuacjach zupełnie, ze strachu osunięcia się w nieadekwatność. Będzie mi brakowało jego rzadkich, ale zawsze ważnych telefonów.
 W Tarnowie parę dni temu. Rozmowy o galeriach BWA. Ewa Łączyńska - Widz jest wspaniałą dyrektorką i cudowną gospodynią. Nie będę tu za dużo pisał, ale pobyt był ważny, wesoły czasem ale i przejmujący. No i porażkowy. Zostałem zaproszony przez grupę Rafani do zastępstwa za Marka Medunę przy ich performansie na otwarciu wystawy. Miałem z nimi, Anią Mituś też w zastępstwie (za Zuzannę Blochovą) i Janem Trzupkiem  grać na szlifierce. No i oni zagrali wszyscy a moja się od razu zepsuła. Choć podobno wyglądało tak, jakby miało być. Wstyd mi a jeszcze Marek Puchała ze mnie dworował, że niby specjalnie. No nie było tak i jeszcze to niedługo udowodnię. To zresztą trochę czas zastępstw, na ABC zastępowałem na chwilę przy wystawie Svitu Michała Manka, ale bezowocnie też.
A przedtem absolutnie niezwykłe spotkanie z Honoratą Martin. Mam wątpliwości przy chwaleniu zbyt emfatycznym młodych artystów, ale tu się nie boję, bo co ja właściwie mogę powiedzieć takiego, żeby Jej zaszkodzić. Honorata zabrała nas późnym wieczorem na spacer po zakamarkach Tarnowa, uprzednio rozdając zatyczki do uszu. Właściwie szliśmy za Nią, niż z Nią. Co jakiś czas rozdawała rysunki, dopowiadające daną przestrzeń, z komentarzami krótkimi. Wzdłuż torów, w czarne podwórko, przez dziurę w płocie, w krzaki. Szedłem w dziwnej ciszy nie ciszy, trochę sam ze sobą, niż z innymi, z lekkim pulsowaniem krwi dobrze słyszalnym i piosenką jakąś tłukąca się pod czaszką. Przedziwne zdarzenie. Charyzmatyczna artystka, niezwykła osoba, budująca sobą świat. Takich spotkań można mieć w życiu bardzo niewiele. Bardzo się cieszę, że będziemy robić Jej wystawę w galerii już w czerwcu.
Słucham zbyt często tej piosenki, bo nie mogłem sobie kompletnie przypomnieć. Ale A.W. śpiewa ją równie dobrze, bo też była wielka choć może nie tak twarda. Posłuchajcie proszę bardzo.
Parę zdjęć jeszcze dla Waszej przyjemności:

Jednak trochę demolki w Parku 1000. A już uwierzyłem w ludzkość.
















Tarnowskie zaskoczenia




Polscy galerzyści na ABC.















Na spacerze z Honoratą.





Fałszywy Truth na tarnowskiej ulicy.
















Oryginalna tarnowska trylinka





wtorek, 16 września 2014

Ze wstydu a i z cierpliwości

Z wiarą, że można wszystko przywrócić właściwemu stanowi, z pytaniem jaki stan jest właściwy, próbuję ciągle nie pisać nic. Raczej coś ze środka każe mi zastanawiać się, coś niezbyt jasno uświadomionego, co mam robić. Nie odpowiada. Nie próbuje nawet, wszystko zanurzone jest w nieprzejrzystej cieczy. Cicho ze środka, cicho z zewnątrz. Zmieniona funkcja tego tu pisania nagle powraca, ta która była a której już się niby pozbyłem. Nie będę jednak, odwrócę się od własnych trzewi, nawet jeśli będą próbowały mi przypominać. Miotaniem w środku nie naruszę status quo, pozostanę głuchy i ślepy na wołanie. Nie ma, nie ma zawracania, powrotu, nawrotu, jest w przód.
Wsłuchiwał się po psiemu i szukał siebie w swej najskrytszej głębi, jak napisał RMR a ja się dokładnie tak czuję, jak w tych niby umarłych już a jakże wciąż żywych słowach.




To znana już historia z ubieraniem marynarki. Piesek ze strachu najlepiej się czuje w moich rzeczach, jak mnie nie ma. Chyba od zawsze tak miał, ale nigdy jeszcze sam się nie ubrał.



















Na koncercie Michała Jacaszka i Mikołaja Trzaski bardzo było pięknie. Super materiał i panowie w najwyższej formie.





















Muchomor czerwony, bardzo ciekawy obiekt kultury niekoniecznie masowej.



















Nowa piłeczka, prawdopodobnie z sąsiadującego przedszkola, ale nikt nie przyszedł po zgubę. Inny rodzaj zabawy.








poniedziałek, 8 września 2014

Trudno czasami jednak jakoś

Za oknem Armagedon. Moje zrozumienie dla idei karnawału jest oczywiście pełne, pewnie jakoś ludzie potrzebują zawieszenia reguł, do jakiego stopnia jednak wykrzykiwanie przez kilka minut o 3 w nocy kurwa, kurwa, itd. jest realizacją tegoż zawieszenia...raczej jest apokaliptycznym rykiem niemocy, wołaniem o pomoc w zrozumieniu tego skomplikowanego świata, znakiem poddania w bezrozumie.
 Ale OK. Widać musi tak być, pogodziłem się, że nie da się inaczej.
Dużo niemożności nie można sobie fundować. Trzeba ćwiczyć możność, pracę, konieczność robienia. Inaczej wszystko się rozsypie i pogubi.
Umarł Leszek Knaflewski i to jest taki moment, kiedy dociera do mnie ulotność nasza a jednocześnie waga twórczości jako pozostawiania realnego śladu dla przyszłości. To banały wobec odejścia kogoś tak witalnego a jednak coraz częściej myślę, że na banale da się pomyśleć całkiem daleko. Chyba, ze ktoś umie niebanalnie, no to wszystko jest inaczej wtedy. Ja jakoś nie potrafię. Próbuję ćwiczyć, ale banał przeziera w każdym zdaniu, jest nie do zatrzymania, jak woda wciskająca się przez próg w czasie powodzi.


Trochę zdjęć. Elektrownia w Białymstoku, fragm. wystawy "Pozbawienie", o której piszę właśnie.
















Magda Kardasz ze Zdzisiem też w Białymstoku, w tle Najważniejsza Szefowa.

















A tu już u Janusza koncert z cyklu na zakończenie działalności "Zielonej Jadłodajni", To Rococo Rot, na pierwszym tle Ola z Kawą.

















Jako, że naszym podstawowym zadaniem jest rzetelna informacja - na zdjęciu - Pies w pudle.















Zdziś i przemiła przygoda z suczką.