środa, 29 kwietnia 2015

Dla rozproszenia



Kończę pisać zlecony tekst, który wygładzam z lekka jeszcze tylko, od dawna nie miałem tak, że już skończyłem, ale nie chciałem się rozstać. Jest o muzyce, ale przy okazji obłożyłem się książkami i Wikipedią i dużo refleksji mi przyszło niespodziewanych. Rozpraszam się trochę celowo, żeby jeszcze trochę pocieszyć się pisaniem, co zdarza mi się tak rzadko, jak nigdy prawie. Ciesze się w sumie jednak, że nie jestem obdarzony umiejetnością łatwego, potoczystego pisania. Że styl mój drewniany, ciężki, wymęczony, że kosztuje mnie to zawsze bólu siedzenia i męki przerabiania dużo. Cieszę się i za Was, bo może byłbym już po 8 książce, kolejnej marnej publikacji, której poza rodziną autora nikt nie chce czytać a Wy, mili moi czytelnicy, pewnie byście się czuli zobowiązani. A może to jest kwestia niewiary w siebie? Może niepewności ogólnej i łamiącej co nie co? Jakże muszą szczęśliwi być ci, co ogłaszają wszem i wobec, że piszą książkę i pewnie jak ją napiszą, są jeszcze szczęśliwsi. Jakoś, mimo namów, lojalnych, czy nie, szczerych albo wcale, nie będę pisał, obiecuję. Żadnych książek, nie umiem. Obiecuję. Nie zrobię Wam tego. Nie wierzę w sens pisania niewielkiego. Pisać trzeba całym sobą, w męce, albo wcale. Kunktatorskie uważanie na słowo, którego jestem mistrzem, przeszkadza w tym znacząco i ostatecznie. Będę więc snuł tu sobie któtkie, nic nie znaczące, nieważne opowiastki, które sobie czytacie z własnej woli, albo z nudów, za cenę abonamentu Sieci. Nie mam nic specjalnego do powiedzenia, nawet porządnego przepisu na potrawę Wam tu nie zapodam. A polecam nadal przy okazji jak jest o jedzeniu ciągle wiszącą stronę Michała Kaczyńskiego Bardzo nadal ciekawa i smaczna.
Przy okazji riserczu do tekstu doszedłem do wniosku i wybaczcie mi to koledzy z innych formacji lat 80. że to Luxus wygrał. Zawsze jakoś sobie myślałem, że ten luz, koncerty, pojarki itp. to w porównaniu z powagą G. czy NB płoche zabawy jedynie. A tymczasem to pieknie ocalało, zakonserwowało się i po ludzku sklasyczniało. Nie mogę wyjść z podziwu, że to jednak jest własnie tak. Oczywiście, że pomogła tu piękna książka Ani i Piotra a jednocześnie jakoś to sobie zobaczyłem w perspektywie prawdziwej wspólnoty, którą oni jednak w sobie ocalili. Bo naprawdę wierzyli w sztukę jako obszar działania społecznego. Nie mogę uwierzyć, że kiedyś to zlekceważyłem, na rzecz rynku, kariery, galeryjności itp. niewiele znaczących kwestii. Nie za mądry ja jestem, przyznaję wprost. Oni byli zwyczajnie razem i potrafią to jeszcze w sobie, mimo upływu czasu, chronić.


Piesek własnie śpi sobie pod biurkiem




















Walt D. paskudny, zła postać, ale zdjęcie słodkie, muszę skopiować kiedyś






















Zdziś znów pod stołem tym razem na stole Olga Tokarczuk podpisuje swoje książki po spotkaniu autorskim w BWA, bardzo ciekawym co przyznam nieskromnie bo sam prowadziłem.


wtorek, 28 kwietnia 2015

Nienarzekanie jako podstawa



Nie wiem, jak to zrobić, ale bardzo chciałbym umieć nienarzekać. Różne wiekopomne postaci zawstydzają mnie swoim optymizmem, pogodą ducha w najgorszych momentach, radością z niewielkiego. Zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd, ucząc się narzekania jako podstawy swoich zachowań. Jakżesz to męczące, to pojękiwanie ciągłe i tarzanie się w emocjach głupich i jak na tak starego dziada, niedojrzałych. Ze wstydem czytam na przykład ostatni post - co za koszmar i wyżyny żenady! Co za wstyd w sumie upubliczniać swoje słabości...Tylko tyle mam na swoje usprawiedliwienie, że przyznaję się, że to żadne, rzadkie i bezsensowne, że to porażka i nicość umysłowa. Ta ekspiacja trochę mi pomaga a i Wam nieco, bo w końcu nic tak nie cieszy, jak upadek bliźniego, w tym wypadku dodajmy, niezbyt bolesny. I przejmować się nie ma czym, bo boli umiarkowanie i śmieszne trochę to jest, ale jakoś tam złagodzone przyznaniem się do winy. Taka sobie gra w emocje. Czytam  "Epilog burzy", ostatni tomik Herberta, trochę mi się podoba, trochę nie,  ale zadziwia jednak spokój pogodzenia się z końcem. Nie mędrzec a człowiek trochę cyniczny, trochę zmartwiony, ale generalnie na spokojnie wiedzący. Raczej zero pozy. Nigdy za bardzo nie lubiłem, a tu taka siurpryza. Choć tego tu nie robię, to przytoczę Wam akurat taki, który mi teraz bardzo, z książeczki nigdy nie oddanej do biblioteki, z pieczątką z zabawnym skrótem SOK.
Nie zlinkuję, przepiszę dwoma palcami, jak uczeń liceum z palącej konieczności...                  


Czułość

Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mam
czułości do kamieni do ptaków i ludzi
powinnaś spać we wnętrzu dłoni na dnie oka tam
twoje miejsce niech cię nikt nie budzi

Psujesz wszystko zamieniasz na opak
streszczasz tragedię na romans kuchenny
idei lot wysokopienny
zmieniasz w stękanie eksklamacje szlochy

Opisać to jest zabić bo przecież twoja rola
siedzieć w ciemności pustej chłodnej sali
samotnie siedzieć gdy rozum spokojnie gwarzy
w oku marmurów mgła i krople toczą się po twarzy


Jakbym to sobie mówił innymi słowami niepotrzebnie próbując coś opisać. Jak dobrze, że zostało mi w głowie, trwa już niezmienne, byłe, cudowne może tylko parę miesięcy było albo rok, albo było najlepsze na świecie, nieopisywalne zupełnie, więc nie będę już, nigdy.





Wiewiórka skrzeczy tu bardzo:








Domek w Krośnie







Droga do Frankfurtu 
                                                                                      






niedziela, 26 kwietnia 2015

Nie jest łatwo czasem

Tak tu sobie cwaniaczyłem, jak to już żadna muzyka, żadne wspomnienia, wszystko przeszło poszło - no pewnie bardzo bym chciał, żeby tak było. Bardzo chcę, żeby tak było i zapomnieć, czemu Zdziś to Zdziś. A tu wystarczy jeden moment, jeden post na FB i wszystko ułożone równo wali się, serce skacze do gardła i właściwie już do końca dnia pewnie nic się nie zrobi, nie napisze się tekstu który się pisze od kilku dni. Nie, nie jest źle, skacze do gardła, ale w normie, nie dusi, nie zabić próbuje, tylko zatyka oddech trochę. Nic wielkiego. Nie złość, nie żal, tylko smutek, bezbrzeżny i czarny i niezrozumiała tęsknota. Nie powiem Wam tu, Drodzy Moi o konkretach, kto wie, ten wie, kto się chce, to domyśli a tak właściwie to ja przecież nie chcę niczego od nikogo. Doskonale wiem bowiem, co mogę i od kogo chcieć. Już tu miało nie być, ale czasem pewnie się przewinie, prześlizgnie i ucieknie jak spłoszona wiewiórka, powarkując cicho a dziwnie, nim zniknie w gałęziach.
 Nie bardzo się zbieram, to mi też pewnie nie doda sił, ale jutro będę musiał, więc pewnie lepiej będzie za chwilę. Narzekać też nie ma czemu, zrobiliśmy zakładową wystawę, bardzo udaną jak na ten czas, nie opowiem więcej, bom nieobiektywny, ale może ktoś coś napisze jeszcze.
Odmawia mi myśl posłuszeństwa, mam dziwne wrażenie, że stoję nieruchomo i nic się już nie zdarzy.
I tylko mi wstyd, że nie potrafię być taki mądry, aktywny i zaangażowany, jakbym chciał. I wstyd, że tak słabo się staram.


Zakład w Bibliotece Głównej UZ, widok ogólny.                                                                              



















Zdziś wiosenny w forsycjach specjalnie dla Was




















Po wystawie, mili goście, jasne słońce






















sobota, 18 kwietnia 2015

Ekspiacji nie będzie

Opuściłem Was, mili moi, opuściłem, boi  nie miałem nic do powiedzenia istotnego. Niech czyny moje mówią, więc wczoraj nawet tańczyłem o zgrozo na parkiecie 4 Róż o 1 w nocy. Nie z własnej winy a z poczucia obowiązku wobec gości, że musiałem przecie, że może i nie umiem ale mogę i choć się wstydzę. Nawet jakoś było dobrze i przedziwny świat 4R jakoś przytulny i zrozumiały się wydawał. Dobrze zrobiona praca, dobrze przygotowana wystawa, podziękowania raz jeszcze dla Agnieszki i Karoliny i załogi BWA bo im to się nigdy nie nadziękuję.Zdjęć nie będzie, choć są.
Nie pisałem też, bo testowałem emocje, które jakoś spłaszczyły się, uspokoiły i zmiękczenie zapomnienia owinęło mnie swoim welonocałunem. I już spokojnie mogę słuchać "I'm so lonesome I could cry", zero łez, przy "Dindi" Astrud Gilberto podobnie suche oczy, "Isn't this a lovely day" no piękna piosenka, nadal ją lubię i mogę słuchać bez skurczów serca, znów. I jadę sobie  samochodem z Wariacjami na cały regulator  i luz, żadnych skojarzeń. I Roisin Murphy sobie w pociągu puszczałem i spokój zupełny, tętno jak zawsze. I Paul's Boutique bez reminiscencji też głośno. Tak to się stało w ostatnim czasie i brak emocji już.
Radosne jest to uczucie i oby trwałe. I jak się okazało, czas po prostu działa, jak lekarstwo, rozpuszcza złogi i kamienie długo, ale wytrwale i skutecznie. Nawet Zdziś nie przywołuje nic, jest po prostu jakaś tam przeszłość, która nie ma teraz zbyt wielkiego znaczenia. To są sprawy oczywiste i nic w tym dziwnego to wiadomo, wiem, nie tłumaczcie mi. Każdy się musi sam przekonać, tak jesteśmy zrobieni. Trochę może zwolnione jest tempo czasem jak się coś przypomni, ale na chwilę tylko, jakby się odtwarzanie obrazu nieco zaburzyło w komputerze, lekki skok, przyśpieszenie, kilka klatek pominięte, nic wielkiego, wszystko widać.
Dociera do mnie, że świat pozostał taki sam we mnie a ten n zewnątrz zmienia się. Ci, których znaliśmy a których nie widujemy na do dzień, ewoluują, uczą się, zmieniają, stają kimś innym z każdą chwilą. Bez ustanku popełniam ten błąd, spotykając kogoś, kogo nie widziałem od dawna, że rozpoczynam od momentu, kiedy się ostatni raz widzieliśmy. I oczywiście to jest głupie, bo to ktoś inny w jakimś sensie, a może nie tyle inny, co przepełniony swoimi zdarzeniami, lekturami, rozmowami, podróżami,  które go zmieniają, przebudowują, czynią nieodbieralnym i niezrozumiałym. Nawet, jak to dotyczy kogoś kiedyś ważnego, to tak własnie działa. To generalnie ktoś inny. To częsty problem w relacjach, dlatego najczęściej pytam dawno nie widzianych, ale też tych widzianych kilka dni wcześniej rytualnym, nic nie znaczącym - "Co tam?" Nie oczekuję odpowiedzi, bo żadnej być nie może.



Z miotaczem piłeczek, prezentem od Marcina

                                                                                   















Jeszcze raz z kotem i piłką                                                                              

                                                                               

A tu obraz Wojciecha Fangora z 1952 roku, znaleziony w albumie WF u Jarka Jeschke w pracowni. Absolutnie niezwykły.



A tu portret pięciu mężczyzn w średnim wieku, w znanej polskiej galerii sztuki





  








 







poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Pustka

Jest taki moment i pewnie przytrafia się każdemu - myślisz, ze wiesz lepiej. Obserwujesz otoczenie i wydaje ci się, że gadają jeśli nie bzdury, to skończone banały. A jeśli nie wszyscy, to niektórzy. Że czasem zdarza im się nawet powiedzieć kompletną bzdurę, śpieszysz tedy oznajmić o tym całemu światu i im w szczególności. Albo i nie mówisz tego, zduszając w sobie tę chęć. Od jakiegoś już czasu wystrzegam się tych ocen. Chcą gadać pierdoły, niech mówią. Kiedyś potrafiłem spędzić wiele godzin przed komputerem, gorąco dyskutując i wymieniając polemiczne razy. Koniec. I Wam moi drodzy też radzę. Może i życie wtedy staje się nieco smutniejsze, może i nudniejsze, może frustrujące jest bardziej, ale przynajmniej masz pewność, że ci się coś nie stanie z wściekłości. Dobrze, może to już tylko zmęczenie i coraz więcej lat, i niewiara, że to cokolwiek zmieni. No i wiedza, że się wcale nie wie najlepiej a może nawet w ogóle się nie wie.
Jakiś czas temu spędzałem wieczorny czas w towarzystwie ludzi, o których miałem zdanie jeśli nie jak najlepsze to przynajmniej nie najgorsze. Jak to na imprezie, w miarę zwiększającej się ilości alkoholu w ustroju postawy zaczęły się radykalizować a którymś momencie z ust ludzi niewątpliwie inteligentnych, obytych i wykształconych zaczęły padać określenia "arabus", "ciapaty", itd. itp, rozmowa zeszła bowiem na islam i jego złowrogich nosicieli. Ustyskiwaniom i propozycjom rozwiązania palącego problemu nienawistnych muslimow nie było końca. A ja siedziałem, milczałem, ani się nie zająknąłem, bo chyba nie widziałem możliwości polemiki. Rozpoczynać nawet nie próbowałem od tego, że jak się kogoś obraża, to się z założenia wystawia na podobną reakcję. I tak będzie w kółko. Pozostaliśmy plemiennymi dzikusami, nienawidzącymi plemienia zza rzeki albo zza gór, bo przecież oni mają trzecią nogę, chcą nas zabić i zjeść a w ogóle to są bardziej małpami (wilkami, zającami ,wpisać właściwe) bo to my jesteśmy prawdziwymi ludźmi. Chyba wszędzie tak jest i długo się jeszcze nie zmieni. W zaciszu domowym nie wstydzimy się nienawidzić. Są takie miejsce na świecie i wcale nie jest ich mało, że nie wstydzimy się tego robić na ulicy i w domu sąsiada, zabijając go albo przynajmniej gwałcąc żonę. Rozśmiesza mnie do łez utyskiwanie na poprawność polityczną w Polsce - asfalt, pedał, ciapaty, arabus, czarnuch, żydówa to są teksty na porządku dziennym czy może raczej domowym. Ciągle nikt prawie się nie wstydzi tej narracji. I nie widzi w niej nic nagannego. Znany powszechnie bohater nocnej artystycznej Warszawy bez żenady jedzie na YT najgorszym antysemickim tekstem i nikogo to nie razi - taki jest on, nasz ciupciulek i do czego się tu czepiać!
Nigdy się nie zmienimy, zawsze zabijemy innego i tak już będzie i będzie, wystarczy chwila. Brak prądu, za mało ziemniaków, koniec Internetu. Dam się zjeść, jakby co, choć smaczne to nie będzie i nie dlatego, że się boję, tylko już mi się chyba nie chce wierzyć w ludzkość i jej świetlaną przyszłość. 

Z cyklu: Biedny piesek, dziś - Przed piekarnią:



sobota, 4 kwietnia 2015

Spisek jest wykryty - post branżowy - nie czytać!

To jest oczywiście zupełnie nieodpowiedzialne, że dywaguję tu sobie bardziej żartem, niż serio, choć w sprawach, o których mowa, trzeba by może jednak więcej powagi. Trochę jednak wesołości (to jest zupełnie zapomniany cytat z zapomnianego a genialnego programu Olgi Lipińskiej "Gallux Show") chciałem nam. Może powinienem na poważnie, ale jednak nie mogę wytrzymać, coś mnie gna do beztroskiej zabawy, choć nie wszystkim do tego.
 Odkryłem jakiś czas temu  blog Sławomira Marca, niezmiernie ciekawe źródło tekstów offowych, jakich nie uświadczysz w mainstreamowych, pokornych wobec spisku mediach. Krytycy niepokorni miażdżą tu tzw. "sztukę krytyczną", jakąkolwiek zresztą odstającą od ich norm też miażdżą, z podziwu godną determinacją. Trochę jest jakby smutne, że pewna zasłużona i wybitna krytyczka,  używa w swym wywodzie argumentów zieglerowych żywcem, ale ja już się naprawdę przyzwyczaiłem do wolt, skoków, przemian i olśnień oraz nawróceń. Sam siebie niepokoję stałością mych, co tu dużo mówić, nie do przyjęcia w tej perspektywie poglądów, ale może w końcu mi przejdzie. Muczę sobie na razie z cicha, jak to krowa, która nie zmieniła (pokąd ją do rzeźni nie zawiedli, jak podpowiada instynkt samozachowawczy).
 Bywam w tym miejscu bo to przestrzeń wolności od pokory i poprawności, obszar nieskrępowanego niczym resentymentu. Jak ważna to inicjatywa zrozumiałem dopiero, gdy ujrzałem zdjęcia ze spotkania w galerii XXI, 13 marca. Sławomir Marzec, Jan S. Wojciechowski i Przemysław Kwiek rewidowali sztukę krytyczną - i była to sądząc z przytoczonych tekstów, rewizja jak najbardziej osobista. Do kipiszu przyłączył się też Kazimierz Piotrowski - przeczytajcie ten bezkompromisowy tekst, bo niezwykły. Sztuka krytyczna piszcząc generalnie i obrzydle, skryła się w kącie, a zatryumfowała sztuka Sławomira Marca, dumnie prężąc się za panelistami.
Ale nie o tym być miało - otóż zdjęcia ujawniły fakty niebywałe - kogóż tam widzimy, w skupieniu analizującego wiekopomne mowy? Ręka w rękę, krzesło w krzesło Łukasz Gorczyca i Andrzej Biernacki, zasłuchani i porwani. W obliczu PRAWDY kończą się niepotrzebne waśnie - wielcy antagoniści polskiego wystawiennictwa komercyjnego w olśnieniu słuchają i widać, że nigdy już nie wejdą w spór, że już niedługo Sienicki w "Rastrze" a Dawicki w "Browarnej" zagoszczą i Karolina Plinta, takoż obecna i zasłuchana jeszcze bardziej opisze te piękne wystawy  i zaśnie z głową na kolanach Bożeny Kowalskiej.
Jakże cudowna będzie ta zgoda, jakże wspaniała perspektywa, wszędzie miło, wszędzie nareszcie bezkrytycznie. Sztuka bezkrytyczna (copyright MK) nareszcie zwycięży.
Ale czemu jeszcze w "Szumie" i "Obiegu" relacji nie było (toż przecież sam Grzegorz Borkowski z pierwszego rzędu kontemplował) to pojąć nie mogę. Spisek - bo byli a nie napisali czy spisek, bo nie napisali. Gdyby to nie miało być krotochwilne, to bym napisał, że się pogubiłem. Ale to żart przecież jedynie, trywialny i niesmaczny. Niby krytyczny, ale przecież na kolanach.



żródło: http://forumnowejautonomiisztuki.blog.pl/files/2015/01/A-2.jpg

















Dla równowagi Zdziś pod makietą Marcina Zawickiego





środa, 1 kwietnia 2015

Nadmiary

Za częste są nadmiary. Dziś rano rozpłakałem się,  bo w porannym RDC nagle "Ring of fire". To klasyczne, z 63, najgorzej zaaranżowany utwór świata. Nie mogłem przestać.  Wiadomo czemu, ale to jednak głupie strasznie.  Nie powinienem o tym pisać,  ale też pamiętajcie - tu wszystko nie jest naprawdę. Ja nie czuję żadnych emocji,  jestem dyrektorem galerii sztuki a to, co powyżej to tylko wprawka, ściema, napisana telefonem na prima aprilis.