sobota, 20 czerwca 2015

Właściwie niewiele




Nie bardzo się generalnie czułem na mówienie a co dopiero pisanie, więc samych Was tu zostawiłem bez siebie, co mam nadzieję, niewielkim problemem było. I pewnie nadal nie jest, choć już mi lepiej, nie tyle ogólnie, co z pisaniem lekko bardziej, lekko mówię. Słabo opisałem pobyt w Petersburgu tutaj a przecież tak wiele się zdarzyło. Nigdy się Ani nie nadziękuję, także za to że poznała mnie z Piotrem Pawlenskim.  Nie pamiętam, kiedy ostatnio poznałem kogoś tak charyzmatycznego a jednocześnie spokojnie pewnego swoich racji, bez jakiegokolwiek ich narzucania. Absolutnie niezwykły człowiek, emanujący jasnością, powiedziałbym. Jakaś kompletnie inna Rosja, znana mi może z lektur nielicznych.Pamiętałem jego rozmowę ze śledczym, ale po polsku jej chyba nie ma, więc  tu jest, jakbyście chcieli, rozmowa z Piotrem po polsku . To by właściwie wystarczyło, choć poznałem jeszcze wielu ciekawych ludzi, choćby Siergieja Kowalskiego z Puszkinskiej 10, wielkiego centrum sztuki alternatywnej, dziś oficjalnego, na początku, przez 4 blisko lata squatu bez wody i prądu. Ciekawa historia, raczej bez analogii u nas. Było dzięki Ani świetnie, choć wiadomo, że to jest jednak powierzchnia zdarzeń tylko. Wystarczyło włączyć TV, żeby było jasne, gdzie się jest. 
Powrót do zajęć był więc nie tak bolesny. Ale też mało refleksji poważnych, poza może odczuciem braku zbiorowej empatii wobec zdarzenia w Charleston. Jakby się nic nie zdarzyło, choć to przecież było w kościele. Nie widzę za dużo na FB jakichś reakcji, czarnych apli, sam nie zareagowałem. A to przecież mogło być przy śpiewaniu Jesus is my captain, albo In the upper room albo może Nobody knows the trouble I'v seen - nie jestem, jak mawiał pewien znany polityk "obdarzony łaską wiary", a jednak uważam spiritual&gospel za najwyższe osiągnięcie muzycznej duchowości, za wcielenie ludzkiego geniuszu w śpiewaniu całym ciałem, całym sobą, wszystkim. W zapomnieniu i oddaniu. Kim trzeba być, żeby strzelać do ludzi, kim trzeba być, żeby rozstrzeliwać muzykę. A dziś sobie jeszcze zadałem Timbuktu Abderrahmane Sissako, gdzie też muzyka występuje jako przestrzeń wolności. Bo to Mali przecież, świat griotów. Film jest piękny wizualnie i bardzo przygnębiający, bo tu w imię religii dzieją się rzeczy złe, upokarzające i myślę sobie, ile trudu sobie ludzie zadają, żeby być złymi dla innych. Ile mają gęby pełnej Boga w różnych odmianach, żeby tylko sobie postrzelać, do ludzi, zwierząt, do świata...Kilka scen absolutnie wielkich i tak bardzo zwyczajnie przy tym opowiedzianych - kobieta złapana na śpiewaniu, śpiewa w trakcie chłosty. Co my właściwie wiemy tu o życiu, pomyślałem wychodząc w jasny jeszcze wieczór, chłodny przyjemnie po deszczu.
Ja wiem, że banały.
I jeszcze ta historia z Berkiem Artura Żmijewskiego, tym razem w MOCAKu. Cenzura w imię ofiar, powaga w imię bezmyślnego zakazu, niezrozumienia, płytkiej interpretacji. Bardzo jest dziwne, że dorośli, wykształceni ludzie nie rozumieją tej pracy, wielowątkowej, otwartej na wielość interpretacji i do naiwności wręcz humanistycznej. Trochę nie mogę wyjść z podziwu, trochę się smucę, trochę wściekam, chciałem nawet pisać do ZGWŻ, ale potem sobie pomyślałem, że Masza sobie poradzi a kim ja właściwie jestem, żeby im tłumaczyć oczywistości. Strasznie głupi jest ten list i szkoda wielka, że w ogóle ujrzał światlo dzienne. Trudno.
Umarła mama przyjaciela i poczucie przemijania przegalopowało mi cwałem przez środek pamięci.


Trochę refleksji fotograficznych



Przed Soborem Kazańskim w St P.

Dary Ludwiga dla Ermitażu - tu B. i W.

A to kawałek Spasa na Krowi

5Nizza i kilka tysięcy ludzi śpiewa po ukraińsku

Ania- geniusz celności, niesamowite!

Prawdziwa buddyjska świątynia

Promocja wiadomo czego (napis głosi- Uśmiech tęczy)

Zdziś pomnikowy

Zdziś z Kzrysztofem na promocji książki




niedziela, 7 czerwca 2015

Z wodą

W Petersburgu czuję się zniknięty. Zawsze tak jest gdy jesteśmy poza naszą przestrzenią, nikomu nie znani, zajmując się ważnymi sprawami trochę a trochę smakując obcość pejzażu, ludzi, rzeczy. Nie wiem, jak to opisać, od opisywania są inni co to umieją, ja tylko sobie tu piszę androny, jest trochę późno ale jasno, jak to tutaj o tej porze. Za oknem saksofonista gra naprawdę dobrze, przed chwilą chyba All of me a teraz nie mogę rozpoznać, choć wstyd, bo coś bardzo łatwego. Wczoraj na koncercie Piatnicy, ale też w Ermitażu. Teraz Tenderly o, a wcześniej to było Round Midnight. Koncert był niezwykły zupełnie, parę tysięcy ludzi, entuzjazm i śpiewane po ukraińsku zbiorowo Ja ne toj kto tobi potriben. Dwóch facetów, jedna gitara, nic więcej. Potem z Anką uczyliśmy się wieczorem śpiewać ich piosenki, co było zabawnym epilogiem gęstego wieczoru. A dzisiaj chwila w buddyjskiej świątyni, pierwszy raz w życiu, tanki, młynki, dużo kolorów, foliowe worki na nogach i transowy śpiew mnichów. Zatoka i straszny wiatr. Park z łódkami, leżenie na trawie i próba rekapitulacji. Na razie nic nie wiem. Przeczytałem Nieważkość Julii Fiedorczuk, zachwycającoprzerażająca książka, dawno nie miałem tak ściśniętego gardła w czasie lektury. Było też o zwierzętach i o miłości i umieraniu, i pustce, i braku wiary. Nie opiszę tylko gardło miałem ściśnięte.
Nie nadziękuję się Ance za ten pobyt, za tych wszystkich ludzi, z którymi mnie poznała i za pokazanie tego, czego inaczej bym nie zobaczył.
Tęsknię za Zdzisiem. Głupie, egoistyczne uczucie ale jakoś nie mogę się powstrzymać od wyobrażania go sobie jak tu pływa kanałami a ja mu recytuję Brodskiego trzymając mocno smycz, żeby nie odpłynął zupełnie.

fot. Anna Łazar