wtorek, 1 maja 2018

Wiosna/Radosna/Krosna/Żałosna

Są te dni niewymownie doskonałe w swojej idealnej równowadze pomiędzy światłem, temperaturą, zapachem. Idę ulicą i mam wrażenie unoszenia się w przestrzeni niezakłóconej żadnym niepotrzebnym elementem, niczym co nie pasuje do świata mającego na celu stwarzanie mi obszaru do życia. Trochę jak bakteria w pożywce. Żadnych niezaspokojonych dążeń. Żadnych zbędnych  pragnień. Żadnych uczuć. Pomiędzy łagodnym światłem a nieustannym zapachem bzów nie ma nic. To oczywiście tylko chwila, mała nirwana pomiędzy jednym domem a drugim a jednak dojmująca w swojej sile. Jasne, że to złuda, kompletna nieprawda, zasłona na prawdziwym obrazie świata, a jednak daję się oszukać. I płynę sobie spokojnie w zapachu bzów i innych drzew których nie umiem nazwać, wśród śpiewu ptaków, których nie umiem zidentyfikować. Leszek mnie tego próbował uczyć dawno temu, ale mu nie wyszło. Przy tej okazji myślę też o czasie, jak bardzo go zmarnowałem i jak bardzo już nie odwrócę, niczego. Listy, których nie wysłałem. Ludzie, których odrzuciłem. Słowa, których nie powiedziałem. Czynności, których nie wykonałem. Gesty, które przegapiłem. Szanse, które utraciłem. Ten stek banałów, które tu wypisuję jest opowieścią tak wszystkim dobrze znaną i tak nudną, i tak jakoś tam pocieszającą, że prawie każdy tak ma. A im bardziej bez pachnie, im bardziej jest mięsisty, im bardziej liliowy lub biały tym bardziej wiesz, że kiedyś będziesz go widział po raz ostatni. Jakoś wcale się jednak tego nie boję.