tag:blogger.com,1999:blog-60937927779461882162024-03-13T03:30:31.101+01:00Zapiski z prowincjonalnej galeriiZwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.comBlogger300125tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-10863189020681606712022-02-05T22:26:00.003+01:002022-02-05T22:47:14.874+01:00Czytanie Agambena na tle disco polo<p>Powrót do pisania na blogu wydaje się mi czynnością dość ryzykowną w swej koniecznej systematyczności. Skończy się prawdopodobnie na kilku wpisach, nie ma bowiem jakiegoś wyjątkowego powodu, dla którego znów zaczynam. Może lekka zaduma nad złożonością relacji międzyludzkich, może kilka lektur, które ostatnio zrobiły na mnie duże wrażenie, pewnie dlatego, że sam nigdy tak nie potrafiłem, a może też chęć podzielenia się ze znajomymi niezbyt istotnymi konstatacjami. Dlatego nie będę tego robił na fb, gdzie roi się od wynurzeń, przemyśleń, prawd ostatecznych, wyrafinowanych sentencji etc. Bez ironii, przecież wielu ludzi ma coś istotnego do powiedzenia i często są to naprawdę ciekawe wypowiedzi. Myślę, że to co ja mam do powiedzenia, interesuje kilkanaście osób i to dla nich będzie, bo czasem może czegoś nie dopowiadam, albo nie tłumaczę, albo mi się nie chce, albo po prostu lepiej napisać. I to nie jest jakaś tam kokieteria - pomyślcie (jeśli oczywiście nie jesteście pisarzami) dla ilu osób to co piszecie, co mówicie, kim jesteście, może być istotne tak naprawdę? W dodatku czasem nam się wydaje, że jest dla kogoś istotne a tymczasem nie było...Każdy ma taką opowieść gotową, tak myślę.</p><p>"Załóżmy, że moje Ja chce pisać. Nie: napisać jakieś konkretne dzieło; po prostu: pisać. Co przejawia się w tym pragnieniu? Jaźń odczuwa obecność Geniusza, czuje że zadomowiła się w niej jakaś bezosobowa siła skłaniająca do pisania. Ale ostatnią rzeczą. jakiej potrzebowałby Geniusz, jest dzieło, wszak nigdy nie miał w rękach pióra i - a fortiori - nigdy nie dotykał klawiatury komputera. Piszemy, by stać się bezosobowi, genialni, a mimo to pisząc, doświadczamy procesu indywiduacji, wyodrębniamy się jako autor takiego, a nie innego dzieła, oddalamy się od Geniusza, który nigdy nie przybiera formy osobowej jaźni a już zwłaszcza "formy autora". (...) Spotkanie z Geniuszem jest zatem wydarzeniem przerażającym." (GA, Profanacje, tłum. Mateusz Kwaterko). Czytałem te zdania kilka razy na głos, bo też czytanie tekstów filozoficznych w ten sposób, może nawet komuś, wydaje mi się być całkiem ciekawym zajęciem, niosącym w sobie więcej zrozumienia tekstu, niżby się wydawało. Podjąłem też eksperyment, czytając na głos fragmenty Profanacji na tle pieśni disco polo z kanału Polo TV. Nie będę się tu znęcał nad tą muzyką, nie będę nawet o niej mówił, inni to robią lepiej, bezkompromisowo i zabawnie. Jest jednak jakimś rodzajem aktywności ze skrajnie innego obszaru aktywności ludzkiej niż pisanie filozoficznych kawałków. Tu kawałki filo, tu kawałki polo, no ok. Postanowiłem, że ten eksperyment będzie tu nie zderzeniem wartości czy sensów, będzie po nic. Będzie próbą (może jedynie) utrzymania skupienia wobec czegoś co niby tego nie wymaga (wręcz przeciwnie nawet) a jednocześnie jest jednak komunikatem. Jakoś to się da, może nawet lepiej się rozumie tekst, gdy musimy cały czas walczyć z naporem prostych bo prostych, ale dotykających newralgicznych stref życia (relacje miłosne, inicjacja seksualna, rodzina jako konstrukt etc.). Spróbujcie też z Foucaultem.</p><p>Sprawdziłem zasięgi obu stref moich chwilowych zainteresowań - wytłumaczenie pojęcia Homo Sacer w prostym wykładzie ilustrowanym jeszcze prostszymi rysunkami osiągnęło od 2014 roku ponad 137 tysięcy wyświetleń. Imponujące. https://www.youtube.com/watch?v=pGUxQmRNhtk Wykłady filozofa to jakieś kilka czasem, może kilkanaście tysięcy wyświetleń - i tak dużo. Ale - parafrazując stary odeski żydowski dowcip - Żiżek to to nie jest. Natomiast losowo wybrany utwór Bartosza Jagielskiego to już prawie 8 milionów wyświetleń. I ja tu sobie nie dworuję. Jest jak jest. Czasem tylko mnie to zastanawia, ale bez konkluzji. Jesteśmy gdzie jesteśmy. Można czytać Agambena, można słuchać dp, można też robić i to i to. Praise the Lord! </p><p>Od dawna już mówię, że nauczyłem się niczego nie żałować, bo przeszłość to przeszłość i co tu zrobić, no bo nic się nie da. A jednak ostatnio, po kilku lekturach, bo czytanie jest dla mnie ostatnio rodzajem środka na zapominanie o realności, niektóre rzeczy pojawiły się w przestrzeni odpowiedzialnej za żałowanie. Na marginesie, gdzieś na czyimś wallu przeczytałem cytat z Schopenhauera o czytaniu jako bezsensownej czynności wynikającej głównie z bezmyślności czytającego, no ale jakoś jednak ciągle lubię. Tym niemniej - żałuję po tych lekturach.</p><p>Żałuję każdego napisanego wiersza po lekturze biografii Paula Celana "Tam, za kasztanami jest świat", napisanej przez Annę Arno. Książka daje szczegółowy opis życiorysu jednego z moich ulubionych acz nieco zarzuconych poetów. Przypomniałem je sobie i teraz żałuję, że kiedykolwiek przyszło mi do głowy pisanie wierszy - na szczęście nikt z Was żadnego nigdy nie widział. Nieudolność, afektowana żałość, językowe ubóstwo, nijakość przekazu, egotyzm - wszystko tu jest i wszystko powinno być spalone, zakopane do ziemi i udeptane. A książka o PC jest lekturą obowiązkową do zrozumienia losów kultury w XX wieku. Trochę nie mogę się po niej otrząsnąć, ale dlaczego właściwie bym miał.</p><p>Inna książka po której znów żałuję to "Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie" Piotra Jagielskiego. Książka, której nie waham się nazwać wielką. No dobra, emfaza to coś, co mi wychodzi często a może nie powinno. To jest rzecz napisana z miłości i z miłością. Trochę reportaż, trochę podręcznik podstaw wiedzy, trochę opowieść o własnej miłosnej relacji, trochę esej - a wszystko to w idealnych proporcjach. W dodatku, w czasach strimingu wszystko sobie można odsłuchać. I przypomniałem sobie przy okazji swoją od pierwszego wejrzenia miłość (no uwielbienia, bardzo was przepraszam za nadwielkie słowa) do tej muzyki, miałem 12 lat, jak przeczytałem "Wszystko o jazzie" Joachima Ernsta Berendta i od tego czasu w świętej pamięci Trójce słuchałem wszystkiego co się da. Pierwszy winyl jaki mialem w domu (po Grzesiuku) to polska składanka Armstronga, ta zielona, kto jest w moim wieku, to wie. A czego tu żałuję - no właściwie wielu rzeczy począwszy od tego, że nigdy właściwie nikomu nie umiałem opowiedzieć o swojej, no dobra - pasji. Tak jak Piotr opowiada Wiktorii w tek książce. Żałuje, że opowiadałem, bo gadałem nudno, niezręcznie i w dodatku z przeświadczeniem, że coś wiem. Żałuję też niechęci do nauki gry na saksofonie - no ale kiedy ćwiczyłem w bloku na pianinie mroziło mnie, jak bardzo sąsiedzi muszą się męczyć. Mało więc ćwiczyłem - a co dopiero byłoby przy saksofonie. jak się nie umie na pianinie, to jeszcze przynajmniej sam instrument jakoś brzmi - nieumiejętna gra na saksofonie to armagedon dźwiękowy, jatka uszu, niewiara w konstatacje Johna Cage'a. Czytajcie tę książkę, czytajcie słuchając tych wszystkich geniuszy, którym istotna część amerykańskości, jaką jest (bo przenieś nie można napisać był) systemowy rasizm, odebrała tak dużo godności, zdrowia, życia po prostu. </p><p>Po "Czystce" Katarzyny Surmiak-Domańskiej zacząłem żałować, że na poważnie nie prześledziłem losów mojego ojca, bo może jednak lepiej zrozumiałbym siebie. To świetna książka, podobnie jak poprzednia gatunkowo niejednoznaczna, reportaż ale jednak bardzo osobisty. Z czułością, otwarcie, sprawiedliwie.</p><p>Tak naprawdę jednak niczego nie żałuję, no może tych wierszy, tego tak.</p><p>Zdzisia nie będzie bo pojawia się często na moim FB.</p>Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-6154532961011236102018-05-01T23:43:00.000+02:002018-05-01T23:43:22.603+02:00Wiosna/Radosna/Krosna/ŻałosnaSą te dni niewymownie doskonałe w swojej idealnej równowadze pomiędzy światłem, temperaturą, zapachem. Idę ulicą i mam wrażenie unoszenia się w przestrzeni niezakłóconej żadnym niepotrzebnym elementem, niczym co nie pasuje do świata mającego na celu stwarzanie mi obszaru do życia. Trochę jak bakteria w pożywce. Żadnych niezaspokojonych dążeń. Żadnych zbędnych pragnień. Żadnych uczuć. Pomiędzy łagodnym światłem a nieustannym zapachem bzów nie ma nic. To oczywiście tylko chwila, mała nirwana pomiędzy jednym domem a drugim a jednak dojmująca w swojej sile. Jasne, że to złuda, kompletna nieprawda, zasłona na prawdziwym obrazie świata, a jednak daję się oszukać. I płynę sobie spokojnie w zapachu bzów i innych drzew których nie umiem nazwać, wśród śpiewu ptaków, których nie umiem zidentyfikować. Leszek mnie tego próbował uczyć dawno temu, ale mu nie wyszło. Przy tej okazji myślę też o czasie, jak bardzo go zmarnowałem i jak bardzo już nie odwrócę, niczego. Listy, których nie wysłałem. Ludzie, których odrzuciłem. Słowa, których nie powiedziałem. Czynności, których nie wykonałem. Gesty, które przegapiłem. Szanse, które utraciłem. Ten stek banałów, które tu wypisuję jest opowieścią tak wszystkim dobrze znaną i tak nudną, i tak jakoś tam pocieszającą, że prawie każdy tak ma. A im bardziej bez pachnie, im bardziej jest mięsisty, im bardziej liliowy lub biały tym bardziej wiesz, że kiedyś będziesz go widział po raz ostatni. Jakoś wcale się jednak tego nie boję.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-83374708878759726052018-01-27T16:38:00.001+01:002018-01-27T16:52:06.888+01:00Dalej nieco o instytucjach, prowincji i nienajlepszym samopoczuciu.Właściwie to jestem wdzięczny Łukaszowi Musielakowi za teksty, które napisał, ten już tu omawiany i ten <a href="https://magazynszum.pl/trzeba-nam-kopniakow-w-odpowiedzi-wojciechowi-kozlowskiemu/">najnowszy </a>, nie tyle za ich zawartość merytoryczną, co za zmuszenie mnie do podjęcia riserczu, no może riserczyku, ale jednak. O ile bardzo trudno jest polemizować z tekstami napisanymi z potrzeby serca, zupełnie niepotrzebnymi bo wyważającymi drzwi, które leżą od dawna i nikt już nawet nie pamięta dobrze, że były, o tyle zarzuty o braku merytorycznych argumentów są już czymś poważniejszym. To za chwilę.<br />
Nie przez przypadek blog ten ma taki a nie inny tytuł. Możemy sobie mówić, że prowincja to tylko stan ducha, że tak naprawdę to przecież wszystko zależy od nas i naszej wiary w sens tego, co robimy, ale rzeczywistość skrzeczy. Kilka dni temu na internetowej stronie Szumu pojawił się <a href="https://magazynszum.pl/documenta-14-notowania/">tekst Anki Ptaszkowskiej</a>, dotyczący generalnie ostatniej edycji Documenta, ale omawiający kwestię finansowych problemów imprezy i Adama Szymczyka. wybrałem sobie cytat nawet z tego tekstu, dotyczący dyskusji o kwestiach instytucjonalnych, który może wystarczyłby za prostą odpowiedź na wszystkie supozycje Łukasza:<i>... wszystkim dziś już wiadomo, że wojna wypowiedziana Instytucjom przez niektórych artystów w latach 60. i 70. zakończyła się miażdżącym zwycięstwem Instytucji, dzięki – trzeba powiedzieć – ścisłej kolaboracji artystów z tymi Instytucjami.<br />Obecnie, jakakolwiek cenzura straciła sens i rację bytu. Im bardziej propozycje artystów są polityczne, krytyczne i politycznie skandaliczne – tym wyżej rosną ich ceny. W ramach istniejącego systemu, każda działalność «pozytywna», wzmacnia system, który tak bardzo chciała zwalczać. Trzeba zatem być równie uważnym, co skrupulatnym." </i>W tym samym tekście pojawia się passus dotyczący nieobecności w "ważnych i szanujących się" instytucjach twórczości i postaci Krzysztofa Niemczyka, W kilku przykładach potwierdzających tezę nie pojawia się jednak wystawa, którą Ptaszkowska widziała, w której właściwie uczestniczyła, udzielając pozwolenia na użycie zdjęć będących Jej własnością. W grudniu 2013 otworzyliśmy w BWAZG wystawę <a href="http://bwazg.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1786&Itemid=59">"Czy artyści mogą nie spać</a>, której kuratorka, Joanna Zielińska uczyniła postać Niemczyka osią wystawy, co świetnie widać na zdjęciach dokumentacyjnych, nie mówiąc już o tekście kuratorskim. Nie podejrzewam Anki Ptaszkowskiej o złą wolę, myślę raczej, że to już tak jest czesto, zwłaszcza u osób organicznie nie znoszących prowincji. Autorka po prostu nie pamięta tego, co zdarzyło sie poza centrami, bo przeważnie nie wnosi to nic wg niej istotnego do całokształtu sztuki. Akurat wyjątkiem jest tu w Jej wypadku akcja "My nie śpimy", której w 1969 na IV Złotym Gronie w Zielonej Górze była protagonistką i współuczestniczką. Często sie do niej odnosi i opisuje. Bardzo cenię dorobek i osobę Anki Ptaszkowskiej, z całego serca, ale takie pominięcia stawiają pod znakiem zapytania cały sens mojej pracy. Nie żebym się skarżył, wiem jak jest.<br />
<div>
Ale może też dlatego tak bardzo wkurzył mnie tekst Łukasza Musielaka. Bo przecież nie jestem aż tak głupi i zadufany, żeby nie rozumieć potrzeby dyskusji. Mam jednak dość dobry ogląd statusu materialnego i symbolicznego instytucji prowincjonalnych i wiem, w jakich warunkach działają, jak bardzo ich istnienie jest bez przerwy samopotwierdzaniem jego sensu. Ale, jak powiedziałem, dzięki tym tekstom sięgnąłem do zamieszczanych w Szumie wcześniej artykułów dotyczących instytucji. </div>
<div>
W nr 4 drukowanego Szumu Adam Mazur w tekście "Zamki na piasku" podsumowuje polską instytucjonalność sztuki okresu transformacji ustrojowej. To ciekawy tekst, dobrze opisujący ten pejzaż, choć stawiający tezę podobną do tej z tekstów ŁM - że instytucjom dobrze a artystom źle, mocno upraszczając. Tekst AM stał się kanwą dla dyskusji pomiedzy <a href="https://magazynszum.pl/zamki-na-piasku-instytucje-sztuki-w-polsce-zapis-debaty/">kilkorgiem dyrektorów najważniejszych polskich miejsc dla sztuki współczesnej</a> Kiedy znalazłem go w Internecie zrozumiałem, dlaczego nikt z nich nie odniósł się do tekstu Łukasza. Nie negowali potrzeby dyskusji, wszyscy mocno akcentowali konieczność bezustannej negocjacji sensu i roli instytucji. </div>
<div>
Dość idiotycznie się wychyliłem z tym oburzeniem, może też dlatego, że sytuacja dużych centralnych instytucji jest jednak mocno inna niż tych prowincjonalnych. W rozmowach oni zawsze mówią o podobieństwach, no ale to jest jednak zupełnie coś innego, skala, budżet, ilość pracowników, możliwości techniczne itd itp. Do tego dochodzi oczywiście widzialność, możliwości zdobycia dodatkowych środków, wszystko wiadomo. </div>
<div>
Jestem po prostu trochę zmęczony niemożnością, bezustanną koniecznością uzasadniania istnienia instytucji, problemami techniczno-finansowymi. Na to wszystko czytam tekst, z którego jednoznacznie wynika zbędność moja, mojej pracy, pracy wszystkich z którymi razem próbujemy zrealizować coś istotnego, wcale nie kosztem artystów a wręcz przeciwnie, traktując ich jak partnerów. Ale jasne jest - każdemu wolno i nie obrażam się, raczej w poczuciu pewnej bezsilności sam siebie pytam, po co...</div>
<div>
Jeszcze jedna kwestia związana z tekstem ŁM i Kościołem zawłaszczającym ideę awangardy - dzięki poszukiwaniom w celu uzasadnienia niedorzeczności tej tezy przypomniałem sobie fantastyczną książkę Janusza Boguckiego "Od rozmów ekumenicznych do Labiryntu". Wydana w 1991 przez CSWZUj jest nie do przecenienia źródłem wiedzy o działalności Janusza Boguckiego i jego pracy w obszarze relacji sacrum-profanum w sztuce. Podsumowując relacje artyści - KK w latach 80. autor pisze: "...wielu twórców garnęło się w latach 80. do kościołów nie tylko ze względów moralno-politycznych, ale również w poczuciu, że twórczość powracając do źródeł wiary doświadczy wewnętrznego oświecenia (...). Ale to się na razie nie sprawdziło. (...) głównie dlatego, że wśród ludzi Kościoła zabrakło osób mogących wyjść naprzeciw wspomnianym tu intuicjom i oczekiwaniom". </div>
<div>
Generalnie trochę mi się już nie chce "merytorycznie" odnosić się do manifestu ŁM. W sumie to nawet jestem ciekaw, jak artyści zignorują moją instytucję i będa ją hakować oraz stawiać w "niezręcznych sytuacjach". Jakoś nawet bardzo to lubię, bo niekiedy doświadczam.</div>
<div>
Mówiąc szczerze, nasze spory w kwestii instytucjonalności, może i ważne, nieco blakną w obliczu tego, co dzieję się wokół nas. Może po prostu należy być dobrym dla siebie nawzajem, głaskać pieska, wykonywać swoją pracę świadomie i najlepiej jak się tylko da, wiedząc że zawsze można lepiej, inaczej i zgodnie z pulsem czasu. I dla innych, nie dla siebie. To dość proste.</div>
Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-68451789637761721392018-01-12T15:11:00.000+01:002018-01-12T15:46:08.428+01:00Łukasz Musielak - Prawdy, półprawdy nie nieprawdy o rzekomym zmierzchu instytucji.<i>Miała tu być odpowiedź na odpowiedzi Iwo Zmyślonego, jeszcze przyjdzie pora - na razie inny krajan. Swoją drogą, zadziwiające, że wszyscy we trzech jesteśmy z Zielonej Góry. Czyżby wpływ historycznych Sympozjów "Złotego Grona"? (żart).</i><br />
<br />
<br />
<br />
To jest post na moim blogu - pozwolę więc sobie nie stosować się do zasad felietonu albo oficjalnej polemiki i po prostu opowiedzieć, jak bardzo jestem wkurzony<a href="http://magazynszum.pl/zmierzch-instytucji/"> tekstem Łukasza Musielaka</a> w internetowym Szumie. Napisz w Szumie - dyrektor się odezwie, można by strawestować popularne porzekadło, ale poziom niewiedzy i naiwności, przemieszanych w w tym tekście, przekracza jednak moją zdolność zachowywania pobłażliwego milczenia, którą w sobie jakimś czas temu wykształciłem. Pozornie wszystko wydaje się przepojone dobrą wolą - autor postuluje przywrócenie figury niezależnego artysty, który dzielnie, dzięki posiadanym umiejętnościom i głębokim przekonaniom kontestuje system i "uzdatnia rzeczywistość" oraz powraca do wartości "prymarnej" jaką jest "prywatność". Nie będąc artystą wizualnym a wykładowcą i krytykiem Musielak wygłasza manifest sugerujący młodym artystom zasady postępowania. Jest to o tyle interesujące, że będąc nauczycielem na Akademii Sztuki musi brać pod uwagę wpływ swojej publicystyki na swoich studentów. O ile wykładowcy mają go z klucza oczywiście. Ale czemu nie, te postulaty, naiwne, anachroniczne i zabawnie nieprzystające do rzeczywistości mogą być przynajmniej punktem wyjścia do dyskusji na terenie akademii, nie tylko szczecińskiej. Inna rzecz, że może po prostu trzeba dać studentom do przeczytania książkę <a href="http://magazynszum.pl/krytyczny-potencjal-rozmowa-z-patrycja-sikora/">Patrycji Sikory "Krytyka instytucjonalna w Polsce w latach 2000-2010",</a> wydaną zresztą przez instytucję, bo galerię BWA we Wrocławiu. Nie wykluczam, że jest w zestawie książek zalecanych przez Łukasza studentom, zastanawiam się więc, co nim kieruje, kiedy swoim tekstem z mozołem wyważa dawno otwarte drzwi. Pal bowiem diabli postulat "olewania sieciowych instytucji" albo też hakowania i narzucania własnych zasad - to nawet może być i bywa ciekawe i odświeżające. Gorzej, że nasz manifestant nieznośnie wypowiada się nie w imieniu własnym a generalizuje, próbując stwarzać wrażenie, że wypowiada prawdy ogólnie zaakceptowane.<br />
Nie kwestionuję konieczności dyskusji, wręcz przeciwnie, doskonale wiem o jej nieodzowności, warto by było jednak prowadzić ją na uczciwych zasadach. Może bym i się w ogóle nie odzywał, gdyby Łukasz pisał od siebie - myślę, sądzę, uważam. Pisze jednak tak, jakby jego rewelacje były już ogólnie znanym stanem rzeczy. Rzecz w tym, że wystarczy dokładnie przyjrzeć się historii polskich instytucji sztuki, by jasno zobaczyć, iż o żadnym zmierzchu nie ma mowy. W takiej formie, w jakiej obecnie jest, system ten funkcjonuje od niespełna 30 lat i próbuje okrzepnąć, wypracowując jednocześnie optymalne sposoby działania. Niestety, brak wiedzy i umiejętnego korzystania ze źródeł skutkuje takimi lapsusami, jak choćby zdanie o "zawłaszczeniu idei awangardy przez Kościół w latach 80." Jeśli autor myśli tu o udzielaniu miejsca na nieinstytucjonalne wystawy, to nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek awangardą. Było to po prostu udzielanie azylu. Są na ten temat źródła a także pamięć współczesnych.<br />
Ogarnia mnie głęboki smutek, gdy czytam o "dyletanctwie i hipokryzji ekspertów". Ja oczywiście rozumiem nastrój rewolucyjny. Jest wokół i wszyscy go doświadczamy, rzecz w tym, że nie spodziewałem się (albo spodziewałem, OK, nie ma już rzeczy których można by było się nie spodziewać), że na łamach "Szumu" przeczytam coś tak jednoznacznie wpisującego się w narrację o sędziach kradnących spodnie. W dodatku popartego historią o werdykcie jednego konkursu malarskiego, który nie przyniósł aż tak potwornego efektu jak chciałby Łukasz. Wysnuwanie wniosku o kompromitacji instytucjonalnego rozumienia sztuki na podstawie takiego a nie innego werdyktu konkursowego jest rozbrajająco nieuczciwe.<br />
Nie, żebym miał syndrom oblężonej twierdzy, ale ten tekst jest nie tylko zapalczywie rewolucyjny, ale dotkliwie uderzający w ludzi oddanych swojej pracy i w dodatku osiągających w niej doskonałe rezultaty. W sumie szkoda, ze Musielak tak odważnie, jak postponuje Sebastiana Kroka, czy Janę Shostak, nie krytykuje władców instytucji. Daleko mu w tym do Andrzeja Biernackiego, ale oczywiście czekam na stały felieton naszego krytyka w Szumie, w którym będzie demaskował nasze upadłe autorytety. Mówiąc poważnie, to się właściwie niczym nie różni, może poza faktem, że AB uwielbia jeszcze żonglować liczbami. Kompletnie jest dla mnie niezrozumiałe, że Łukasz wypisuje swoje brednie akurat w tym momencie historii naszego kraju, w sytuacji, w której złowieszcza moc instytucji jest mitem używanym jako narzędzie walki politycznej. Nie chciałem tego akurat przykładu udostępniać, ale proszę: w gruncie rzeczy konkluzje tekstów z Szumu i z <a href="https://warszawskagazeta.pl/stanislaw-srokowski">Gazety Warszawskiej</a> są tożsame. Poczytajcie uważnie. Argument ad hitlerum, który tu zastosowałem, nie jest niestety znikąd - relacja instytucji i władzy jest oczywiście dużo bardziej dziś skomplikowana, rożnie się ma w stolicy a inaczej na prowincji, ale pozostaje faktem, że podmiotowość instytucji jest ciągle narażana na ograniczanie.<br />
Dochodzi do tego jeszcze kompletna nieznajomość zasad działania instytucji i postulat instytucji-performera, który w swej radosnej dezynwolturze nie bierze do wiadomości faktu, że jest to także zakład pracy, w którym należy respektować prawo pracy, ustawy o rachunkowości, org i prow działalności kult, związkach zawodowych itd. Wbrew pozorom to nie są rzeczy mniej ważne, np. dla personelu niemerytorycznego, który przecież wnosi swój istotny wkład do całokształtu działania jednostki.<br />
W stabilnej sytuacji społeczno-politycznej tekst Łukasza mógłby być jednym z elementów rozmowy o instytucjach, dzisiaj jest jedynie kolejnym, po kuriozalnym tekście Kuby Banasiaka, będących emanacją własnych egzotycznych przemyśleń dywagacji Sławomira Marca, wiecznych pretensjach Iwo Zmyślonego wyrazem tajemniczej jak dla mnie tendencji do nadawania instytucjom mocy, której większość z nich, ze względów wizerunkowych i finansowych po prostu nie posiada. Ale dobrze - jeśli nawet, to (choć nie jestem obiektywny) wykorzystywanej w dobrej wierze a nie dla załatwiania jakichś własnych, tajemniczych interesów.<br />
Wracając jeszcze do lat 80. o których niestety Łukasz nie ma najmniejszego pojęcia - Gruppa, Koło Klipsa, Luxus czy Łódź Kaliska szukały "trzeciej drogi" bo instytucji w dzisiejszym ich rozumieniu i formie po prostu nie było (z małymi wyjątkami, jak np. BWA w Lublinie, gdzie Gruppa miała wystawę już w 1984 roku). Po roku '89 jakoś artyści ci nie mieli z tym problemu, nie dlatego, że już byli klasykami, tylko dlatego, że to instytucja daje artyście możliwość realizacji wszelkich założeń, możliwych fizycznie do spełnienia.<br />
Każde właściwie zdanie tekstu Łukasza Musielaka można by zweryfikować a przynajmniej zanegować nadawany mu przez autora pozór obiektywności. Martwię się tylko, że to wszystko zostało napisane z dobrej woli, z myślą, że przecież chodzi o sztukę, artystów, niezależność, uczciwość. Radzę autorowi zapytać artystów z Białorusi, Ukrainy, czy właściwie wszystkich krajów postradzieckich a szczególnie z Węgier jak to jest, nie mieć prawie instytucji. To może też słaby argument, ale to nie jest prawdziwa polemika, to jest wyraz wkurzenia na niezrozumienie, nieuctwo, niesprawiedliwość i nieumiejętność wyczucia pory, kiedy coś należy (kiedy czegoś nie należy) robić.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-58788206430227470592017-10-08T09:07:00.002+02:002017-10-08T09:07:26.513+02:00Z drugiej strony barykady, w nocy gdzieś między Waszyngtonem a Chicago.<br />
<br />
Nie czytajcie tego tekstu, prosze, jeśli nie pracujecie w muzeum albo w galerii, albo w jakkikolwiek sposób nie uczestniczycie w polskim ćwierćwiatku sztuki.<br />
<br />
Prawie jednocześnie pojawiły się w internetowych portalach o sztuce <a href="http://magazynszum.pl/krytyka/o-recentralizacji-bwa-raz-jeszcze-czyli-co-i-dlaczego-powiedzialem-podczas-ogolnopolskiej-konferencji-kultury/">dwa teksty</a>, <a href="http://magazyn.o.pl/2017/slawomir-marzec-projekt-likwidacji-csw-zachety-etc-czyli-destrukturalizacja-artworld/#/">pisane z różnych </a>(chyba) pobudek ideowych a jednak bardzo bliskie sobie w rewolucyjnej retoryce i poczuciu reformistycznego zapału do zmiany sposobu funkcjonowania polskich instytucji sztuki. W samej idei zmiany nie ma oczywiście nic złego, należy docenić wszelkie dobre chęci, jeśli oczywiście wierzyć,że intencje naszych rewolucjonistów są czyste. Spróbuję jednak, jako osoba całkowicie zaprzedana idei instytucjonalności, stojąca w jakimś sensie po drugiej stronie barykady, przeanalizować oba teksty; oczywiście subiektywnie i stronniczo. Nie mogę mieć obiektywnego spojrzenia, prowadząc małą i na prowincji, ale jednak instytucję. Nie twierdzę przy tym, że polski system instytucji wystawienniczych jest idealny, sądzę jednak że zmian na podstawie pomysłów obu autorów wykonać się nie da.<br />
W wypadku Sławomira Marca, który jest artystą i nauczycielem akademickim sprawa wydaje się dość prosta. Od wielu lat prowadzi on krucjatę nieledwie przeciwko art worldowi, zarówno polskiemu jak i globalnemu, usiłując wprowadzić do naszej dyskusji o sztuce pojęcie autonomii jako prostego zaprzeczenia tego wszystkiego, co najczęściej pokazuje się dziś w galeriach. Autonomiczne wg Marca jest więc to, czego nie ma w Zachęcie, CSW, MSN i paru jeszcze galeriach „zależnych” (tak, wiem że miał wystawę w Zamku i na Foksal). Jako, że nie ma tam również jego wystaw (tak wiem, że miał), definicja niezależnej sztuki jest stosunkowo prosta – jest nią ta, uprawiana przez niego i wszystkich tych, którzy czują się wykluczeni, odrzuceni i pomijani. Jest to jeden z wariantów bardzo obecnie silnego akcentowania konieczności rozbicia istniejącego jakoby układu mafijnego, w którym capo di tutti capi jest oczywiście Anda Rottenberg (tu główną tropicielką jest Monika Małkowska); z kolei Andrzej Biernacki stawia na Trzygłową Hydrę FGF jako źródło wszyskich nieszczęść, jest także nurt koncyliacyjno-agonistyczny, przypisujący karygodną niechęć do dialogu wszystkim pospołu dyrektorom – tu głównym teoretykiem jest Iwo Zmyślony. Jest oczywiście „Arteon”, którego wszyscy naczelni dotychczasowi i obecna naczelna, cały polski świat sztuki uważają za przeżarty rakiem lewactwa. Właściwie to już tylko krok, by Piotr Bernatowicz oficjalnie wypowiedział magiczne zaklęcie „sztuka zdegenerowana”; sądzę że właściwie to się już stało, choć nie wprost i tylko z ust jego protagonistów.<br />
Tak naprawdę jednak jest to wszystko mało istotne, w sensie polemik i także to, co teraz piszę po drugiej strony barykady, w nocy gdzieś w Pensylwanii na stoliku w pociągu. Zbierałem się do tego tekstu bardzo długo ciagle zapominając, że to tylko mój blog, że nie muszę zachowywać zasad dyskusji, bo po prostu mówię od siebie.<br />
Zresztą, to co piszę i tak nie ma znaczeniania jako wymiana poglądów, bo czy to się komuś podoba czy nie, ciagle jeszcze nasi artyści są częścią obszaru sztuki świata i dyskusja, czy bez piękna to nadal jest sztuka, jest rozczulająco nieadekwatna do praktyki. Jednak wszystkie te teksty złożone razem dają antologię, która może posłużyć lub już służy jako podstawa do dokonania radykalnego usunięcia polskich instytucji sztuki z systemu świata sztuki, w którym prawie wszystkie znalazły się stosunkowo niedawno, będąc na jego obrzeżach może, ale jednak. Po to, by mogły realizować tu, na miejscu, określone zadania ideologiczne. Przy okazji będą pokazywać to, co poprawnie nijakie, nie budzące wątpliwości, ani dyskusji. Na Węgrzech to się już stało. Nie jest niemożliwe. Nie, jasne, świat sztuki albo już nie istnieje, albo radykalnie się zmienia. Tak, ja też czytałem Arthura Danto, tylko po polsku, no ale jednak. Tak, to nie jest jedyny model funkcjonowania sztuki i wiem, że emocja, pasja, bezkompromisowość, niezalezność to atrybuty sztuki niezbywalne. Wiem, że jesteśmy wszyscy skorumpowani przez rynek. Rozmawiamy jednak o konkretnym tu i teraz a nie konstruktach myślowych.<br />
Marzec postuluje rozwiązanie centralnych instytucji wystawienniczych, nie doczytałem, czy chce także likwidacji Muzeum Sztuki w Łodzi i innych niewarszawskich a dużych galerii. Miałyby w to miejsce powstać małe miejsca, których program realizowaliby sami artyści a także eksperci z innych dziedzin. Nie wiem, co powiedzieć, nawet się nie domyślałem, jak bardzo jestem konserwatywny, nie wyobrażając sobie w ogóle takiego systemu. A może jednak lubelski profesor kpi i żartuje? Może prowokuje do niezbędnej wg niego dyskusji? Niestety mam dziwne wrażenie, że to jest całkiem na poważnie. Że taki właśnie ma być nowy rozdział w historii polskiej sztuki. Rewolucja. Skoro klasyk rozbijania elitarnych systemów powiedział, że nawet kucharka powinna umieć zarządzać państwem, jaki problem, żeby zabrała się za prowadzenie galerii sztuki? Btw. nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zacząć gotować w restauracji i tym się może różnimy ze Sławomirem, że ja nie umiem a on nie widzi w tej kwestii najmniejszego problemu. Że wystawy będą złe? A jakie to ma znaczenie w obliczu Rewolucji? Ciekawe przy tym czy autor tej idei ma pomysł, jak to rozwiązać technicznie? Zachęty i Zamku Uj zburzyć się nie da, no ale na te małe galerie to podzielić ściankami z kartongipsu albo OSB? Fundusze dzielić z dotychczasowego budżetu czy każda mała galeria będzie występować o nie oddzielnie? A eksperci będą wynagradzani czy raczej prace społeczne? Dotychczasowi pracownicy zostaną, czy raczej na bruk (o dyrektorów nie pytam bo to jasne akurat).<br />
To w sensie konstruktu intelektualnego ciekawe w sumie, do tego jeszcze zakaz tworzenia galerii większych niż powiedzmy, sto metrów kw. Ustawowy. Masa regulacji, ale też Sławomir jako intelektualista (bez ironii, naprawdę) jest w stanie podołać.<br />
Nieco inna sprawa to tekst Jakuba Banasiaka w Szumie. Jak pisze autor, jest to wersja jego wystąpienia z ostatniego kongresu kultury zorganizowanego przez MKiDN. Być może jest to kolejna prowokacja do dyskusji o stanie polskich instytucji sztuki acz zachodzę w głowę, jakie są intencje w idei recentralizacji. Jako autor wielu tekstów dotyczących systemu polskiej sztuki Banasiak teoretycznie temat zna. Odnoszę jednak wrażenie, ze nieco się przechwala wiedzą praktyczną. Myślę nawet, że to wiedza zupełnie teoretyczna. To nie zarzut, po tej stronie barykady więcej widać, acz teoretyczny tylko ogląd daje pewnie więcej obiektywizmu. Ok, autor nie postuluje likwidacji, utyskuje nawet, że wskutek reformy samorządowej kilka co najmniej galerii zniknęło. Wykłada zresztą dość przekonywująco, że liberalna reforma samorządowa dla galerii była rozwiązaniem złym, dla instytucji kultury generalnie. Chciałbym mu jednak przypomnieć, że już po reformie powstały nowe, może nie w jakichś niezwykłych ilościach, ale jednak. To proces i to w kraju od niedawna dopiero w miarę stabilnym ekonomicznie. Zgadzam się oczywiście, że sztuki wizualne są w wielu miejscach na końcu zainteresowania lokalnych władz bądź nawet poza nim, pozostaje pytanie, czy zmieni się to po podporządkowaniu ich Ministerstwu i czemu właściwie miałoby się to stać?! (przy okazji, co to są te fregaty od których prezydenci wolą sztuki wizualne, regaty może?). Miałyby być całkowicie niezależne od lokalnych uwarunkowań? Skąd więc postulat 25 % wystaw lokalnych artystów? Przekomicznie przypomina on mityczny czy nie, ale prawdopodobny nakaz z dawno słusznie minionych czasów o dopuszczalności jedynie 15 % abstrakcji na wystawach zbiorowych. Kwestia przejrzystości konkursów podnoszona jest od dawna, pytanie tylko, jakimi to sposobami spowodować wybranie najlepszego…Oczywiście jako przywołany bezimiennie przez Kubę wieloletni zastały dyrektor nie piszę tu bezinteresownie. Mam jednak wrażenie ze moje koleżanki i koledzy, od wielu lat uprawiający przemoc symboliczną na artystach (ironia), ciągle jeszcze dużo lepiej prowadzą swoje niedoinwestowane, lekceważone, ubogie instytucje, niż Banasiak o nich pisze. Autor domaga się wprawdzie większego dla nich szacunku, od lokalnych władz, ale jak to osiągnąć, już nie doradza. Kuba pisze jeszcze zdanie dziwne, kuriozalne i totalnie niekonsekwentne w kontekście całości - twierdzi, że "dobre" galerie są takie dzięki kadrom a nie rozwiązaniom systemowym. Bardzo bym chciał, żeby mi pokazał jakiekolwiek muzeum, jakąkolwiek galerię na świecie, która byłaby ważna i dobra dzieki rozwiązaniom systemowym a nie charyzmatycznym a przynajmniej kompetentnym dyrektorom i profesjonalnym pracownikom.<br />
Obaj autorzy choć z innych pozycji, lekceważą instytucje a przede wszystkim ich pracowników. Mimo, że wiedzą o wszystkich problemach i ograniczeniach ich działalności, proponują mgliste rewolucje, nie biorąc pod uwagę zaangażowania, samokształcenia, umiejętności większości ich pracowników (pal diabli dyrektorów), robiących tę pracę za pieniądze śmieszne raczej. Naiwna przy tym wiara, że zmiana strukturalna zmieni mentalność i poziom uczestnictwa w kulturze, nie jest niczym objaśnialna u osób tak inteligentnych. Pozostaje tylko wietrzyć spiski, no ale to też głupie.<br />
W czasie mojej krótkiej wizyty w USA widziałem tłumy przewalające się przez wielkie muzea, widziałem tez puste topowe galerie prywatne, ale bywało tez w nich wielu widzów jak na absolutnie wspaniałej wystawie Kary Walker. Rynek niszczy czasem tak samo często, jak buduje.<br />
Mam wrażenie, ze obaj krytycy systemu nie wiedzą, o czym piszą. Tak naprawdę chcą jakiejś mglistej zmiany, nie zastanawiając się nad sensem. Rewolucyjny Marca i reformistyczny Banasiaka zapały spotykają się w myślowej pustce ich nieadekwatności do ponurych realiów ekonomiczno-społeczno-politycznych.<br />
P.S. Pod tekstem Sławomira Marca jest długi post Andrzeja Bonarskiego, jeśli chcecie się dowiedzieć, jak to jest upaść intelektualnie, to przeczytajcie. Zasługi autora dla polskiego rynku sztuki w postaci ożywionej dilerki i zbieractwa dzieł artystów lat 80. są niekwiestionowalne. Książka "Co słychać" wydana przez niego to skarb i lektura obowiązkowa (oczywiście dzięki Pani Maryli Sitkowskiej). Ale to, co wypisuje teraz, to farmazony i starcze ględzenie niestety. Na szczęście nikt już sobie mam nadzieję z tego nic nie robi.<br />
Tu jeszcze dygresja - kiedyś w życiu nie pozwalałem sobie na szarganie autorytetów. Mój nabożny stosunek do Bonarskiego marszanda, pisarza i kolekcjonera po jednym takim tekście pozwala mi jednak napisać to, co napisałem. Pierdolety, pozbawione jakiegokolwiek umocowania w rzeczywistości. Jesli ktoś pisze, ze polskie galerie sa nikomu niepotrzebne to w nich nie bywa, nie wie, nie chce mu się. Jeśli obraża wszystkich młodych artystów to znaczy, że przytrafił mu się syndrom "kiedyś, to panie dzieju bywało..." I nie mam już autorytetów generalnie i nie boję się nikogo obrażać, bo mam 56 lat, brodę i jestem długoletnim dyrektorem, co to blokuje młodych. A co się będę. No dobra, jest dla mnie autorytetem Jerzy Ludwiński, ciągle i już tylko on. Bo wiedział, że nic nie jest w sztuce zatrzymaniem na zawsze, choćby dlatego.<br />
<div>
<br /></div>
Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-3532159753849852112017-09-26T05:32:00.002+02:002017-09-26T05:32:20.739+02:00Nie brookliński mostOczywiście niektórzy z Was wiedzą, do czego tu czynię aluzję i automatycznie dośpiewują albo dopowiadają "...ale przemienić w jasny nowy dzień najciemniejszą noc, to jest dopiero coś". Pozostaje faktem, że jest, wisi, idzie się nim w niezłym tłumie, uważając na rowerzystów. Kłódek wieszać nie wolno. Wcielenie modernistycznego marzenia o łączeniu także metaforycznie. Wzdragam się przed użyciem słowa "piękny" ale też jest w nim coś takiego, że tylko Ktoś, kto naprawdę umie słowem pracować może go opisać. No i to co pod nim, park Brooklin Bridge i Dumbo, gdzie trafiłem na sesję fotograficzną pięknego tancerza. Tu jest niemanhattan, melancholijnie nieco i wolniej, zgentryfikowana posindustrialna przestrzeń z koroną w postaci luksusowego centrum handlowego przerobionego z magazynu portowego. No i odnawianie zanikłej kiedyś populacji ostryg, pieski duże i małe, idylla nieco. Dzisiejszego poranka pyszne też drożdżówki w chińskim barze a potem Grand Central, odnowiony chyba całkiem, wszystko lśni i śni sen o dawnej potędze kolei. I te małe banany co je najbardziej lubię.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-27469695036736163922017-09-25T05:47:00.001+02:002017-09-25T19:36:16.715+02:00Nie umieć w ny.Miało być więcej a wychodzi jak zawsze, staram się, ale sami widzicie. To nieprawda, że Nowy Jork jest nieopisywalny. To tylko kwestia umiejętności, samozaparcia, chęci a u mnie wszystkiego ciut przymało. Dla mnie więc jest taki. Kiedy teraz próbuję, raczej przychodzą mi na myśl zapachy, które bardzo trudno opisać a ja już znam kilka co najmniej ich tu rodzajów, niezbyt miłych może, ale jakże specjalnych. Kurz, asfalt, nagrzany beton, ryba, owoce, słodko i gorzko. Raczej mocno. Jeszcze też nie znam wszystkich za bardzo. Ostatnie dni to miły czas z Klemens i Krzysiem a także z Eweliną i Andrzejem. Dziękuję Wam za miłe wieczory. Byłem dziś przez chwilę na Brooklinie, już wieczorem<br />
i wpadłem do bardzo miłek księgarni, gdzie dużo książek o sztuce i pan, który pisał na maszynie do pisania. Musiałem pojechać do NY, żeby usłyszeć ten dźwięk, który ciagle tak dobrze pamiętam. A na Art Book Fair w PS 1 masa różnych wydawnictw, od zinow, które jakby spadły z lat 80. s zupełnie nowe do rozczulajacych zabytków w postaci egzemplarzy LEF-u albo japońskiego wydania<br />
"O duchowości w sztuce" Kandinskiego z 1924 roku. Właściwie cały czas coś bym chciał opisać lub opowiedzieć, ale w komórce to jakoś mi nie idzie za łatwo. Dużo jeżdżę metrem, nie licząc turystów, NY w metrze raczej śpi, dosypia, odpoczywa i prawie wszyscy w telefonach, łącznie ze mną, ale ja najczęściej sprawdzam, czy dobrze jadę. No i czytam teraz (dzięki Legimi, chwała wam, internetowe wypożyczalnie) adekwatną lekturę - Margo Jefferson "Negroland" o narodzinach czarnej klasy średniej. Pasjonująca i pouczająca lektura szczególnie gdy widzę, że przytłaczająca większość klasy ciężko pracującej jest czarnoskóra.<br />
I jeszcze chwila wyjaśnień do poprzedniego wpisu. Przepraszam wszystkich moich bliskich i dalekich, którzy poczuli się urażeni moim sentymentalnym użalaniem się nad sobą. To nie o Was chodzi, kochani, to we mnie jest czy może było to dziecko, które wielce się dziwi, że świat go nie podziwia, nie nagradza i nie hołubi za sam fakt istnienia. Że niekoniecznie wszyscy muszą go uwielbiać, bo on przecież dobrze wie, jaki jest mądry i fajny. To nie o Was było, drodzy, to o mnie tylko.<br />
Nowy Jork nie śpi, ja zasypiam. Zdjęcia niestety na fb bo tu mi za trudno.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-64346029277687075252017-09-22T06:19:00.001+02:002017-09-26T05:15:23.143+02:00Autumn in New YorkKilka dni w NY trudne do opisania. I zdjęcia tu trudno umieścić, wiec też do pokazania. Więc było klasycznie-MOMA, Guggenheim, MET. We wszystkich spotkania z doskonale znanymi<br />
Znajomymi, trochę wzruszeń (bo jednak przypominają się dziecięce fascynacje Miro, Celnikiem R.<br />
Van G.) ale i olśnienia, bo jednak Matisse to był malarz skończenie genialny. Okropna wystawa<br />
o francuskim symbolistach spod znaku róży i krzyża po raz kolejny przekonała mnie o nędzy<br />
tego obszaru w sztuce, nędzy smutnej i niedozniesienia. Ale np. F.L. Wright to wielki architekt był a projekty "typowego amerykańskiego domu" działają do dziś i powinny zawstydzać naszych mistrzów rajzbretu. Sporo tez rzeczy nieturystycznych-kawałek Quinns z mnóstwem chińskich sklepów, salonów masażu, barków itp. Przed MET przed deszczem obserwowałem pracę ochroniarza, który bez przerwy ustawiał ludzi wchodzących i wychodzących z niezachwianym i stoickim spokojem.<br />
Byłem też w Bronx Museum of Art, całkiem dobra wystawa i całkiem pusto. No i pojechałem na grób Billie Holiday. Nie jestem jakimś czułostkowym przygłupem, ale jednak musiałem to zrobić. Kiedy 42 lata temu usłyszałem ja pierwszy raz w audycji Henryka Cholińskiego wiedziałem, że nie przestanę tego słuchać nigdy. Audycję miałem nagraną na szpulowy, słuchałem jej w kółko i kiedy po latach kupiłem sobie wszystkie chyba jej nagrania, niektóre znałem nuta po nucie. Na cmentarz St. Raymond jechałem długo, też autobusami, których używania musiałem się nauczyć. Trafiłem na grób dość szybko, trochę kamieni, trochę zeszłych kwiatów, położyłem moją lilię, bo nie było kamelii i nie było jakiegoś niezwykłego wzruszenia albo łez. Byłem tu bo w końcu musiałem zamknąć coś, co zaczęło się jak miałem 14 lat i nie tyle, ze się skończyło, ale przecież powoli kończy.<br />
W jakimś sensie podróż ta przebiega pod znakiem ostatecznej już konstatacji, że nie jestem ani w żaden sposób nie byłem wyjątkowy. Nigdy i dla nikogo. To miasto potrafi o tym dobrze przypomnieć<br />
I jeszcze dziś wieczorem w metrze zaatakował mnie karaluch.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-68936027645304781932017-09-18T19:32:00.002+02:002017-09-18T19:32:58.586+02:00Pierwszy dzień w Nowym Jorku niby na Mannhatanie, ale bez<br />
turystycznych przeżyć a wręcz przeciwnie. Na kampusie<br />
CUNY. Może nieturystyczne, ale od razu "jak w filmie".<br />
O ile wczorajsza jazda z lotniska by A traine była jak<br />
z typowego nowojorskiego obrazu z obowiązkową czeredką<br />
freaków, o tyle teraz jestem w mlodzieżowym filmie<br />
o współczesnych nastolatkach. Wszystkie rodzaje<br />
ubrań, fryzur, kolorów, wcielenie snu o powszechnym<br />
dostępie do edukacji. Wszystko to w dekoracjach z XIX<br />
<div style="text-align: left;">
tego wieku, przemieszanych z brutalizmem lat 60.</div>
<div style="text-align: left;">
co zaprojektował <a href="https://ny.curbed.com/2016/4/13/11415972/nyc-architecture-marcel-breuer-bronx-community-college">Marcel Breuer</a>. Gdyby nie Bill,</div>
<div style="text-align: left;">
Na pewno bym tego nie zobaczył, podobnie jak </div>
<div style="text-align: left;">
zaplecza biblioteki, której bardzo ciekawa historia</div>
<div style="text-align: left;">
<a href="https://mobile.nytimes.com/2015/11/19/nyregion/an-opulent-bronx-library-in-decay-and-in-search-of-a-purpose.html">tu</a>. U dołu parę zdjęć. </div>
<div style="text-align: left;">
Piszę sobie na ławce, studenci się przechadzają,</div>
<div style="text-align: left;">
Bronx, który kojarzy nam się filmowo</div>
<div style="text-align: left;">
jest tu zupełnie innym filmem. To na razie tyle,<br />
bo przesunięcie trochę męczy, choć ciepło<br />
i słońce jakoś to wynagradzają.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /><img height="82" src="webkit-fake-url://bf28a45a-f8d6-4b69-9627-3f6633ba2175/imagejpeg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="200" /><br /><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody>
<tr></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Panorama połowy kampusu BCC</td></tr>
</tbody></table>
<br /><br /><br /><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><img height="150" src="webkit-fake-url://e43e1e48-52cf-4935-893b-a891e37ff54c/imagejpeg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="200" /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wnętrze biblioteki</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><br /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><img height="150" src="webkit-fake-url://dcd44c54-8024-46a7-8a16-68a2c225cb89/imagejpeg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" width="200" /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A tak w środku bo książki już<br />Od dawna gdzie indziej</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><br /></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
</div>
Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-15093926357154333822017-09-15T14:39:00.001+02:002017-09-15T18:02:03.631+02:00Iwo Zmyślony a sprawa polska.Tytuł jest trochę po to, żeby zainteresować czytelnika branżowego i nie branżowego, choć dla tego drugiego to może być kompletnie nieinteresujące. Nie mogłem jednak wytrzymać sporego wkurzenia po ostatnim poście Iwo Zmyślonego na FB. Jest to bowiem niespójny zestaw pomówień, niewiedzy, złej woli, zagubienia i mieszanka dobrej woli rozmowy z niekomentowalnymi zarzutami. Efektem tej zawartości jest fakt, że nikt właściwie z autorem polemiki nie podjął. Bo i prawda - to nie ma sensu generalnie, o czym dobitnie przekonał się Ryszard Kluszczyński - a jednak mam nieodparte wrażenie, że nadużycia, które autor w tym tekście popełnił, wymagają komentarza, sprostowania, doinformowania tych, którzy mogą przyjąć wypowiedzi Iwa w dobrej wierze.<br />
Nie mam przy tym pojęcia, co nim kieruje...Jeśli jest to rzeczywista chęć zmiany, to jakoś jeszcze to rozumiem. Chciałem coś o kwestiach osobistych, ale chyba jednak nie powinienem.<br />
Postaram się teraz, punkt po punkcie, odnieść się do tez Iwa z posta, <a href="https://www.facebook.com/iwo.zmyslony/posts/10214504123535667">który jest tu </a><br />
Dwa pierwsze to truizmy, potwierdzenie wiary w hasła Kultury Niepodległej, z zastrzeżeniem,<br />
że praktyka na polu sztuk wizualnych mija się z tymi ideami.<br />
W punkcie 3 pojawia się 5 lat działania Iwa w tymże polu. Ja nie mówię oczywiście, że to mało, ale też z punktu widzenia swoich 33 to mnie tylko bawi. Akurat te 5 lat Iwa to mały wycinek w historii, którą wydaje mu się, zna na wylot. Niestety, bezpośrednie uczestnictwo w pewnych wydarzeniach przydaje się dużo bardziej, niż ich znajomość jako faktów historycznych. Jasne, historycy badają czasy, których nie znają z autopsji, jednak Iwo wypowiada to słowo - działam. Nie badam, analizuję, odnoszę się - działam.<br />
Punkty 4,5 i 6 omówię zbiorczo, bo dotyczą kwestii zasadniczych - mianowicie personalnych oraz relacji autora do "reszty świata sztuki". Tu co krok to pomówienie i nadużycie:<br />
Co to mianowicie znaczy, że "polski świat sztuki jest homogeniczny i konserwatywny"? Otóż - jest<br />
w Polsce blisko 60 galerii niekomercyjnych (mówię tylko o tych wymienianych <a href="http://www.info.galerie.art.pl/">np. tu</a>, choć mnóstwo tu braków), dotowanych z funduszów samorządowych lub w kilku wypadkach ministerialnych, programowo różniących się bardzo. Nie wiem, co znaczy, że ich dyrektorów wyniosły do władzy poprzednie ekipy. Jasne, z Ustawy o OiPDzK wynika, że Minister w przypadku konkursów w samorządach musiał ich kandydatury zatwierdzić, nie pamiętam jednak czy kiedykolwiek któregokolwiek ministra kultury to obchodziło. Program w tych galeriach bardzo często jest dyktowany przez lokalne środowiska i nic w tym złego, jest tych akurat galerii więcej niż tych, które zalicza Zmyślony do złowrogich centrów przemocy symbolicznej. Doliczając muzea i galerie akademickie a nie licząc komercyjnych, w jednym miesiącu odbywa się w Polsce ponad 100 wystaw sztuki współczesnej. Podziwiam autora, ze potrafi wszystkie te miejsca jednoznacznie zakwalifikować jako wrogie wszystkim zmianom, etc.<br />
Co to znaczy ostracyzm i cyniczna polityka ratowania stołków? Ostracyzm wobec kogo? Gdybyż tu jeszcze pojawiły się przykłady, sensowne, byłbym w stanie może się do nich odnieść. Fakt, że Zbigniew Warpechowski, którego poglądy są jednoznacznie konserwatywne, który wielokrotnie krytycznie wypowiadał się o polskich instytucjach, miał kilka lat temu wielką retrospektywę w Zachęcie a jakiś czas później obchodził tamże swoje 50 lat pracy performera, jakoś Zmyślonemu umknął. To mit, że polskie instytucje kierują się poglądami artystów. Ale o tym późnej.<br />
Na czym polega "cyniczna polityka ratowania stołków" tego autor nie wyjaśnia, bo nie ma też pojęcia o tym, czym jest kierowanie instytucją kultury, czym jest relacja z politykami lokalnymi, z bieżącą polityką kulturalną. Mógłby zapytać o to Monikę Szewczyk, Joannę Mytkowską, Stacha Rukszę, Sebastiana Cichockiego, Jarosława Suchana, Andę Rottenberg, Hannę Wróblewską, Dorotę Monkiewicz albo Władysława Kaźmierczaka, że wymienię tych, którzy czuli i czują realnie, czym jest kierowanie galerią i jaki na to wpływ mają czynniki zewnętrzne . Nie chce mu się, woli snuć fantazje o ratowaniu stołków, nie mając bladego pojęcia o realiach. Traktując przy tym wymienionych jako kluczowe postaci złowrogiego układu. Co zabawne i zastanawiające, jeszcze dwa lata temu Iwo polemizował z tezami MM o układzie w sposób <a href="http://kulturaliberalna.pl/2015/03/05/monika-malkowska-mafia-kulturalna-polemika-iwo-zmyslony/">zdecydowany i jasny</a>. Co się stało w tym czasie, że nastąpił tak nagły zwrot ku tezie o bezwzględnym utrzymywaniu status quo? Ciekawe też, w jaki sposób dyrektorzy instytucji "wyciszają każdego, kto próbuje się wychylić?" O jaki wychył chodzi? Ideowy, polityczny, artystyczny? Jakąż też mają władzę? I tu punkt 6 - pisze Iwo - "doświadczyłem tego na własnej skórze". O ile pamiętam, pierwszy ostracyzm wobec naszego "krytyka wyklętego" to był brak papierowych zaproszeń z Zachęty. Poza tym pojawiają się więc inne ofiary dyrektorskiej przemocy - Monika Małkowska - drukująca już któryś artykuł o "mafii sztuki" w centralnej prasie, udzielająca się we własnych audycjach w rozgłośniach radiowych, przez dziesiątki lat jedna z najbardziej medialnych polskich krytyczek, niedawno kuratorka wystawy w sopockim PGS...W jaki sposób jest Małkowska odszczepieńcem? Bo nie miała wystawy w MOCAKu? Jest czytana bardziej niż większość polskich krytyków, chociażby dlatego, że walczy z układem, co tak dziś przecież wskazane.<br />
Piotr Bernatowicz, realizujący kolejną wystawę próbującą przeciwstawić lewackiej sztuce sztukę prawacką, bo tylko takimi znacznikami można Piotra myślenie opisać, ma audycję w państwowej telewizji. W tych dniach prowadzi panel na oficjalnej konferencji MKiDN. Niedawno na zaproszenie Zamku Ujazdowskiego brał udział w jednej dyskusji z Iwem. I tenże, i inni dyskutanci nie odnieśli się do wypowiedzi Piotra, dotyczącej wpływu Mirosława Bałki na jego studentów, który owocuje robieniem przez nich prac o Holokauście a nie o Smoleńsku. Obrzydliwy, zawoalowany, "kulturalny" antysemityzm tej wypowiedzi był czytelny dla każdego, tylko nie dla szacownych dyskutantów<br />
i Jacka Zembrzuskiego. Myślę przy tym, że kariera Piotra dopiero się rozwija.<br />
Piotrowski, wymieniony w tym kontekście przez Iwa to chyba nie Piotr, bo byłby to ponury żart, może Zygmunt? Tu prawda - to bezkompromisowy artysta, który świadomie jest odszczepieńcem i kontestatorem.<br />
No i jeszcze Jaromir Jedliński, idol mojej młodości, z którego książki dowiadywałem się o Josephie B. Cóż, picie w pracy uchodzi, ale nadmierne picie nie (nie przez fikanie komukolwiek J.J. stracił posadę, tylko z tego prostego powodu). Np. mój problem alkoholowy nie jest tajemnicą od dawna i trzeba się pogodzić z tym, że się albo pije albo w końcu trzeba przestać. Choroba jak choroba, jedni ją znoszą dobrze, inni gorzej. I nie ma tu żadnego odszczepieństwa, jest brak samodyscypliny a potem neofityzm. Bywa.<br />
<br />
Może to jest nasz największy problem - nieumiejętność przyznawania się do rzeczywistych powodów zdarzeń? Może powody, dla których mamy takie a nie inne poglądy wynikają z naszych przeżyć a nie z pozornie głębokich przemyśleń?<br />
<br />
Punkt 7 to pytanie o polską sztukę krytyczną. Gdzie się podziała...Należałoby zapytać artystów, wszyscy żyją. Tu pojawia się też postulat tworzenia platformy sporu i dialogu pomiędzy różnymi stronami sceny ideowej. Cóż, tego akurat z autopsji Iwo nie wie, choć wie z historii, jak bardzo polska sztuka współczesna od samego początku czasów "potransformacyjnych" była postponowana<br />
i nienawidzona, nie tylko zresztą przez polityków i publicystów prawicowych. Sam autor omawianego postu o tym <a href="http://kulturaliberalna.pl/2013/11/05/zmyslony-wolnosc-resentyment-dlaczego-poslow-pis-szokuje-sztuka-wspolczesna/">pisał 4 lata temu</a> i zastanawiam się, co się takiego musiało stać, że od jakiegoś czasu postuluje dialog, do którego nigdy nikt nie miał po tej "drugiej stronie" najmniejszej ochoty. Poza Cezarym Michalskim, który kiedyś przerażony katalogiem wystawy "Perseweracja mistyczna i róża" zaczął krucjatę, <a href="http://niniwa22.cba.pl/biesy_2001.htm">tu ciekawa próbka.</a> Zdaje się, że potem, jako jedyny chyba z tego swojego byłego towarzystwa, przepraszał za swoje słowa. NIGDY nie zrobili tego Łukasz Warzecha, Maciej Mazurek, Jan Wróbel, Filip Memches, Paweł Paliwoda, Andrzej Osęka, Łukasz Radwan, Andrzej Biernacki ale też Krzysztof Varga czy Jacek Podsiadło - że wymienię najaktywniejszych w niesprawiedliwości, niewiedzy i nienawiści wobec współczesnej sztuki. Nigdy też nie rozpoczęli dialogu wszyscy ci, którzy anonimowo i pod nazwiskiem postulowali więzienie lub zakład psychiatryczny dla Katarzyny Kozyry i ogolenie głowy Dorocie Nieznalskiej. Jasne, ja też bym chciał dialogu i zrozumienia, Iwo nie podaje jednak sposobu na jego ucieleśnienie. Ja też chcę przejrzystości, jak przeważająca większość moich koleżanek i kolegów, jednak nie kosztem bycia ofiarą i tłumaczenia się z tego, czemu sztuka jest dziś, jaka jest (nie tłumaczenia, tylko tłumaczenia SIĘ). Tego się powinno uczyć w szkole i choć niedoszły minister obrony narodowej, z konieczności minister kultury<a href="http://bogdanzdrojewski.natemat.pl/214887,kultura-niepodlegla-ale-czy-otwarta"> w swoim tekście</a> o Kulturze Niepodległej gani autorów manifestu za niedostrzeganie powrotu plastyki i muzyki do szkół, to tylko smutno bredzi, nie wiedząc o czym, acz potoczyście. Mimo mojej wiary w dialog i agonizm jak ktoś bredzi no to bredzi, niestety nie umiem tego inaczej określić.<br />
Pojawiające się kolejne pytanie autora o brak dyskusji na temat kryteriów w sztuce jest pytaniem pryncypialnym acz bardziej jednak w stronę teoretyków. Instytucje zajmują się praktyką artystyczną. Jeśli autor pyta o decyzje zakupowe i wpływ rynku na publiczne kolekcje to wpływamy na ciekawe i szerokie wody. To dziś problem całego, nie tylko naszego świata sztuki, kwestia tak istotna, jak sprawa jego zaangażowania w mechanizmy współczesnego kapitalizmu. Czy jednak platforma Kultury Niezależnej jest tu najwłaściwszą przestrzenią dyskusji? Co do pytania o podstawy podejmowania przez kuratorów decyzji o programie wystaw, to mogę autorowi odpowiedzieć, może nie tyle jemu, co tym, którzy myślą, że to faktycznie jest tak nieprzejrzyste. W większości znanych mi galerii dyrektor zwołuje kolegia kuratorskie, na których wspólnie ustalają program. Posługując się swoimi kompetencjami, wiedzą i wierząc, że oferują odbiorcom istotne propozycje. Nie ma w tym żadnej tajemnicy, jest praca, odpowiedzialność wobec podatnika i wiara w sens własnego działania. Tak - to są decyzje subiektywne, nie bardzo jednak wiem, czym jest obiektywizm w działalności wystawienniczej. Być może chodzi o tzw. "zeszyt" do którego kiedyś w galeriach BWA mogli zapisywać się artyści. Decydowała kolejność zgłoszeń, kryterium ze wszech miar obiektywne. Dowcipkuję sobie tutaj i nie twierdzę, że wszystko jest świetnie, niemniej jednak nie poczuwam się do bycia cynicznym ratownikiem stołka. Nie zdarzyło mi się nie brać pod uwagę artysty, który ma inne, niż moje poglądy, na sztukę czy rzeczywistość. Nie przyszło mi nigdy do głowy, że mógłbym coś takiego zrobić (no może w wypadku artysty z ONR, ale zdaje się, że mało jest takich) i nie chce mi się wierzyć, żeby takie rzeczy zdarzały się koleżankom i kolegom dyrektorom. Jeśli Iwo je zna, powinien podać przykłady.<br />
Dalsze punkty tekstu Iwa to chciejstwa, takie jak choćby obsesja IZ - "eliminacja języka pogardy" czy agonizm jako zasada sporu. Tak, to oczywiste, jednak ktoś, kto pisze o cynicznym ratowaniu stołków, urzędnikach na kuratorskim etacie czy plemieniu, które potrzebuje "takich jak on" i Monika Małkowska, traktuje tu innych jak wrogów czy partnerów? No i postulat otwarcia instytucji sztuki i tłumaczenia, o co chodzi w sztuce...Ręce mi opadają, że Iwo nie widzi - bo ja widzę, jak od lat działy edukacji i całe instytucje, w których te działy dzielnie pracują, organizują konferencje, oprowadzania kuratorskie, warsztaty dla nauczycieli, młodzieży, dzieci, dorosłych. Tłumaczą, spotykają się z dyrektorami i czasem się dogadują a czasem słyszą, ze klasa na jednej lekcji nie może wyjść ze szkoły. Robią to wszystko, jak chce autor, "życzliwie i bez zadęcia", zapewniam.<br />
Iwo po prostu nie wie, jak wygląda praca instytucji, nie tylko tych centralnych, choć to mógłby wiedzieć. Nie rozumie, że ludzie, którzy w nich pracują, robią to często za pieniądze delikatnie mówiąc, śmieszne.<br />
No i nie byłbym sobą, gdybym go nie zapytał, czy Zygmunt Białoszewski to jakiś krewny Mirona? Nb. obecny w studio Pegaza Zygmunt Miłoszewski stracił w pewnym momencie cierpliwość wobec wywodów IZ, może z tak małostkowego powodu, jak przekręcenie nazwiska?<br />
Na końcu tekstu pada rytualne stwierdzenie o wierze w dobrą wolę wszystkich sygnatariuszy manifestu KN. Jak to rozumieć w kontekście poprzednich zarzutów, pojąć nie mogę.<br />
Z wrażliwego, uważnego krytyka współczesności, Iwo Zmyślony przeradza się w rewolucjonistę, co niestety nie świadczy najlepiej o jego wiedzy historycznej. Większość artystów i teoretyków awangardy, którzy zaangażowali się w XX wieku w rewolucyjne totalitaryzmy, skończyła źle. Albo wypierając się swoich poprzednich poglądów, albo ginąc w ich obronie. Pamiętać należy, że nawet Adolf Ziegler wylądował na parę miesięcy w obozie koncentracyjnym, choć chyba nie w związku ze zmianą swych poglądów na sztukę.<br />
W linkowanym tu artykule polemicznym wobec tez Moniki Małkowskiej Iwo pisał: "Przy wszystkich swoich zasługach dla polskiej sztuki najnowszej, Monika Małkowska w tej chwili bardzo jej zaszkodziła." Mam nieodparte wrażenie, że to samo robi teraz Iwo Zmyślony, w chwalebnej być może chęci przymuszenia świata sztuki do dialogu wszystkich ze wszystkimi. Nie wiem tylko, jak chce dialogować z przedstawicielami złej, instytucjonalnej władzy. Jednoznacznie z opisywanego tekstu wynika, że trzeba ich usunąć z tych kurczowo trzymanych stołków. Jakoś dziwnie dobrze znam tę retorykę.<br />
P.S. Już po publikacji tego tu, Jakub Banasiak uświadomił mi, o jakiego Piotrowskiego chodziło - oczywiście Kazimierza. Jakże mogłem zapomnieć. Co trochę znaczy, że nie przyszło mi do głowy jego odszczepieństwo, jednak chyba miejsca nie mające, albo podobnie jak w wypadku innych Piotrowskich, z założenia będące integralną decyzją własną.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-28933053225959183002017-07-13T23:46:00.001+02:002017-07-13T23:52:47.627+02:00Gdańsk - o zapominaniu i poczuciu przegranej.Miało być o czymś zupełnie innym, zbierałem się, jak widzicie, długo a tu, jak zawsze, nagle,<br />
w reakcji na bodziec. Tym razem była nim książka <i>Znajomi Znad Morza</i>, wydana przez Gdańską Galerię Miejską (i ASP w Gdańsku i ASz w Szczecinie), której mam zaszczyt być członkiem Rady Programowej. Sama książka to oczywiście interesujący zbiór wypowiedzi na temat historii sceny trójmiejskiej i czepiać się nie mam czego. Może tylko, że przy tej ilości redaktorów, współautorów itd. literówka w nazwisku wybitnego anarchisty <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Waluszko">Janego Waluszko</a> to trochę wstyd. Ale czepianie się literówek jest błazeństwem.Chciałem o czymś innym, chciałem mianowicie o tym, o czym wszyscy zapomnieli a co wzbudziło moje poczucie przegranej, bezskuteczności działań a i garść refleksji o pamięci i zapominaniu. To jest oczywiście z bardzo mojego punktu widzenia, bardzo osobiste i przez to niszowe. Uniwersalny jest tu co najwyżej mechanizm, znany skądinąd i ciągle działający - pisanie historii poprzez wypieranie, zapominanie, wykluczanie. Najczęściej zresztą nieświadome i niezawinione, acz często wynikające też z niewiedzy i niechęci do pogłębionego riserczu.<br />
Zresztą, moje żale, pewnie niesprawiedliwe i nieuprawomocnione, wynikają też z poczucia zaniechania. Nie raz myślałem o rzetelnym podsumowaniu działalności galerii "po", nie raz nie mogłem mieć pretensji do kogoś, kto nie mógł dotrzeć do źródła, bo go nie było. Więc tak tu sobie poroję jedynie, nie traktujcie tego poważnie, ot wspominki i sentymenty.<br />
Nie ma Zielonej Góry w tej książce a przecież galeria "po" a więc i BWA były jednymi z nielicznych miejsc instytucjonalnych w latach 80. w których Szkoła Gdańska miała swoje istotne miejsce.<br />
Wszystko zaczęło się w kwietniu 1985 roku, kiedy Wojtek Zamiara przyjechał tu z pracownią profesora Jana Berdyszaka, mimo że w niej nie był. To był moment, w którym zaprzyjaźnił się z Leszkiem Krutulskim (bardziej) i trochę ze mną. Przyjechał potem właściwie niezaproszony na I Biennale Sztuki Nowej, na którym swój dyplom pokazał także Grzegorz Klaman. Była to pierwsza prezentacja jego twórczości poza Trójmiastem. Zamiara prezentował swoje prace, instalacje, perfromansy i murale w latach 80. co najmniej 7 razy. Później zrealizował w BWA wystawę "Mózg-Teleportacja", wyprzedzającą o blisko 2 dekady przeniesienie tego bydgoskiego klubu do Warszawy.<br />
Była to wystawa precedens, nie pamiętam czy przedtem a i nie jestem pewien, czy potem miał miejsce taki hommage dla miejsca- klubu muzycznego. Może gdzieś za granicą. To na plenerze w Lubsku w 1993, gdzie spotkali się studenci pracowni Witka/Wojtka z moimi, Wojtek zrealizował <a href="http://artmuseum.pl/pl/filmoteka/praca/zamiara-wojciech-bez-tytulu">film bez tytułu</a>, tu ze zbiorów MSN. Wystawa "Patrzę" w 2009 była, można powiedzieć, ukoronowaniem tych wieloletnich, bardzo towarzyskich kontaktów.<br />
Witosław Czerwonka był jednym z kilku nominujących artystów do udziału w I BSN. Stąd obecność Adama Harasa, Grzegorza Klamana, Marka Modela, Eugeniusza Szczudło. Potem prezentował raz jeszcze trójmiejskich artystów na III BSN, m.in. Marka Mackiewicza, Marka Rogulskiego, Sławomira Górę, Roberta Rumasa. Jedną z ważniejszych dla mnie wystaw w historii BWA była "Niezgoda" - plener pracowni Witka Czerwonki i Wojtka Zamiary, na który przywieźli swoich najlepszych wtedy studentów. Na pewno o kimś zapomnę, bo piszę z pamięci a paradoksalnie tej wystawy nie ma w naszym archiwum - byli tu wtedy Robert Rumas, Robert Kaja, Kamila Cząstka, Tomek Kuchta, Jarek Bartołowicz, Martin Blaszk, Marcin Rupiewicz, Andrzej Awsiej, Jacek Kornacki, Marek Mackiewicz, chyba wymieniłem wszystkich. To wtedy, gdy z Robertem Rumasem penetrowaliśmy zielonogórskie lokale w poszukiwaniu ukradzionej kamery, na zawsze zmienił się kształt nosa artysty. Mojej histerycznej reakcji na to zdarzenie też nie zapomniałem.<br />
W latach 86-90 pokazaliśmy w galerii "po", którą z Leszkiem Krutulskim przy BWA prowadziłem, wystawy: Grzegorza Klamana z Kazimierzem Kowalczykiem, Jarka Flicińskiego z Kacprem Ołowskim, Witka Czerwonki, Zbyszka Kosowskiego z Rafałem Roskowińskim (+ Robert Rumas), pokaz filmów Totartu prowadzony przez Konika. Wydaliśmy jako galeria "po" pierwszy zwarty zbiór tekstów Totartu, wprawdzie w 100 egzemplarzach, ale jednak. To dziś biały kruk. W latach 90. powstało więcej miejsc dla sztuki i w Trójmieście, i w Polsce, więc te ścisłe a przynajmniej bardzo towarzyskie związki z nadmorskimi artystami osłabły. Niemniej jednak Adam Witkowski, który deklaruje w książce przejście na pozycje klubowo muzyczne, występował tu, w BWA ze swoimi zespołami 2 razy, podobnie jak Dick4Dick czy co najmniej kilku innych gdańskich muzyków. Wspomnę tylko jeszcze, że dużo później swoją prezentacje miała tu inna pracownia z gdańskiej ASP, prowadzona przez Roberta Kaję, który jest też autorem ważnego dla miasta pomnika Wydarzeń Zielonogórskich (zrealizowanego razem z Wojtkiem Z. zresztą). Nie wspomnę już wielu innych ujawnień artystów znad Zatoki, bo byłoby z tego jeszcze sporo nudnych linijek.<br />
To całkowite i literalne pominięcie zielonogórskiego odprysku historii w książce o znajomych znad morza jest przecież typowe i poza poczuciem niedowartościowania mam co najwyżej żal do paru osób, że nie wypowiedziały choć zdania. Galeria w Zielonej Górze była dobra na początek, potem już właściwie blaknie i rozpływa się w niebycie wspomnień przytłumionych towarzyskim spotkaniem, używkami, anegdotą. Dla mnie jest ta książka nauczką za zaniedbanie własnej historii, za brak porządnego źródła, za zaniechanie i lenistwo.<br />
<br />
Martin Blaszk - Historia, schemat pracy z wystawy pracowni Witosława Czerwonki<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-_gqiAPfmE2g/WWfqR484qWI/AAAAAAAAEDA/sBtL3bQXZDky-blYswnHgTO-pYJSyh0mQCLcBGAs/s1600/Martin%2BBlaszk%2BHistoria.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://2.bp.blogspot.com/-_gqiAPfmE2g/WWfqR484qWI/AAAAAAAAEDA/sBtL3bQXZDky-blYswnHgTO-pYJSyh0mQCLcBGAs/s320/Martin%2BBlaszk%2BHistoria.JPG" width="240" /></a></div>
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-44180882606757758502017-04-20T23:35:00.003+02:002017-07-13T15:05:01.420+02:00Czasami nieCzasami się nie da i trudno pojąć, czemu. Pojawiają się wydarzenia, ciekawe podróże, nowe znajomości a wszystko jakoś nie poddaje się opisaniu, albo po prostu umysł odporny na nowości, niegiętki, zastały. Zdziś ciekawe sztuczki też robi a ja nic. No, ale dosyć tej autoreferencji, to nikogo nie obchodzi, coś o tym wiem.<br />
Z drugiej strony, jak się zobiektywizować? Podziwiam tych, co to umieją, uniwersalizują, ciekawie opowiadają, jeśli o sobie, to tylko dla formy.<br />
Dobrze, będzie więc opowieść osobista acz można ją uogólnić, bo jest o wielu aspektach życia.<br />
Zdarzyło mi się pod koniec lutego, pogoda była ładna, świeciło słońce, był taki moment w tym czasie, że już wiosna, cieplej niż teraz na pewno było. Jechałem sobie samochodem z uczelni, pora była szczytowa, co w moim mieście nie oznacza jakiejś wielkiej dolegliwości, ot kilka minut stania w kolejce przed światłami, bo korkiem to trudno nazwać. Jest takie miejsce w Zielonej Górze, gdzie nawet na światłach przejeżdżając, łatwo się nie jest wbić na właściwy pas. Postanowiłem być cwany i tak, przejechałem przez ciągłą, żeby od razu wjechać na właściwy tor. Nie stworzyłem żadnego zagrożenia, ale nikt nie jechał, ale tak, nie powinienem. No i pełen samozadowolenia jadę sobie dalej, na następnym skrzyżowaniu skręcam i po kilkudziesięciu metrach staję, by wpuścić samochód<br />
wyjeżdżający z Placu Słowiańskiego. W tym momencie z jadącego za mną czerwonego auta wyskakuje kierowca, na oko duży i gwałtowny i lży mnie grubym słowem prze szybę. Jak się domyślam, za tą nieprzepisową wbitkę. Nie mówię nic, ruszam, bo już można. I tak sobie myślę - wysiadać i mierzyć się z nim na środku ruchliwej jezdni to by było głupie. Wzywać policję bo ktoś w brutalny sposób zwrócił mi uwagę, też głupie. Nawet nie kopał samochodu. Co nie jest tu ironią.<br />
Sam może byłbym wkurzony na coś takiego. Sm pewnie wrzeszczałbym, co za idiota, kretyn, itd, itp. W samochodzie i w pustkę, no bo w realnej konfrontacji nie jestem skory do starcia, czy fizycznego, czy słownego. No i tak to. Jakoś go rozumiem, ale jakoś też niekoniecznie. Sam bym czasem tak chciał, ale doskonale wiem, że nie wolno. Może też zazdroszczę, że tak po prostu potrafił, bez oglądania się na konsekwencje.<br />
A w galerii superwystawa o projektowaniu dla dzieci, z Instytutu Designu w Kielcach. Załoga się już na niej świetnie bawi a mam nadzieję, że dzieci też będą. No i ciągle jeszcze <i>Pensjonaty</i> Doroty Buczkowskiej, delikatny, tajemniczy świat, trochę umarły a trochę lśniący inaczej o każdej porze.<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-fkJtY-hAjJ0/WPkpK8MpZYI/AAAAAAAAD-o/VL6TWRPcDD8OiD0Lydelx7ELbQGgQ-l4ACLcB/s1600/Sesja%2BZdzi%25C5%259B.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://4.bp.blogspot.com/-fkJtY-hAjJ0/WPkpK8MpZYI/AAAAAAAAD-o/VL6TWRPcDD8OiD0Lydelx7ELbQGgQ-l4ACLcB/s320/Sesja%2BZdzi%25C5%259B.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sesja Zdzisia, Gocha Dobrucka, Karolina Spiak i kuratorki, Joanna Kurkiewicz<br />
i Ola Banaś porównują Zdzisia z pieskiem Drakulą.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-71731003894078619972017-02-14T01:14:00.002+01:002017-02-14T01:17:50.818+01:00Być Ickiem.Jak być może niektórzy z Was pamiętają, w Niemczech od stycznia 1939 roku wszyscy Żydzi noszący nieżydowskie imiona otrzymywali obowiązkowo, w dokumentach, imiona Sara lub Izrael. Przypomniał mi się ten fakt w momencie, kiedy uczestnicy antyuchodźczej manifestacji okrzyczeli mnie imieniem Icek, z uwagi pewnie na mą rudą brodę i własne uprzedzenia. Właściwie to nawet lepiej niż Mośkiem, gdybym miał wybierać. Choć to przecież imię Mojżesza spolszczone, no jednak mimo wszystko wg tradycji autora Pentateuchu, jakby nie patrzeć świętej księgi także dla katolików. Icek jest, jak łatwo przeczytać w polskim Internecie bohaterem niezliczonych, ciągle żywych w kraju bez Żydów anegdot żydowskich. Jakoś mnie więc ten Icek nie obraził, w końcu to zniekształcony Izaak, co jak wyczytałem w Wiki, oznacza śmiech. Jakiż piękny źródłosłów, tym bardziej nie ma się na co obrażać no i jakoś też paradoksalnie, jego uczestnictwo w tych żartach tym znaczeniem może się bardziej tłumaczy. Sam kiedyś przyznam, te szmoncesy opowiadałem, nie rozumiejąc nazbyt idiotyzmu tej czynności, zrozumiałej w czasach, kiedy ich bohaterowie żyli sobie, może nie beztrosko, ale jednak żyli. Jak już przestali, takie opowiadanie, wykonywane z dobrej czy niedobrej woli, jest jednak głupie. Rozumiem w Odessie jeszcze, no.<br />
Pamiętam jeszcze swoje polemiki z kolegami, którym próbowałem przetłumaczyć, że pewnych dowcipów się nie opowiada, choć przecież sam mam na sumieniu rzekę tego typu zachowań. Nie, żebym miał wyrzuty sumienia, młodość cechuje się przyrodzonym sobie bałwaństwem i trawestując znane powiedzenie kto nie bywał głupawy w młodości, ten na starość będzie nudnym bęcwałem.<br />
Jednak bycie Ickiem w bezickowym społeczeństwie łatwe może nie być, prawdziwym Ickiem oczywiście. Jako biały, heteroseksualny mężczyzna nie mam teraz właściwie problemów z przebywaniem w miejscach publicznych mojego kraju, choć nosząc nadmiernie obcisłe spodnie narażałem się niekiedy na plugawe, choć ciche komentarze.. Dawno temu, kiedy nosiłem długie włosy, ubierałem się powiedzmy niestandardowo i z dużą ilością koralików, wiedziałem, że to może być tu i ówdzie źle widziane. Ale przecież robiłem to świadomie, prowokując spojrzenia, reakcje, bawiąc się czasem a czasem uciekając. Kiedy jednak ostatnio na chwilę stałem się Ickiem, poczułem ciężar nienormatywności, która ciągle, nie tylko tu, bywa źródłem sytuacji nieprzyjemnych, opresyjnych, przykrych. Niewiele trzeba. Nagle czujesz uważne spojrzenia, oglądasz się nerwowo i czekasz na atak. Nawet jeśli to wszystko tylko twój wymysł lub imaginacja. Oczywiście, że to wymysł i imaginacja a jednak nie włożę kipy i nie wyjdę na ulicę, nawet w Warszawie. A i pewnie nie w Paryżu, Berlinie coraz mniej i wielu innych miejscach. Nie mam zresztą powodu, ale uparcie stawiam się w sytuacji kogoś, kto musi, chce, powinien. I wolę mówić jednak o sytuacji tu, bo tu mieszkam i pracuję. Pisałem tu kiedyś o nieobecności Żydów w powojennej Polsce, w miejscach gdzie mieszkali przed wojną i sprawdziłem na przykładzie Parczewa, czy może coś się zmieniło. Przed wojną 50 % mieszkańców. Na stronie miejskiej ani śladu właściwie. Na Wiki trochę, choć najwięcej o powojennym pogromie. Czyli jak dawniej. Nie raz to już mówiłem, cieszę się, że mieszkam tu, gdzie "to zrobili inni". Gdybym mieszkał w Wąwolnicy, Kazimierzu albo Górze Kalwarii nie wiem, kim bym był i co myślał o tym, ale nie da się chyba na spokojnie przejść nad tym do porządku. Jakiś czas temu Andrzej Kirmiel, historyk opisujący dzieje Żydów w ZG i okolicach napisał, że obecnie w naszym mieście mieszka 10 osób mających pochodzenie żydowskie. W sumie mogę być honorowym Ickiem, nie z powodu jakiegoś głupiego filosemityzmu tylko raczej z poczucia wspólnoty z nieobecnymi. Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-43730360090095030132017-02-04T22:08:00.001+01:002017-02-04T22:12:45.912+01:00O wystawie Jana Smagi i Zdzisiu odrobinę.Zacznę od Zdzisławka choć wiem, że niektórzy z Was już po dziurki w nosie mają tego tematu, ale jakoś tak nie mogę jednak. W filmie <i>Toni Erdmann </i>na samym początku umiera stary piesek bohatera i ja fizycznie tę scenę poczułem w gardle, nawet nie, że czułostkowo, że jakieś łzy czy coś. Raczej przesmutną taką świadomość, że to się stać musi, że jest nieuchronne, że nic się na to nie da zrobić, no chyba że mi się pierwszemu przytrafi. Każdy jak miał zwierzę, zna tę pojawiającą się świadomość. Bardzo kibicowałem chłopcu z <i>Smętarza dla zwierzaków, </i>tak doskonale go rozumiałem od zawsze. Tak jak po śmierci ojca śniło mi się czasem, że zjawia się, wiem że jest martwy ale mi to nie przeszkadza, trochę się boję, ale bardziej cieszę. Rozumiem malgaską <i>Famadihanę</i>. Tęsknimy za człowiekiem, jego słowami, czynami aktywnością, ale też za ciałem, zapachem, ciepłem, całą tą fizycznością, która dopiero za jakiś czas po stracie staje się tak dojmująco nieobecna. No a piesek, jak to piesek, nie bardzo zwraca uwagę na moją świadomość, tylko ogania się od moich nadmiernych pieszczot., patrzy na mnie z wyrzutem kiedy krzyczę na niego i tak sobie przebywamy w spokojnej relacji. Prawie cały czas jest gdzieś przy mnie i chyba dlatego tak źle znosi rozstania, ja zresztą też nie najlepiej. Z drugiej strony to jakieś takie smutne i obciachowe jest, samotny starszawy facet z pieskiem, coś niezbyt ładnie pachnącego i raczej wzbudzającego litość oraz chęć oddalenia się czym prędzej. Umberto D. Jakoś patrząc na siebie z dystansu nie dziwię się tym wszystkim portierom, własną piersią zasłaniającym wejście do gdzieś tam, gdzie z psem oczywiście nie wolno. Odganiają swoje przeznaczenie. Nie żebym się użalał, Zdziś pozwala na nawiązywanie miłych rozmów, jest zawsze grzeczny, pozwala się głaskać i robi słodkie oczy. Zjawił się w moim życiu nagle i znikąd, ale nigdy tego nie żałowałem. Może odrobinkę czasem jak koniecznie chce na spacer o 3 rano. Ale odrobinkę. Czułostkowość, spieszczenia, rozmowy ze zwierzęciem przy ludziach, głośne pouczanie na ulicy, sam nie wiem, jednak jakoś obciach, choć staram się nie.<br />
Długo nosiłem w sobie doświadczenie wystawy Jana Smagi w Rastrze, po której zresztą zostałem oprowadzony przez autora, o czym za moment. To nie będzie oczywiście recenzja, tu nie ma recenzji ani esejów, tak sobie wypisuję ulotne wrażenia. Jak ktoś chce recki, to tu jest<a href="https://magazynszum.pl/krytyka/niespelniona-obietnica-artony-jana-smagi-w-rastrze"> tekst Piotra Słodkowskiego</a>, fachowy i rzetelny, choć trochę się z nim nie zgadzam no i dobra dokumentacja. <i>Artony </i>Włodzimierza Borowskiego, które są dla Smagi punktem wyjścia, zawsze były dla mnie czymś niezmiernie ważnym. Piszę czymś, bo przecież z założenia miały nie być sztuką, choć umieszczone w galerii czy w muzeum jakoś jednak tego statusu nabierały. Nie pamiętam, chyba pierwszy raz zobaczyłem je zreprodukowane w książce Alicji Kępińskiej a może tylko o nich przeczytałem, nieważne, nawet teraz nie pobiegnę sprawdzić, czy są tam, w tej kolorowej wkładce do czarno jednak białej książki. Potem to już pierwszy raz w Łodzi, chyba jeszcze na Więckowskiego. Faktycznie, nigdy nie były dla mnie czymś oswojonym czy oczywistym, zawsze odgradzały się nieoczywistością swojego <i>bytu nie bytu</i> czy raczej <i>bycia nie bycia. </i>Trochę mi się z takimi plafonowymi kloszami kojarzyły, tymi białymi, gdzie zawsze pełno much, jak byłem mały, jakoś się bez powodu ich obawiałem, przez te muchy martwe chyba. To skojarzenie odwoływało się do niemożności, do strachu przez niepoznawalnym, ale też było wyrazem radości z istnienia czegoś tak nie <i>w</i> a <i>obok</i>. Jan Smaga opowiedział mi literalnie o swoim działaniu z dokumentacją <i>artonów, </i>trochę mogłem się domyśleć, ale więcej się dowiedziałem. Mam wrażenie, że udało mu się, przynajmniej tak czuję, tym rozbiciem na nierozpoznawalne kawałki utrzymać ich niepoznawalność, ich bycie <i>poza, </i>ich tajemniczą (nie boję się tego słowa zupełnie) pozapostrzegalną egzystencję. Jest przy tym ta praca wyrazem szacunku dla fizyczności, unikalności, żmudnej pracy, co zawsze podziwiam. No i ma swój wymiar estetyczny o czym Piotr dobrze napisał. A dziś oglądałem sobie relację on-line z otwarcia w Rastrze na Insta i po raz kolejny podziwiałem wymiar czasu, w którym mi przyszło żyć. Moja mama zawsze unosi się nad zmianami technologicznymi, których przyszło jej doświadczać (kiedy po raz kolejny z trudem uczę ją obsługi nowej komórki, głupio się niecierpliwiąc) i ja się podobnie czuję. Dobrze, zaczynam prawić banały, czas kończyć. Dziś tylko Zdziś.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-zsBS4OuBLhM/WJZCm7edOjI/AAAAAAAAD64/Y48JnGDMEUcKQ7w3iDjP5w1_yY7OU48WACLcB/s1600/IMG_2231.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://2.bp.blogspot.com/-zsBS4OuBLhM/WJZCm7edOjI/AAAAAAAAD64/Y48JnGDMEUcKQ7w3iDjP5w1_yY7OU48WACLcB/s320/IMG_2231.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W koszyku się nie mieści trochę.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-22893317166319751312017-02-03T17:50:00.001+01:002017-02-03T17:51:45.797+01:00I po co ja tam poszedłem - Toni Erdmann.Nie powinienem iść na ten film, co mną kierowało, to nie wiem. Jakoś z założenia nie przeczytałem żadnego opisu ani żadnej recenzji. Są takie filmy, na których od samego początku utożsamiasz się z głównym bohaterem i całą historią. I ja tak miałem i dlatego już nic więcej nie napiszę, powiem tylko - <a href="http://www.filmweb.pl/person/Maren+Ade-444941/biography">Maren Ade</a> Mistrzyni!<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-GBkrjT318FY/WJS0Wa3V74I/AAAAAAAAD6o/OekY7Dv6o1gMP8LeioIuxrsfZNXP1OjTgCEw/s1600/F1070011.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="214" src="https://1.bp.blogspot.com/-GBkrjT318FY/WJS0Wa3V74I/AAAAAAAAD6o/OekY7Dv6o1gMP8LeioIuxrsfZNXP1OjTgCEw/s320/F1070011.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z Misią, może 2000 albo nawet '99 w Izerach u Tomka</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-6861439746435671082017-02-01T23:32:00.002+01:002017-02-02T00:05:17.877+01:00Śpieszmy się oglądać wystawy, tak szybko znikają...Od razu przepraszam za trawestację tak popularnego, tak zbanalizowanego, ale też tak dźwięcznego cytatu. Po raz kolejny dopadła mnie refleksja, jak bardzo to, co robię jest ulotne i trudne w zdyskontowaniu; jak bardzo każdy sposób dokumentacji jest tylko i wyłącznie dokumentacją a w dodatku jak często nawet to zaniedbuję. Za co mi wstyd i wszystkich artystów przepraszam niezmiernie. W tej chwili w galerii jest wystawa obrazów Agaty Bogackiej, wystawa wspaniała i w <a href="http://www.bwazg.pl/">dokumentacji na naszej stronie też to widać</a> (txs Karolina) A jednak już niedługo zniknie, obrazy pojadą z powrotem, może niektóre z nich ktoś kupi (oby) a niektóre Agata przemaluje i będą już inne. Prowadziłem na FB rozmowę na ten temat niezbyt może miłą, ale dającą mi do myślenia. Czy istnieje w ogóle optymalny czas trwania wystawy? Czy istnieje "idealna dokumentacja"? Przypomniałem sobie w kontekście niedawnej wizyty w Warszawie jedną ze swoich ulubionych wystaw w ogóle, czyli "Kwiaty naszego życia" Joanki Zielińskiej. 9 lat temu była prawie, niesamowite, jeszcze w czasie kiedy myśleliśmy, jakie to będzie świetne miejsce...Chciałem sobie przypomnieć kształt tej wystawy, na stronie CSW na szczęście dokumentacja jest. Ale zdjęcie są niepodpisane, trzeba zgadywać, co jest co, widać obrazki, całość uleciała, została w pamięci, trochę niejasna a trochę tak przyjemna. Może tak powinno być, może nasza pamięć wystaw powinna być jak przypominanie miłych chwil w relacji z innym człowiekiem, może tak lepiej. A miałem to skojarzenie przy okazji wizyty w MSNie na wystawie <a href="http://artmuseum.pl/pl/wystawy/ministerstwo-spraw-wewnetrznych">Ministerstwo Spraw Wewnętrznych </a><br />
która jakoś mnie nie usatysfakcjonowała zupełnie, była jak risercz po jutubie, wimeo, insta i FB i czym tam jeszcze i ujawnieniem niektórych znalezisk. Rozumiem, że tak to dziś jest, może też dlatego rzeźby <a href="http://www.juliencreuzet.com/">Julien Creuzet</a> mi się podobały w swej zabawnej namacalności Tę nieco banalną całość wynagrodziła mi instalacja Andrzeja Szpindlera, szalona, gesamtkunstwerkowa, w dodatku w piwnicy, w której pierwszy raz byłem. Niepokojąco klaustrofobiczna, niemożliwa do odczytania była sama dla siebie, jak znalezisko w tym podziemiu, przypadkowe i nieoczekiwane.<br />
Byłem też w Zachęcie na oprowadzaniu profesora Baraniewskiego po wystawie Jerzego Jarnuszkiewicza,zadziwiająco muzealnej, mnóstwo ludzi, rzetelny wykład, zawiłość nieoczekiwanych dygresji, imponujące. I w Zachęcie Abraham Ostrzega, wystawa która mogłaby być muzealna właśnie a zupełnie nie jest. Historia zapomnianego rzeźbiarza odkrywana w kontekście skomplikowanych polskożydowskich losów (tak właśnie, bez myślnika), poważne ale wizualne prace, przemyślany sens. Zobaczyłem, dowiedziałem się, przeżyłem w emocji. Właściwie, ideał wystawy. Bez ironii. No i jeszcze u Michała Slezkina w pracowni nowej, gdzie dużo fajnych obrazów i kurator z Kolumbii John Angel, który uświadomił mi smutny fakt, że z dziedzictwa Antanasa Mockusa w Bogocie nic nie zostało.<br />
Trochę bałaganu, ogólników, dopiero wracam do pisania i sztywno jest i drewno słychać, ale staram się.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-xllh91MQBS4/WJJhJE5oNvI/AAAAAAAAD54/VYEw7VcoSnQuvKNN8Z4zbmJO399Yuf2pACLcB/s1600/IMG_2098.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-xllh91MQBS4/WJJhJE5oNvI/AAAAAAAAD54/VYEw7VcoSnQuvKNN8Z4zbmJO399Yuf2pACLcB/s320/IMG_2098.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W MSN - piłeczki, to co Zdziś lubi na wystawach najbardziej</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-VhqYPrDITaY/WJJhGjv2AFI/AAAAAAAAD5w/9KExTC8kfawqqX3zUrE2eXi0WlI6vMfXQCLcB/s1600/IMG_2113.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-VhqYPrDITaY/WJJhGjv2AFI/AAAAAAAAD5w/9KExTC8kfawqqX3zUrE2eXi0WlI6vMfXQCLcB/s320/IMG_2113.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fragment pracy Andrzeja Szpindlera w MSN</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-qciSYIDY4YA/WJJhIGo8rDI/AAAAAAAAD50/-tvVgvEzS9APbT4kJhNhnG1GL7GVyNstQCLcB/s1600/IMG_2114.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-qciSYIDY4YA/WJJhIGo8rDI/AAAAAAAAD50/-tvVgvEzS9APbT4kJhNhnG1GL7GVyNstQCLcB/s320/IMG_2114.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jeszcze raz Andrzej Szpindler</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-Dy4t6FP7h9k/WJJhKgg2nCI/AAAAAAAAD58/rdXmREsjYTIkU6pMusMeZmTCntrshc8TgCLcB/s1600/IMG_2168.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://2.bp.blogspot.com/-Dy4t6FP7h9k/WJJhKgg2nCI/AAAAAAAAD58/rdXmREsjYTIkU6pMusMeZmTCntrshc8TgCLcB/s320/IMG_2168.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rysunek Jerzego Jarnuszkiewicza z wystawy w Zachęcie</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-uDBfY3v1j8k/WJJhMhpT8KI/AAAAAAAAD6A/qYnnyfFk6gkoKD-xtB9RFh91-BPNM-x6ACLcB/s1600/IMG_2172.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-uDBfY3v1j8k/WJJhMhpT8KI/AAAAAAAAD6A/qYnnyfFk6gkoKD-xtB9RFh91-BPNM-x6ACLcB/s320/IMG_2172.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W pracowni Michała Slezkina, John Angel zmienia płytę</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-OdjPLmCP8_w/WJJhN2BUHLI/AAAAAAAAD6E/Vn76dOfI3uUYTYF9q28UWJdM8hgF7YmWQCLcB/s1600/IMG_2178.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-OdjPLmCP8_w/WJJhN2BUHLI/AAAAAAAAD6E/Vn76dOfI3uUYTYF9q28UWJdM8hgF7YmWQCLcB/s320/IMG_2178.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Obraz Michała</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-qLh2DigVSqE/WJJhOsMbDUI/AAAAAAAAD6I/kO1wqUYIoGAjWFnjDD1hCPbg6arh3oJ6QCLcB/s1600/IMG_2181.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://3.bp.blogspot.com/-qLh2DigVSqE/WJJhOsMbDUI/AAAAAAAAD6I/kO1wqUYIoGAjWFnjDD1hCPbg6arh3oJ6QCLcB/s320/IMG_2181.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zdziś na Obelisku, mojej ulubionej pracy MS</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-54912274165255835932017-01-25T19:33:00.002+01:002017-01-25T19:33:50.278+01:00Złość i nieopanowanieZa łatwo daję się powodować złości, zwłaszcza gdy sprawa dotyczy kwestii zawodowych. Tracę kontrolę i opanowanie, którego i tak mi nie zbywa i robię rzeczy głupie. Z punktu widzenia instytucji i swojego takoż. Zapominam, że ja to nie galeria a galeria to nie ja, że trzeba jednak oddzielić i się zachowywać, szczególnie w mediach tzw. społecznościowych. Tu trzeba zacisnąć zęby i mówić, tak proszę pana, istotnie proszę pani, odnoszę wrażenie, że jest nieco inaczej, proszę państwa itd. Często to umiem, czasami niekoniecznie. W końcu dla usprawiedliwienia dodam, żem z prowincji. Ale też nie chcę, żeby moje zachowanie rzutowało na postrzeganie galerii, bo powtarzam, ja to nie ona, ona to nie ja. Dystans, dystans, jak mawiał trener Stamm. A tu czasem wszystkie uwagi trenera biorą w łeb (dokładnie), macham rękami na oślep, w zacietrzewieniu i głupiej chęci obrony tego, co można by spokojnie obronić z rozwagą i na spokojnie. Jasne. Jednak bez emocji to trochę sobie nie wyobrażam. Ale też nie wyobrażam sobie koleżanek i kolegów dyrektorek i dyrektorów tak się zachowujących bo mają klasę, styl i zarządzanie, a ja ciągle muszę się starać i uczyć.<br />
Wczoraj na Akademii Sztuki w Szczecinie, miejscu, które trochę przywraca wiarę w nauczanie artystyczne. Miałem spotkanie ze studentami, na którym pokazali mi dokumentację swoich działań i były to rzeczy bardzo interesujące, często zaangażowanie w dookolny świat a nawet jak nie, to z pełną świadomością formy, sensu tworzenia i wiarą w możliwości sztuki i przekonaniem o niezbędności własnej ekspresji.. Dużo wzruszeń i tajonego zachwytu, sporo też nie tajonych wątpliwości, bo to przecież studenci jeszcze i mają prawo wiedzieć, że niekiedy błądzą. Nie sądzę, żebym jakoś im pomógł, co najwyżej nie są już dla mnie anonimowi. No i mają świetnych wykładowców artystów, przy których czuję się jednak tylko i wyłącznie urzędnikiem od sztuki, może z nieco większą niż statystyczna, empatią.<br />
Zdziś był bardzo grzeczny, show kradł umiarkowanie, zawodowiec w każdym calu swej niewielkiej, psiej osoby. Szczecin widziałem o zmroku, imponujący, trochę bury, lekko zamglony, dziwny.<br />
A bywa, że potrafię być spokojny i opanowany, bo jednak wierzę, że można prowadzić dialog z (prawie) każdym. To pewnie złuda i naiwność, ale wolę być naiwny niż udawać kogoś, kim nie jestem. Moja napastliwość ma jednak zawsze tę barierę naruszenia czyjejś cielesnej integralności, tu się zatrzymuję, z rozmysłem i na pewno. Już potrafię. I łatwiej mi z kimś, kogo poglądy są skrajnie daleki od moich, niż z tymi którzy pozornie myślą podobnie a tymczasem tak naprawdę postrzegają świat z wyżyn swojego statusu materialnego, miejsca zamieszkania, wyższości intelektualnej. Wtedy mi puszcza bardziej niż z ewidentnym przeciwnikiem. Rozmawiałem sobie o tym z pewnym prominentnym kuratorem niedawno i obaj nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak nasze tzw. "środowisko" nie potrafi się wyzbyć swojej małości, swarliwości i zawiści w obliczu naprawdę poważnych wyzwań. Ja też czasem nie potrafię. Ale nad agresją także werbalną, będę ciężko pracował, bo <i>ahimsa</i>. Jednak.<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-42186961103438704342017-01-23T03:20:00.000+01:002017-01-23T03:20:01.072+01:00Wyznania tchórzaSkoro już ostatnie dni przyniosły kwestię mojego stosunku do przemocy słownej i fizycznej to opowiem Wam tu kilka historii wstydliwych, których naprawdę nikomu nie ujawniałem. To nie kwestia potrzeby spowiedzi, nagłego rzutu ekshibicjonizmu czy innych tego typu zachowań. Jak już się mamy znać, no to uprzejmie proszę. Na marginesie, moja ostatnia nadaktywność w relacjach z otoczeniem, również na FB, aczyna mnie nieco niepokoić. Mam jednak nadzieję, że nie uważacie tego za jakiś chory nadmiar, to trochę okoliczności, trochę zniecierpliwienie, trochę wiara w konieczność zmiany.<br />
Od dzieciństwa miałem kłopot z fizyczną obroną własnego terytorium. Mówiąc wprost, byłem tchórzem. Własna fizyczność zawsze zresztą była dla mnie jakimś obciążeniem. Zawsze ostatni w biegach, zawsze ostatni wybierany do drużyny piłkarskiej, zawsze raczej niezręczny, w obawie przed piłką, albo rozpędzonym ciałem kolegi.<br />
W podstawówce miałem o tyle dobrze, że wszystkie spory fizycznie załatwiał za mnie Piotrek, który raczej nie pytał za długo, tylko lutował od razu, mimo że nieduży. Nie bał się nikogo, nawet o kilka lat starszych. Nie nauczał mnie tego, bo chyba uznał za nie najlepszego ucznia potencjalnie. W każdym razie do piątej klasy miałem spokój. No, pamiętam oczywiście te krzyki typu okularnik, filozof itp, bo okulary przytrafiły mi się dość szybko, ale to raczej zawsze za oczami. Nawet klan braci Siepków z Jedności po sławnej walce na Placu Słowiańskim, kiedy to Piotrek dostał kamieniem w głowę, nie dawał mi się we znaki. Po prostu unikałem konfrontacji. Sport miałem w pogardzie w gruncie rzeczy, nad czym ubolewał mój ojciec, który dopóki nie zachorował, był bardzo sprawny fizycznie. Kłopoty zaczęły się po przeprowadzce na osiedle. Był tam chłopak, który postanowił mnie zastraszać i zacząłem się w końcu bać wychodzić na ulicę. Pamiętam to uczucie, kiedy musiałem iść czy to do sklepu, czy do szkoły i wiedziałem, że on gdzieś jest. Nawet mnie nie bił, po prostu coś tam krzyczał, albo na mnie czekał i po prostu był. Do dziś pamiętam ten strach i wiem, że nigdy nie chciałbym powtórzyć tego doznania. Trwało to kilka miesięcy i w końcu zrobiłem rzecz, której żałuję do dziś i której nie powtórzę nigdy. Poprosiłem kolegę C., który był od nas wszystkich większy o głowę i cięższy o 20 kg, aby zrobił z moim wrogiem porządek. Egzekucja nie była zbyt brutalna i polegała na uniesieniu w górę i upuszczeniu na ziemię. Na jakiś czas był spokój i znów się zaczęło i wtedy postanowiłem - będziemy się bić. Kolega przyjął wyzwanie i spotkaliśmy się za sklepem nad Kaczym Dołem, do dziś pamiętam to miejsce. Staliśmy naprzeciwko, nawet nie pamiętam dziś jego twarzy tylko kpiący uśmiech a potem uderzył mnie otwartą dłonią a ja nie odpowiedziałem niczym, stałem, w końcu się rozeszliśmy, on ze śmiechem triumfu, ja w upokorzeniu. Po jakimś czasie, nagle zniknął, podobno zachorował, ale nic pewnego nie wiem na ten temat. Miałem 13 lat i jakoś jednak nadal nie umiałem, z wrodzonego lenistwa i strachu przed swoją własna niezbornością nie zapisałem się na judo, karate czy cokolwiek, choć było to całkiem możliwe. Tak, to lenistwo raczej a nie chęć do nastawiania drugiego policzka. Potem zdarzały mi się jakieś konflikty, ale przeważnie uciekałem i już. Jeśli nawet coś tam odszczekiwałem na wyzwisko, to raczej po cichu. Kiedy już miałem narzeczoną sprawy zmieniły się o tyle, że to jednak jest w etosie, obrona kobiety, rycerskość, siła. Przez jakiś czas udawało mi się unikać ujawniania, że to nie jest moja domena. Pojechaliśmy do Krakowa, był chyba 80 rok, mieliśmy metę w klasztorze u Tomka i wszystko wydawało się piękne<br />
i nierealne, mimo całego otaczającego nas syfu. To były chyba nasze pierwsze wspólne wakacje. Przed dworcem usiedliśmy na ławce, plecaki były ciężkie, zbieraliśmy się do dalszej drogi i przysiedli się do nas okoliczni rezydenci. Raczej po prostu pijacy niż bandyci. Nie pamiętam już meritum, w pewnym momencie, przy Ance jeden z nich uderzył mnie w twarz. Nie był jakiś wielki czy groźny, po prostu zrobił to bez problemu, nawet nie mocno. I ja, przy mojej ukochanej, nie potrafiłem mu oddać. Stałem, nic nie mówiąc, nie pamiętam co zrobiła ona, ale w końcu stamtąd poszliśmy i chyba już potem nie było o tym mowy. Poczucie upokorzenia było jednak na tyle dojmujące, że potrafiłbym pokazać dokładnie miejsce, gdzie to się stało. Tam wszystko już prawie się zmieniło a ja jednak jak bywam w Kraku, omijam te współrzędne wzrokiem. Nie wiem, czemu tak jest. To nie jest organiczna niechęć do przemocy. To paraliżujący strach. Nie wiem, co by się stało, gdyby uderzył Ankę, pewnie w końcu bym się przemógł. Zawsze tak myślę. Potem zacząłem przejawiać agresywne zachowania pod wpływem alkoholu. Zdarzało mi się, czego wstydzę się do dziś, zachowywać się agresywnie, choć na szczęście nigdy nikomu nie zrobiłem krzywdy, ani nawet nie próbowałem w końcu, nawet jeśli wykrzykiwałem, że to zrobię. Wewnętrzny tchórz nie dawał się nawet upoić. Tylko raz, o czym wie, kto ma wiedzieć i za co codziennie rano się wstydzę. Dziś staram się ucinać agresywne zachowania zanim się pojawią. Trochę ze strachu, ale bardziej jednak z wewnętrznego, świadomego przekonania, że to nie jest sposób. Oczywiście, kiedy ktoś chciałby fizycznie skrzywdzić kogoś na moich oczach a ja mógłbym temu zapobiec, próbowałbym, chyba. Ale sam już ani nie będę krzyczał, ani dawał się prowokować, ani nie będę zaciskał pięści i mówił przez zaciśnięte zęby. Jeśli nawet jest to wynik strachu przed fizyczną konfrontacją, to trudno. Pierwszy nie zacznę. Zawsze bardzo bliska była mi filozofia Gandhiego - przemoc rodzi przemoc. Kiedyś myślałem tak z tchórzostwa. Dziś z głębokiego przekonania. Że to działa i jest jedynym wyjściem z sytuacji eskalacji agresji. Chciałem coś jeszcze bardziej mądrego, ale już za późno, Zdziś w koszyku trochę chrapie.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-59445523307493009412017-01-21T23:59:00.005+01:002017-01-22T00:04:23.485+01:00Strzemiński, Plinta, majtki i Odejście...Prawie rok temu pisałem tu ostatni raz. Obiecałem jednak Wam i sobie, że wrócę i w końcu będę tu bywał regularnie. To jakoś jednak trudne jest zajęcie. Podśmiewałem się z nieodświeżanych blogów, tymczasem sam stworzyłem tu niebyt na długi czas. W związku z abstynencją od pisania niebranżowego będzie tu sztywno i bez polotu, słowa wyciskane z mózgowej tubki raczej papkowate. No ale też wkurw mnie ogarnął ostatnimi czasu, na różne rzeczy, słuszny lub nie, ale potężny. Może też jakaś chemia organizmu zadziałała, może koniec dawnego świata oczywisty, więc wracam, choć nie spodziewajcie się tu Ramajany nowej. Będzie jak było. Rzeczony wkurw różne ma przyczyny a najwięcej zawodowych. Osobiste już raczej mało istnieją i nie będę o nich opowiadał za dużo. Już i tak usłyszałem od Karoliny Plinty, że pieskiem na Instagramie nie zaistnieję. To prawda. W gruncie rzeczy akurat w tym miejscu zapominam ciągle o dwoistości swojego funkcjonowania. Więc będzie też oficjalny Insta BWA a mój będzie już tylko o Zdziszku. Nie mniej tak sobie pomyślałem, że ostatnie ważne pismo o sztuce wybrało ryzykowną drogę balansu pomiędzy byciem stricte branżowym a lajfstajlowym niestety. Nie żeby miał coś przeciwko Elle czy Zwierciadłu, o K-Magu już nie mówiąc. Bywam ich pilnym czytelnikiem czasem, choć coraz mniej rozumiem ich narracje. Rozumiem chyba strategię redakcji, która chce przyciągnąć młodych czytelników, dla których media społecznościowe to integralna część egzystencji. Rozumiem to i właściwie nie chciałbym być na ich miejscu. Tworzenie pisma o sztucew w czasie, kiedy szaleństwo obrazów czyni świat coraz bardziej fragmentarycznym, niepojętym i niedefiniowalnym z zasady jest czynnością ekwilibrystyczną. Z drugiej strony, może by jednak trzeba się na coś zdecydować? Tak jak Karolina Plinta nie może się ostatnio zdecydować, czy być krytyczką, czy jednak artystką-galerniczką, tak Szum jest areną dla poważnych recenzji a z drugiej strony nielotnych użalań się nad sobą przy pomocy amerykańskich poetek konfesyjnych. No OK, być może taka jest dziejowa konieczność, ale istnieje jeszcze kwestia wiarygodności.<br />
Piszę o tym z osobistych powodów również - z Jagną Domżalską wygraliśmy jeden z nielicznych polskich konkursów na wystawę dla kuratorów, w Galerii Bielskiej w Bielsku-Białej. Wydawało nam się, że zrobiliśmy interesującą wystawę, pokazującą w niebanalny sposób postawy wobec malarstwa i te dystansowe, i te w pełni pogodzone, i te in between. "Odejście" było naprawdę i w przenośni, i w nawiązaniu do tego ulubionego na wystawach z dawnych czasów pojęcia, tak technicznego, jak nieostrego. Czekaliśmy na recenzję w jedynym, jak się wydaje, miarodajnym polskim piśmie o sztuce. Trochę z ciekawości, trochę by zobaczyć to co zrobiliśmy innymi oczami, by dowiedzieć się czegoś o sobie i swojej pracy. No i nic. Wystawa trwała ponad 2 miesiące. OK, w tym samym czasie odbyło się wiele zdarzeń, których nikt nie zrecenzował. Nikt o nich nawet nie wspomniał w czymś więcej, niż notatka prasowa. No pewnie już tak będzie, a jednak wolałbym, żeby Karolina Plinta nie chodziła z kubłem, tylko pisała. Bo umie. Jest niesprawiedliwa, złośliwa, czasem zwyczajnie wkurzająca a jednak umie. Oczywiście, kubeł Karoliny jest jej osobistą sprawą; więcej - ma do chodzenia z kubłem święte prawo jeśli woli. Nie poradzimy na to nic. Szkoda tylko, że traci na tym pismo. A może ta nasza wystawa była po prostu zła no i lepiej byłoby dla naszego dobra, by o niej nie pisać. Biorę to pod uwagę. Była bowiem nieco zachowawcza, konserwatywna w swoim przywiązaniu do idei farby, materii, koloru, tych wszystkich dyskusji o "wartościach malarskich". A jednak też nie do końca, udało nam się (chyba) stworzyć spójną ekspozycję i dobrą opowieść o możliwościach ciągle żywego medium. Nie ledwie żywego.<br />
Głupio recenzować własna wystawę, więc już cicho, ale też dość mam czasem kładzenia uszu po sobie i przytakiwania mądrzejszym kolegom z centrali.<br />
Z Jagną Domżalską, z którą rozumiemy się na tyle dobrze, że stworzyliśmy duet kuratorski, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, złożyliśmy też projekt wystawy w konkursie na w Polski Pawilon w Wenecji. Kilka razy rozmawiałem z członkami jury albo innymi prominentnymi osobami polskiego świata sztuki i za każdym razem bałem się zapytać, co sądzą o nim. Honorata Martin miała tam mieszkać przez cały okres trwania wystawy, z Maksem, swoim chłopakiem i ich świeżo urodzonym dzieckiem. Jak znacie Honoratę to wiecie, że to mogła by być naprawdę znakomita praca. w kontekście świata i jego zdarzeń wydawało nam się, że uczestniczymy w przygotowaniu czegoś naprawdę istotnego. I jasne - argumenty przy okazji wygranej Sharon Lockhart, że w polskim pawilonie powinien być polski artysta są głupie i żałosne, zgadzam się. A jednocześnie nie mogę przeboleć, że była szansa na realizację czego naprawdę ważnego, stawiające mnóstwo pytań, dającego odbiorcy możliwość wejścia w czyjś świat w sposób radykalny. Bo Honorata jest radykalna i będzie, na szczęście. Znów bronie swego (i Jagny a przede wszystkim Honoraty), ale z perspektywy prowincji czasem zaczynam być Andrzejem Biernackim i Moniką Małkowską w jednym i widzieć wszędzie uknute spiski. Tak, to głupie, ale poczucie bezsensu większości swoich działań jest jeszcze głupsze.<br />
Napisałem zdanie o "Powidokach" po ich świeżym oglądnięciu. Dowiedziałem się od ludzi z branży głównie, że raczej słaby. A ja jestem może nie tyle zachwycony czy owładnięty, co po prostu wzruszony. Że on nigdy nie powiedział, jak ja tu wyżej, że ma poczucie bezsensu. Nawet jeśli w życiu tak było, to ten film jest jednak o sile własnego przekonania o sensie. Nie wchodzę w kwestie uczciwości historycznej, ale przecież był konsultowany. No i jest filmem, wypowiedzią jednak autonomiczną wobec biegu wydarzeń. To chyba akurat tu nie do końca istotne, to nie jest film biograficzny. Ja nawet nie myślę o jego formie, myślę o ludziach, którzy nigdy nie byli w pracowni malarskiej, myślę o tych, którzy o postaci Strzemińskiego mają mgliste, albo żadne pojęcie. Myślę o tych, dla których sztuka nieprzedstawiająca jest ciągle "niezrozumiała". Myślę o tych, którzy może bardziej zrozumieją, czym jest relacja artysty i władzy. Czym jest malarstwo nawet. Nie wiem. Po prostu spojrzałem na postać Strzemińskiego nie przez pryzmat tego zdjęcia, na którym jest wychudzony i zgorzkniały tylko zobaczyłem go jako charyzmatycznego nauczyciela, nawet jeśli Bogusław Linda recytował fragmenty Teorii Widzenia trochę mechanicznie.<br />
Jestem naiwny i niezbyt lotny. Nie bardzo rozumiem te wszystkie zarzuty. Pewnie można było lepiej, może zmarnowano temat a może po prostu poczekajmy trochę, niech się uleży.<br />
Zdzisia już dziś nie będzie, śpi.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-52821654082957570792016-02-16T22:38:00.000+01:002017-01-21T22:24:21.235+01:00Stygmaty ArteonuCzasem muszę mieć bodziec. Niektóre rzeczy dzieją się nie wiem czemu. Przez przypadek, to jasne, najczęściej. Wybrałem się do naszego Nowego Centrum Miasta (n.b. to skandaliczny sposób reklamowania się centrum handlowego i coś z tym należy zrobić), bo tylko tam w pewnym sklepie jest psie jedzenie, które smakuje potworowi. Innego za bardzo nie chce, nawet jakichś wypasów ze sklepów zoo. Poszedłem przy okazji do pewnej znanej a zgranej sieci z książkami, gdzie zamierzałem popatrzyć tylko na zafoliowany Arteon. Okazało się jednak, że redakcja zrezygnowała z tej zmyślnej formy lansu i postawiła na demokratyczny dostęp bez konieczności kupowania. Jakoś nie mogłem się powstrzymać, widząc że akurat na tych łamach nic się nie zmienia. Tu zawsze trwa ponury spisek i jest głównym bohaterem każdego numeru - inne kwestie pojawiają się jako wypełniacz raczej. Czasem ciekawy jakoś tam, czasem po prostu poprawny. W lutowym numerze, który na skrócenie swojego żywota kupiłem, wstępniak Karoliny Staszak chłoszcze Bielską Jesień, Jakuba Banasiaka oczywiście i zapowiada autorską rozprawę z tekstem Iwo Zmyślonego o krytyce.<br />
Pisanie o Arteonie, polemika z tezami jego sztandarowych autorów to zajęcie raczej głupie, fakt. Niestety, polskie periodyki o sztuce współczesnej nie występują w nadmiarze a wręcz przeciwnie. I wcale nie jest tak, że dużo więcej dzieje się w Internecie. Nie dyskutujemy nadmiernie. Powiedziałbym, letniość sporów raczej dominuje, teksty Moniki Małkowskiej są raczej o niej, niż o sztuce niestety, więc jeśli podgrzewają atmosferę, to tylko dlatego, że plotki głoszą, iż MM będzie miała bardzo realny wpływ na dość istotny obszar przestrzeni sztuki. Przez tę mizerię sporu (wywołaną w dużej mierze wydarzeniami w realnej rzeczywistości) parę słów o Arteonie wydaje mi się jakimś tam spłaceniem daniny wobec konieczności rozmowy. No wiadomo, to nie jest rozmowa, bo dialog z ludźmi przekonanymi o jedyności swojej racji jest niemożliwy. O tyle mi łatwiej, że już się z FB nie dowiedzą o moim tekście, bo się przestaliśmy kolegować z większością krasnalarzy. Co ciekawe, nawet Andrzej Biernacki wyrzucił mnie ze znajomych. Nie żebym płakał...Kiedy czytam jego wynurzenia o wystawie Mirosława Bałki w MS, to nawet jakoś mnie to bawi, ta nieskrywana chęć zdemaskowania nicości tej twórczości. O samej wystawie jest niespełna czwarta część tekstu wypełniona zresztą zarzutami o lichości materiałów głównie. Przedtem jest delikatna sugestia, że sukces Bałka zawdzięcza podjęciu tematu Holokaustu. Akurat w obszarze tej kwestii AB stara się być bardzo delikatny, z uwagi na relacje rodzinne jak sądzę. Ostrożność nie zawadzi jednak. Nie waha się Biernacki stawiać tez fałszywych, np. o instytucjonalnym jedynie uznaniu tej twórczości. Jak łatwo sprawdzić, artysta współpracuje z 6 prywatnymi galeriami - no ja wiem, że to ścisły związek i tak naprawdę to instytucje napędzają rynek i na odwrót. Jeśli miałbym coś radzić, to jak najszybciej powinien AB przetłumaczyć ten tekst na co najmniej angielski. Na "Zachodzie" nie rozpoznali plagiatora i w sumie hucpiarza. Może otworzyłyby im się oczy. Co gorsza, większość tekstów krytycznych o MB jest anglojęzycznych, może ten nareszcie naruszyłby mit tego "redaktora cudzych pomysłów". Trochę się głupio czuję broniąc Bałki przed tymi właściwie - nawet nie zarzutami - tylko naciąganymi pomówieniami, ale jakoś tak mnie to jednak porusza. Nie chodzi tu nawet o nakłuwanie autorytetów, tylko o poczucie czyjejś obsesji. Zresztą, pewnie nikt i tak o tym nic nie napisze, nawet Stach w sumie nie za bardzo spróbował. Może nie ma sensu. Bo to, że sens ma kwestionowanie autorytetów, jest oczywiste.Sam siebie pytam, po co pisać o polemice Karoliny Staszak z <a href="http://obieg.pl/teksty/37080">tekstem Iwa Zmyślonego </a>Jeśli w poincie czytamy że zadbanie o transparentność instytucji to kwestia "ministerialnych decyzji" to o czym tu pisać? Pobłażliwość, z jaką KS odnosi się do IZ jest zresztą smutnym przykładem tonu, jakiego używają publicyści "A" wobec swoich wyimaginowanych wrogów. W tekście KS pojawia się też określenie "stygmatyzacja Arteonu". Udało się autorce przekroczyć ten poziom żenady, poza którym jest już tylko zabawa i znajdowanie coraz to śmieszniejszych określeń.<br />
To nie jest felieton, pamiętajcie - ja sam o tym zapomniałem. Ja sobie tu tylko piszę o tym, co mnie zajmuje w danym momencie.<br />
I nic tu nie ma do rzeczy fakt, że mimo wielokrotnie, przez lata ponawianego pytania do wszystkich chyba redaktorów naczelnych tego pisma - dlaczego mianowicie nie ma informacji o wystawach w galerii BWA w Zielonej Górze, ani w papierowym ani w internetowym - nie doczekałem się wiążącej odpowiedzi. Z to ostatnia litera w alfabecie polskim - Arteon ma swoją wersję ojczystego alfabetu, w której Z nie istnieje. Nie śmiem już pytać, dlaczego.Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-81017937555904519292016-02-15T18:11:00.000+01:002016-02-15T18:18:00.322+01:00Chwile niewidziane<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Hm, przytrafiła mi się rzecz nieco wstydliwa, ogarnęło mnie otóż długotrwałe, niczym nie zakłócne poczucie szczęścia. I nawet Zdziś nie miał z tym nic wspólnego. Jeśli za tego typu stany odpowiadają różnego rodzaju substancje, które sobie mózg wytwarza z materiałów powierzonych, to ich zestaw dość był zabawny - słuchanie Human League (nie robiłem tego od ponad 30 lat), przygotowywanie jedzenia czyli makaronu z mieszanką smażonych pomidorów, papryki i pieczarek z dodatkiem pesto, oraz pranie. I tak sobie słuchałem i smażyłem, woda z wypadłego węża nieco zalała łazienkę, Zdziś bawił się piłeczką, ale nie jakoś wyjątkowo zabawnie. Bolesna zwyczajność popołudnia, nic z tych rzeczy nie kojarzyło mi się absolutnie z niczym. Nienawidziłem Cold Wave, 4AD, długo potem odkryłem, że to nie było takie okropne, ale żadnych skojarzeń z niczym. Jednak nie wypoziomowałem pralki, czym się chwaliłem wielu osobom, ale nawet to mnie nie zdenerwowało ani trochę. Uczucie jedności z Wszechświatem, nawet jeśli jest tak banalny i prowincjonalny, jak moje miasto. Nic więcej nie potrzeba, znacie to. Zabawne, bo nie przytrafiło mi się od kilku lat a jeśli to na kilka minut dosłownie, przeważnie w związku z moim nieocenionym pieskiem. Może trochę też dlatego, że wywaliłem parę koszul, które powinienem wyrzucić już dawno. I zrozumiałem, że życie toczy się, jak się toczy, nie zawsze mam na to wpływ. Ale nie wiem jednak, czy to takie proste.</div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px;">
I kontynuacja wczorajszego postu - zakończenie "Sztrafbata" to jest jednak total wysokiej klasy. Nie, jasne, świetnie napisane (choć mogliby mniej jeździć samochodem do sztabu), zagrane znakomicie, Jurij Stiepanow czy Aleksander Baszyrow to wielka klasa. Aleksiej Sieriebriakow mógłby mniej zaciskać szczękę, no ale taką ma rolę, że chyba inaczej się nie da. Jednak końcówka kiedy Ojciec Michaił ( w kretyńskiej transkrypcji na Filmwebie <i>Otetz Mikhail)</i> wali z Maxima i w trakcie ma widzenie Matki Boskiej broniącej Świętej Rosji i potem z całego batalionu zostają on i i dowódca, dzielny były czekista, którego tłukli, a który się nie wyrzekł, wszystko staje się jasne. Jeśli w dodatku wiemy, kto jeszcze jest z KGB, to tym bardziej. Zresztą, świetnie to było też widać u Zwiagincewa w Lewiatanie, tyle że w Sztrafbacie to jest afirmacja. Es muss sein, jak mawiał filozof.</div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px;">
No, ale nadal milo mnie trzyma poczucie pełni i mimo różnych przeciwności czuję sens. Nie za bardzo tylko wiem, czego ale to chyba nie ma najmniejszego znaczenia.</div>
<div>
<br /></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Mój ulubiony miejski pejzaż jest nieco jak Widok Deltf. I Zdziś.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-53qLNFxcv74/VsIGTnv-WbI/AAAAAAAADmE/pZ_STQ5EDN0/s1600/IMG_8911.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://4.bp.blogspot.com/-53qLNFxcv74/VsIGTnv-WbI/AAAAAAAADmE/pZ_STQ5EDN0/s320/IMG_8911.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-qvx4A6CfGe0/VsIGSpU60JI/AAAAAAAADmA/YCqgyULyJ9Q/s1600/IMG_8912.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://1.bp.blogspot.com/-qvx4A6CfGe0/VsIGSpU60JI/AAAAAAAADmA/YCqgyULyJ9Q/s320/IMG_8912.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-orXzio-xmEU/VsIGT_-p3OI/AAAAAAAADmI/SFViBbuZKCI/s1600/IMG_8931-1.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-orXzio-xmEU/VsIGT_-p3OI/AAAAAAAADmI/SFViBbuZKCI/s320/IMG_8931-1.JPG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-28601365782188237302016-02-14T21:48:00.000+01:002016-02-14T21:55:08.252+01:00Trochę po rosyjskuNo może to nie jest najlepszy czas na pisanie o rosyjskich filmach, z drugiej strony kiedy właściwie był dobry...Kiedyś szkolna wycieczka na radziecki film kończyła się zdecydowanymi w swojej wymowie komentarzami i wesołą zadymą na sali, nawet jeśli to był dobry film. Cykl telewizyjny "Prawda czasu prawda ekranu" nie prezentował tego, co w tym kinie było najlepsze i stał się raczej karykaturą tego skądinąd szczytnego hasła. Zawsze lubiłem te filmy , choć pożegnałem się z nimi właściwie w latach 90. jak wielu z nas. Słaby przepływ informacji, oczywiste zaszłości historyczne, obawa przed podprogową propagandą itp. Nie zmienia to faktu, że "Mistrz i Małgorzata" a dla niektórych książki Ilfa i Pietrowa, braci Strugackich czy Kira Bułyczowa stanowiły istotny element kulturowego bagażu, który zdobywało się w młodości. No a z filmami to jakoś niekoniecznie. No był Paradżanow, który należał do wykształcenia, bo nie mówię o przedwojennych klasykach. No jasne Łarisa Szepitko, trochę może Szukszyn no i potem "Pokuta" Tengiza Abuładze,tak. Ostatnio Sokurow i Zwiagincew, pewnie.<br />
Postanowiłem odrobić zaległości, zwłaszcza gdy odkryłem, ile rosyjskich filmów jest na YT. No niestety najczęściej w oryginale, co mi za bardzo nie przeszkadza, bo rozumiem coraz więcej. Nie będzie recenzji, raczej trochę refleksji nad świeżymi odkryciami. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=rgEOsgk2n7I">Tu np. link do filmu białoruskiego </a>(pamiętajmy, że prawie każda republika radziecka miała swoją kinematografię) "Przez cmentarz" Wiktora Turowa, choć po rosyjsku. Absolutnie niezwykły pod względem wizualnym, kamera tam pracuje ciężko cały czas, elektroniczna muzyka, nowa fala generalnie w postaciach, które choć są mieszkańcami wsi za bagnami, mówią tak współcześnie, jak się tylko da, o okrucieństwie, miłości<br />
i nadziei. Duża część filmu to produkcja materiału wybuchowego w ad hoc zrobionej kuźni<br />
w zrujnowanej cerkwi. Niemcy to tylko i aż bestie widziane z daleka i nie ma zbyt wielu lepszych scen w kinie en masse, niż pogrzeb żołnierzy w brudnym, mokrym miasteczku na oczach spędzonych mieszkańców. Prawie w każdym filmie, który oglądałem, jest cerkiew, zburzona albo nadmierna. Nigdy nie normalnie.<br />
Odkryłem też kolejne filmy Aleksieja Bałabanowa (przepraszam, ale będę stosował dawną transkrypcję). "Żmurki" to oczywiście przerobiony Tarantino, ale idealnie pasujący do opowieści o trudnych latach 90. a "Brat" to Leon Zawodowiec w realiach St.Petersburga. To nie to, że Bałabanow kopiuje, raczej się bawi. "Ładunek 200" to już absolutnie jego własna poetyka. Oglądałem też "Kochanka" z genialnymi rolami (choć na aktorstwie znam się słabo) Olega Jankowskiego i Siergieja Garmasza. I jeszcze film "Nasi" o wojnie na wsi, z kolaboracją, trudnymi wyborami, okrucieństwem, jak w wielu. I jeszcze "Złodziej" Pawłą Czuchraja, który ożywił socrealistyczne malarstwo Fiodora Reszetnikowa - te same kolory, podobne ustawienia postaci, abolutnie piękny i straszny film, no i z perspektywy dziecka. Podobnie jak jeszcze straszniejszy "Bączek"Wasilija Sigariewa, który był zresztą jego debiutem. Przy okazji tego ostatniego dokonałem kolejnego odkrycia - program "Seans zamknięty", którego formuła jest prosta i nośna mógłby być (niestety) wzorem dla naszych programów o kinie. Oprócz widzów przed ekranem siedzą realizatorzy oraz po jednej stronie zwolennicy a po drugiej stronie krytycy filmu. Prowadzący daje głos raz jednym raz drugim. Po seansie także realizatorom i publiczności. Cudownie proste acz u nas nie występuje. Chyba, że przez telewizyjną abstynencję czegoś nie wiem? Dyskusja jest b. poważna i trochę rozczulająca - gdy np. dla jednego, z młodych co dziwne, krytyków, skrajnymi postawami w percepcji kultury jest słuchanie Elli Fitzgerald (kultura popularna) i Modesta Musorgskiego (kultura wysoka). Generalnie jest tam ten tradycyjnie inteligencki rosyjski ton, choć oczywiście nie sądzę, żeby to latało w porze jakiejś wysokiej oglądalności. No i jak już wiemy na ideę "krymnasza" nie ma to raczej żadnego wpływu. No i jeszcze podobno popularny swego czasu także u nas "Karny batalion". Po raz kolejny wojna, od strony oddziału więźniów kryminalnych i politycznych, którzy nie mogli się cofać, bo za plecami mieli znienawidzone oddziały NKWD strzelające do nich z ckm-ów. Generalnie to jest zgroza, ale trochę opowieść o historii Rosji, trochę o miłości, trochę o poszukiwaniu wiary (charyzmatyczny pop żołnierz, strzelający ale też śpiewający romanse). Dzięki Zbychowi i jego kasecie z piosenkami błatnymi w wykonaniu Diny Vierny, znałem prawie wszystko, co tam śpiewali, myślę, że co zabawne lepiej, niż niejeden współczesny Rosjanin. To jest serial z 2005 roku, wiec propaganda wielkorosyjska nie jest w nim zbyt nachalna. Jest jej zapowiedź. I jak ktoś chce zrozumieć, czym jest II WŚ dla Rosjan, to ten film jest dobrym źródłem. <i>Wor w zakonie</i> (czyli zawodowy bandyta), były czekista, były członek KC, były kułak, pop, byli zawodowi żołnierze jednoczą się w obronie Matki Rosji. Nienawidzą tajnej policji, której funkcjonariusze są tu potworami naprawdę, niektórzy nienawidzą władzy i żadnych z nią nie chcą układów a trockiści cały czas polemizują z lewymi eserami i bolszewikami, ale to zjednoczenie jest oczywiste. I rozpaczliwe poszukiwanie duchowości, co zapowiada pełne dziś wzajemne poparcie władzy i Cerkwi.Trochę się jednak boję. Albo może nie trochę. Ale też jak to jest grane, oni wszyscy są jak ucieleśnienie marzeń Stanisławskiego na pełnym maksie, że tak to zmiękczę.<br />
No i taki to czas cyrylicą trochę.<br />
Dziękuję Jagnie za inspirację do napisania tego postu.<br />
<br />
<br />
Halo. Stary szablon na zburzonym domu.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-Ubpo5IWTe_o/VsDoK8zM6gI/AAAAAAAADls/lUM6fUw01bo/s1600/IMG_8915.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://1.bp.blogspot.com/-Ubpo5IWTe_o/VsDoK8zM6gI/AAAAAAAADls/lUM6fUw01bo/s320/IMG_8915.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-65629100840129711502016-02-12T21:46:00.001+01:002016-02-12T21:46:30.051+01:00Drżenie i drżenieCzasem tak jest, że drżysz choć wiesz, że nie powinieneś. Nawet nie jest to takie niemiłe, to z Lema pamiętamy zwrot "szczęsne drżenie". No może to akurat nie jest szczęsne, ale nie jest też trudne. Po prostu przypomina, wiadomo o czym, jest miłeiniemiłe, jak się to kiedyś mawiało, łaskocze jak blizna po zagojonej ranie, bo blizny czasem swędzą i bolą. Nie są już raną tylko śladem i pamięcią. Mam taką bliznę małą na kostce wskazującego palca prawej dłoni, tej u samej góry. Dobrze pamiętam, bawiliśmy się wtedy z kumplem z Krośnieńskiej, sąsiadem, miał na imię Zdzichu, bagnetami w walkę na. Mieliśmy może po 13 lat wtedy. Dobrze pamiętam swoje zdziwienie krwią wypełniającą ranę, nawet nie ból, tylko to zdziwienie, że tak szybko i dużo. Nic się wtedy nie stało ponad trochę strachu. Teraz też już pamiętam tylko trochę złych rzeczy i tyle. Nic ważnego, jakieś strzępy niczego. Cieszę się, że się tak potoczyło, że książka, że wystawa, że na poważnie, to jest w sumie jakoś tam fajne. Niech będzie. Życie płynie. Okoliczności się zmieniają. Może to wszystko za blisko się dzieje, w tej samej okolicy, z tymi samymi ludźmi, ale w sumie, dlaczego nie...Już mi to nie robi. Nie mam jakichś większych przywiązań do ludzi, których spotykałem zawodowo. Zdawkowe cześć na otwarciach, rozmowy parazawodowe, czasem jakaś konieczność napisania paru słów albo zrobienia wystawy, dorzucenia do katalogu etc. Nie ma znaczenia. To nie są prawdziwe relacje. Naprawdę to jest ból, utrata oddechu i zachwyt nieopisywalny. To jest naprawdę. Wszystko inne jest transakcją, dealem, interesem. Tak to jest. Jest piesek, który też na szczęście nic już nie pamięta a jego radość to spacer i że ktoś jest blisko. Nawet niekoniecznie ja. Ja nie ma znaczenia. Ja nie jest ja.<br />
Ciągle nieskładnie i niezbornie, bo pewnie za dużo udaję i za rzadko piszę. Co i tak jest kompletnie nieważne.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-9oZeLMVa4uo/Vr5EcFEtuDI/AAAAAAAADlY/0eJIAEMlIfc/s1600/IMG_8941.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://4.bp.blogspot.com/-9oZeLMVa4uo/Vr5EcFEtuDI/AAAAAAAADlY/0eJIAEMlIfc/s320/IMG_8941.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-88792011209620252332016-02-02T19:28:00.002+01:002016-02-02T19:29:51.387+01:00Z małej podróżyPodróże w sprawach zawodowych, oprócz tego, co koniecznie trzeba w ich trakcie zrobić, mają też miły aspekt osobisty. Niezręczność tego zdania nie jest usprawiedliwiona faktem, że zmieniam je szósty raz. OK, chodzi o to, że po godzinach można jeszcze pójść do baru albo teatru, albo po prostu pogapić się w telewizor. Poszliśmy z Jagną na "Krakowiaków i Górali" do Polskiego, który pod nowym dyrektorem artystycznym może odzyskać oddech, którego mu ewidentnie brakowało (co brzmi jednak z oczywistych względów dość zabawnie, ale nie mam nic złego na myśli). Dobry, nieprzesadzony spektakl, bałem się, że nie da się dziś na spokojnie oglądać czegoś ewidentnie już archaicznego - miałem w pamięci upiory dzieciństwa w postaci tupiącego po scenie zespołu Mazowsze. Tego typu folklor był dla mnie zawsze jakimś nie do zniesienia koszmarem, może też przez traumatyczne występy własne w dzieciństwie...Choć tańczyłem w parze z najładniejszą dziewczyną w klasie - w Dance kochali się wszyscy chłopcy (mówię tu o wczesnej podstawówce). Mimo to nie polubiłem idei tańca ludowego w tym kształcie. Na szczęście w Polskim nic z tych rzeczy. Nie będzie tu recenzji, ale bardzo mi się podobało użycie theremina w scenie z elektrycznością. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=MJACNHHuGp0">Theremin to to. </a><br />
Świetna wystawa Izabelli Gustowskiej w Starym Browarze, zdaje się już się kończy, ale koniecznie. Smutna, nostalgicznie piękna, oglądałem ją z tym uczuciem, że widzę coś wielowątkowego, w czym ten osobisty wątek jest jednak głęboko ukryty przed nieuzbrojonym okiem, choć przecież nie jest najważniejszy. Bardzo koniecznie warto tam pobyć.<br />
W galerii Rodriguez <a href="http://rodriguezgallery.com/pl/natalia-bazowska-steppe-soul/">wystawa Natalii Bażowskiej</a> interesująca, dobrze pokazana, z piaskiem. Mam słabość do wystaw z udziałem piasku.<br />
Zdziś jak to w Poznaniu, bardzo szczęśliwy, jest mimo swego małomiasteczkowego pochodzenia wielkomiejskim pieskiem.<br />
Kupiłem w Biedronce (!) książkę "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety". Jakoś mnie nawet ubawiło, że w tym miejscu akurat, bo w ogóle historia moich kontaktów z tą pozycją jest dość zabawna. Kupowałem ją trzy razy. Pierwszy raz potrzebna była Z. na jakieś zajęcia uczelniane, dość szybko w bałaganie nory gdzieś zniknęła, więc kupiłem raz jeszcze. Był to czas, kiedy nikomu nie przyszło do głowy cokolwiek o Noblu. Dopiero za 3 razem, wczoraj, przeczytałem, natychmiast, w całości, nie wstydząc się łez, bo to jest lektura nieustannego, nieludzkiego napięcia, niczym nie rozluźnionego. A potem zadysponowałem sobie jeszcze film "Franz i Polina", wojna, Białoruś - Tarantino przy tym jest małym chłopcem w kaftaniku z kokardką, przynajmniej w obszarze pokazywania okrucieństwa gatunku. Choć jakoś zapomnieliśmy "Dziecko wojny" Tarkowskiego, a to jednak jakiś niedościgły punkt odniesienia. Btw. Nikołaj Burłajew, który grał tytułowego Iwana zrobił potem, w przeciwieństwie do wielu dzieci-aktorów, normalną karierę filmową.<br />
Taki to zapisek po przerwie, nieudolny nieco, słaby ale szczery.<br />
Parę zdjęć.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-lpsx8PCcISE/VrD0HAIJK9I/AAAAAAAADkI/82tFndSwqpw/s1600/IMG_8862.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-lpsx8PCcISE/VrD0HAIJK9I/AAAAAAAADkI/82tFndSwqpw/s320/IMG_8862.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Piesek jak zawsze</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-8ND39U5DcEo/VrD0HSFmVxI/AAAAAAAADkM/Xp2937Tkl68/s1600/IMG_8872.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-8ND39U5DcEo/VrD0HSFmVxI/AAAAAAAADkM/Xp2937Tkl68/s320/IMG_8872.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wystawa I.G. ostatnie piętro</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-NgmIiOANh8Q/VrD0JX9BTVI/AAAAAAAADkY/-xRjvJB3Igs/s1600/IMG_8885.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-NgmIiOANh8Q/VrD0JX9BTVI/AAAAAAAADkY/-xRjvJB3Igs/s320/IMG_8885.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pusty dom przy Wieniawskiego, piękny</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-nR1SaEPDGDw/VrD0L-DL3uI/AAAAAAAADkg/XjWKQdYQG4I/s1600/IMG_8889.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-nR1SaEPDGDw/VrD0L-DL3uI/AAAAAAAADkg/XjWKQdYQG4I/s320/IMG_8889.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gruby kot w hotelowym podwórku</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-eAzvWaoXGK4/VrD0M72-qrI/AAAAAAAADko/lrt2HOmomEE/s1600/IMG_8892.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-eAzvWaoXGK4/VrD0M72-qrI/AAAAAAAADko/lrt2HOmomEE/s320/IMG_8892.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tak najlepiej</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-fwJmyJtV3Gc/VrD0OiEq6WI/AAAAAAAADkw/P2VC1aOGcsw/s1600/IMG_8895.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-fwJmyJtV3Gc/VrD0OiEq6WI/AAAAAAAADkw/P2VC1aOGcsw/s320/IMG_8895.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-IRV92MA-w2Y/VrD0QZpjzqI/AAAAAAAADk4/x0q-qy3Y-hw/s1600/IMG_8896.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-IRV92MA-w2Y/VrD0QZpjzqI/AAAAAAAADk4/x0q-qy3Y-hw/s320/IMG_8896.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Instalacja Jana Berdyszaka niedaleko Kaponiery- w stanie pn.</td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;">barbarzyństwo</td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td><td class="tr-caption" style="text-align: center;"> i skandal drogowców, budowniczych, zarządców i kogo tam jeszcze</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6093792777946188216.post-9386758522560988282015-12-22T23:51:00.003+01:002015-12-22T23:56:01.290+01:00Między dużymi<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: left;">
Tak sobie siedzę między Rosją a Ameryką, mówiąc w sumie metaforycznie raczej niżbym się jakoś na poważnie zastanawiał nad właściwościami obu wielkoludów. Tak to chyba trochę jesteśmy skazani na to miotanie się pomiędzy, kulturowe, behowioralne, każde. Nie ma tu szans na jakieś poważne dywagacje, przeczytałem dziś dwa <a href="http://www.krytykapolityczna.pl/felietony/20151214/koklusz">duże felietony Cezarego Michalskiego</a>, nie czuję się więc nawet w części kompetentny do opisywania obecnej sytuacji. Niemniej jednak porównanie przemówień pewnego polityka do wrzasku Marsjan z <a href="https://www.youtube.com/watch?v=_k8YpQKzl_k"><i>Mars Attack</i> Tima Burtona</a> powinno przejść do annałów polskiej felietonistyki politycznej. I że też ja tego nie skojarzyłem nigdy...Czytam sobie <i>Kobiety </i>Charlesa Bukowskiego i myślę, że to jeden z tych pisarzy, z którymi się utożsamiam bardzo. No, z alter ego pisarskim oczywiście. Mógłbym być Chinaskim, gdyby nie odbyte już pożegnanie z używkami. Powiem może - chciałbym być Chinaskim, no ale trochę tak jak Pilotem Pirxem albo Milesem Davisem, czyli kimś legendarnym, nierzeczywistym, całkowicie poza zasięgiem możliwości stania się. Dla zachęty też cytat o pewnej pisarce, która "...zakładała, że jej życie fascynuje czytelnika w tym samym stopniu. co ją samą, a to śmiertelny grzech." Dlatego tak rzadko ostatnio tu piszę, bo akurat wiem doskonale, że własna fascynacja swoimi problemami nie przekłada się na jej uniwersalizację. Trzeba to umieć, żeby się przełożyła. Amerykańskim tropem idąc, słucham The Centennial Edition <i>Lady in Satin</i> B.H. Miałem kiedyś edycję jednopłytową, z dodatkowymi nieudanymi wersjami, gadaniem ze studia, ale tu jest wszystko. I do tego parę nieznanych mi zdjęć i fantastyczny tekst Sebastiana Danchina o kulturowych sensach tej płyty i jej znaczeniu dla kultury afroamerykańskiej, z czego tak do końca nie zdawałem sobie - jak była ważna. I jak dziś wiemy dużo więcej o tej istotności. Umieram trochę, jak jej słucham, za każdym razem. Przecież nie przez te aranże a kontrast pomiędzy ich sacharynową grzecznością a jej śmiertelnym zmęczeniem życiem, wszystkim, sobą, które tak bardzo słychać. Myślę, że kochałbym ją nawet wtedy gdy ważyła 100 kilo. Choć oczywiście nie byłbym w jej typie ani trochę, wiadomka.</div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: left;">
A z tej drugiej strony - przeczytałem w końcu <i>Czasy secondhand</i> Swietłany Aleksijewicz. Jak ktoś chce zrozumieć to, co się dzieje w Rosji, musi to przeczytać, bo nie tyle, że zrozumie, ale przynajmniej będzie naprawdę coś wiedział. Gardło zaciskało mi się cały czas właściwie, bo każda z notowanych przez nią historii (ona po prostu dokładnie słucha a potem nam opowiada, co niby proste a tak niezwyczajne) to jakiś kosmos mieszanki piekła i nieba. I ten upadek internacjonalistycznej utopii ("<span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; color: #47474a; font-family: Tahoma, Verdana, 'Arial CE', Arial, Helvetica; font-size: 12px; line-height: 20px;">Dalej, młodzi Słowianie, dalej, Grecy, Hiszpanie, </span>młody Chińczyk do marszu powstaje. Wnet dołączą tu inni, czarni bracia z Wirginii, bohaterscy pospieszą Malaje." z pieśni "Pochód Przyjaźni do słów Edwarda Fiszera), tak teraz dojmujący, kiedy dawni współobywatele zamieniają się w "czarnomordych". Jasne, że na siłę się nie da, ale żeby tak maksymalnie na wstecznym? Rasizm, nawet jeśli świetnie rozumieć jego mechanizmy, jest tak dziś irracjonalny a jednocześnie tak nim łatwo zagrać, niesamowite. W tej książce pojawia się w ogóle mnóstwo odniesień do pieśni i piosenek, ich wagi, przesłania ideologicznego, roli integracyjnej. Zabawne, bo mnóstwo ich znam, choćby dlatego, że nasza nauczycielka rosyjskiego, Anna Iwanowna uczyła nas głównie wojennych...Mój mózg paskudną ma właściwość pamiętania rzeczy niekoniecznych no i pamiętam, w dodatku w oryginale. Tam jest mnóstwo opisów dwójmyślenia, zabitej wrażliwości, narodzin demonów. Niezwykła, wielka książka</div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: left;">
o ludzkości, nie tylko o Rosji, choć oczywiście najbardziej o niej. Trudno zresztą o niej pisać, czytajcie.</div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: left;">
Kończy się druga płyta z LiS. </div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: left;">
Miło jest nie mieć zobowiązań. Mogę sobie teraz pisać, czytać 3 książki naraz, nie zbierać gazet z podłogi nie mówiąc już o skarpetkach. Rozmawiać ze Zdzisiem, który i tak ma to gdzieś, bo pożarł całą miskę psiego jedzenia i trawi na wznak, no nie, teraz na boku. Jest najzabawniejszym pieskiem na świecie. </div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: left;">
Parę zdjęć do tego niezbornego pisania, mistrz drewnianego pióra atakuje!</div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px;">
<br /></div>
<div class="object_text" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; color: #47474a; font-family: Tahoma, Verdana, 'Arial CE', Arial, Helvetica; font-size: 9pt; line-height: 1.7em; margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; text-align: justify; text-indent: 1cm;">
</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-sSqQFryycWI/VnnSKCRVcDI/AAAAAAAADiU/WGPO3Itmu8o/s1600/IMG_8570.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-sSqQFryycWI/VnnSKCRVcDI/AAAAAAAADiU/WGPO3Itmu8o/s320/IMG_8570.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z ulubionym lewkiem.<br />
<br />
<span class="Apple-style-span" style="font-size: small;"><span class="Apple-style-span" style="font-size: small;"><span class="Apple-style-span" style="font-size: 13px;"><br /></span></span></span></td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-aTOBjen237o/VnnSH67WZ_I/AAAAAAAADiI/nq_u8eF1eNQ/s1600/IMG_8580.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-aTOBjen237o/VnnSH67WZ_I/AAAAAAAADiI/nq_u8eF1eNQ/s320/IMG_8580.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z jęzorem jak często</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-Y4r8Duv3Wnk/VnnSGuQ3hdI/AAAAAAAADiA/6-QFvMxOrvw/s1600/IMG_8574.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-Y4r8Duv3Wnk/VnnSGuQ3hdI/AAAAAAAADiA/6-QFvMxOrvw/s320/IMG_8574.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Znalezione pod wiaduktem<br />
<br />
<br />
<br />
<span class="Apple-style-span" style="font-size: small;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-nwwmrHpnkZc/VnnSJ6C2-nI/AAAAAAAADiY/7c707k84-BE/s1600/IMG_8583.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-nwwmrHpnkZc/VnnSJ6C2-nI/AAAAAAAADiY/7c707k84-BE/s320/IMG_8583.JPG" style="cursor: move;" width="240" /></a></span><br />
<br />
Najgłupsze selfie, jakoś nie mogłem go utrzymać...</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<span class="Apple-style-span" style="font-size: small;"><span class="Apple-style-span" style="font-size: 13px;"><br /></span></span></div>
</div>
Zwykły dyrektor galeriihttp://www.blogger.com/profile/18299553476994933038noreply@blogger.com3