wtorek, 4 lutego 2025

 To dla mnie samego nieco niewiarygodne, że wróciłem tu po kilku latach, no ale to się najczęściej dzieje w wyniku wypadków wyjątkowych. Nieważne powody, ważne efekty. Byłem wczoraj w kinie na filmie Brutalista i przyznam szczerze, nic mnie tak ostatnio nie zdenerwowało, może nawet wkurzyło a i przy okazji, co najgorsze, rozśmieszyło, tym ohydnym śmiechem typu schadenfreude. Nie będzie to więc recenzja a raczej natrząsanie się, złośliwości i drwiny. Jestem przy tym może nie maniakiem kina, ale jednak podchodzę do niego z nabożną czcią a już reżyser to jest dla mnie ktoś absolutnie prawie że poza krytyką. Nawet Patryk Vega bo nawet (a może po filmie Burtona jeszcze bardziej) Ed Wood jest dla mnie osobą wyjątkową. Poznałem kilkoro osób z tej branży i choć są zwykłymi ludźmi, to jednak jakoś ich ubóstwiam (nie w sensie lubienia tylko admiracji). Bo to jest jednak fascynujące, stworzyć nową rzeczywistość, jaka by nie była...

Szedłem do kina z nadzieją i ciekawością bo jednak lubię filmy o artystach. Że pasja, konsekwencja, podporządkowanie sztuce wszystkiego, kosztem życia, zdrowia, bliskich etc. Nie mówię tu o micie romantycznym tylko o rzeczywistości, choć jeśli nawet osoba nie pije, nie używa, prowadzi zdrowy tryb życia i żyje w luksusie to i tak lubię. Może dlatego, że sam nie potrafię, wszystkie rodzaje twórczości, które uprawiałem to raczej żenada i przypadkowość a nie desperacja, wiara i konsekwencja. Dobra, zdjęcia w tym filmy to klasa, muzyka świetna, koloryzacja 5+, lokacje bez zarzutu. a jednak jako całość jest to nadęta, olbrzymia wydmuszka. Bez najmniejszego przejawu poczucia humoru. Jasne, można powiedzieć, shoah, emigracja, klasizm, twórczość, architektura, to są sprawy poważne. Rzecz w tym jednak, że ich spłycanie, uschematycznianie przybrane w bogate szaty formy powodują efekt zobojętnienia albo co gorsza  parazrozumienia. Powstało wiele filmów o tych kwestiach (może najmniej o architekturze), wnikliwie je analizujących, czasem w zgrzebnej formie. Przychodzi mi na myśl pytanie, po co jeszcze jeden...

Może nie powinienem doczepiać się do personaliów, ale jak dwójka trzydziestolatków zabiera się za poważne tematy historyczne to może nie może być inaczej - choć jeden z poprzednich scenariuszy napisali na podstawie Sartra a rzecz działa się na Wegrzech...No właśnie, te Węgry. Są pewnie dla Amerykanina i Norweżki wcieleniem ponurości Europy Środkowej, z tym w dodatku do niczego niepodobnym językiem. Ale ok, może są mądrzy i oczytani, może zrobili niezły risercz. Ich postać to taka sklejka Waltera Breuera (krzesła!) i Louisa Kahna ( bezkompromisowość w walce o własne projekty). Sztuczna inteligencja, która wykonała w filmie projekty architektoniczne, zręcznie skleiła Medical Research Building w Filadelfii, Pierwszy Kościół Unitarian w Rochester, parlament w Dhace (Kahn) i Whitney Museum w Nowym Yorku (Breuer) i pewnie jeszcze kilka innych budynków. Dobra, w jakimś stopniu dzięki temu filmowi ktoś gdzieś nie wyburzy fajnego budynku z 60. To może być jedyny z niego pożytek.

Zastanawiam się też, dlaczego Adrian Brody mówi Boratem. Zamiast używać sztucznej inteligencji do stworzenia środkowoeuropejskiego akcentu, można było po prostu wybrać do tej roli Sache Barona-Cohena. Borat musiałby tylko na poważnie. Ja rozumiem, trzeba było podkreślić obcość, trudności adaptacyjne, problemy materialne, ale żeby aż Boratem...W trakcie seansu cały czas oczekiwałem na łałałiła. 

Mógłbym tak i mógł. Napuszenie, pompatyczność (szaman kamieniarz z Carrary - natychmiast wyobraziłem sobie w tej roli Jana Himilsbacha), nagromadzenie symbolicznych i schematycznych nieszczęść (heroina - jazz - Afroamerykanie - Żydzi), posttraumatyczna impotencja sublimowana w twórczość. Gwałt, którego dopuszcza się bogacz na artyście miałby być usymbolizowaniem turbokapitalistycznej pogardy dla sztuki podszytej jej pożądaniem? No ludzie...wystarczy zobaczyć jak tę kwestię opowiedzial Radu Jude w Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata antypody to są jakości opowiadania o ważnych sprawach. 

Czym jest właściwie ten film? Ani to biografia (rozumiem że wziąć na warsztat Miesa van der Rohe, Breuera albo Stirlinga przyniosłoby wielkie problemy z rodzinami i biografami), no bo fikcyjny zlepek, ani opowieść o konsekwencji, ani o traumie, ani o kapitalizmie, ani o miłości...Wielkie kwantyfikatory rzadko sprawdzają się w sztuce niestety i jak się chce opowiadać wszystko poprzez dialogi sztywne jak kij od szczotki to efekt może być tylko zabawny. A btw pamiętacie rozmówki angielsko - węgierskie?

Jest też tam taka scena poszukiwania zaginionego bogacza, która w całości bardzo przypomina ściganie potwora dr. Frankensteina, z pochodniami i ilustracją muzyczną z motywem z Młodego F. Mela Brooksa. Śmiałem się prawie na głos. Jest okropne wpłyniecie do Wenecji (musiała być gondola, a jakże) ze statycznymi ujęciami miasta nawet nie pocztówkowymi (że niby brutalizm zaczął się w Wenecji?).

Były dwa fragmenty, które bym z tego filmu zostawił - 15 minutowa przerwa i końcówka na  Biennale Architektury w Wenecji. Przynajmniej ktoś się dowiedział, że taka wystawa istnieje. Jeśli Brutalista dostanie Oskara w jakiejkolwiek kategorii potwierdzi to tylko fakt, że ta nagroda niewiele już znaczy.

A teraz prawdziwe show! Debiutuję publicznie w kategorii poezja. Po raz pierwszy i ostatni publikuję wiersz. Dobranoc Państwu.

Zbawczy autobusie nr 17                                                                                                                  dziękuję ci za twój przystanek                                                                                                                      nie muszę już chodzić                                                                                                                                  tamtędy