wtorek, 22 grudnia 2015

Między dużymi



Tak sobie siedzę między Rosją a Ameryką, mówiąc w sumie metaforycznie raczej niżbym się jakoś na poważnie zastanawiał nad właściwościami obu wielkoludów. Tak to chyba trochę jesteśmy skazani na to miotanie się pomiędzy, kulturowe, behowioralne, każde. Nie ma tu szans na jakieś poważne dywagacje, przeczytałem dziś dwa duże felietony Cezarego Michalskiego, nie czuję się więc nawet w części  kompetentny do opisywania obecnej sytuacji. Niemniej jednak porównanie przemówień pewnego polityka do wrzasku Marsjan z Mars Attack Tima Burtona powinno przejść do annałów polskiej felietonistyki politycznej. I że też ja tego nie skojarzyłem nigdy...Czytam sobie Kobiety Charlesa Bukowskiego i myślę, że to jeden z tych pisarzy, z którymi się utożsamiam bardzo. No, z alter ego pisarskim oczywiście. Mógłbym być Chinaskim, gdyby nie odbyte już pożegnanie z używkami. Powiem może - chciałbym być Chinaskim, no ale trochę tak jak Pilotem Pirxem albo Milesem Davisem, czyli kimś legendarnym, nierzeczywistym, całkowicie poza zasięgiem możliwości stania się. Dla zachęty też cytat o pewnej pisarce, która "...zakładała, że jej życie fascynuje czytelnika w tym samym stopniu. co ją samą, a to śmiertelny grzech." Dlatego tak rzadko ostatnio tu piszę, bo akurat wiem doskonale, że własna fascynacja swoimi problemami nie przekłada się na jej uniwersalizację. Trzeba to umieć, żeby się przełożyła. Amerykańskim tropem idąc, słucham The Centennial Edition Lady in Satin B.H. Miałem kiedyś edycję jednopłytową, z dodatkowymi nieudanymi wersjami, gadaniem ze studia, ale tu jest wszystko. I do tego parę nieznanych mi zdjęć i fantastyczny tekst Sebastiana Danchina o kulturowych sensach tej płyty i jej znaczeniu dla kultury afroamerykańskiej, z czego tak do końca nie zdawałem sobie - jak była ważna. I jak dziś wiemy dużo więcej o tej istotności. Umieram trochę, jak jej słucham, za każdym razem. Przecież nie przez te aranże a kontrast pomiędzy ich sacharynową grzecznością a jej śmiertelnym zmęczeniem życiem, wszystkim, sobą, które tak bardzo słychać. Myślę, że kochałbym ją nawet wtedy gdy ważyła 100 kilo. Choć oczywiście nie byłbym w jej typie ani trochę, wiadomka.
A z tej drugiej strony - przeczytałem w końcu Czasy secondhand Swietłany Aleksijewicz. Jak ktoś chce zrozumieć to, co się dzieje w Rosji, musi to przeczytać, bo nie tyle, że zrozumie, ale przynajmniej będzie naprawdę coś wiedział. Gardło zaciskało mi się cały czas właściwie, bo każda z notowanych przez nią historii (ona po prostu dokładnie słucha a potem nam opowiada, co niby proste a tak niezwyczajne) to jakiś kosmos mieszanki piekła i nieba. I ten upadek internacjonalistycznej utopii ("Dalej, młodzi Słowianie, dalej, Grecy, Hiszpanie, młody Chińczyk do marszu powstaje. Wnet dołączą tu inni, czarni bracia z Wirginii, bohaterscy pospieszą Malaje." z pieśni "Pochód Przyjaźni do słów Edwarda Fiszera), tak teraz dojmujący, kiedy dawni współobywatele zamieniają się w "czarnomordych". Jasne, że na siłę się nie da, ale żeby tak maksymalnie na wstecznym? Rasizm, nawet jeśli świetnie rozumieć jego mechanizmy, jest tak dziś irracjonalny a jednocześnie tak nim łatwo zagrać, niesamowite. W tej książce pojawia się w ogóle mnóstwo odniesień do pieśni i piosenek, ich wagi, przesłania ideologicznego, roli integracyjnej. Zabawne, bo mnóstwo ich znam, choćby dlatego, że nasza nauczycielka rosyjskiego, Anna Iwanowna uczyła nas głównie wojennych...Mój mózg paskudną ma właściwość pamiętania rzeczy niekoniecznych no i pamiętam, w dodatku w oryginale. Tam jest mnóstwo opisów dwójmyślenia, zabitej wrażliwości, narodzin demonów. Niezwykła, wielka książka
o ludzkości, nie tylko o Rosji, choć oczywiście najbardziej o niej. Trudno zresztą o niej pisać, czytajcie.
Kończy się druga płyta z LiS. 
Miło jest nie mieć zobowiązań. Mogę sobie teraz pisać, czytać 3 książki naraz, nie zbierać gazet z podłogi nie mówiąc już o skarpetkach. Rozmawiać ze Zdzisiem, który i tak ma to gdzieś, bo pożarł całą miskę psiego jedzenia i trawi na wznak, no nie, teraz na boku. Jest najzabawniejszym pieskiem na świecie. 
Parę zdjęć do tego niezbornego pisania, mistrz drewnianego pióra atakuje!






Z ulubionym lewkiem.




















Z jęzorem jak często























Znalezione pod wiaduktem





Najgłupsze selfie, jakoś nie mogłem go utrzymać...





















wtorek, 15 grudnia 2015

Przy ukulele

Adam gra na ukulele na klatce schodowej, jest ładny pogłos. Improwizuje bez tematu, dobrze to brzmi, choć  instrument ten wygląda na zabawny. No, ale to kwestia, w czyich rękach. Po koncercie "Nagrobków" próbuję pisać i nie narzekać, choć to akurat zawsze wychodzi mi najlepiej, więc jednak poćwiczę. Trochę was moi mili okłamywałem z tym spokojem i zapomnieniem. Wystarczy moment, małe wspomnienie, jakiś opis sytuacji, gdzie pojawia się ktoś i już zatruty dalszy ciąg dnia. To pewnie wynika z pewności, że już nic się mi nie zdarzy, że dalszy ciąg to już tylko czekanie na nic, że się nie powtórzy, że było nie ma. To nie jest jakiś ból taki niedowytrzymania. To lekko ćmiące pobolewanie jedynie, z pełną świadomością, że raz mniej raz bardziej, ale pewnie już zawsze tak będzie. Czuję się jak Umberto D. nieco, choć to oczywiście inne sytuacje, inny czas, ale to dlatego, że też piesek mały i zawsze żartowałem, że pewnie też tak kiedyś będę.
Nieważne. Nie jest fajny schyłek. Jasne, ja wiem, są starsi, chorsi  i itd. itp. jak to się mało stylowo pisze, żeby nie pisać naprawdę, ale to jest schyłek autorozpoznany dość dobrze, świadomość, że już nigdy nie będzie jak było, tylko można powspominać, znaleźć jakieś namiastki może, przybliżenia z daleka, ale gdyby chcieć nie oszukiwać, to lepiej nie znajdować. Może nawet lepiej nie próbować, siedzieć już sobie w jamie samemu, coś tam robić, poczytać, nie zatruwać nikomu życia swoją niezbornością, niepozbieraniem, kaprysami i złymi nastrojami. Głupotą zwyczajną, nieumiejętnością normalnego życia i złą samooceną. Lepsza już męka radzenia/nieradzenia ze sobą i niech tak zostanie. Nigdy nie będzie tak, jak było i tyle.
Ten przypływ wspomnień nagły trochę złagodził poczucie niedowierzania, które cały czas mam, gdy patrzę na rozwój bieżących wypadków. Dajemy się zjadać, bo się nam wydawało, że już ciepło jest, miło i bezproblemowo, wiec tak będzie. No to nie jest. jak kto głupi, sam sobie winien.

Trochę wspomnień,

To jeden z najładniejszych domów w Zg

Marta i Michał dzielą tort w naszej ulubionej Fundacji.

Z językiem

Dzisiejsze Nagrobki widziane z zewnątrz

piątek, 11 grudnia 2015

Próżność jako motor

W gruncie rzeczy piszę tu często wiedząc, że ktoś to jednak czyta. Ktoś konkretny, znany mi w realności, kto może zrozumieć coś więcej, bo też mnie zna. To silna motywacja. Jednocześnie trochę zwalniająca od odpowiedzialności wyraźnego pisania, uogólnionych uniwersalnych sformułowań, bo można sobie pozwolić na kody zrozumiałe tylko dla kogoś, albo kilku osób. No czasem tak robię, rzadko. Miotam się, mówiąc szczerze, pomiędzy zwątpieniem w sens a radością, gdy ktoś mi mówi, że czyta, że fajne itp. Tak, to próżność, zła cecha, ale dość dynamizująca.
Znów Salon i znów miłe spotkania, czasem dawno nie widzianych, czasem nie tak bardzo. Generalnie trochę może za bardzo szoł, ale tak wyszło. Miało być miło, artystom się należy a i publiczność powinna się czuć, jak u siebie. Choć czasem to szołmeństwo może nadmierne. Zdjęć nie będzie, bo się na naszym FB niedługo pojawią, więc tam zapraszam.
Większa jednak męczliwość i niewiara. Nie będę narzekać, to po prostu kolej rzeczy i właściwie nawet trochę to lubię. Uważna obserwacja czy to, co mówię znajduje zrozumienie i jest sensowne na tyle, żeby młodsi o pokolenie  zrozumieli. Bo przecież raczej ja muszę się starać, nie oni. Zresztą nei wiem. Niewiele wiem i próbuję czynić z tego atut, wahając się ciągle przed zbyt arbitralnym narzucaniem swojego zdania. Jak uczy praktyka, nie jest to może najlepszy sposób postępowania a przynajmniej na efekty działań własnych czeka się długo i niekoniecznie przychodzą. Wiadomo, że krzyk i walenie pięścią w coś lub kogoś daje lepsze rezultaty, no ale nie umiem. Wcale też nie twierdzę, że jakiś lepszy jestem przez to. No tak jest po prostu.
Jutro przyjeżdzają Bogna i Klara i bardzo się ciesze na ten spektakl w niedzielę. A jeszcze wieczorem jutro w Salonach u Marty dużo zdarzeń i mam tylko nadzieję nieco większej dynamiki swojej, bo coś ona gdzieś niedynamiczna za bardzo.
Nie będzie wyznań i wspomnień, w gruncie rzeczy jednak to głupie, nadmiarowo się odsłaniać. Macie zresztą tego pełno w postach sprzed 2 lat. Trochę mi ich wstyd no ale nie będę kasował. Upadek jest spektakularny, gdy pamiętany i jeśli można doń wrócić, choćby tylko był zapisany. Warto z rzadka przypomnieć to sobie, że upadać też trzeba z sensem. Żeby nie powtarzać, trzeba pamiętać.
Takie tam, mądrości zza szafki. W nagrodę film ze Zdzisiem olampowanym. Warty zobaczenia, bo piesek umie.


środa, 9 grudnia 2015

Raczej rozpad

Nie bardzo chcę pisać, bo musiałbym jakieś złe rzeczy. Nie będzie o sprawach bieżących,  co tu jeszcze właściwie powiedzieć. Dojmujące jest poczucie bezsilności, braku możliwości dialogu, lekkie niedowierzanie, że to się dzieje. Z drugiej strony przypominam sobie lata 80. kiedy zaczynałem pracować i dobrze pamiętam to nieopisywalne poczucie absurdu, które mi towarzyszyło na każdym kroku. Ale - miało nie być. To wszystko sami przeżywacie, możecie przeczytać w internetach, co ja tu jeszcze mądrzejszego powiem. Jeśli już, to głupszego raczej.  Sporo się wydarzyło, byłem w Gdańsku, po raz pierwszy w ECK, gdzie wielkie przestrzenie, oszklone windy i ciągła refleksja, że obok jest ta Stocznia, której właściwie już nie ma i to jest wszystko pięknie, przytulnie i rośliny takie ładne i toaleta pachnie ale chyba by było fajniej w tych halach, co już tylko ślad po nich. Spotkanie jednakże miłe, Hanna Wróblewska i Anna Nawrot kompetentne kuratorki, wydawałem się sam sobie przy nich jakiś niepozbierany, mówiłem dygresyjnie, biedni ci studenci moi, jak tak przeskakuję z wątku na wątek. Słuchałem tam siebie w bibliotece jeszcze oczekującej na pełne zapełnienie półek, co miłe, stan in statu nascendi  i trochę nie dowierzałem, że tak mówię. I wszyscy, którzy przyszli, uważnie słuchali i było fajnie patrzeć w ich myślące oczy. Ale potem, już w barowych dyskusjach nagle młoda osoba zadała mi pytanie dość fundamentalne - czy jak się TYLE robi, to czy jest czas na jakieś życie prywatne jeszcze. No i zacząłem plątać się w kolejnych nadbudowanych tłumaczeniach, że tak, nie, ale tak i nie i właściwie to oczywiście, ale nie do końca.
Teraz, z perspektywy, myślę sobie, że jednak bardzo byłem głupi i nieodpowiedzialny, że cały czas byłem w pracy a jak nie, to z kolegami w karczmie. I wstyd mi, i wiem, że już nic się nie da odkręcić, wszyscy zranieni i połamani. Teraz przynajmniej nikt nie czeka, Zdziś jest cierpliwy nad wyraz i wybacza mi nieobecności, które zresztą nie zdarzają się zbyt często, bo piesek raczej tu cały czas. Mimo wszystko śmieję się czasem w głos, że go mam. To jakoś trudne do pojęcia, choć oczywiście nie wyobrażam sobie teraz jego nieobecności, ale jednak nie rozumiem z tego nic. I ciągle w głos się śmieję, gdy patrzę na jego zabawne 8 łap, którymi tak szybko przebiera. Ja może już czasem nie lubię towarzystwa. Wydaje mi się, że jakoś niedobrze mówię, nieśmiesznie opowiadam anegdoty, nie do końca czyste mam buty i jakby znów coś trzeba zrobić z włosami. Lepiej więc, jak nikt nie patrzy. Co oczywiście nie takie proste, jak się prowadzi tego rodzaju życie. To się staram.
W Gdańsku jeszcze niezwykła wystawa Agaty Nowosielskiej, o której malarstwie nieraz jeszcze usłyszycie i wspólna Gizeli Mickiewicz i Jaromira Novotnego. Też bardzo ciekawa a obie w Gdańskiej Galerii Miejskiej. Musiałem wyjechać a nazajutrz był pogrzeb Danki Ćwirko-Godyckiej, którą znałem jeszcze z bardzo dawnych czasów, z pierwszego PGS za czasów Ryszarda. Och, nie znoszę tego odchodzenia ludzi, z którymi nigdy nie zdążyłem porozmawiać tak, jakbym chciał. Nie wiem. A nieuniknione - i nie jest to myśl krzepiąca.
Salon Jesienny za chwilę, jakoś polubiłem to spotkanie osób dawno nie widzianych, czasem fajne w budowaniu relacji, które w inny sposób by nie powstały. Też radość jest dotykania i określania prac względem siebie, dialogowania ich i kontekstowania. Rzadko mam taką okazję, to wykorzystuję.
Oprowadzałem dziś  licealne dziewczęta i ich koleżanki z Rosji i Indii po wystawie Kamy Sokolnickiej. To wieloznaczna, wielowątkowa, dostosowana do miejsca i umieszczona w kontekście miasta ekspozycja, o której wolę raczej emocjonalnie, niż rozumowo. No ale tu musiałem i wspinałem się na wyżyny swojego angielskiego i rosyjskiego i prawie mi się udało, gdy nagle wpadł Zdziś i wszystkie moje poważne kwestie utonęły w zachwyconym pisku gości. Ale mówiąc poważnie były ciekawe, dociekliwe, inteligentne i zupełnie niestereotypowe. Takie momenty wracają mi nadwątloną wiarę w sens tego, co robię. Był Zbyszek. Jakoś spokojnie byliśmy, mało, ale ze zrozumieniem.
Teraz trochę zdjęć. 
Jestem tu sam, jak to się kiedyś mawiało.

Takie miejsce w środku miasta, nic nie widać, ale jednak dziwnie








Tak czasem spoczywam


























 
Pozycja rzadka




















 
Jeden z moich ulubionych miejskich pejzaży


















Ważni goście na wystawie Kamy
















 
Kiosek w Gdańsku




















Maszynopis Having a Coke with you ze sławnego numeru Literatury na Świecie z lipca '86 o Szkole Nowojorskiej, z biletem z MOMA na okładce, kiedyś Nie Do Dostania. Zawsze będę pamiętał ten wiersz i nie wierzcie mi, kiedy będę mówił, że nie.