wtorek, 2 lutego 2016

Z małej podróży

Podróże w sprawach zawodowych, oprócz tego, co koniecznie trzeba w ich trakcie zrobić, mają też miły aspekt osobisty. Niezręczność tego zdania nie jest usprawiedliwiona faktem, że zmieniam je szósty raz. OK, chodzi o to, że po godzinach można jeszcze pójść do baru albo teatru, albo po prostu pogapić się w telewizor. Poszliśmy z Jagną na "Krakowiaków i Górali" do Polskiego, który pod nowym dyrektorem artystycznym może odzyskać oddech, którego mu ewidentnie brakowało (co brzmi jednak z oczywistych względów dość zabawnie, ale nie mam nic złego na myśli). Dobry, nieprzesadzony spektakl, bałem się, że nie da się dziś na spokojnie oglądać czegoś ewidentnie już archaicznego - miałem w pamięci upiory dzieciństwa w postaci tupiącego po scenie zespołu Mazowsze. Tego typu folklor był dla mnie zawsze jakimś nie do zniesienia koszmarem, może też przez traumatyczne występy własne w dzieciństwie...Choć tańczyłem w parze z najładniejszą dziewczyną w klasie - w Dance kochali się wszyscy chłopcy (mówię tu o wczesnej podstawówce). Mimo to nie polubiłem idei tańca ludowego w tym kształcie. Na szczęście w Polskim nic z tych rzeczy. Nie będzie tu recenzji, ale bardzo mi się podobało użycie theremina w scenie z elektrycznością. Theremin to to. 
Świetna wystawa Izabelli Gustowskiej w Starym Browarze, zdaje się już się kończy, ale koniecznie. Smutna, nostalgicznie piękna, oglądałem ją z tym uczuciem, że widzę coś wielowątkowego, w czym ten osobisty wątek jest jednak głęboko ukryty przed nieuzbrojonym okiem, choć przecież nie jest najważniejszy. Bardzo koniecznie warto tam pobyć.
W galerii  Rodriguez wystawa Natalii Bażowskiej interesująca, dobrze pokazana, z piaskiem. Mam słabość do wystaw z udziałem piasku.
Zdziś jak to w Poznaniu, bardzo szczęśliwy, jest mimo swego małomiasteczkowego pochodzenia wielkomiejskim pieskiem.
Kupiłem w Biedronce (!) książkę "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety". Jakoś mnie nawet ubawiło, że w tym miejscu akurat, bo w ogóle historia moich kontaktów z tą pozycją jest dość zabawna. Kupowałem ją trzy razy. Pierwszy raz potrzebna była Z. na jakieś zajęcia uczelniane, dość szybko w bałaganie nory gdzieś zniknęła, więc kupiłem raz jeszcze. Był to czas, kiedy nikomu nie przyszło do głowy cokolwiek o Noblu. Dopiero za 3 razem, wczoraj, przeczytałem, natychmiast, w całości, nie wstydząc się łez, bo to jest lektura nieustannego, nieludzkiego napięcia, niczym nie rozluźnionego. A potem zadysponowałem sobie jeszcze film "Franz i Polina", wojna, Białoruś - Tarantino przy tym jest małym chłopcem w kaftaniku z kokardką, przynajmniej w obszarze pokazywania okrucieństwa gatunku. Choć jakoś zapomnieliśmy "Dziecko wojny" Tarkowskiego, a to jednak jakiś niedościgły punkt odniesienia. Btw. Nikołaj Burłajew, który grał tytułowego Iwana zrobił potem, w przeciwieństwie do wielu dzieci-aktorów, normalną karierę filmową.
Taki to zapisek po przerwie, nieudolny nieco, słaby ale szczery.
Parę zdjęć.

Piesek jak zawsze
















Wystawa I.G. ostatnie piętro

















Pusty dom przy Wieniawskiego, piękny

















Gruby kot w hotelowym podwórku






















Tak najlepiej


















Instalacja Jana Berdyszaka niedaleko Kaponiery- w stanie pn.
barbarzyństwo

 i skandal drogowców, budowniczych, zarządców i kogo tam jeszcze


Brak komentarzy: