piątek, 12 stycznia 2018

Łukasz Musielak - Prawdy, półprawdy nie nieprawdy o rzekomym zmierzchu instytucji.

Miała tu być odpowiedź na odpowiedzi Iwo Zmyślonego, jeszcze przyjdzie pora - na razie inny krajan. Swoją drogą, zadziwiające, że wszyscy we trzech jesteśmy z Zielonej Góry. Czyżby wpływ historycznych Sympozjów "Złotego Grona"? (żart).



To jest post na moim blogu - pozwolę więc sobie nie stosować się do zasad felietonu albo oficjalnej polemiki i po prostu opowiedzieć, jak bardzo jestem wkurzony tekstem Łukasza Musielaka w internetowym Szumie. Napisz w Szumie - dyrektor się odezwie, można by strawestować popularne porzekadło, ale poziom niewiedzy i naiwności, przemieszanych w w tym tekście, przekracza jednak moją zdolność zachowywania pobłażliwego milczenia, którą w sobie jakimś czas temu wykształciłem. Pozornie wszystko wydaje się przepojone dobrą wolą - autor postuluje przywrócenie figury niezależnego artysty, który dzielnie, dzięki posiadanym umiejętnościom i głębokim przekonaniom kontestuje system i "uzdatnia rzeczywistość" oraz powraca do wartości "prymarnej" jaką jest "prywatność". Nie będąc artystą wizualnym a wykładowcą i krytykiem Musielak wygłasza manifest sugerujący młodym artystom zasady postępowania. Jest to o tyle interesujące, że będąc nauczycielem na Akademii Sztuki musi brać pod uwagę wpływ swojej publicystyki na swoich studentów. O ile wykładowcy mają go z klucza oczywiście. Ale czemu nie, te postulaty, naiwne, anachroniczne i zabawnie nieprzystające do rzeczywistości mogą być przynajmniej punktem wyjścia do dyskusji na terenie akademii, nie tylko szczecińskiej. Inna rzecz, że może po prostu trzeba dać studentom do przeczytania książkę Patrycji Sikory "Krytyka instytucjonalna w Polsce w latach 2000-2010", wydaną zresztą przez instytucję, bo galerię BWA we Wrocławiu. Nie wykluczam, że jest w zestawie książek zalecanych przez Łukasza studentom, zastanawiam się więc, co nim kieruje, kiedy swoim tekstem z mozołem wyważa dawno otwarte drzwi. Pal bowiem diabli postulat "olewania sieciowych instytucji" albo też hakowania i narzucania własnych zasad - to nawet może być i bywa ciekawe i odświeżające. Gorzej, że nasz manifestant nieznośnie wypowiada się nie w imieniu własnym a generalizuje, próbując stwarzać wrażenie, że wypowiada prawdy ogólnie zaakceptowane.
Nie kwestionuję konieczności dyskusji, wręcz przeciwnie, doskonale wiem o jej nieodzowności, warto by było jednak prowadzić ją na uczciwych zasadach. Może bym i się w ogóle nie odzywał, gdyby Łukasz pisał od siebie - myślę, sądzę, uważam. Pisze jednak tak, jakby jego rewelacje były już ogólnie znanym stanem rzeczy. Rzecz w tym, że wystarczy dokładnie przyjrzeć się historii polskich instytucji sztuki, by jasno zobaczyć, iż o żadnym zmierzchu nie ma mowy. W takiej formie, w jakiej obecnie jest, system ten funkcjonuje od niespełna 30 lat i próbuje okrzepnąć, wypracowując jednocześnie optymalne sposoby działania. Niestety, brak wiedzy i umiejętnego korzystania ze źródeł skutkuje takimi lapsusami, jak choćby zdanie o "zawłaszczeniu idei awangardy przez Kościół w latach 80." Jeśli autor myśli tu o udzielaniu miejsca na nieinstytucjonalne wystawy, to nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek awangardą. Było to po prostu udzielanie azylu. Są na ten temat źródła a także pamięć współczesnych.
Ogarnia mnie głęboki smutek, gdy czytam o "dyletanctwie i hipokryzji ekspertów". Ja oczywiście rozumiem nastrój rewolucyjny. Jest wokół i wszyscy go doświadczamy, rzecz w tym, że nie spodziewałem się (albo spodziewałem, OK, nie ma już rzeczy których można by było się nie spodziewać), że na łamach "Szumu" przeczytam coś tak jednoznacznie wpisującego się w narrację o sędziach kradnących spodnie. W dodatku popartego historią o werdykcie jednego konkursu malarskiego, który nie przyniósł aż tak potwornego efektu jak chciałby Łukasz. Wysnuwanie wniosku o kompromitacji instytucjonalnego rozumienia sztuki na podstawie takiego a nie innego werdyktu konkursowego jest rozbrajająco nieuczciwe.
Nie, żebym miał syndrom oblężonej twierdzy, ale ten tekst jest nie tylko zapalczywie rewolucyjny, ale dotkliwie uderzający w ludzi oddanych swojej pracy i w dodatku osiągających w niej doskonałe rezultaty. W sumie szkoda, ze Musielak tak odważnie, jak postponuje Sebastiana Kroka, czy Janę Shostak, nie krytykuje władców instytucji. Daleko mu w tym do Andrzeja Biernackiego, ale oczywiście czekam na stały felieton naszego krytyka w Szumie, w którym będzie demaskował nasze upadłe autorytety. Mówiąc poważnie, to się właściwie niczym nie różni, może poza faktem, że AB uwielbia jeszcze żonglować liczbami. Kompletnie jest dla mnie niezrozumiałe, że Łukasz wypisuje swoje brednie akurat w tym momencie historii naszego kraju, w sytuacji, w której złowieszcza moc instytucji jest mitem używanym jako narzędzie walki politycznej. Nie chciałem tego akurat przykładu udostępniać, ale proszę: w gruncie rzeczy konkluzje tekstów z Szumu i z Gazety Warszawskiej są tożsame. Poczytajcie uważnie. Argument ad hitlerum, który tu zastosowałem, nie jest niestety znikąd - relacja instytucji i władzy jest oczywiście dużo bardziej dziś skomplikowana, rożnie się ma w stolicy a inaczej na prowincji, ale pozostaje faktem, że podmiotowość instytucji jest ciągle narażana na ograniczanie.
Dochodzi do tego jeszcze kompletna nieznajomość zasad działania instytucji i postulat instytucji-performera, który w swej radosnej dezynwolturze nie bierze do wiadomości faktu, że jest to także zakład  pracy, w którym należy respektować prawo pracy, ustawy o rachunkowości, org i prow działalności kult, związkach zawodowych itd. Wbrew pozorom to nie są rzeczy mniej ważne, np. dla personelu niemerytorycznego, który przecież wnosi swój istotny wkład do całokształtu działania jednostki.
W stabilnej sytuacji społeczno-politycznej tekst Łukasza mógłby być jednym z elementów rozmowy o instytucjach, dzisiaj jest jedynie kolejnym, po kuriozalnym tekście Kuby Banasiaka, będących emanacją własnych egzotycznych przemyśleń dywagacji Sławomira Marca, wiecznych pretensjach Iwo Zmyślonego wyrazem tajemniczej jak dla mnie tendencji do nadawania instytucjom mocy, której większość z nich, ze względów wizerunkowych i finansowych po prostu nie posiada. Ale dobrze - jeśli nawet, to (choć nie jestem obiektywny) wykorzystywanej w dobrej wierze a nie dla załatwiania jakichś własnych, tajemniczych interesów.
Wracając jeszcze do lat 80. o których niestety Łukasz nie ma najmniejszego pojęcia - Gruppa, Koło Klipsa, Luxus czy Łódź Kaliska szukały "trzeciej drogi" bo instytucji w dzisiejszym ich rozumieniu i formie  po prostu nie było (z małymi wyjątkami, jak np. BWA w Lublinie, gdzie Gruppa  miała wystawę już w 1984 roku). Po roku '89 jakoś artyści ci nie mieli z tym problemu, nie dlatego, że już byli klasykami, tylko dlatego, że to instytucja daje artyście możliwość realizacji wszelkich założeń, możliwych fizycznie do spełnienia.
Każde właściwie zdanie tekstu Łukasza Musielaka można by zweryfikować a przynajmniej zanegować nadawany mu przez autora pozór obiektywności. Martwię się tylko, że to wszystko zostało napisane z dobrej woli, z myślą, że przecież chodzi o sztukę, artystów, niezależność, uczciwość. Radzę autorowi zapytać artystów z Białorusi, Ukrainy, czy właściwie  wszystkich krajów postradzieckich a szczególnie z Węgier jak to jest, nie mieć prawie instytucji. To może też słaby argument, ale to nie jest prawdziwa polemika, to jest wyraz wkurzenia na niezrozumienie, nieuctwo, niesprawiedliwość i nieumiejętność wyczucia pory, kiedy coś należy (kiedy czegoś nie należy) robić.

2 komentarze:

Jakub Banasiak pisze...

"Każde właściwie zdanie tekstu Łukasza Musielaka można by zweryfikować a przynajmniej zanegować nadawany mu przez autora pozór obiektywności" - Wojtku, zrób to i nam wyślij, zawsze jesteśmy otwarci na merytoryczne polemiki (aż do bólu, jak wiesz). Tutaj żadnego argumentu nie znajduję. Serdecznie, Kuba Banasiak

Zwykły dyrektor galerii pisze...

Nie da się polemizować z manifestem - albo go zaakceptować albo nie i tyle. Co tu polemizować z czymś, co przepełnione jest poczuciem posiadania jedynej prawdy.