wtorek, 13 października 2015

Trudne stany emocjonalne

Słuchanie Johny Casha z serii American to zawsze objaw powrotu nostalgii i sam się tego nieco boję. Choć oczywiście wiem, że to tylko chwilowe, że smutek i melancholia nie trwają wiecznie, są stanami przejściowymi, przynajmniej u mnie, pomiędzy obojętnością a drugą obojętnością. Nawet czasem wolę ten lekko acz dojmujący nastrój, od stanu nieodczuwania.
Zawsze miałem siedemdziesiąt lat, szczerze mówiąc.
Pewnie dlatego tak lubię ten jego starczy ton, lekkie drżenie głosu, zdarcie gardła. Jest w starości, oprócz wszelkiego obrzydlistwa fizycznego upadku, dobra - NIE w każdej starości, ale w tej lepszej, jeśli w ogóle taka jest, jest więc wiedza o świecie i o nieuchronnym odejściu emocji, które kiedyś wydawały się takie istotne. Zresztą, może mi się tylko tak wydaje, pomyślałem sobie dziś, że do mitycznej siedemdziesiątki mam raptem 16 lat, 16 lat temu zaczynałem prowadzić galerię...A było to tak niedawno.Wybaczcie eligijno-wspomnieniowy ton, robię to jednak dla siebie, nie dla Was a Was przepraszam uniżenie.
Szedłem sobie wczoraj w nocy ze Zdzisiem po deptaku, nawet to nie była taka noc, może 23.30 jak wyszliśmy. Było chłodno i kompletnie pusto. Wyznam, że uwielbiam te momenty w mieście, kiedy nikogo nie ma, świecą latarnie, szeleszczą liście, czasem przemyka się spóźniony kot. Nie było nawet tak bardzo zimno, chłodno tak, miałem na sobie trzy warstwy, więc mogłem na spokojnie iść, Zdziś nawet tak bardzo nie ciągnął, penetrował raczej swoje ulubione miejsca. Szliśmy i mogłem sobie spokojnie kontemplować przestrzeń, którą tak dobrze znam, że zrosłem się z nią w jedno, choć przecież nie jest tak moja, jak mi się wydaje. Zastanawiałem się, w którym budynku byłem i po co, i wychodziło mi różnie. Czasem gdzieś tylko raz i w bardzo konkretnym celu. Czasem wiele razy, służbowo, prywatnie i jakkolwiek. Co najmniej jest o dziwo kilka takich, że nigdy nie byłem nawet w sieni. Nie było po co albo po prostu nikogo tam nie znałem/nie znam. Z zewnątrz są mi znane w każdym detalu, choć czasami przecież nie z tyłu, co zresztą typowe, często zapominamy, że budynki mają co najmniej 4 strony. Ach te mądrości moje tak oczywiste, ach te banały wypowiadane z przemądrą miną. Wybaczcie raz jeszcze - ale czy mam pisać o najgorszej ever piosence wyborczej rządzącej obecnie partii, piosence (pieśni? songu? a może po prostu sągu), która poraża w Dwójce akurat po relacji z Konkursu Chopinowskiego? Nieprawdopodobne, że można robić takie rzeczy! Albo czy mam pisać o panu, który zorganizował faszystowską demonstrację w moim mieście a teraz mówi, że przecież nie miał z tym nic wspólnego, że on walczy z faszyzmem. No nie będę pisał o nim, jak nie będę pisał o tych, którzy zasłaniają Carlem Schmittem swój jednak dość prosty antysemityzm i skłonności przemocowe. Nigdy tu raczej nie było życia politycznego, zostawmy je Cezaremu Michalskiemu, on o tym pisze z gracją, pasją, lubię go czytać bardzo i stawać w szranki nie będę.
Teraz Tammy Wynette, czyli już dużo lepiej.

Trochę Zdzisia, bo obecność tego pieska w moim życiu choć oczywista obecnie, ciągle wywołuje mój głośny poranny śmiech, tak jest dziwna, nieprawdopodobna i ciągle w swojej nonsensowności zabawna.

Zapiski Misi, ok.1994 sądzę, okres fascynacji duchami




Brak komentarzy: