Prawie rok temu pisałem tu ostatni raz. Obiecałem jednak Wam i sobie, że wrócę i w końcu będę tu bywał regularnie. To jakoś jednak trudne jest zajęcie. Podśmiewałem się z nieodświeżanych blogów, tymczasem sam stworzyłem tu niebyt na długi czas. W związku z abstynencją od pisania niebranżowego będzie tu sztywno i bez polotu, słowa wyciskane z mózgowej tubki raczej papkowate. No ale też wkurw mnie ogarnął ostatnimi czasu, na różne rzeczy, słuszny lub nie, ale potężny. Może też jakaś chemia organizmu zadziałała, może koniec dawnego świata oczywisty, więc wracam, choć nie spodziewajcie się tu Ramajany nowej. Będzie jak było. Rzeczony wkurw różne ma przyczyny a najwięcej zawodowych. Osobiste już raczej mało istnieją i nie będę o nich opowiadał za dużo. Już i tak usłyszałem od Karoliny Plinty, że pieskiem na Instagramie nie zaistnieję. To prawda. W gruncie rzeczy akurat w tym miejscu zapominam ciągle o dwoistości swojego funkcjonowania. Więc będzie też oficjalny Insta BWA a mój będzie już tylko o Zdziszku. Nie mniej tak sobie pomyślałem, że ostatnie ważne pismo o sztuce wybrało ryzykowną drogę balansu pomiędzy byciem stricte branżowym a lajfstajlowym niestety. Nie żeby miał coś przeciwko Elle czy Zwierciadłu, o K-Magu już nie mówiąc. Bywam ich pilnym czytelnikiem czasem, choć coraz mniej rozumiem ich narracje. Rozumiem chyba strategię redakcji, która chce przyciągnąć młodych czytelników, dla których media społecznościowe to integralna część egzystencji. Rozumiem to i właściwie nie chciałbym być na ich miejscu. Tworzenie pisma o sztucew w czasie, kiedy szaleństwo obrazów czyni świat coraz bardziej fragmentarycznym, niepojętym i niedefiniowalnym z zasady jest czynnością ekwilibrystyczną. Z drugiej strony, może by jednak trzeba się na coś zdecydować? Tak jak Karolina Plinta nie może się ostatnio zdecydować, czy być krytyczką, czy jednak artystką-galerniczką, tak Szum jest areną dla poważnych recenzji a z drugiej strony nielotnych użalań się nad sobą przy pomocy amerykańskich poetek konfesyjnych. No OK, być może taka jest dziejowa konieczność, ale istnieje jeszcze kwestia wiarygodności.
Piszę o tym z osobistych powodów również - z Jagną Domżalską wygraliśmy jeden z nielicznych polskich konkursów na wystawę dla kuratorów, w Galerii Bielskiej w Bielsku-Białej. Wydawało nam się, że zrobiliśmy interesującą wystawę, pokazującą w niebanalny sposób postawy wobec malarstwa i te dystansowe, i te w pełni pogodzone, i te in between. "Odejście" było naprawdę i w przenośni, i w nawiązaniu do tego ulubionego na wystawach z dawnych czasów pojęcia, tak technicznego, jak nieostrego. Czekaliśmy na recenzję w jedynym, jak się wydaje, miarodajnym polskim piśmie o sztuce. Trochę z ciekawości, trochę by zobaczyć to co zrobiliśmy innymi oczami, by dowiedzieć się czegoś o sobie i swojej pracy. No i nic. Wystawa trwała ponad 2 miesiące. OK, w tym samym czasie odbyło się wiele zdarzeń, których nikt nie zrecenzował. Nikt o nich nawet nie wspomniał w czymś więcej, niż notatka prasowa. No pewnie już tak będzie, a jednak wolałbym, żeby Karolina Plinta nie chodziła z kubłem, tylko pisała. Bo umie. Jest niesprawiedliwa, złośliwa, czasem zwyczajnie wkurzająca a jednak umie. Oczywiście, kubeł Karoliny jest jej osobistą sprawą; więcej - ma do chodzenia z kubłem święte prawo jeśli woli. Nie poradzimy na to nic. Szkoda tylko, że traci na tym pismo. A może ta nasza wystawa była po prostu zła no i lepiej byłoby dla naszego dobra, by o niej nie pisać. Biorę to pod uwagę. Była bowiem nieco zachowawcza, konserwatywna w swoim przywiązaniu do idei farby, materii, koloru, tych wszystkich dyskusji o "wartościach malarskich". A jednak też nie do końca, udało nam się (chyba) stworzyć spójną ekspozycję i dobrą opowieść o możliwościach ciągle żywego medium. Nie ledwie żywego.
Głupio recenzować własna wystawę, więc już cicho, ale też dość mam czasem kładzenia uszu po sobie i przytakiwania mądrzejszym kolegom z centrali.
Z Jagną Domżalską, z którą rozumiemy się na tyle dobrze, że stworzyliśmy duet kuratorski, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, złożyliśmy też projekt wystawy w konkursie na w Polski Pawilon w Wenecji. Kilka razy rozmawiałem z członkami jury albo innymi prominentnymi osobami polskiego świata sztuki i za każdym razem bałem się zapytać, co sądzą o nim. Honorata Martin miała tam mieszkać przez cały okres trwania wystawy, z Maksem, swoim chłopakiem i ich świeżo urodzonym dzieckiem. Jak znacie Honoratę to wiecie, że to mogła by być naprawdę znakomita praca. w kontekście świata i jego zdarzeń wydawało nam się, że uczestniczymy w przygotowaniu czegoś naprawdę istotnego. I jasne - argumenty przy okazji wygranej Sharon Lockhart, że w polskim pawilonie powinien być polski artysta są głupie i żałosne, zgadzam się. A jednocześnie nie mogę przeboleć, że była szansa na realizację czego naprawdę ważnego, stawiające mnóstwo pytań, dającego odbiorcy możliwość wejścia w czyjś świat w sposób radykalny. Bo Honorata jest radykalna i będzie, na szczęście. Znów bronie swego (i Jagny a przede wszystkim Honoraty), ale z perspektywy prowincji czasem zaczynam być Andrzejem Biernackim i Moniką Małkowską w jednym i widzieć wszędzie uknute spiski. Tak, to głupie, ale poczucie bezsensu większości swoich działań jest jeszcze głupsze.
Napisałem zdanie o "Powidokach" po ich świeżym oglądnięciu. Dowiedziałem się od ludzi z branży głównie, że raczej słaby. A ja jestem może nie tyle zachwycony czy owładnięty, co po prostu wzruszony. Że on nigdy nie powiedział, jak ja tu wyżej, że ma poczucie bezsensu. Nawet jeśli w życiu tak było, to ten film jest jednak o sile własnego przekonania o sensie. Nie wchodzę w kwestie uczciwości historycznej, ale przecież był konsultowany. No i jest filmem, wypowiedzią jednak autonomiczną wobec biegu wydarzeń. To chyba akurat tu nie do końca istotne, to nie jest film biograficzny. Ja nawet nie myślę o jego formie, myślę o ludziach, którzy nigdy nie byli w pracowni malarskiej, myślę o tych, którzy o postaci Strzemińskiego mają mgliste, albo żadne pojęcie. Myślę o tych, dla których sztuka nieprzedstawiająca jest ciągle "niezrozumiała". Myślę o tych, którzy może bardziej zrozumieją, czym jest relacja artysty i władzy. Czym jest malarstwo nawet. Nie wiem. Po prostu spojrzałem na postać Strzemińskiego nie przez pryzmat tego zdjęcia, na którym jest wychudzony i zgorzkniały tylko zobaczyłem go jako charyzmatycznego nauczyciela, nawet jeśli Bogusław Linda recytował fragmenty Teorii Widzenia trochę mechanicznie.
Jestem naiwny i niezbyt lotny. Nie bardzo rozumiem te wszystkie zarzuty. Pewnie można było lepiej, może zmarnowano temat a może po prostu poczekajmy trochę, niech się uleży.
Zdzisia już dziś nie będzie, śpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz