sobota, 4 lutego 2017

O wystawie Jana Smagi i Zdzisiu odrobinę.

Zacznę od Zdzisławka choć wiem, że niektórzy z Was już po dziurki w nosie mają tego tematu, ale jakoś tak nie mogę jednak. W filmie Toni Erdmann na samym początku umiera stary piesek bohatera i ja fizycznie tę scenę poczułem w gardle, nawet nie, że czułostkowo, że jakieś łzy czy coś. Raczej przesmutną taką świadomość, że to się stać musi, że jest nieuchronne, że nic się na to nie da zrobić, no chyba że mi się pierwszemu przytrafi. Każdy jak miał zwierzę, zna tę pojawiającą się świadomość. Bardzo kibicowałem chłopcu z Smętarza dla zwierzaków, tak doskonale go rozumiałem od zawsze. Tak jak po śmierci ojca śniło mi się czasem, że zjawia się, wiem że jest martwy ale mi to nie przeszkadza, trochę się boję, ale bardziej cieszę. Rozumiem malgaską Famadihanę. Tęsknimy za człowiekiem, jego słowami, czynami aktywnością, ale też za ciałem, zapachem, ciepłem, całą tą fizycznością, która dopiero za jakiś czas po stracie staje się tak dojmująco nieobecna. No a piesek, jak to piesek, nie bardzo zwraca uwagę na moją świadomość, tylko ogania się od moich nadmiernych pieszczot., patrzy na mnie z wyrzutem kiedy krzyczę na niego i tak sobie przebywamy w spokojnej relacji. Prawie cały czas jest gdzieś przy mnie i chyba dlatego tak źle znosi rozstania, ja zresztą też nie najlepiej. Z drugiej strony to jakieś takie smutne i obciachowe jest, samotny starszawy facet z pieskiem, coś niezbyt ładnie pachnącego i raczej wzbudzającego litość oraz chęć oddalenia się czym prędzej. Umberto D. Jakoś patrząc na siebie z dystansu nie dziwię się tym wszystkim portierom, własną piersią zasłaniającym wejście do gdzieś tam, gdzie z psem oczywiście nie wolno. Odganiają swoje przeznaczenie. Nie żebym się użalał, Zdziś pozwala na nawiązywanie miłych rozmów, jest zawsze grzeczny, pozwala się głaskać i robi słodkie oczy. Zjawił się w moim życiu nagle i znikąd, ale nigdy tego nie żałowałem. Może odrobinkę czasem jak koniecznie chce na spacer o 3 rano. Ale odrobinkę. Czułostkowość, spieszczenia, rozmowy ze zwierzęciem przy ludziach, głośne pouczanie na ulicy, sam nie wiem, jednak jakoś obciach, choć staram się nie.
Długo nosiłem w sobie doświadczenie wystawy Jana Smagi w Rastrze, po której zresztą zostałem oprowadzony przez autora, o czym za moment. To nie będzie oczywiście recenzja, tu nie ma recenzji ani esejów, tak sobie wypisuję ulotne wrażenia. Jak ktoś chce recki, to tu jest tekst Piotra Słodkowskiego, fachowy i rzetelny, choć trochę się z nim nie zgadzam no i dobra dokumentacja. Artony Włodzimierza Borowskiego, które są dla Smagi punktem wyjścia, zawsze były dla mnie czymś niezmiernie ważnym. Piszę czymś, bo przecież z założenia miały nie być sztuką, choć umieszczone w galerii czy w muzeum jakoś jednak tego statusu nabierały. Nie pamiętam, chyba pierwszy raz zobaczyłem je zreprodukowane w książce Alicji Kępińskiej a może tylko o nich przeczytałem, nieważne, nawet teraz nie pobiegnę sprawdzić, czy są tam, w tej kolorowej wkładce do czarno jednak białej książki. Potem to już pierwszy raz w Łodzi, chyba jeszcze na Więckowskiego. Faktycznie, nigdy nie były dla mnie czymś oswojonym czy oczywistym, zawsze odgradzały się nieoczywistością swojego bytu nie bytu czy raczej bycia nie bycia. Trochę mi się z takimi plafonowymi kloszami kojarzyły, tymi białymi, gdzie zawsze pełno much, jak byłem mały, jakoś się bez powodu ich obawiałem, przez te muchy martwe chyba. To skojarzenie odwoływało się do niemożności, do strachu przez niepoznawalnym, ale też było wyrazem radości z istnienia czegoś tak nie w a obok. Jan Smaga opowiedział mi literalnie o swoim działaniu z dokumentacją artonów, trochę mogłem się domyśleć, ale więcej się dowiedziałem. Mam wrażenie, że udało mu się, przynajmniej tak czuję, tym rozbiciem na nierozpoznawalne kawałki utrzymać ich niepoznawalność, ich bycie poza, ich tajemniczą (nie boję się tego słowa zupełnie) pozapostrzegalną egzystencję. Jest przy tym ta praca wyrazem szacunku dla fizyczności, unikalności, żmudnej pracy, co zawsze podziwiam. No i ma swój wymiar estetyczny o czym Piotr dobrze napisał. A dziś oglądałem sobie relację on-line z otwarcia w Rastrze na Insta i po raz kolejny podziwiałem wymiar czasu, w którym mi przyszło żyć. Moja mama zawsze unosi się nad zmianami technologicznymi, których przyszło jej doświadczać (kiedy po raz kolejny z trudem uczę ją obsługi nowej komórki, głupio się niecierpliwiąc) i ja się podobnie czuję. Dobrze, zaczynam prawić banały, czas kończyć. Dziś tylko Zdziś.

W koszyku się nie mieści trochę.




Brak komentarzy: