To jest dwusetny wpis na tym blogu, ale nie będzie nic specjalnego. Żadnych rocznic, uczczenia, szaleństwa, śpiewu i tańca. Powodów nie ma za, choć i przeciw też niekoniecznie. Jest jak jest. Są takie momenty, takie poczucie jest samo, że nie masz nic ważnego, w sobie ani do powiedzenia. Że wiesz, cokolwiek byś nie powiedział, dobre, mądre, otwierające nie będzie. Będzie słowami tylko, takimi jak miliardy wypowiadanych jednocześnie naraz. Gdyby wszyscy ludzie na świecie, w jednej chwili powiedzieli to samo słowo w swoich językach, to jakie by miało ono być? Coś hiperbanalnego - miłość, niebo, mama, deszcz, piasek, śmierć? Czy byłby z tego gigantyczny odgłos, czy raczej cichy szelest? Przykład nicości naszych wysiłków, jednostkowych marzeń i kolektywnych uniesień? Chyba mam cel w życiu. Dobra, żart. Ale nieśmieszny.
Jak nie było, tak nie ma tekstu o 4 doktorach (+mgr). Ciągle nie mogę się zebrać, zawsze coś stoi na przeszkodzie, niemożność skupienia, dobrej refleksji, rozbełtany mózg i senność.
Chciałem dziś dużo, wyszło odrobinę. Wyjeżdżam na trochę, opowiem jak wrócę. A tymczasem nieco obrazków.
W kuchni u przyjaciela. Typowy, poznański widok. tak tam jest w każdej kuchni.
Tu - Marek Zgaiński, ratownik fortepianów i nie tylko.
Gablotka na ul Jackowskiego
Tajemnicza przesyłka z galerii H&W
Ustawka na wystawie Jana Tomzy-Osieckiego, on z prawej i jeszcze Romuald Demidenko i Magda Heliasz. Nie udało mi się sfotografować pięknego białego kota Magdy i Jana.
Nie będzie kota, jest więc Zdziś z kurczakiem.
W parku, na spacerze. Niedoścignięcie wiewiórki.
|
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz