Już nawet się nie usprawiedliwiam z długich przerw, choć wiem, że niektórzy z Was jeszcze mają nadzieję na jakieś częstsze pojawienia. Powód absencji jest banalny i w sumie przewidywalny dość - coraz mniejsza motywacja wynikająca z wygaszenia żaru, który to ognisko rozpalił. 2 lata temu wydawało mi się, że świat się zawalił i nigdy już nie będzie tak samo, za to będzie ciągle rozpaczliwie bolało. Jak można było przypuszczać, wszystko wróciło do normy, może nie tej dawnej, ale jakiejś tam, generalnej, wstępnej normy. Wszystko zostało zapomniane właściwie, ciężką pracą i nauką zapominania, którą sobie na różne sposoby przyswajałem. Coś tam pamiętam, jako oderwane obrazy, niezrozumiałe trochę sytuacje, jakieś strzępy pejzaży, niewyraźne słowa, zapomniane znaczenia. Niezbyt ważne, zblakłe i puste. Jest tylko Zdziś, którego przeszłość też jest mało istotna, jak to pieska zresztą, w jego wypadku tak pogodnego i stoicko spokojnego (no chyba że piłeczka albo duży kundel).
"Tylko dajcie mu czas, dajcie czasowi czas..." jak pisał zapomniany niesłusznie a ciągle obecny poeta. Po prostu czas, ale też świadome rugowanie niechcianej pamięci. To działa, jak macie podobne problemy, zapraszam do mnie, poradzę. Odebrałem wspomnieniom cielesność i sensy, pozwoliłem im stać się przestrzenią niezamieszkałą przez nic i nikogo. Zbawienne to było i najlepsze, co mogłem zrobić. I dlatego teraz trochę zapomniałem już, po co, z niechęcią wracam do pierwszych postów, których rozpaczliwa rezygnacja wydaje mi się teraz żałośnie śmieszna. Jedyne co, to cieszę się, że otworzył się we mnie nigdy nieużywany zmysł wiary w odkupienie za pomocą słowa, pisania, opowieści. Potwierdzić musicie, że nie przegiąłem z otwartością, że ekshibicje nie były obrzydliwe, że nikomu nie robiłem krzywdy, że było tylko o mnie. Jeśli nawet czasem coś mi się wymknąło, to nikt i tak tego nie zrozumiał, bo kod był binarny nie w matematycznym znaczeniu. Nawet myślałem, żeby dla ponurego zakończenia spisać tu te fragmenty, które jeszcze pamiętam, dać Wam ostatni kęs swego bólu, ale byłoby to tak głupie, jak polska polityka, że już bardziej nie może być głupie. Teraz to już i tak zresztą nie ma żadnego znaczenia. Po raz kolejny zrozumiałem przy tym, bo przecież i bez tego wiedziałem to doskonale, jak bardzo nie mogę być pisarzem, że nie napiszę nigdy nic ponad opisanie siebie, co w sumie nudne jest i mało potrzebne. Jest to jednak lekcja przekonywująca i twarda. Sam sobie za nią bardzo dziękuję. Dla sportu i potomnych postanowiłem jednak pisać dziennik sekretny, do otwarcia po śmierci. Może nikt go nigdy nie przeczyta, a może zostanie upubliczniony. Nie wiadomo, ale możecie się tam znaleźć. Unieśmiertelnię Was przynajmniej na papierze. Żart, żart, nie wierzę w nieśmiertelność, wierzę w robak i proch.
Nie chcę się tu żegnać i zamykać, wręcz może zintensyfikuję pojawienia, dla ćwiczeń umysłu i palców, zapominania i opisywania. Sam nie wiem jeszcze, kim tu teraz będę.
Zdarzyło się dużo ostatnio, ale to zdarzenia nieopisywalne, nie do mówienia, lekkie wewnętrzne przesunięcia raczej, olśnienia nieprzekazywalne, istotne tylko dla mnie.
Zdziś chorował trochę, może przez upały, ale też zjadł jak sądzę coć nie bardzo miłego i kilka dni było niestrawnościowych, co zaowocowało jednak powrotem do psiego jedzenia i stabilizacją w tym obszarze, ciekawe na jak długo. Niewielki serek nie jest tu jednak chyba żadnym problemem...
Zdziś jest pieskiem cudownie cierpliwym, tolerancyjnym i niewymagającym. Kiedy jestem, to już jest wystarczająco. Zresztą, podobnie mam ja z nim - jego obecność jest warunkiem spokoju i stabilnej chwili. Wiem, że to egzalowane i głupie, ale nie będę udawał kogoś, kim nie jestem.
W Berlinie kilka wystaw w jeden dzień - Kunstwerke i Fire and Forget. On Violence - mieszane uczucia, wynikające może z pewnych oczywistości, ale co najmniej kilka prac bardzo ciekawych, albo przynajmniej imponujących. Z drugiej strony kiedy się mówi o przemocy wojny, chciałoby się wstrząsu. Może jednak sama wojna jest wystarczającym? Nie wiem, to wystawa na długi tekst a archiwalne zdjęcia, tu i ówdzie rozmieszczone w ekspozycji, może by i nawet wystarczyły. W Haus der Kulturen der Welt Ape Culture - Anselm Franke i Hila Peleg zrobili wystawę wzór, którą można by pokazywać jako doskonały prawie przykład prezentacji z tezą, odsłonięciem zasad riserczu z pełnym szacunkiem dla artystów i ich prac. Zawsze uważałem, że człekokształtne nie powinny być pokazywane w ogrodach zoo i ta wystawa jeszcze raz mi to potwierdziła.
W Sprueth Magers olśniewający film Cypriena Gaillarda, którego bardzo lubię, szczególnie za Efes w KW. Film wypełniony znaczeniami, o których ciekawie pisze Marek Wołyński w "Obiegu", polecam.
W tym kodzie, o którym powyżej pisałem, zestawienie Anselma Franke, Gaillarda i KW jest tak zabawne, że aż sam się zdziwiłem, że tak wychodzi.
Berlin jest miastem, które mogłoby być moim, ale nie będzie.
Jeżyk na muzealnym trawniku |
Zdziś przed Instytutem Konfucjusza we Wrcławiu, kasting na zjedzenie, dobra, głupi żart |
Piękna praca Charifa Wakeda z wystawy w KW |
Zdziś tak umie |
W środku miasta naszego dżungla |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz