Pisanie o śmierci kogoś takiego, jak Witosław Czerwonka, jest tak niedorzeczne, jak niedorzeczne jest przypuszczenie, że on w ogóle może umrzeć. Witek był dla mnie zawsze opoką pewności, że sztuka ma sens, że to co robię ma więc sens tym bardziej, że świat ma tylko wtedy znaczenie, kiedy sztuka jest w nim obecna, nie materialnie nawet, ale poprzez rozmowę, spotkanie, uważną wymianę myśli.
Nie chcę pisać prawdziwego wspomnienia, bo są jego przyjaciele, którzy zrobią to o wiele lepiej. Dla mnie był zawsze dalekim trochę mistrzem, którego podziwiałem za wszystko właściwie, za postawę wobec rzeczywistości chyba najbardziej. Kiedy go poznałem, dopiero właściwie zaczynałem pracę w galerii. Na I Biennale Sztuki Nowej jego praca dzieliła salę BWA linią rysunków pod dużymi szybami. Jacek Kryszkowski późnym wieczorem rozbił jedną z tych szyb, przez przypadek. Witek przyjął to z całkowitym spokojem, kiedy nieudolnie mu coś tłumaczyłem. Stało się. Widać ta ingerencja jakoś była w możliwościach tej pracy. Pamiętam te kilka krótkich zdań jako autokorektę, dystansową i otworzyłem usta w niemym zdumieniu, że artysta tak może. Witek był tak absolutnie i całkowicie świadomy siebie, sensu tworzenia, wartości i sensów życia, że każde spotkanie z nim było rodzajem łagodnego olśnienia i ja naprawdę nie przesadzam. To, że go nie ma tu, jest sytuacją tak bezsensowną w swojej nieadekwatności do jego witalności. Banał o braku słów przeżywam teraz na sobie, tu teraz w momencie, kiedy chciałbym podzielić się z wami swoim niedowierzaniem, że nie pogadam z nim już nigdy. Po raz kolejny myślę też, że znów przytrafia mi się sytuacja, w której nie spotkałem się, nie pogadałem, nie usłyszałem ważnych słów, bo sprawy, bo czas, bo jak ktoś jest daleko, to niby cały czas wiemy, że jest, że będzie czas pogadać, spotkać się, pobyć, ale z każdym dniem tego czasu ubywa, kurczy się, nie ma. Nie wolno o tym zapominać, ale też trochę nie da się być często z tymi wszystkimi, z którymi chciało by się być, nawet jeśli jest ich tak niewielu. Przecież wiecie, o co chodzi, każdy ma taką historię. Że się nie zadzwoniło. Nie poszło. Zapomniało. Odsunęło. Nie pojechało. Nie zaprosiło. Nie. Zaniechanie, ohydny wrzód na ciele świata.
Pamiętam ileś rozmów, sytuacji, zdarzeń. Czułem się zawsze jego nieformalnym uczniem, jego spojrzenie na sztukę było dla mnie ważną częścią edukacji. Jego spokojny dystans, ironia i autoironia tworzyły przestrzeń do prawdziwych dialogów. Jego dbałość o swoich studentów była i jest dla mnie wzorcowym przykładem tego, czym jest uczenie.
Nie chcę tu mówić banałów. Dopóki żyję, żyje we mnie. Oddycha w nas, jak pięknie napisał Piotrek Wyrzykowski.
Smutno mi z Wami, Jolu, smutno mi ze wszystkimi bliskimi i przyjaciółmi. Ale to było ważne życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz