Nie pisałem też, bo testowałem emocje, które jakoś spłaszczyły się, uspokoiły i zmiękczenie zapomnienia owinęło mnie swoim welonocałunem. I już spokojnie mogę słuchać "I'm so lonesome I could cry", zero łez, przy "Dindi" Astrud Gilberto podobnie suche oczy, "Isn't this a lovely day" no piękna piosenka, nadal ją lubię i mogę słuchać bez skurczów serca, znów. I jadę sobie samochodem z Wariacjami na cały regulator i luz, żadnych skojarzeń. I Roisin Murphy sobie w pociągu puszczałem i spokój zupełny, tętno jak zawsze. I Paul's Boutique bez reminiscencji też głośno. Tak to się stało w ostatnim czasie i brak emocji już.
Radosne jest to uczucie i oby trwałe. I jak się okazało, czas po prostu działa, jak lekarstwo, rozpuszcza złogi i kamienie długo, ale wytrwale i skutecznie. Nawet Zdziś nie przywołuje nic, jest po prostu jakaś tam przeszłość, która nie ma teraz zbyt wielkiego znaczenia. To są sprawy oczywiste i nic w tym dziwnego to wiadomo, wiem, nie tłumaczcie mi. Każdy się musi sam przekonać, tak jesteśmy zrobieni. Trochę może zwolnione jest tempo czasem jak się coś przypomni, ale na chwilę tylko, jakby się odtwarzanie obrazu nieco zaburzyło w komputerze, lekki skok, przyśpieszenie, kilka klatek pominięte, nic wielkiego, wszystko widać.
Dociera do mnie, że świat pozostał taki sam we mnie a ten n zewnątrz zmienia się. Ci, których znaliśmy a których nie widujemy na do dzień, ewoluują, uczą się, zmieniają, stają kimś innym z każdą chwilą. Bez ustanku popełniam ten błąd, spotykając kogoś, kogo nie widziałem od dawna, że rozpoczynam od momentu, kiedy się ostatni raz widzieliśmy. I oczywiście to jest głupie, bo to ktoś inny w jakimś sensie, a może nie tyle inny, co przepełniony swoimi zdarzeniami, lekturami, rozmowami, podróżami, które go zmieniają, przebudowują, czynią nieodbieralnym i niezrozumiałym. Nawet, jak to dotyczy kogoś kiedyś ważnego, to tak własnie działa. To generalnie ktoś inny. To częsty problem w relacjach, dlatego najczęściej pytam dawno nie widzianych, ale też tych widzianych kilka dni wcześniej rytualnym, nic nie znaczącym - "Co tam?" Nie oczekuję odpowiedzi, bo żadnej być nie może.
Z miotaczem piłeczek, prezentem od Marcina
Jeszcze raz z kotem i piłką
A tu obraz Wojciecha Fangora z 1952 roku, znaleziony w albumie WF u Jarka Jeschke w pracowni. Absolutnie niezwykły.
A tu portret pięciu mężczyzn w średnim wieku, w znanej polskiej galerii sztuki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz