Jakiś czas temu spędzałem wieczorny czas w towarzystwie ludzi, o których miałem zdanie jeśli nie jak najlepsze to przynajmniej nie najgorsze. Jak to na imprezie, w miarę zwiększającej się ilości alkoholu w ustroju postawy zaczęły się radykalizować a którymś momencie z ust ludzi niewątpliwie inteligentnych, obytych i wykształconych zaczęły padać określenia "arabus", "ciapaty", itd. itp, rozmowa zeszła bowiem na islam i jego złowrogich nosicieli. Ustyskiwaniom i propozycjom rozwiązania palącego problemu nienawistnych muslimow nie było końca. A ja siedziałem, milczałem, ani się nie zająknąłem, bo chyba nie widziałem możliwości polemiki. Rozpoczynać nawet nie próbowałem od tego, że jak się kogoś obraża, to się z założenia wystawia na podobną reakcję. I tak będzie w kółko. Pozostaliśmy plemiennymi dzikusami, nienawidzącymi plemienia zza rzeki albo zza gór, bo przecież oni mają trzecią nogę, chcą nas zabić i zjeść a w ogóle to są bardziej małpami (wilkami, zającami ,wpisać właściwe) bo to my jesteśmy prawdziwymi ludźmi. Chyba wszędzie tak jest i długo się jeszcze nie zmieni. W zaciszu domowym nie wstydzimy się nienawidzić. Są takie miejsce na świecie i wcale nie jest ich mało, że nie wstydzimy się tego robić na ulicy i w domu sąsiada, zabijając go albo przynajmniej gwałcąc żonę. Rozśmiesza mnie do łez utyskiwanie na poprawność polityczną w Polsce - asfalt, pedał, ciapaty, arabus, czarnuch, żydówa to są teksty na porządku dziennym czy może raczej domowym. Ciągle nikt prawie się nie wstydzi tej narracji. I nie widzi w niej nic nagannego. Znany powszechnie bohater nocnej artystycznej Warszawy bez żenady jedzie na YT najgorszym antysemickim tekstem i nikogo to nie razi - taki jest on, nasz ciupciulek i do czego się tu czepiać!
Nigdy się nie zmienimy, zawsze zabijemy innego i tak już będzie i będzie, wystarczy chwila. Brak prądu, za mało ziemniaków, koniec Internetu. Dam się zjeść, jakby co, choć smaczne to nie będzie i nie dlatego, że się boję, tylko już mi się chyba nie chce wierzyć w ludzkość i jej świetlaną przyszłość.
Z cyklu: Biedny piesek, dziś - Przed piekarnią:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz