wtorek, 11 listopada 2014

Nic raz jeszcze

Epatowanie własnymi słabościami jest dla czytających po pewnym czasie nudne, zwłaszcza gdy czynione systematycznie. Nie będzie już tedy. Postaram się tu wykreować kogoś innego trochę.
 Widziałem "Interstellar". Mam wielką słabość do klasycznego SF, z rakietami, podróżami przez tunele czasoprzestrzenne albo po prostu w hibernacji, sporami członków załogi (może nie być potworów na pokładzie), mądrymi robotami, wędrówkami po powierzchni innych planet, mieszkańcami tychże, brakiem tlenu, za dużymi odległościami, poświęceniem dla dobra ogółu itd. itp. Mieliśmy w Polsce całkiem sporo tłumaczeń Złotego Wieku, od lat 70-tych, była taka antologia opowiadań "Kroki w nieznane". Wtedy jeszcze można było przeczytać prawie wszystko, cudowne czasy. Film Nolana jest z tamtych czasów, oczywiście nie do końca. Nie będę go tu recenzował, ale motyw relacji córka-ojciec polecam nawet nielubiącym gatunku. Nie, żeby coś odkrywczego, po prostu wzruszająco. Bohater, choć mówi cały czas prawie przyciszonym głosem, potrafi też płakać jak niebohater.
 Zdziś potrafi być wyjątkowo upierdliwy z rzucaniem piłeczki.
Za to oglądane wczoraj przy sprzątaniu "Bliskie spotkania III stopnia" są miejscami przekomiczne. Porozumiewanie się przy pomocy dźwięków to szczyt wszystkiego jest. Ziemia im obojem, to kosmici na tubie, pamiętacie? Przesterowanej! W końcu nie wiadomo, czy muzyka, to nadal dźwięki ze statku, czy już ilustracja filmowa. I to stado dzieci z wielkimi głowami jako kosmitów na końcu...Ale sceny "nie sf" ze szczególnym uwzględnieniem ataku szaleństwa Richarda Dreyfussa, niesamowite. No i Francois Truffaut jako francuski znawca UFO, nieprawdopodobne, absolutnie. Steven the Great jednak!
Dziś trochę o widoku z mojego okna. To jest nowy dla mnie widok, już tu go kiedyś pokazywałem, ale tym razem może trochę szczegółowiej spróbuję.

Mur na wprost jest częścią pustego domu, który stoi na rogu ulicy dr. Pieniężnego i drogi bez nazwy, która kiedyś była ulicą a teraz prowadzi na podwórko teatru. Właściwie jest to ściana oficyny tego budynku. najwyższy w głębi po lewej, to budynek TPSA, kiedyś było w nim fajne miejsce, Blues Express, knajpa, w której dużo bywaliśmy i grywaliśmy nawet czasem z kolegami, bo jej właścicielami byli Kamila i Jurek Nowakowie. W książce "Zabytki Zielonej Góry" Barbary Bielinis-Kopeć znalazłem informację, że kamienica została zbudowana w 1896. Przed nią, to niższe, to dobudowany kilka lat temu dach nad domem, w którym teraz "Essenza". Ten z kolei z 1887. Po prawej na pierwszym planie dawny "13 posterunek" jak go wszyscy nazywali a jeszcze wcześniej tzw. "Higiena szkolna", gdzie Misia w wieku lat 5 narobiła najstraszliwszego wrzasku w historii tej placówki jak sądzę, ever. Na drugim planie ledwo widoczna kamienica, w której mieszka Basia Bańda. Jak się dowiedziałem z cytowanej książki, te paskudne na zapleczu tego budynku,
to był browar.
Najdalej w tle biurowiec z lat 70-tych.
















A tu lewa strona widoku. jeśli powiększycie sobie to zdjęcie, to zobaczycie na nim z lewej strony wieżę Ratusza. A pod najniższa gałęzią drzewa widać kawałek placyku, w tym miejscu był szpital położniczy, w którym się urodziłem. To zabawne jednak jakoś, mieszkam 50 metrów w prostej linii od miejsca, w którym fizycznie przyszedłem na świat. Najbardziej po lewej to już teren teatru.

















Tu dobrze widać ścianę pustej a pięknej kamienicy, to żółte najbardziej po prawej, to dobudowane w latach 80-tych skrzydło Muzeum.

















Nie doceniałem nigdy wagi miejsca do mieszkania. Trochę mnie bawiły ludzkie zabiegi o to, często pochłaniające mnóstwo czasu, sił i środków. A teraz myślę, że chyba byłem głupi. Albo i sam nie wiem.







Brak komentarzy: