Dzisiejsza rozmowa o książce Karola Sienkiewicza z autorem, mówią, że OK. Nie mogę sam za siebie mówić, więc tylko podzielę się z Wami refleksją lekką - trochę już to wszystko zapomniałem. Nawet może bardzo. Usiłowałem sobie przypomnieć lata 80-te przy okazji książki, z którą się nigdy Marcie i Piotrowi nie nadziekuję ale proste to nie było. Wszystko zaczęło się nawarstwiać, przenikać, nakładać - a to dlatego, że nie prowadziłem notatek, dziennika, nigdy. Kiedykolwiek nie próbowałem, zawsze niesystematycznie. Nie żałuję, wbrew poprzednim utyskiwaniom jednak nie żałuję niczego. Ale pamięć coraz częściej zawodna, pamiętam tylko niektóre spotkania, niektóre rozmowy, jeśli już, to silne uczucia, te najsilniejsze, więc raczej sprzed 30 lat co najmniej. Wszystko co po czterdziestce, zestaliło się w magmę pełną mało ważnych, marginalnych zdarzeń. Udawanych porywów, nieistotnych relacji, pragmatycznych wyborów. Zapominanie jest w gruncie rzeczy czynnością prostą, przy odrobinie chęci do nauczenia bardzo szybkiego i łatwego. Każdy potrafi, tylko trzeba się przyłożyć do ćwiczeń.
Rozśmieszyła mnie wczoraj własna moja śmiertelność. Ten strach bezustanny przed zniknięciem bez śladu jest tak zabawny w swojej bezsensownej wielkości. Jeśli nawet się tego boję, to śmieszy mnie też moja własna obawa. Tak bardzo jest wielka i tak jednocześnie śmieszna. Szliśmy sobie ze Zdzisiem opustoszałym, śpiącym miastem, które mżawka osrebrzyła odblaskowo a ja śmiałem się w środku, bo na zewnątrz nie mogłem. Z jego zniknięcia, ze swojej nieobecności, z marności wiary w jakąkolwiek formę nieśmiertelności. Ten śmiech nie jest tu żadną metaforą, naprawdę dudnił mi w środku i wprawiał w dobry humor, pewność, że w końcu to się kiedyś skończy wszystko i dobrze.
A tu ja jakiś rok temu z okładem, bezbrodny i trochę tym wszystkim zdziwiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz