środa, 19 listopada 2014

Mejnstrimowo w myśleniu jednak

Chodzi za mną ten wiersz, chyba dlatego, ze przez kilka dni nie słuchałem właściwie niczego innego prawie, jak tylko 15 płyt z masterami BH. Też trochę nie wiem, czemu. Znam je na pamięć nieledwie, miejscami już nawet może nie sprawiają mi przyjemności, raczej wtłukują się w mózg, jak kapiąca woda, jak coś przymusowego, trochę nieznośnego a jednak usypiającego. Nabrałem dystansu, chyba z przesytu i nadmiaru. A jednocześnie mogę w kółko.
Wiersz brzmi tak:

The Day Lady Died

BY FRANK O'HARA
It is 12:20 in New York a Friday
three days after Bastille day, yes
it is 1959 and I go get a shoeshine
because I will get off the 4:19 in Easthampton   
at 7:15 and then go straight to dinner
and I don’t know the people who will feed me

I walk up the muggy street beginning to sun   
and have a hamburger and a malted and buy
an ugly NEW WORLD WRITING to see what the poets   
in Ghana are doing these days
                                                        I go on to the bank
and Miss Stillwagon (first name Linda I once heard)   
doesn’t even look up my balance for once in her life   
and in the GOLDEN GRIFFIN I get a little Verlaine   
for Patsy with drawings by Bonnard although I do   
think of Hesiod, trans. Richmond Lattimore or   
Brendan Behan’s new play or Le Balcon or Les Nègres
of Genet, but I don’t, I stick with Verlaine
after practically going to sleep with quandariness

and for Mike I just stroll into the PARK LANE
Liquor Store and ask for a bottle of Strega and   
then I go back where I came from to 6th Avenue   
and the tobacconist in the Ziegfeld Theatre and   
casually ask for a carton of Gauloises and a carton
of Picayunes, and a NEW YORK POST with her face on it

and I am sweating a lot by now and thinking of
leaning on the john door in the 5 SPOT
while she whispered a song along the keyboard
to Mal Waldron and everyone and I stopped breathing


Kiedyś go tu przytaczałem zlinkowanego ale jakoś teraz chcę, żeby tu był, nielegalnie, ale odciskający swoją obecność w tej mojej małej domenie. 
Czas żałowania. Pamiętacie, jak kłamałem, ze nie żałuję, że się nauczyłem. Co jakiś czas mnie dopada straszliwy żal, że się nie poświęciłem muzyce (to wynika ze słuchania Cosy Cola np., wiecie, że Cosy Powell przyjął ksywkę na cześć tego poprzedniego?). Albo pisanie...Jestem oczywisty i mejnstrimowy i czytam co mi media podsuną - stąd "Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk. Przerywam co jakiś czas, żeby się oddać podziwowi i żalom, że się nie udało, że nie potrafię, że to jest - właśnie, nawet nie potrafię napisać, jakie. Bo się czasem może nie powinno pisać przed końcem czytania. Czytam to jednak jak jakąś naprawdę KSIĘGĘ - fakt, że to po prostu jest z założenia tak właśnie zrobione. 
I nie polecę do NY. Nie, że nie mogę, tylko jakoś tak bardzo, dogłębnie nie widzę sensu. Gdzieś mi umknął sens podróży.

A tu goście wernisażu wystawy Michała Slezkina, mocna ekipa, Zdziś tym razem na drugim planie:












2 komentarze:

Unknown pisze...

"Księgi Jakubowe"...dzięki za przypomnienie zupełnie zapomniałem zakupić, zaczytać, zapomnieć się.

Zwykły dyrektor galerii pisze...

Jest w czym, zdecydowanie!