Byłem za to na Strażnikach Galaktyki i wyszedłem bezkrytycznie zachwycony. Piękna opowieść o miłości, przyjaźni, poświęceniu i sile dobra. O wyższości inteligencji nad tępą siłą. Bez napinki, z przecudownymi odniesieniami do sweet eighties, w muzyce szczególnie. Dość powiedzieć, że amuletem głównego bohatera jest walkman z nagranymi Greatest hits jego mamy. I te wszystkie kawałki lecą z niego, towarzysząc akcji. To nie jest moja muzyka, ale została w filmie umieszczona w punkt, bezbłędnie, mistrzostwo świata to jest. Cały zresztą film jest zbudowany z odniesień, aluzji popkulturowych, czasami zrozumiałych tylko dla znawców. Ale bez tego też jest fajnie. I wzruszająco - dobra, nie wstydzę się, tak, wzruszyłem się kilka razy, wiedząc, że właśnie tak ma być. A Rocket Raccoon jest naprawdę nieco podobny do Zdzisia.
Dziwny dzień, dużo milczenia, dużo pracy, przeczytane "Haszyszopenki" Jarosława Maślanka (o latach 80-tych znów). Nieco melancholii, przetykanej maniakalnym z lekka poczuciem konieczności pracy, systematycznej i dokładnej. Hm.
Nie może być nic stałego, już się przyzwyczaiłem. Coś, co się takie wydaje, w jednej chwili może przestać, coś co się zaczynało, z nagła się kończy. Nawet nie boli a jednak nie przestaje dziwić.
Trochę starych i nowych zdjęć Zdzisia i obiektów sztuki.
Tu zdjęcie stare też z Berlina z sobowtórem pewnej artystki.
A tu grób Carol Dunlop i Cortazara na Montparnasse jak byliśmy z Misią i Andrzejem tam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz