Chyba już kiedyś napisałem coś pod tym tytułem. Lepiej byłoby nic w ogóle nie pisać, ale przymus pcha mnie do pisania dla pisania. Równie dobrze mógłbym napisać coś takiego oldlfijxzjdioo albo bbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbb takiego. Bardzo niski poziom sensu, szczególnie, że skończyłem książkę Myśliwskiego (co za fraternizacja, dla ciebie to jest PAN Myśliwski). To jest oczywiście książka o miłości i nieumiejętności jej przyjęcia. Może niemożności. I chyba dlatego tak przygnębiająca. Jak się czyta "Mistrza i Małgorzatę", to oprócz tych wszystkich zabawnych i przerażających rzeczy jest "szczęśliwe zakończenie".
Wiemy przecież, że wymyślone, wyobrażone, niemożliwe. Ale napisane z wiarą, że tak powinno być. W "Ostatnim rozdaniu" tego nie ma. Jest koniec, końcowy jak najbardziej kończący, choć sam autor nazwał ostatni rozdział niedokończonym. Furtka. Z bardzo zardzewiałym zamkiem. Nie jestem oczywiście żadnym tam recenzentem. Tylko mną potrząsnęło, choć przecież wcale nie jest po to.
Bardzo bym chciał, żeby ktoś kiedyś namalował obraz według opisu z tej książki. Narrator jest niezrealizowanym malarzem i może też dlatego czytałem tę książkę z takim napięciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz