sobota, 5 lutego 2022

Czytanie Agambena na tle disco polo

Powrót do pisania na blogu wydaje się mi czynnością dość ryzykowną w swej koniecznej systematyczności. Skończy się prawdopodobnie na kilku wpisach, nie ma bowiem jakiegoś wyjątkowego powodu, dla którego znów zaczynam. Może lekka zaduma nad złożonością relacji międzyludzkich, może kilka lektur, które ostatnio zrobiły na mnie duże wrażenie, pewnie dlatego, że sam nigdy tak nie potrafiłem, a może też chęć podzielenia się ze znajomymi niezbyt istotnymi konstatacjami. Dlatego nie będę tego robił na fb, gdzie roi się od wynurzeń, przemyśleń, prawd ostatecznych, wyrafinowanych sentencji etc. Bez ironii, przecież wielu ludzi ma coś istotnego do powiedzenia i często są to naprawdę ciekawe wypowiedzi. Myślę, że to co ja mam do powiedzenia, interesuje kilkanaście osób i to dla nich będzie, bo czasem może czegoś nie dopowiadam, albo nie tłumaczę, albo mi się nie chce, albo po prostu lepiej napisać. I to nie jest jakaś tam kokieteria - pomyślcie (jeśli oczywiście nie jesteście pisarzami) dla ilu osób to co piszecie, co mówicie, kim jesteście, może być istotne tak naprawdę? W dodatku czasem nam się wydaje, że jest dla kogoś istotne a tymczasem nie było...Każdy ma taką opowieść gotową, tak myślę.

"Załóżmy, że moje Ja chce pisać. Nie: napisać jakieś konkretne dzieło; po prostu: pisać. Co przejawia się w tym pragnieniu? Jaźń odczuwa obecność Geniusza, czuje że zadomowiła się w niej jakaś bezosobowa siła skłaniająca do pisania. Ale ostatnią rzeczą. jakiej potrzebowałby Geniusz, jest dzieło, wszak nigdy nie miał w rękach pióra i - a fortiori - nigdy nie dotykał klawiatury komputera. Piszemy, by stać się bezosobowi, genialni, a mimo to pisząc, doświadczamy procesu indywiduacji, wyodrębniamy się jako autor takiego, a nie innego dzieła, oddalamy się od Geniusza, który nigdy nie przybiera formy osobowej jaźni a już zwłaszcza "formy autora". (...) Spotkanie z Geniuszem jest zatem wydarzeniem przerażającym." (GA, Profanacje, tłum. Mateusz Kwaterko). Czytałem te zdania kilka razy na głos, bo też czytanie tekstów filozoficznych w ten sposób, może nawet komuś, wydaje mi się być całkiem ciekawym zajęciem, niosącym w sobie więcej zrozumienia tekstu, niżby się wydawało. Podjąłem też eksperyment, czytając na głos fragmenty Profanacji na tle pieśni disco polo z kanału Polo TV. Nie będę się tu znęcał nad tą muzyką, nie będę nawet o niej mówił, inni to robią lepiej, bezkompromisowo i zabawnie. Jest jednak jakimś rodzajem aktywności ze skrajnie innego obszaru aktywności ludzkiej niż pisanie filozoficznych kawałków. Tu kawałki filo, tu kawałki polo, no ok. Postanowiłem, że ten eksperyment będzie tu nie zderzeniem wartości czy sensów, będzie po nic. Będzie próbą (może jedynie) utrzymania skupienia wobec czegoś co niby tego nie wymaga (wręcz przeciwnie nawet) a jednocześnie jest jednak komunikatem. Jakoś to się da, może nawet lepiej się rozumie tekst, gdy musimy cały czas walczyć z naporem prostych bo prostych, ale dotykających newralgicznych stref życia (relacje miłosne, inicjacja seksualna, rodzina jako konstrukt etc.). Spróbujcie też z Foucaultem.

Sprawdziłem zasięgi obu stref moich chwilowych zainteresowań - wytłumaczenie pojęcia Homo Sacer w prostym wykładzie ilustrowanym jeszcze prostszymi rysunkami osiągnęło od 2014 roku ponad 137 tysięcy wyświetleń. Imponujące. https://www.youtube.com/watch?v=pGUxQmRNhtk Wykłady filozofa to jakieś kilka czasem, może kilkanaście tysięcy wyświetleń - i tak dużo. Ale - parafrazując stary odeski żydowski dowcip - Żiżek to to nie jest. Natomiast losowo wybrany utwór Bartosza Jagielskiego to już prawie 8 milionów wyświetleń. I ja tu sobie nie dworuję. Jest jak jest. Czasem tylko mnie to zastanawia, ale bez konkluzji. Jesteśmy gdzie jesteśmy. Można czytać Agambena, można słuchać dp, można też robić i to i to. Praise the Lord! 

Od dawna już mówię, że nauczyłem się niczego nie żałować, bo przeszłość to przeszłość i co tu zrobić, no bo nic się nie da. A jednak ostatnio, po kilku lekturach, bo czytanie jest dla mnie ostatnio rodzajem środka na zapominanie o realności, niektóre rzeczy pojawiły się w przestrzeni odpowiedzialnej za żałowanie. Na marginesie, gdzieś na czyimś wallu przeczytałem cytat z Schopenhauera o czytaniu jako bezsensownej czynności wynikającej głównie z bezmyślności czytającego, no ale jakoś jednak ciągle lubię. Tym niemniej - żałuję po tych lekturach.

Żałuję każdego napisanego wiersza po lekturze biografii Paula Celana "Tam, za kasztanami jest świat", napisanej przez Annę Arno. Książka daje szczegółowy opis życiorysu jednego z moich ulubionych acz nieco zarzuconych poetów. Przypomniałem je sobie i teraz żałuję, że kiedykolwiek przyszło mi do głowy pisanie wierszy - na szczęście nikt z Was żadnego nigdy nie widział. Nieudolność, afektowana żałość, językowe ubóstwo, nijakość przekazu, egotyzm - wszystko tu jest i wszystko powinno być spalone, zakopane do ziemi i udeptane. A książka o PC jest lekturą obowiązkową do zrozumienia losów kultury w XX wieku. Trochę nie mogę się po niej otrząsnąć, ale dlaczego właściwie bym miał.

Inna książka po której znów żałuję to "Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie" Piotra Jagielskiego. Książka, której nie waham się nazwać wielką. No dobra, emfaza to coś, co mi wychodzi często a może nie powinno. To jest rzecz napisana z miłości i z miłością. Trochę reportaż, trochę podręcznik podstaw wiedzy, trochę opowieść o własnej miłosnej relacji, trochę esej - a wszystko to w idealnych proporcjach. W dodatku, w czasach strimingu wszystko sobie można odsłuchać. I przypomniałem sobie przy okazji swoją od pierwszego wejrzenia miłość (no uwielbienia, bardzo was przepraszam za nadwielkie słowa) do tej muzyki, miałem 12 lat, jak przeczytałem "Wszystko o jazzie" Joachima Ernsta Berendta i od tego czasu w świętej pamięci Trójce słuchałem wszystkiego co się da. Pierwszy winyl jaki mialem w domu (po Grzesiuku) to polska składanka Armstronga, ta zielona, kto jest w moim wieku, to wie. A czego tu żałuję - no właściwie wielu rzeczy począwszy od tego, że nigdy właściwie nikomu nie umiałem opowiedzieć o swojej, no dobra - pasji. Tak jak Piotr opowiada Wiktorii w tek książce. Żałuje, że opowiadałem, bo gadałem nudno, niezręcznie i w dodatku z przeświadczeniem, że coś wiem. Żałuję też niechęci do nauki gry na saksofonie - no ale kiedy ćwiczyłem w bloku na pianinie mroziło mnie, jak bardzo sąsiedzi muszą się męczyć. Mało więc ćwiczyłem - a co dopiero byłoby przy saksofonie. jak się nie umie na pianinie, to jeszcze przynajmniej sam instrument jakoś brzmi - nieumiejętna gra na saksofonie to armagedon dźwiękowy, jatka uszu, niewiara w konstatacje Johna Cage'a. Czytajcie tę książkę, czytajcie słuchając tych wszystkich geniuszy, którym istotna część amerykańskości, jaką jest (bo przenieś nie można napisać był) systemowy rasizm, odebrała tak dużo godności, zdrowia, życia po prostu. 

Po "Czystce" Katarzyny Surmiak-Domańskiej zacząłem żałować, że na poważnie nie prześledziłem losów mojego ojca, bo może jednak lepiej zrozumiałbym siebie. To świetna książka, podobnie jak poprzednia gatunkowo niejednoznaczna, reportaż ale jednak bardzo osobisty. Z czułością, otwarcie, sprawiedliwie.

Tak naprawdę jednak niczego nie żałuję, no może tych wierszy, tego tak.

Zdzisia nie będzie bo pojawia się często na moim FB.

Brak komentarzy: