wtorek, 31 grudnia 2013

Żadnych podsumowań

Rok jak rok. Rzeczy złe, rzeczy dobre. Zawodowo świetnie, osobiście też właściwie dobrze. Trochę rozwiązań, trochę nawiązań, normalnie. Wprawdzie ostatni dzień roku do fajnych nie należy, nie wchodząc w szczegóły, ale nie tyle dla mnie, co dla innych, powiedzmy.
 Zdziś boi się wybuchów i też dlatego wolę być z nim, niż gdziekolwiek (za wszystkie zaproszenia bardzo Wam z serca dziękuję). Tak się boi pod biurkiem.















W ogródku zakwitły kwiaty a także przybył z wizytą pewien koleżka. Grudniowy dzień jak co dzień.
































Nie odczuwam potrzeby podsumowania, bo nie czuję graniczności nowego roku. Poza idiotyzmem strzelania petardami i fajerwerkami - atawistyczna, dzika chęć odegnania bezcielesnego demona. Bardzo nam blisko do przodków biegających po stepie, bez nadziei na upolowanie czegokolwiek. Przeraża mnie czasem ta bardzo cienka warstwa człowieczeństwa na naszej zwierzęcości. W dodatku ta warstwa jest często oparta na strachu przed śmiercią zamiast na radości do życia.
 Żebyście nie myśleli, że mi znowu paolokoelizacja zagraża, to powiem tylko, że resztę tego dnia mam zamiar spędzić na czytaniu książek. Mam zaległego Stasiuka, rozpoczętego Karpowicza i nową biografię KIG. A teraz, dzięki Pawłowi Dunalowi słucham sobie Black Flag, bardzo na miejscu dziś. Zadziwiająco dobry zespół, nie tylko z Rollinsem. A te książki to nie, że taki czytający jestem. Zaległości, niechęć do napisania paru zaległych tekstów i trochę po prostu spokoju.


30 lat w służbie ludzkości :)

Ten patetyczny nieco tytuł (nieco!) przypomina 30-tą rocznicę rozpoczęcia mojej pracy zawodowej w galerii sztuki. Z roczną przerwą, na różnych stanowiskach jestem tu właśnie tyle. Przez ten nieco ponad rok przerwy pracowałem na uczelni i pomagałem przy wystawach na Mieczykowej 7, u Pauliny Komorowskiej-Birger, która oddała budowany właśnie z Mariuszem dom na cele sztuki. W ciągu 30 lat zorganizowałem,współorganizowałem  bardzo biernie, bardzo czynnie lub po prostu zawodowo  ponad 900 wydarzeń (przede wszystkim były to wystawy, oraz wykłady, koncerty, performansy, pokazy filmów itd.) w galerii, ale też w kilkunastu wypadkach poza nią.
Ok. 30 rocznie wychodzi, oczywiście są tu pojedyncze koncerty i duże wystawy, które przecież nie sam robiłem.Nie to, że się chwalę, po prostu próbuję jakiegoś dokonać podsumowania. Myślałem nawet o imprezie z tej okazji, na którą chciałem zaprosić wszystkich przyjaciół, ale może to jeszcze nie czas.
 Jak nudno, sztywno i nijako to wszystko brzmi. Ani w części nie oddaje radości, z jaką to robiłem. Czasem nieudolności, czasem rutyny, ale przede wszystkim poczucia sensu w drobnej zmianie rzeczywistości.
W niedzielę w Berlinie, trochę w ZOO a trochę w Hamburger Bahnhof. I tu, i tu tłumy, w HBh nawet kolejka do kasy. Nie, żeby jakaś specjalna wystawa, po prostu Berlin i ludzie chcą do sztuki.

To meduzy z ZOO.















A tu Dieter Roth, bardzo lubię tę pracę, tu tylko fragment oczywiście
















Pamiętam, że miałem jeszcze coś napisać. Może coś o czytanych własnie książkach, a może o drodze z Berlina. A może jeszcze jakieś rodczenkizmy zamiast pisania:















Nie mogę z jakiegoś powodu pisać nic wiążącego. No i kolejny raz refleksja, że naczelne nie powinny być pokazywane ludziom. Nie one. Wyglądają jak więźniowie, ludzie. Smutek i nieruchomy wzrok. Koty też nie bardzo.
 Berlin żywy i trochę biedny, zwłaszcza w metrze. Nie miało być konstatacji.
Pojutrze będzie dokładnie 30 lat, jak się tu zjawiłem po raz pierwszy. Właśnie kończył się pierwszy po stanie wojennym Salon Jesienny.





























niedziela, 29 grudnia 2013

Jakoś nic i mało

No i po raz kolejny zgrzeszyłem zaniechaniem. Jest to oczywiście chwyt retoryczny, w moim wypadku raczej o poczuciu grzechu (stety-niestety) nie ma mowy. Niemniej, czuję Wasz oddech na plecach i trochę to jest fajne a trochę mnie dręczy ta świadomość, że ktoś  zagląda a tu nic, pusto, stare wpisy jedynie, zdezaktualizowane i pokryte kurzem nieco. Kurz na Internecie, gdybym umiał go ładnie opisać, ale nie potrafię. Nie na serwerach przecież. Sam Internet masę ma niewymownie małą, w sensie zawartości. Tu macie popularnie, acz przekonywująco. I przerażająco jakoś przy okazji.

http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104530,10584580,Ile_wazy_internet__Mniej_wiecej_tyle__co_truskawka.html

Jak to fizycznie jest nicościowe. Nieważne, nie mam ochoty na świąteczno-noworoczne podsumowywanie. Nie bardzo rozumiem ten roczny cykl, któremu się trzeba podporządkować. Nie, jasne, rozumiem, pewnie, ale mimo to nie chcę.
Spędzanie Świąt głównie na czytaniu książek jest bardzo miłą czynnością. Nic nikt nie chce, nie ma konieczności wykonywania i mówienia różnych rzeczy bez przekonania, rutynowo, bo trzeba. Żadnego męczenia zwierząt, lepienia pierogów, itp. Uwierzcie, to nie dobra mina do złej gry, to szaleństwo, śpiew i taniec. Nieco. To spokój w oku świątecznego sformatowanego szaleństwa. Bardzo lubię. Nie czuję się samotny. Jest Zdziś. Dużo do czytania. Myśli. Ćwiczenie (udane) w niepamiętaniu. Równie udane ćwiczenie w wyobrażaniu przyszłości. Zapowiadającej się dobrze. Albo i bardzo.
Może dlatego nie pisałem? Wolałem pobyć całkiem sam. Pomyśleć. I dużo rozmów przez telefon, więc jednak nie tak bardzo sam.
Zdziś tym razem bardzo zwyczajnie.






















Nothing else for me to say, jak napisał w jednej pięknej piosence Johnny Mercer.

wtorek, 24 grudnia 2013

Grafomania Gałczyńskiego a internetowe bezmyślenie

Zawsze myślałem, że KIG był wielkim poetą. Ba - uważam  nadal, że to są wiersze nieśmiertelne, wciąż wzruszające (Małe kina), wciąż zabawne (Kajak i kretyn), wciąż aktualne (Ballada o trzęsących się portkach), wciąż po prostu będące prawdziwą poezją, tworzącą inny, ważny, nierealny świat, w którym przez chwilę czytania możemy zastygnąć zachwyceni. To też pokaz, że rymowanie nie musi być wymuszone, że może być jak śpiew. Tak się unosze, bo do szału mnie doprowadza wciskanie w usta poety frazy przepotwornej w swoim banale i nicości. Po kartkach świątecznych, oficjalnych życzeniach parlamentarnych, w Internecie i na papierze tłucze się zdanie podpisane K.I.G. Aby święta Bożego Narodzenia były bliskością i spokojem a Nowy Rok – dobrym czasem. Czy można wyobrazić sobie bardziej trywialne i żadne zdanie? Średnio zdolny uczeń 3 klasy gimnazjum skleci takie życzenia dla swojej babci w 5 minut.
 Tym razem winne są Wikicytaty, w których ktoś umieścił to zdanie jako stosowne na ŚBN i autorstwa poety (potrzebne źródło!). No i posypały się użycia, bezrefleksyjne i powiedziałbym, obrażające pamięć o mistrzu polskiego słowa.
Dobrze - nie jestem specjalistą od poety - może w jakimś liście z obozu mu się takie zdanie przytrafiło, w rozpaczy niewoli. Bo to przecież nawet nie jest fragment wiersza, jak łatwo wyczytać z braku rytmu, no bo rym gdzieś tam w dalszej części mógł się zjawić.
 Szkoda, że sekretarze i sekretarki od pr różnych ważnych osób, nie potrafią wykrzesać z siebie nieco zaangażowania i sięgają po pierwszy rekord z gugla, bez wyczucia i rozumu.
Słucham po kolei wszystkich płyt Milesa Davisa, Internet pokazuje tu swoją najlepszą twarz, dając możliwość obcowania z czymś jednak nadludzkim, dobra - nieco.
Nie będzie świątecznych życzeń - ilość tychże złożonych wszystkim przez wszystkich dawno przekroczyła masę krytyczną i powszechna życzliwość (przez kilka godzin trwająca) za chwilę nas zadusi.

piątek, 20 grudnia 2013

Mało i chorobliwie

Chory cały dzień. Tak tylko piszę, żeby się usprawiedliwić z milczenia, bo właściwie nie ma żadnego usprawiedliwienia dla lenistwa. Tylko śmierć. Oglądam dokument o Johnym Cashu. Co tu mówić. Moje granie i śpiewanie dawno powienienem wyrzucić na śmietnik. Choć - OK - jak się coś lubi, to się powinno to robić. Nawet jak źle i głupio. Może tak. Zrobię to jeszcze, może parę razy. Takie zdanie z filmu - JC źle znosił zakazy. Moża ja za łatwo je znosiłem, chyba tak.
 Jakoś nie mam nic do powiedzenia.
Dla zadośćuczynienia - Zdziś w nowej chustce od cioci Agnieszki.




wtorek, 17 grudnia 2013

Jeszcze rano pamiętałem, o czym zapomniałem znów albo Słońce

Dziękuję Jagnie za propozycję tego tytułu, był jedyny możliwy dzisiaj. Ale faktycznie miało być niemożliwie banalnie, bo o słońcu, jak jego pojawienie się zmienia wszystko, jak fizycznie czujemy się inaczej. Nie będzie tu popularnonaukowego artykułu, bo od tego jest Science, ani innych form dywagacji, bo od tego jest PC. Jak się pojawia, to wszystko jest trochę mniej ważne, napięte i smutne a staje się barwne i zabawne, w lekkim dystansie i luźnym rozkroku. Wszyscy to wiecie, poza oczywiście wampirami, którzy chyba raczej nie czytają tego bloga. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że są miejsca, gdzie upał i zenit słoneczny bez ochrony powala, odbiera oddech i spala. Nie wiem, tutaj jest zbawcą, przynajmniej teraz.
 I możecie mnie nazwać starym strupem bez sensu, ale to własnie ta piosenka przypomniała mi się najpierw. Zawsze nienawidziłem szczerą nienawiścią piosenki studenckiej tak zwanej a już Grzegorza Turnau mógłbym własnoręcznie rozszarpać na strzępy. Co jest przenośnią a nie groźbą karalną A jednak właśnie to, że to jest Baczyński, tekst w dodatku napisany w czasie wojny. W tym dniu, jak mówi Wiki, nic się ważnego nie zdarzyło, ot kolejny dzień koszmarnego koszmaru. Zespół Boom wykorzystał wiersz od połowy, może i dobrze. Na filmie z jutuba są młodzi, ładni ludzie. Tak sobie czasem trochę wyobrażam film ze swojej młodości, trochę na nielicznych zdjęciach tak wyglądamy. My, którzy w końcu właściwie w żaden sposób swojej młodości nie podsumowaliśmy, a jeśli już, to raczej bez sensu. A tu jest to wcielenie studenckiej studenckości piosenkowej, włosy, patrzenie w dal i to nieodparte przekonanie o własnej jasnej wyjątkowości. No obciach, ale jakże słodki.

http://www.youtube.com/watch?v=4mmqJxE7dzM

A tu słoneczne porównanie w ulubionej mojej piosence ze zwrotem "moje Słońce". Ile razy tak do kogoś mówiliście a ile razy potem już nigdy? Hę?!

http://www.youtube.com/watch?v=cGa3zFRqDn4

Ale też oczywiście i koniecznieto,  tu skowerowane ale bardzo:

http://www.youtube.com/watch?v=ZAmEYMNB3Ak


A tu Zdziś jako Wielki Wędrowiec (dzięki uprzejmości BWA w Zielonej Górze)



















Poza tym lektury południowe Ignacego Karpowicza o różnicach a także Karola Sienkiewicza o WB. Pouczające, inteligentne i ciekawe.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Co się zdarza, zdarza się po prostu

Zastanawiałem się wczoraj nad kwestią braku poczucia obciachu. Jednym z ważnych elementów pojawienia się tego zjawiska jest poczucie unikalności własnej, zdarzeń, które nam się przytrafiają, specjalności jakiejś podobno. No tak, jakoś tam jesteśmy specjalni i unikalni. Jakoś tam wyjątkowi. Indywidualni do bólu. Wszystko jasne, tak. To prawda. Każdy z nas jest unikalny. Ta świadomość, cudowny plon Wielkiej Rewolucji i całej masy (!) myślicieli personalistów. My, późne wnuki Nietzschego i Kierkegaarda (nie, Panie Wawrzyniec, Kierkegoor :) - mały żart zrozumiały dla circa 7 osób), święcie wierzymy w to, że jesteśmy tak jedyni, jak tylko można być. Niech będzie. Jednocześnie nasze losy, nasze wybory, nasze świadomości, historie, myśli nawet, zadziwiająco są do siebie podobne. Ileż to razy wykrzykiwaliśmy, czytając coś, bądź rozmawiając z kimś - Tak! Tak myślę, też, Ty też, On też?! Jakie to jednak cudowne, ta wspólnota jednostek unikalnych, co właściwie łudząco podobne. Ale ja się nie śmieję, słowo. Ból bowiem z tego bycia i z nagłego ocknięcia się w podobnych stanach bywa okrutny, dotkliwy i nie do wytrzymania czasem. Zrównanie, nawet w cierpieniu, nie da się porównać z niczym w swojej ohydzie. To nie przez przypadek rodacy Fryderyka N. (choć jak pamiętamy, lubił uchodzić za Polaka, swoją drogą, cóż za fantazja!) w swoim genialnym w swej potworności wynalazku, jakim były kacety (dobrze, pamiętam Anglicy Burom, Belgowie w Kongu, tak, ale w swoim koszmarnym białym egoizmie jednak nad Primo Levim wyję w męce), za główny element uznali zrównanie ubiorem, strzyżeniem, numerem. No nie udało im się, co potwierdza tylko tezę o zbawczej roli pędu do unikalności.
 Pisze o tym właściwie tylko po to, by pośmiać się z własnego, nieunikalnego w żadnym razie braku PO (skrót pojęcia z pierwszego wersu, nie mający nic wspólnego z partią o tym skrócie). Co jakiś czas a ostatnio u progu narodzin tego bloga wydawało mi się, że przydarza się mi oto coś wyjątkowego, kosmicznie specjalnego, gigantycznie jednostkowego. Jakaż śmieszna naiwność, trawestując - Obciach i drżenie - przekomiczne. Toż tysiące i chyba miliony nawet przeżywają historie podobne, błądzą, odrzucają, są odrzucani. Porzucają partnerów, dzieci, psy, są porzucani. To tak zwykłe, tak normalne, tak częste, choć boli. No, ale ból jest naszym towarzyszem wiecznym, może nawet wszystko co przyjemne  jest tylko przerwą pomiędzy bólami. Jakimś Epikurem albo pokrewnymi mi to pachnie, skądinąd to musieli być nieprawdopodobni ludzie, ci bardziej progresywni Grecy. No wiem, że głupoty piszę, ale nie chcę tu cytować Wikipedii.
 Więc śmiać mi się chce bardzo z siebie przeżywającego męki powszechnie przeżywane, bóle zabawne w swej oczywistości. Teraz, kiedy jestem w równowadze i znajduję smak na nowo, kiedy znów wierzę w możliwość, kiedy światło świeci i czekam cierpliwie na rozwój wydarzeń, po raz kolejny przyrzekam sobie, że nie zepsuję i będzie dobrze.

W ramach historii sztuki - Zdziś na wystawie Luxusu w MWW (za pozwoleniem pani dyrektor Doroty Monkiewicz)


Poczucie obciachu i rozważania o braku teleranka

Wojtek Wilczyk słusznie zwrócił mi uwagę, że nie wspominałem braku teleranka w ostatnim poście, choć przecież należę do pokolenia, które powinno. No tak, pamiętam to doskonale, mama trochę z rana popłakiwała, że chyba wojna. Narzeczona mieszkała blisko, więc zaraz pobiegłem, poszliśmy na miasto patrzeć, co się dzieje. Smętny SKOT stał koło Regionu na Al. Niepodległości. Dopiero potem się dowiedziałem, że Halinka Korczowska, która tam była wtedy sekretarką, wyniosła rano pod nosem esbeków maszynę do pisania. Dzielna zawsze, jak wielu innych ludzi, którzy wtedy byli bardzo dzielni a potem historia o nich zapomniała.Ale tak to już jest z historią, pamięcią i zapominaniem. Kiedyś pewnie jeszcze o tym trochę napiszę, tamten dzień skończył się pewnie całkiem zwyczajnie, nie było nic do roboty poza gadaniem. Znajomi gdzieś się podziali, było pewnie też trochę wódki i niepewność, jak się to wszystko potoczy. Nie dokonałem żadnego bohaterskiego czynu.
 Czytam sobie na FB czasem różne wynurzenia i odnoszę wrażenie, że nic tak nie sprzyja zanikowi poczucia obciachu, jak właśnie to miejsce. Ten zanik przybiera czasami epickie formy, jak u pewnej krytyczki, która robi wszystko, by zapewnić odbiorcom mnóstwo uciechy. Nie rozumie, co czyta, jeśli rozumie, to wyciąga fałszywe wnioski, ma się za centrum świata, punkt odniesienia, alfę i omegę. Niezwykłe, jak u, wydawało by się poważnej osoby, zanikło poczucie śmieszności, nieadekwatności i po prostu niestosowności. Stary Marshall miał świętą rację - medium jest przekazem, w tym wypadku używanym kompletnie bez kompetencji. No, ale nie ona jedna.
 W ramach ogólnej martyrologii - Zdziś w kagańcu.


piątek, 13 grudnia 2013

Co ja chcę, czy ja chcę

Wir wystawy i mnóstwo problemów. Załoga staje na głowie, wystawa będzie świetna, nie wchodzę w szczegóły, bo te zostawiam recenzentom. Joanka robi nam wystawę z ważnym udziałem Kantora przed Rokiem Kantora. Nienawidzę "roków". Choć zdaje się, niedługo będę próbował w jednym brać udział.
  Zaniedbałem to pisanie, ale jego terapeutyczna siła nie jest aż tak ważna, kiedy jestem trochę bardziej, niż zawsze wyprostowany i pewny siebie. Nie ugnę się przed żadnym ciosem losu, będę stał prosto i nie schylę się pod ciężarem. Taki trochę patetyczny ton mi się przyplątał, ale jakoś tak się własnie czuję, choć właściwie bez przyczyny. Zdziś patrzy na mnie z koszyka z lekkim pobłażaniem, on wie, czym kończy się nadmiar patosu.
 Chciałbym Wam coś mądrego i pocieszającego, wychodzą mi jedynie jakieś mało znaczące parapsalmiczne teksty. Zmęczenie końca roku, które jest wypaleniem zwojów, daje znać o sobie. Widziałem w końcu Idę 
i podobała mi się, choć nie napisze tu, dlaczego. Kto ma wiedzieć, czemu, ten już wie.
W Obiegu przypomnienie prac realizowanych wspólnie z innymi artystami przez Włodzimierza Borowskiego. Niezwykły, wielki artysta, którego uważne przypominanie jest tak istotne dla naszej wiedzy o polskiej sztuce. Za co dla Pawła Polita i piszącego o tym Grzegorza Borkowskiego wielkie moje ukłony z daleka.
 Bylem też na promocji książki ks. Andrzeja Draguły Bluźnierstwo, ale to temat na inne opowiadanie. Następnym razem.

wtorek, 10 grudnia 2013

Niemożność, nieumiejętność, nieuporządkowanie

 Po koncercie jest miło, wizyta w Zielonej Jadłodajni, przyjaźnie i jak powinno być. Rozmowy. Dobrzy goście, dobra sytuacja. Tu są oni https://www.facebook.com/pages/Zesp%C3%B3%C5%82-G%C3%B3wno/314703726119?fref=ts nagonili dobrej energii, lepiej się będzie pracować. Lubię koncerty w galerii, ich historia jest długa i w końcu musimy wydać to wydawnictwo z muzyką wszystkich, którzy tu kiedykolwiek występowali. Nawet chciałem popróbować tu sobie to przypomnieć, ale to riserczerska robota na kilka co najmniej wieczorów. Po jednym kawałku to i tak będzie kilka godzin. Nie o tym dziś miało być, ale pewnie już nie za długo będzie, bo późno, bo coraz mniej rozumiem z otoczenia. Coraz mniej zresztą rozumiem w ogóle. Słucham sobie Don't be late na Sptf jest tam ileś wersji, ale to wszystko jest jedno wykonanie. Chyba zapisywane z minimalną czasem różnicą obrotów na gramofonie, stąd różnice w tonacji minimalne no i też brzmienie zmienne. Ale w tle jest Lester Young i co chcieć więcej. I tak sobie myślę, że jakoś tam jestem obdarowany wielką ilością niezasłużonego szczęścia, że mogę sobie teraz słuchać tej piosenki, com ją przedtem bez przerwy odtwarzał na szpulowcu ZK-145. Trzeba było cofnąć taśmę w odpowiednie miejsce. No dobrze, był licznik.
 Trochę już śpię, Don't be late jest w kółko niemożliwe do znudzenia. Zdzich po spacerze zmoczony mżawką i senny, zwinięty w idealny krąg podrzemuje w koszyku. Nie jest to może wszystko szczęście, ale jakiś uspakajający, chwilowy constans.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mała prośba

Proszę o wybaczenie - za lenistwo, nieróbstwo i brak konsekwencji. Znowu przerwa, nieaktywność, wyrwa, wyłom i brak. Świat trochę nie sprzyja, choć przecież generalnie jest dobrze. Chwilowy brak Zdzisławka w okolicy nóg i oczu, jest ciągle trudny do zrozumienia i jakoś mało oczywisty. Może małe rozstania robią dobrze na większe przywiązanie. Mimo wszystko, jak go nie ma, to jakby nie było kawałka mnie. Przesadzam, albo i nie.
 Powoli przygotowujemy się do otwarcia wystawy "Czy artyści mogą nie spać?" Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego Tadeusz Kantor nigdy tu nie przyjechał? Powinno być właściwie nigdy JUŻ - żeby brzmiało właściwie. Zobaczymy, boję się nieco pisać o tym wszystkim PRZED otwarciem. Wszystko może się jeszcze zdarzyć. Są chwile w życiu dyrektora, kiedy naprawdę ciężką ma pracę. Ufam Joance, swojemu zespołowi, będzie dobrze. Ale nie oczekujcie ode mnie do piątku
zbyt wiele zaangażowania w bloga.
 Jutro reminiscencje wrocławskie.

A w ramach zapowiedzi jutrzejszego wydarzenia koncertowego - nowa nazwa znanego zespołu. Znalezione na dachu Renomy.


sobota, 7 grudnia 2013

Urodziny Piotra

Znowu trochę zawaliłem. Wczoraj ani słowa. Może też z niemożności nazwania niektórych stanów, nie wiem.
 Dziś są urodziny Piotra. Niektórzy z Was go znają a na tym blogu pojawił sie przy okazji opowieści o Tygrysie. Znamy się od 46 lat. Był któryś tam dzień z pierwszego tygodnia września '67. Rodzice posłali mnie do szkoły o rok wcześniej. Podobno podstawowe umiejętności, mimo niechodzenia do przedszkola, posiadałem. Byłem małym, nieporadnym nieco chłopcem, za to przemądrzałym i żądnym poklasku. Prawie żadnych kumpli, bo nie lubili takich, jak to mówiono "starych-maleńkich". Sam bym się pewnie nie lubił, dzisiaj. To jedno z moich najstarszych dobrze pamiętanych wspomnień. Trzy rzędy ławek, pani Wnuczek przedstawiająca mnie klasie, wszyscy siedzą w parach. Idziemy pomiędzy rzędami i w jednej z ławek przesuwa się na puste miejsce, żebym mógł usiąść obok, kolega o bardzo jasnych włosach. Od tego czasu będziemy siedzieli razem, ale często rozdzielani z powodu bezustannego gadania. Aż do 5 klasy w szkole nr 1 (ćwiczeń) - taka była oficjalna nazwa. Mnóstwo różnych dziecięcych wspomnień. Piotrek zawsze silniejszy, zawsze szybszy, zawsze sprawniejszy. Moje dzieciństwo szkolne przebiegało pod kloszem jego opieki. Nie było starszego kolegi, którego by się bał. Zawsze wygrywał, a nawet jeśli nie, to z honorem. Nie musiałem się bić, bo zawsze się pojawiał, jak były kłopoty. Tylko Palomy trochę się bał, ale jej się bali wszyscy.
 Ja miałem daleko od domu a on mieszkał pięć minut od szkoły. Rodzice mieli najlepszy sklep motoryzacyjny w mieście, siostry były za granicą. To w jego domu słuchaliśmy Sticky Fingers (to ta z rozporkiem na okładce) w roku jej premiery, miałem 10 lat wtedy. I razem oglądaliśmy pismo Playgirl, nie wierząc, że i my kiedyś będziemy tak mieli. Choć mieliśmy wtedy już po 12 (on 13) lat. To było trochę później, niewiarygodne, że dzięki Hance miał je w roku jego powstania. I tak bym mógł wymieniać. Pierwszy alkohol i pierwszy papieros - Tokaj Aszu i Carmen w długiej lufce. Nawet Wam nie powiem, ile miałem wtedy lat.
Bardzo silnie pamiętane wspomnienia, które mnie z nim łączą pamięcią na zawsze. Potem bywało różnie, choć w okresie baru widywaliśmy się znowu codziennie i dość intensywnie.
Teraz zasypia w swoim TIRze gdzieś w połowie zaśnieżonych Niemiec. Dziś ma urodziny i rozmawialiśmy długo.
 Nie napiszę teraz żadnego zręcznego paolocoelizmu na temat roli przyjaźni i pamięci w naszym życiu. Obiecałem mu znaleźć zdjęcia z imprezy na moje 50-te urodziny. Za którą jestem wdzięczny, o której nie chcę pamiętać, która była cudowna, ale wolałbym żeby jej nigdy nie było. Nie wiem, gdzie są te zdjęcia Piotrek i chyba nie chcę wiedzieć. Może niektóre rzeczy lepiej pamiętać bez wspomagania.

czwartek, 5 grudnia 2013

Pochwalić się czasem

Lubię Wam się chwalić czasem, choć najczęściej rzeczami i umiejętnościami oczywistymi, prostymi, żadnymi może. Dla mnie jednak każda tak możliwość to jednak rzadka przyjemność, wynikająca z głębokiej wiedzy o własnych niedostatkach. Dziś niewielki przykład, jestem jednak z tego bardzo dumny, od momentu, kiedy sobie uświadomiłem. Na pierwszy rzut oka to niewiele. Nie będę też Was wtajemniczał w realny sens, kto wie, to wie, kto nie wie, też jakoś nie zubożeje. Osobisty w sumie, nieważny en masse, detal.
 Oglądałem w Tv dokument Agnieszki Mazanek i Krzysztofa Landsberga Forma jest faktem społecznym, o KwieKulik. Myślałem, że zawsze już będzie mi się ich sztuka kojarzyć jednoznacznie, że nie zniosę tego
i nigdy już nie będę umiał na spokojnie. A jednak nie. Potrafię bardzo dobrze. To oczywiste, oni są na tyle
niezwykłymi osobami, że wszystko inne znika z tego kontekstu. Wszystko jest tylko dodatkiem. Charyzma Zofii, freakostwo Przemysława są elementami w tym filmie niosącymi wszystkie sensy. Jak się dogadują i jak zupełnie nie. Jak widać czasem bezmierną czułość we wzajemnych spojrzeniach i jak czasem mur. To jest fajny film, no ale za 5 złotych zrobiony, bez urazy. Taka historia o przygotowywaniu wystawy, ciekawa ale On są tematem na miarę naprawdę epicką. Jest tu o miłości, o sztuce, o polityce, w kontekście historii tej części Europy. Scenariusz do napisania, bo ciągle jeszcze nie powstał porządny film o polskich artystach tego czasu, żadnego zresztą czasu, umówmy się. Myślałem sobie o tym filmie trochę też w kontekście Artist is present. Jak bardzo ich sztuka ważne jest a jak bardzo znana tylko już fachowcom. Pewnie zresztą nie może być inaczej, choć ja bym im takiej medialnej sławy nie oszczędzał.
 I umiałem popatrzeć obiektywnie. Zachwycić się po raz kolejny Nimi. Ich miarą, ludzką i artystyczną. Konsekwencją i wielowymiarowością. I nic mi w tym nie przeszkadzało, żadna osobista kwestia. Spokój. Pewność umiejętności. Że umiem, nie muszę nic. Mogę na spokojnie, z radością. Dobrze. Na Żoliborz jeżdżę, bo Misia tam mieszka, ale w innym wypadku z żadnego powodu, przenigdy. Ale to tak, z radością, pewnie nawet w końcu tę książkę wielką, też.
A tu sobie możecie sami.
http://ninateka.pl/film/kwiekulik-forma-jest-faktem-spolecznym

A w ramach bonusu Zdziś w żabim kształcie.















oraz jeszcze bardziej



wtorek, 3 grudnia 2013

Ćwiczenie z kreatywnego pisania

To oczywiście nieprawda, żadnych takich ćwiczeń tu nie będzie, choć może powinienem poćwiczyć. Trzymam się jednak zdania pisarza, który to ważny jest dla mnie jednak bardzo, czyli Jerzego Pilcha. Że pisanie o swoim pisaniu to obciach obciachów. I to jest prawda.
 No to nie będzie dziś zbyt wiele. Jest spokojniej, choć bardziej z niewyspania niż z uspokojenia. Nie mogłem się pozbierać, ale fizycznie. Głowa nie nadążała. Teraz już za późno, żeby potrafiła.
 Mnóstwo spraw i małych sprawek. Niedomagania administracyjne. Zamęt i przerzucanie kompetencji.
Zapowiada się jednak dobrze. EuroShorts jak zawsze z Przemkiem w czwartek, piątkowa wizyta Kostka Usenko z rosyjską alternatywą i poniedziałkowe Gówno to bardzo miły zestaw, nawet nieco rekreacyjny. Mało teorii, dużo praktyki. Nie, żebym nie cenił teorii, wręcz przeciwnie. Ale praktyka ważna. Czynienie.
Praca. Zabija złe myśli, jeśli dobrze zrobiona. I wyspać się trzeba i wtedy wszystko się układa.
Pozwoliłem sobie tu przekleić Zbyszka Walichnowskiego najnowszą jutubową plejlistę. Moze się wam co przyda .
Znacie no to posłuchajcie( Telefunken i Pumperniklowi dobrze robi ta odrobina papieru ściernego):https://www.youtube.com/watch?v=VCb91rATBHI czy czasem my nie tacy?https://www.youtube.com/watch?v=B_iTL1PRbT8    I hate https://www.youtube.com/watch?v=ccoScfjP5cc  Let Her Go https://www.youtube.com/watch?v=Ginx7WKq5GE  Bloodstains https://www.youtube.com/watch?v=7vWoMZGXNCI      Staring At The Stars  https://www.youtube.com/watch?v=LJXcac9zI74    Caravan https://www.youtube.com/watch?v=eheFYJh0mVs UU mnie zaś jest tak: blind love https://www.youtube.com/watch?v=x3audAsazkba wszak jednym  cięgiemc  Ostatnie dwa ( tego wszystkiego nie trzeba jednym cięgiem) Things That Stop You Dreaming https://www.youtube.com/watch?v=5RL-sEpfpVA   Last unicornhttps://www.youtube.com/watch?v=QSPhV0vFQpQ

niedziela, 1 grudnia 2013

Test Zdzisia oraz dywagacje o przeszłości

Bardzo chciałbym nie pisać już o swoich sprawach a raczyć Was wirtuozerskimi opisami dzieł wartościowych, stanów wzniosłych, zdarzeń niezwykłych. Zawstydzają mnie optymizm, wiara w przyszłość, nadzieja na lepsze jutro, pojutrze i do końca życia, zewsząd płynące. Nawet właściwie określenie koniec życia pojawia się rzadko i jakby półgębkiem. Przynajmniej ja tak widzę - kryzys kryzysem, ale w sobotę w Makro zabrakło pistacji, jak doniósł mi na wieczornej imprezie mój ulubiony kucharz, który tworzy na pograniczu genialności.
 Zawsze wierzyłem w stabilność świata, w którym żyłem. Może było mi to potrzebne do normalnego funkcjonowania, choć myślę raczej, że po prostu dałem się oszukiwać. Wyłączyłem myślenie, najpierw go nawet nie włączałem a potem nie nauczyłem się swojego. Najpierw wierzyłem rodzicom, potem propagandzie, potem autorytetom, potem innym autorytetom a na koniec nagle okazało się, że bez uruchomienia obszarów mózgu odpowiadających za analizę relacji pomiędzy tym, co mówią a tym, co widzisz i słyszysz sam, nie wiesz nic. Oddzielenie sądów własnych od tego, co ci wmawiano długie lata, zajmuje dużo czasu i nie wiem nawet, czy jest możliwe.I nie czekajcie, żebym Wam powiedział, jak to się robi. Nie wiem. Nie będzie paolokoelizowania tu żadnego.
 Może trochę.
 Nie ma stabilności. wszystko chwieje się na bardzo cienkiej linie. Moja wiara, że zawsze będzie co jeść, nie będzie wojny i bliscy zawsze razem jest naiwną wiarą pięciolatka, nie mającą nic wspólnego z realiami. I zimny dreszcz przenika mnie na wskroś.
 Nie ma przeszłości, powinna być tylko w takim stopniu, w jakim potrzebna jest, żeby nie powtarzać poprzednich błędów. I tak się ich nie ustrzeżemy, bo mamy wdrukowane zachowania, źle skonfigurowany ośrodek nagrody, jakieś wady które już będą z nami do końca. Ale rozpamiętywanie, obsesyjne powroty, rozrachunki codzienne wieczorne i ranne - odpuście sobie. Lepiej się upić czy co innego, albo obsesyjnie i ciężko pracować, uczyć się czegoś, ale nie wmyślać bez przerwy sekwencji z dawnych czasów. Trzeba ćwiczyć niemyślenie i w końcu chyba jakoś wychodzi. Wpadki są nieuniknione, jak to wiedzą wszyscy pijący inaczej, że tu się posłużę niewybrednym żartem.
 Przy okazji - boję się jednak iść na nowego Smarzowskiego - czytałem książkę Jerzego Pilcha i była to lektura mocna choć nie wyjątkowo (jak ktoś chce na ten temat mocnej literatury, to radzę Lata patykiem pisane, zbiór piciorysów, wydany w latach 70-tych). Boję się, że znani aktorzy opowiadający o chlaniu są niewiarygodni w tej roli - aktor przecież w końcu tylko udaje, no wiadomo, w życiu pije, ale patrzcie - jest jednak aktorem, żyje, jest na ekranie, nie wiadomo, gdzie jest wódka a gdzie woda-rekwizyt tylko...Dobra, ortodoks przeze mnie przemawia, ciągły nowicjusz w trudnej sztuce nieużywania. Wydaje mi się przy tym, że coś o tym wiem, a chyba jednak są tacy, co wiedzą więcej. Tak więc sza już.
 Jeszcze o przeszłości chwilę - gorzej, jak pozostają jej konkretne fragmenty - dzieci, zwierzęta (jak Zdziś) - jest wtedy żywa i piecze i trudniej ją zniknąć. Zwłaszcza gdy Zdziś cały czas zmusza mnie do rzucania piłeczki teraz i przeszkadza mi pisać. Ale rachunek trzeba zapłacić w końcu jakoś tam, jak nie tu, to gdzie indziej. No chyba, że umiemy bardzo szybko biegać, szybko i cały czas.
Przeszłości nie ma. Moje siedem lat w szkole muzycznej nie przyniosło żadnej realnej umiejętności. Nie zagram nic bez nut. A i z nut beznadziejnie. A oddałbym rok życia, żeby grać jak Eroll Garner, którego właśnie sobie słucham niedzielnym popołudniem. Choćby 10 razy gorzej.
 Uczcie się przydatnego konkretu moi mili, żeby potem nie mówić, że przeszłość to tamto.
 W ramach bonusu Joanna i Mike celująco przechodzą Test Zdzisia.
















Przy okazji dziękuje Wam bardzo oraz Misi, co Was tu przywiozła poniekąd, za przemiły wieczór i dużo wrażeń. W teatrze i w Trzepaku i generalnie. Zielona Góra bywa miła.








sobota, 30 listopada 2013

Czemu i po co

Jest w jakimś sensie dobrze. Późny wieczór (znowu to poczucie obciachu i banalności) sprzyja lekkiemu zatrzymaniu w biegu nie wiadomo dokąd. Powinienem się zastanowić nad celem. Ha ha. Zaraz napiszę podręcznik do egzystencji, np. "Przez cel do szczęścia i pieniędzy" albo "Wyceluj własne życie" albo
coś równie zabawnego. Jak widzicie, nie zawsze powinno się pisać.
Samotność ma mnóstwo dobrych stron, choć nie chciałbym być, jak ci znani mi faceci, którzy nie są samotni z wyboru, a z konieczności. Widać po nich, że nie chcą być sami, rozglądają się nerwowo w poszukiwaniu ostatnich może okazji, ale to już tylko ruchy pozorne. Zapadli się w tę samotność i  nic tego nie zmieni.
Jeszcze nie wiem, jak nie pokazywać po sobie, że mi zależy. Pewnie trzeba długo ćwiczyć.
Słucham Jimi Tenora, dla uspokojenia, nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłem. Znów nie umiem opisać muzyki, choć może akurat ona nie do opisywania jest. Prawie 15 lat temu ta płyta. Zapomniałem, że była.
Co to właściwie kogo obchodzi, uprzejmie Was wszystkich przepraszam za nocne mamrotanie.
 Przyszedł mi do głowy pierwszy wers wiersza, ale jak przyszedł, tak uciekł. Zdziś śpi, ale pewnie jeszcze muszę z nim wyjść. Bardzo uważam, żeby nie mówić do niego, jak kiedyś, bo to nie jest mój sposób mówienia. Próbuję się odzwyczajać od wdrukowanych właściwie tekstów i sposobów i bardzo powoli, ale wychodzi. Dlatego wolałbym go nazywać Żulikiem, ale to chyba za późno już. Zresztą Żulik się jednak źle kojarzy.
A oto obiecane, bądź nie - zdjęcie z kangurem. Podobnie jak moje ostatnie na FB zrobiła Karolina w trakcie naszej zakładowej,  z Romualdem również, wycieczki do Parku Krasnala. Enjoy!







piątek, 29 listopada 2013

Rano bez śladu

wszystko znika.

Nie da się czasem nie pisać

Już myślałem, żeby dziś nie pisać. To nie był dobry dzień i musiałbym tylko o tym. Że przypomniało się wszystko i tętno 140 na minutę i żal, złość, wściekłość nawet, wszystko naraz, w dodatku bez odreagowania. Bo trzeba robić twardą minę. Bo już nie ma przeszłości, stała się pustą przestrzenią, z której tylko Zdziś został, tak trzeba. A tu cały dzień z każdego kąta upiory dawne, stare sprawy, głupie sentymenty. Mokre oczy. Piesek niby mocno śpi, ale czujny cały czas, nagle podnosi głowę, czy aby wszystko w porządku.
 Oczy niby zamknięte, ale przez włosy nie widać, że co jakiś czas patrzy.
Piszę trochę z rozpędu, dla odreagowania, trochę na siłę, słuchałem sobie dziś Jana Gondowicza w 2, była audycja o Bruno Schulzu, pewnie w archiwum zaraz bedzie można odsłuchać, to koniecznie. Jak wiadomo, Jan Gondowicz jest gigantem, ale tu dał po prostu taki popis, że ja sobie tak myślałem uparcie - ale po co ci to pisanie, ty już sobie daj spokój, ty po prostu nie udawaj, że umiesz. I jeszcze dziś na Wyborczej krótki felieton Mariusza Szczygła i te same myśli - po co męczysz siebie i innych, kogo to obchodzi i pocotonaco komu? Przygody Zdzisia? Twoje głupie bo zawinione traumy? Przepraszam Was za nicość tego wpisu, za jego łzawość wyczuwalną, za nijakość opisywanych zdarzeń. To tylko tętno, potworna sztywność mięśni z tłumionej złości, ból po kopniętej skrzynce w nodze jeszcze teraz.
Nie opowiem Wam nic ważnego, wyleję tylko nicość własną. Wszystko dziś w środku, niewypowiedziane, poczucie niesprawiedliwości (ha ha), głupi żal. Pewnie rano nie będzie śladu.
Może więc nie trzeba było nic pisać? Może ugiąć się przed niemocą? A może jednak nie. Nie będę pisarzem, ale piszę, bo tylko tak sobie radzę ze światem i ze sobą. Ale też to nie terapia. To nieco nieostrożna próba sprawdzenia siebie starciu ze słowem. Że tak powiem.

środa, 27 listopada 2013

Myszka Miki jako wehikuł lansu

Cały ten post miał być o nowym pomyśle przedstawicieli pewnej partii, aby w ramach budżetu obywatelskiego stworzyć niezwykle atrakcyjny park dla dzieci pod wezwaniem Myszki Miki. Nie chce mi się o tym pisać, bo mam wrażenie, że dla przedwyborczego lansu nie można było wymyślić już nic bardziej populistycznego. I to pod sztandarem partii, której przywódca tak wiele zrobił dla popularyzacji twórczości Witolda Gombrowicza. Pomysłodawcy powołują się na przykład Parku Krasnala w pobliskiej Nowej Soli jako wzorcowy dla tego typu miejsc. Ciekawość nie dała mi spokoju i delegacją pracowniczą udaliśmy się do rzeczonego. Jest kuriozalnie i żużlowo. Wizyta w tym miejscu po raz kolejny utwierdziła mnie w smutnym przekonaniu, że nasze wszystkie próby edukowania estetycznego nie mają najmniejszego sensu w zderzeniu z tym, co oferujemy dzieciom w przestrzeni publicznej, jako atrakcję i miejsce zabawy. 5 metrowy krasnal ogrodowy jako wyznacznik wysokiej jakości miejsca. Możemy sobie w tych naszych galeriach stawać na głowie. I tak wygra gipsowy kangur, w każdej konkurencji. I żużlowy motor zawsze.
 Sam słyszę jakie to nudne, dodać muszę jedynie, że nasi partyjni mocarze umysłu użyli MM nie jako popkulturowego symbolu, a jeno przez odniesienie do falubazowej MM. Mało, że to populizm. Ale słowa, które mi się tu ciśnie na usta, z powodu poprawności politycznej, którą naprawdę cenię jako zachowanie konieczne w przestrzeni sporu, oczywiście nie wypowiem.
 Jesień mnie dopada, jak pies wychudłego zająca. Uciekałem jej w jakąś wesołkowatość, ale dogania i gryzie do krwi. Dużo wspomnień i niepotrzebnego rozpamiętywania. Duże niewiary w dalszy pozytywny rozwój wypadków. Co myślę, chyba nie ma sensu, podstaw, przyszłości. Niczego. Jest głupią mrzonką, którą sam sobie wymyśliłem, w błogim  przekonaniu, że mnie zbawi. Pewnie by mogła, ale wszystko to wymagałoby nieziemskiej odwagi, skoku na głębię, wiary jeszcze głębszej. Ale OK, takie decyzje to już dziś rzadkość. W książkach tak bywało a i to w niektórych tylko.
 Z zimna rodzą się demony mroźnej niewiary. Ze wszystkich baśni Andersena najbardziej bałem się Królowej Śniegu i historii chłodu emocjonalnego. "Mały Kaj był siny z zimna, prawie czarny, ale nie wiedział o tym i nie czuł wcale chłodu, gdyż królowa śniegu zamroziła pocałunkami nawet dreszcze w jego ciele, a serce jego stało się kawałkiem lodu." Scena spotkania Gerdy i Kaja w pałacu KŚ, jego lód wewnętrzny i jej walka o jego roztopienie, to mimo charakterystycznej dla epoki emfazy, jedna z najpiękniejszych scen w historii literatury. Ale - pamiętacie? Królowa zostawiła ich samych. Była pewna zamrożenia Kaja, nie wierzyła w silę Gerdy. Przegrała trochę na własne życzenie, ale może nie chciała wygrać. Może po prostu tak ciągle grała i to było najfajniejsze. 
 W moim pierwszym egzemplarzy Baśni, napisałem przy rysunku J.M. Szancera, który zilustrował je tak, że mam w oczach te obrazy do dziś - Diabły som gupie. Nie pamiętam samej czynności, ale pamiętam wściekłość, która jej towarzyszyła. Uczniowie czarnoksiężnika (z rogami ich Sz. narysował) wzlatywali w górę ze zwierciadłem, które wykrzywiało wszystko i piękne zmieniało w brzydkie. Zresztą, przeczytajcie sobie raz jeszcze, jest np. tu http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/krolowa-sniegu.html choć bez ilustracji. A KŚ była na okładce...


A tu pewna odmiana Myszki. Jest w środku obrazka.




wtorek, 26 listopada 2013

Demokracja deweloperska i jej koszmary najstraszniejsze

Wybrałem się dziś w okolicę amfiteatru. Niezielonogórzanom wyjaśnię pokrótce, że jest tu Park Piastowski, piękne miejsce, początek dużego lasu, trochę już parkowego, ale jednak. Sam Park jest założeniem jeszcze przedwojennym, nieco zdemolowanym przez masyw zbudowanego dla celów Festiwalu Piosenki Radzieckiej amfiteatru. Wiedziałem, że coś się tam strasznego buduje w okolicy, ale rzeczywistość przerosła najgorsze obawy. Jakoś instynktownie omijałem tę okolicę, parkując samochód gdzie indziej, gdy szedłem na spacer ze Zdzisiem. Tym razem, przez bezlistne drzewa zamajaczyło mi coś niezwykle koszmarnego, potworny wrzód na ciele parku. Wcielenie pojęcia "demokracja deweloperska". Arogancki, potworny, demolujący przestrzeń wyraz wyższości bogatego nad biedakiem, szmatławym gołodupcem, debilem który nie potrafi zarobić na nic więcej, jak tylko na żarcie. Na wzgórzu, za płotem, aby lepiej widzieć emerytów ciągnących swoje kundle niby na spacer a pewnie do zjedzenia z biedy. Ze swojego opancerzonego osiedla, by oddzielić się od tłuszczy, tłumu, czerni, osiedlowych barbarzyńców.
 Zastanawia mnie tylko, jak my wszyscy, mieszkańcy tego miasta, mogliśmy do czegoś takiego dopuścić. Droga do tego czegoś, dla samochodów, przecięła ten park, jak nieusuwalna blizna po dziecięcej chorobie szalonego kapitalizmu. Ciekawe, kiedy ten szlam zostanie zlikwidowany jako przeżytek czasów choroby neoliberalizmu? Za 50 lat? 100? Bo jestem pewien, że to się stanie. I pewnie już tego nie zobaczę, ale chętnie przycisnął bym guzik detonatora.
 To nie jest z zazdrości. Wierzę, że są ludzie którzy swoim umysłem i ciężką pracą potrafią zdobyć środki na dom luksusowy, wygodny i w wybranej okolicy. Jeśli jednak kupią dom akurat tu, wykażą się brakiem rozumu, który oczywiście być może nie jest konieczny do zarabiania pieniędzy i nie jest to ironiczny żart.
Czułem się, jakby ktoś dał mi w twarz. Jakby to, że tu mieszkam ja i wielu innych starających się o to miasto, miało tyle znaczenia, co mała psia kupka. Nie wiem, po co, dla jakiego prestiżu, kaprysu, bałwaństwa zbudowano to coś. Wiem jedno, to nawet nie jest skandal. To jest rozpaczliwy koniec złudzeń.
















Uwierzcie, zdjęcie nie oddaje ohydy tego czegoś.

niedziela, 24 listopada 2013

Poranne słuchanie i orzechy


Opisy niedzielnych poranków to już szczyt obciachu. Jakoś jednak postanowiłem trochę odrobić zaniedbania z czasów, kiedy trochę nie miałem ochoty, trochę prądu a trochę po prostu życia w sobie jakiegokolwiek śladu.  Jest już prawie południe, no więc wstyd trochę mniejszy, ale nadal niedziela. Słucham trzeciej pod rząd płyty Massive Attack, dawno nie słuchałem. Pełna satysfakcja, choć trudno mówić o jakimś optymistycznym rozpoczęciu dnia. Staram się nie wsłuchiwać w teksty i nie dobijać jeszcze bardziej depresyjnym przekazem, udaje się, pozostaje rytm oraz nieumiejętność upisywania muzyki. Nieumiejętność opisywania w ogóle. Na Waszych oczach się tego uczę, wybaczcie. Od rana zdążyłem pójść na mały spacer ze Zdzisiem, niewielkie zakupy zrobić (od tygodnia próbuję kupić cukier i ciągle zapominam), nakarmić siebie i psa, wykonać kilka zabiegów hignienicznych. Wpisać niepotrzebne zdanie w FB dyskusji. Też zdążyłem, wobec nieuchronnie i jakby za szybko upływającego czasu.
 Robię wokół siebie mnóstwo materialnego bałaganu. Nie wiem, czy to brak ćwiczeń w sprzątaniu i systematyczności, czy może odbicie wewntętrzego nieporządku. Dość powiedzieć, że każdą przestrzeń w krótkim czasie doprowadzam do stanu kompletnej dysharmonii estetycznej. No dobra, to jeszcze jedna umiejętność do nauczenia.
 Samotne spędzanie dnia ma tę zaletę (a może także wadę), że nic się nie musi. Niczego nie trzeba robić wbrew sobie, niczego udawać, konieczności wynikają wyłącznie z własnego poczucia odpowiedzialności. W harmonijnym jednakowoż związku jest chyba jednak podobnie. Nie trzeba nikogo ani niczego udawać, w dodatku odpowiedzialność rozkłada się na dwie osoby. No właśnie. Upada mit o rozkoszach samotności. Jest rodzajem niepełnej sprawności. Ogranicza i jest pozorną niezależnością. Sprowadza jeszcze gorszą zależność.
 Zdzi wymusza rzucanie piłeczki. Mimo swej nieobecności na FB jest bardzo realny, zjadł dziś mnóstwo od rana i jest trochę nadaktywny jak dla swojego pana, przepełnionego jedzeniem i wątpliwościami.



















Choć wieczór zapowiada się miło. Chciałbym żeby było, żeby było już zawsze, a przynajmniej długo
i szczęśliwie. I doskonale wiem, że nic z tego nie będzie, ale tak bardzo chcę.
 Dobra, te enigmatyczne chcenia nie są tu chyba najszczęśliwszym elementem. Nie mogę powiedzieć nic a chyba i tak nic nie ma do mówienia.
Orzechy zacząłem jeść wczoraj u Beaty i Artura. Dziś kupiłem sobie już gotowe i wyłuskane. Podobno poprawiają Rozum. Cóż tu poprawiać, jak dawno zgubione...Ale Zdziś lubi.

Ekspiacja

Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę wdawał się w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB, Nie będę się wdawał w głupie dyskusje na FB,

sobota, 23 listopada 2013

Paul Celan jego głos

Ja chyba zrozumiałem naprawdę ten wiersz dopiero teraz tak naprawdę kiedy go usłyszałem w wykonaniu autora po co pisać tak sobie myślę nie chcę pisać ani wierszy ani nic nic nie chcę
Trochę jest histerii w moim wpisie i nie przez przypadek choć oczywiście jest jakimś obciachem totalnym odkrywanie Celana dziś, ale się nie wstydzę no czasem tak jest.

http://ubumexico.centro.org.mx/sound/celan_paul/Celan-Paul_1-02-Todesfuge.mp3

Paul Celan
FUGA ŚMIERCI

Czarne mleko świtu pijemy je w wieczór
pijemy w południe i rano pijemy je nocą
pijemy pijemy
kopiemy grób w przestworzach nic w nim nie uwiera
Mieszka w domu mężczyzna igra z wężami i pisze
pisze o zmierzchu do Niemiec twe włosy złote Margareto
napisał wychodzi przed dom iskrzą się gwiazdy
gwiżdżąc zwołuje swą sforę
gwiżdżąc zwołuje swych Żydów każe im grób kopać w ziemi
rozkaz wydaje nam zagrajcie do tańca

Czarne mleko świtu pijemy cię nocą
pijemy cię rano w południe pijemy cię w wieczór
pijemy pijemy
Mieszka w domu mężczyzna igra z wężami pisze
gdy zmierzcha pisze do Niemiec twe włosy złote Margareto
Twe włosy popielne Sulamito kopiemy grób w przestworzach
nic w nim nie uwiera

Woła głębiej wbijcie się w glebę hej wy tam a wy 
tam grajcie śpiewajcie
sięga po żelazo za pasem wywija nim jego oczy niebieskie
szpadlami wbijcie się głębiej hej wy tam
a wy tam grajcie dalej do tańca

Czarne mleko świtu pijemy nocą
pijemy cię w południe i rano pijemy cię w wieczór
pijemy pijemy
Mieszka w domu mężczyzna twe włosy złote Margareto
twe włosy popielne Sulamito igra z wężami
Czulej śmierć swą grą wzywajcie śmierć jest
mistrzem z Niemiec
woła ciemniej ciągnijcie smyczki wznieście się 
z dymem w powietrze
znajdziecie swój grób w obłokach nic w nim 
nie uwiera

Czarne mleko świtu pijemy cię nocą
pijemy w południe śmierć jest mistrzem z Niemiec
pijemy cię wieczorem i rankiem pijemy pijemy
śmierć jest mistrzem z Niemiec jej oko niebieskie
i trafi cię kulą z ołowiu i trafi cię celnie
Mieszka w domu mężczyzna twe włosy złote Margareto
i sforę swą na nas szczuje i daje nam grób
w przestworzach
igra z wężami i śni śmierć jest mistrzem z Niemiec
twe włosy złote Margareto
twe włosy popielne Sulamito
tłum. Piotr Lachmann

Zniknięcie Zdzisia

Oczywiście z fejsbuka. Nie zaskoczyło mnie specjalnie ani nie oburzyło, w końcu ani jego strony, ani fanpejdża nie zakładałem. Nawet trochę myślałem, że to niekoniecznie potrzebne. Wiedziałem jednak, że ma trochę znajomych i nawet niekiedy miłośników. Cóż, to jednak zwykły piesek po prostu, nie za mądry, piękny też niespecjalnie, choć charakterystyczny. Lubi piłeczki, jak miliony psów, chodzić na spacery, włazić do łóżka. Nie różni się od innych psów specjalnie. Tak samo pachnie. Jest może zbyt kapryśny i niekiedy długo nie je psiego, które mu daję. Jego historię już tu opisywałem, tę konfabulacyjną i tę prawdziwą. Był kiedyś pieskiem wspólnoty, koncyliacji, godził w kłótni i reagował na agresję. Chyba był mocno neurotyczny wtedy, dziś jest spokojny i stonowany, nie licząc reakcji na inne psy. Tego go nie oduczyłem i pewnie już nie oduczę.
Jego była pani myśli pewnie, że jeśli Zdziś zniknie z fejsbuka, to zniknie całkiem. Nieobecność na FB to dla niektórych realna nieobecność. Otóż jednak nie. Zdziś jest jak dawniej. Je, trawi, wydala, prosi łapkami i zmusza do rzucania piłeczki. Ma gdzieś swoją obecność albo nieobecność na FB. I tak nie byłby tu gwiazdą, bo nie ma skłonności. Jest pragmatyczny w swoich zachowaniach, wie kiedy zrezygnować i kiedy nadużywa cierpliwości. Jest nadal wspaniałym towarzyszem podróży, nie narzeka na trudy i z radością przyjmuje każdą trasę. Może iść długo i zawsze ze mną.
 Czasem będę tu zamieszczał jego zdjęcia, nie za często, nie zmienia się zanadto z biegiem dni.
Nie umiem pisać długich tekstów. Odwiedziłem niedawno bloga pana Mariana Piłki, bo zainteresowała mnie tematyka postu o okropnościach sztuki współczesnej. Bardzo to był długi wpis i o sztuce tam też było, ale było też o wszystkim, i o Palikocie było, i o Platonie, i ciągnęło się trochę bez ładu i składu. Czasem długo nie znaczy dobrze, przynajmniej w blogowych notatkach. Mam jednak taki problem, że zaglądacie tu a zastajecie parę zdań, na kilkanaście sekund czytania. To takie bardzo internetowe, prawie jak wiara w znikanie za pomocą FB. Nowe Voodoo. Przy zakładanej częstotliwości, codziennym pisaniu, to jednak maksimum tego, co mogę z siebie wykrzesać.
 Moja symbiotyczna relacja z pieskiem jest może jednak nie do końca zdrowa. Za dużo do niego mówię, trochę jak nasza z 79-ego gospodyni z Grochowskiej. Bywa, że tylko z nim rozmawiam wieczorami. Przyznać trzeba, jest rozmówcą całkiem dobrym, uważnie słucha, reaguje mową ciała jedynie, ale jednak. Nie odpowiada, no bo i tak słucha monologu, więc nie ma jak, nawet gdyby mógł.
 Układam zdania, mając wrażenie, że to aktywność niezupełnie konieczna. Lawina słów przewala się przez świat, nie przynosząc realnych efektów. Może nawet zresztą nie o to chodzi. Może trzeba mówić, żeby nie wyjść z wprawy, na wypadek gdybyśmy mieli coś ważnego do powiedzenia. Tak, wiem, że to trawestacja jednego z najbardziej znanych cytatów z  Kurta Vonneguta. Pisarza, którego akurat słowa nadal brzmią, dźwięczą nawet pośród morza nic nie znaczącego, spisanego szelestu plastikowych zdań.

piątek, 22 listopada 2013

Ciągle jeszcze

Ciągle jeszcze nie mogę spokojnie słuchać tej piosenki. Jeszcze nie. Naprawdę w którymś momencie wierzyłem, że to się zdarza. Ale się chyba jednak nie zdarza. A jeżeli już, to rzadko. Jak macie cień podejrzenia, że się wam zdarza właśnie teraz, to chuchajcie i dmuchajcie, kosztem pracy, ambicji i mrzonek o wyzwoleniu przez samotność.
http://www.youtube.com/watch?v=MSQ6fSKLlG0

Pisać, pisać więcej

Może dlatego, że muszę pisać coś innego, znów dwa dni przerwy. I nie pomaga mi Zdziś, bo jego przygody nie są jakoś oszałamiająco zabawne i ciekawe. Piesek jak piesek. Teraz chrapie w koszyku, coś tam piszczy sobie cicho.
Dziś wróciły różne rzeczy z przeszłości i nie było to miłe. W dodatku nie mam tak, że pamiętam tylko dobre fragmenty. Właśnie pamiętam same złe. Nic dobrego. Pamięć wybiórcza, selektywnie paskudna, niemądra i złośliwa. Było płaczliwie prawie i jesiennie. Dzień zapaści i śmierci wokół. Nie było przyjemnie. Trzeba jednak dawać przykład, robić pogodną twarz, żartować. W środku tylko błota trochę nieładnie pachnącego, ale na zewnątrz marsowa mina, sprężysty krok, pewność siebie. (Pamiętajcie też, że trochę Was zwodzę, że tu nie wszystko jest na poważnie.) Staram się być dobry dla świata i mieć nadzieję, że będzie dobry dla mnie.
 Wieczorem telefon OD przyjaciela, dyskusja o sensie pracy i życia, i wzajemne podtrzymywanie się w wybranej drodze. Lekkie wkurwienie na opór otoczenia i niewyczuwanie naszych dobrych intencji. Bo my jesteśmy dobrzy generalnie. (w nawiasie jw.) A w każdym razie mamy dobre intencje.
 Zadziwiające, jak wiele osób jest jeszcze on-line o tej porze. Rząd zielonych kropek sygnalizujących życie znajome, gdzieś tam jakieś czynności i myśli, których nigdy nie poznam naprawdę.
 I cały czas przy pisaniu myśl mi się kołacze - Żeby to tylko nie była Samotność w sieci, proszę patrona blogerów, przewrotnie, jeśli jest. Zapytam księdza Dragułę, a przy okazji - w końcu mam dzięki niemu pierwsze cytowanie w prawdziwej prasie. Minęło wiele lat od ostatniego.
 Żeby już tak zupełnie poważnie nie było - instrukcja obsługi z Legnicy, jakoś wzruszająca w swym braku wiary w inteligencję kierowcy. Może i słusznie.
















Tor monet. Jak z wiersza bankowca.

wtorek, 19 listopada 2013

Trochę bez związku, ładu i składu

Nie powinno się mówić, kiedy można milczeć. To nie jest jakaś tania wittgensteinowska aluzja, to jednak o czym innym jest. Myślę sobie, że narzucony rytm codziennej powtarzalności wpisu jest jedynie dla kogoś, kto naprawdę ma dużo do powiedzenia. Łapię się na tym, że do przeszłości należy czas, kiedy mogłem mówić na każdy temat, o każdej porze i, szczerze mówiąc, cokolwiek. Powiecie, dojrzewanie, ja powiem, zwiększona autorefleksyjność, samokontrola i strach przed spodziewanym jednak w takim wypadku brakiem głębszego sensu. Zastanawiam się, czy podsumować dzień, czy może coś o wydarzeniach ostatnich napisać, ale nie ma we mnie przekonania. Trochę jak na tej autostradzie, niedaleko zjazdu na Żagań.

















Jest pusto, choć tak naprawdę nie widać, czy aby na pewno. To jest ładne zdjęcie, przyznajcie. Melancholijne, niby w pędzie a jednak jakby bez ruchu. Polubiłem je od razu. Jest o nicości. Pustce. Niewiadomości. Nie o nieświadomości tylko o tym, czegoniewiadomo. Krzywo a prosto jest też. Dużo znaczy, choć nic nie widać. Taka mała egzegeza niczego.
 Rano w sadzie u Agaty i Tomka szron na trawie. Zaczynam pisać, jak ci starzy poeci, co to siedzą w domu i patrzą przez okno i już naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Tylko, że idzie wiosna, albo że bure niebo zwiastuje śnieg itp. Nie chciałbym tak nigdy. A boję się, że nadejdzie, ta faza kwaśnego pieprzenia o chorobach, umarłych kolegach i myślowej obstrukcji. Ok, spróbujemy nie. Na zdjęciu - Zdziś w sadzie.
A Eroll Garner gra Body and Soul .
















Na jedno wychodzi chyba - i tak pieprzenie.
 A jednak jakoś mi lżej, jakoś bywa luźniej i często zabawniej. Czas wyśmiewa się z nadmiaru emocji i głupich łez. Gładzi, zabija rany i dystansuje. Słuchajcie go, moi Drodzy. Ma dużo do opowiedzenia.
Mówi - nie ma przeszłości, poszła sobie, fruu, było- nie jest. Jesteś tu, zobacz, jeszcze masz w ręku kilka atutów. Skorzystaj, spróbuj wygrać, choć wiadomo, że wygrana nie jest na zawsze. Ale dopóki tu jesteś, dopóki grasz, to patrz uważnie i bądź odpowiedzialny. Wobec siebie i innych dookoła. I bliskich, i tych, z którymi musisz lub chcesz być. Taki to jest mój dzisiejszy wkład do powszechnego obecnie paolokoelizmu.
Dobrej nocy Wam życzę.












poniedziałek, 18 listopada 2013

Tytułu nie będzie

Tak bywa, że się jednak nie da, albo zmęczenie wieczorne, albo jakieś nadmiary bezmyślności. Blog łagodnie dryfuje w stronę wód spokojnych, nowych i nieznanych. Ja się zastanawiam może za dużo. Jakiś anonim co mnie bardzo dobrze zna, jak myślę, próbuje mnie pognębiać na blogu Andrzeja Biernackiego (!). Jakoś to jednak miłe, że jest feedback. Nawet taki.
 Bywam nudny z tym pieskiem, ja wiem. Tu śpi sobie w hotelu. Mógłby chyba tak mieszkać zawsze.















Kilka dni temu mijał mnie pan z panią przed galerią i rozmawiali sobie i pan głośno zaczął mówić - takie coś to tylko chory psychicznie mógł zrobić, to nie jest żadna sztuka, trzeba by go zamknąć do zakładu. No i nie
wytrzymałem jednak, choć już od dawna staram się opanowywać i zapytałem, czy wie że tak się w ZSRR traktowało ludzi, artystów też. Pan niezrażony odpowiedział na to - to trzeba by wrócić do tamtych wzorów. No i już nic nie mówiłem, bo byłby to dialog trudny. Nie urosło mi w gardle i nie zacząłem wrzeszczeć, praca nad sobą daje rezultaty. Ale też pomyślałem sobie, jak ciężko trzeba pracować jeszcze i ile do zrobienia. Jak szukać trzeba porozumienia, zrozumienia i wspólnego języka.
 Też jeszcze muszę się przyznać, że w kółko słucham piosenki Adama Struga Tajemnica (jest na Sptf) i to nawet nie to, że mi się podoba. Po prostu mnie zahipnotyzowała.
Musze iść spać, czuję jak mózg zwalnia i jest coraz wolniejszy i myśl zanika, zanika, zanika...

czwartek, 14 listopada 2013

Dlaczego Marcin Meller jest szkodliwszy niż modlący z ZUJa.

To pewnie bardzo niefajne mówić tak o kimś. Zdaję sobie z tego sprawę. Nawet macierzyste pismo MM pyta na okładce "Skąd w Polakach tyle agresji". No chyba właśnie z powodu panoszącej się, niczym nie skrępowanej głupoty. Nie powinienem o kimkolwiek pisać, że jest głupkiem i bęcwałem. W obliczu jednak potencjalnej siły jego przemocy symbolicznej (nakład, prestiż pisma), nie mogę się powstrzymać. Przepraszam Pana, Panie Meller, ale jakoś jednak nie będę już tego poprawiał.

Marcin Meller jest szkodliwym. Głupkiem i rzadkim bęcwałem. Jest mi wstyd, że ktoś taki w moim kraju może być dziennikarzem. Wyznaczać standardy myślenia. Świadomie miotam tu inwektywy, biorąc pod uwagę nawet konsekwencje prawne. Dobra, wykasowałem to, co napisałem tu wcześniej, były to okropne wyzwiska, jednak nie wypada. Jestem zwyczajnie i naprawdę wściekły po przeczytaniu felietonu MM w Newsweeku. Nawet nie tyle na samo meritum - jest to bowiem kalka z tego typu artykułów, popełnianych w latach 90-tych przez Ziemkiewicza, Warzechę, Łysiaka, Michalskiego (no ten to chociaż się pokajał za to), Wencla, Paliwodę etc. etc. Znam tę retorykę - w skrócie - też bym tak potrafił, z kumplami wymyślaliśmy lepsze wice, krytycy wygadują głupoty, a gdyby tak to zrobić w Mekce albo Jerozolimie. Jak zwykle, prymitywne argumenty np. ad Allahum, zupełne niezrozumienie kontekstu, brak wiedzy absolutnie podstawowej, nie mówiąc już o niechęci do jakiejkolwiek refleksji  intelektualnej. Nieumiejętność myślenia na poziomie licealnym. No i - brak pointy. W felietonie. Bo gdyby użyć argumentu - prawo felietonu, to nawet nie jest felieton. To jest pokaz głupoty, to jednak dwie różne kwestie.
 Uważam, że Marcin Meller jest w polskiej kulturze dużo większym szkodnikiem, niż modlący z ZUJa a kto wie, czy nie i podpalacze tęczy razem wzięci. Oczywiście niczego nie podpali ani nikogo nie uderzy. Jest jednak medialnym autorytetem, zbudowanym oczywiście na fakcie, że jest, bo występuje w mediach, ba, pisze książki i felietony do opiniotwórczego tygodnika. Są ludzie, którzy tylko z tego powodu będą uważać, że co powie, to i racja. I w ten sposób człowiek, którego mózg zjadły fale telewizyjne staje się po raz kolejny (i nie on jeden zresztą) usprawiedliwieniem dla tych wszystkich, którym się nie chciało. Pomyśleć, zastanowić się, próbować wejść w dialog. Usprawiedliwieniem postawy kpiny z tego, czego się nie rozumie. Co nie dociera do niewyćwiczonego w myśleniu umysłu. W tym sensie jego działanie jest gorsze, niż modły w Zamku Ujazdowskim. Tamci ludzie po prostu z założenia nie wchodzą w dialog, mają swoje ugruntowane przekonania, myślę, że wierzą, że czynią dobro. Nie solidaryzuję się z nimi, ale jestem w stanie zrozumieć ich motywacje. Meller miota race humoru i satyry, studenckie żarty i dowcipy ot tak sobie, nie starając się nawet zrozumieć, o czym pisze. Powiecie, jego felietonowe prawo i pewnie będziecie mieli rację. Ja jednak czytałem inne artykuły z Newsweeka przez pryzmat tego tekstu i nie wiedziałem, czy coś tu jest na pewno takie, jak się wydaje. Jasne, pismo dla aspirującej klasy średniej musi być różnorodne, jakoś jednak tak się zastanawiam, czy musi uczyć postawy z gruntu głupiej, opartej na bezrefleksyjnym oglądzie rzeczywistości, pozbawionym jakiejkolwiek nawet finezji. Gdybyż to była chociaż krytyka z JAKICHŚ pozycji. To jest niestety jedynie bluzg z pozycji telewizyjnego prezentera, o którym nie wiemy nawet czy mówi od siebie, czy jednak z promptera.

środa, 13 listopada 2013

Tak niezbyt

Czasem tak jest, że nie ma motywacji i wiary. Wczorajszy dzień trochę podważa sens pisania o sprawach własnych i chciałbym tak naprawdę uogólnić. Inni za mnie robią to dużo lepiej. Dzień się zaczął od podejrzenia choroby Zdzisia, był bardzo nieswój, bał się skakać, od razu pojechałem z nim do lekarza. Urządził tam, mówiąc wprost, niezły pokaz, właził na mnie, nie dawał się położyć na stole do rentgena, słowem, histeria. Na szczęście nic nie zjadł (oby!) złego, dostał zastrzyki i jak nowo narodzony. Po południu skakał, biegał za piłkami i był tym samym pieskiem, co zawsze. Przypomniała mi się historia z pożartym żołędziem, to nie było fajne.
 Poza tym rozmowa z Magdą Ujmą o poważnych sprawach, gustach własnych i polskiej scenie. Jutro a właściwie dzisiaj do Łodzi na dyskusję o nowych językach krytyki. Ze Zdzisiem oczywiście. Ma oficjalne pozwolenie.
A tu jest info o dyskusji:
http://msl.org.pl/pl/wydarzenia/krytyka-sztuki-wplyw-blogosfery-panel-dyskusyjny/

Śpijcie dobrze, sen wyzwala.

wtorek, 12 listopada 2013

Somewhere dzisiaj jednak

Dzień upłynął pod znakiem tęczy, ale miałem o tym nie pisać. Dawno temu Julita Wójcik zrobiła przed galerią oczko wodne, był rok 2001. W tym linku http://bwazg.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=348&Itemid=59 nie otwierają się zdjęcia, sprawdzimy czemu. Wszyscy uwielbiali tę pracę a najbardziej koty, które usiłowały wyłowić pływające tam karasie. Przetrzymała 1,5 sezonu, trochę jednak było demolki no i zmienialiśmy konfigurację terenu. Trzeba było zlikwidować, ale pamięć o niej trwa. Była to jedna z pierwszych prac Julity poza galerią. Dokładnie w tym samym roku, co Obieranie ziemniaków w Zachęcie. Ciągle ją zapraszam i ciągle za dużo pracy i ciągle to jakoś odkładamy.
Somewhere over the Rainbow jest oczywiście w tym miejscu oczywiste. Trzymałem się ostatnio, ale Zdzisiopodobny piesek w oryginalnej wersji z Judy Garland niestety przypomniał mi za dużo.
Już dobrze.

http://www.youtube.com/watch?v=1HRa4X07jdE


Misia była pod Tęczą, gdy ją podpalali. Trzech policjantów, którzy bali się cokolwiek zrobić. Ludzie w Szarlocie, którzy tylko się bali (pewnie też bym się bał). A ja się o nią bałem bardzo. I boję się o nas wszystkich, choć może teraz w końcu Państwo zdecyduje się na działanie. Noc Kryształowa w innych formach może się powtórzyć, treść ciągle się gdzieś czai.

niedziela, 10 listopada 2013

Listopad nie jest

Jak wiadomo, najokrutniejszym miesiącem jest kwiecień, ale listopad też jest liderem w tej konkurencji. Za to samochodem z Warszawy bez wielkiego napięcia jedzie się w niedzielę 4 godziny. Jesteśmy blisko, drżyj stolico. Miłe wieczorne rozmowy telefoniczne. Dojmujące poczucie braku. Silne pragnienie sensu. Zmęczenie popodróżne. Nowy film Polańskiego. Nie potrafiłem nic o nim powiedzieć. Może nie dał możliwości. Jest piękny, jest z teatru, jest oczywisty, ale w dobry sposób. Nie znajduję w nim jednak niczego, czego bym nie wiedział, albo czego bym nie przeczuwał. Teatr, moja wielka miłość, moja głęboka nienawiść.
 Pewien instruktor teatralny, który wywarł wielki wpływ na moją teatralno-recytatorską młodość, powiedział mi, że mam podniebienie gotyckie i nigdy nie przyjmą mnie do szkoły teatralnej. Więc nie wystartowałem i jeśli mam powiedzieć, że czegoś w życiu żałuję, to właśnie tego. Zamiast pieprzyć wątpliwy autorytet. Dlatego dziś bardzo lubię, jak ktoś ma gdzieś autorytety. To jedyny sposób, żeby cokolwiek ważnego zrobić, wyrzucić je do śmietnika.
Brałem udział w konkursach recytatorskich, z pewnymi sukcesami nawet. Lubiłem wybierać wiersze niestandardowe od czasu, jak ktoś mi zwrócił uwagę, że jednak Zaczarowana dorożka to naprawdę bardzo znany tekst. Konkursy były w porządku, ale na studiach jakoś gdzieś mi ten teatr umknął. W trakcie studiów dostałem uprawnienia instruktora teatralnego 2 klasy, no ale nie pracowałem nigdy w zawodzie. Właściwie wszystko, co kiedykolwiek czynnie w tym obszarze robiłem, było jakieś jajcarsko-zabawowe, bez sensu, choć bywało wesoło. Może i dobrze, że się na poważnie nie zaangażowałem a jednak zaplecze sceny, teatr jako maszyna, kulisa, forma, ciągle to wszystko budzi moje emocje takie naprawdę. Wiem, że to wszystko tylko blaga, nie wiem, kto gra dobrze a kto udaje, ale jak tylko się zaczyna, to daję się omamiać. No, czasami oczywiście omamianie idzie marnie i wtedy tylko kurz kręci w nosie. A czasem się wstydzę za to, co widzę. A jednak częściej nawet jeśli kurz, to jak magiczny proszek. Kicham, ale przy okazji łzawię.
I, jak widzicie, nie potrafię zupełnie o tym pisać.

Spokój, Polska i Kebab King

W Warszawie dużo sztuki, nareszcie na spokojnie Spojrzenia, In God we Trust, Domy srebrne...w Zachęcie a w Zamku British/Polish. Nie będzie prawdziwych recenzji, bo już były. Nie mam powodu sądzić, że opiszę i poddam je wszystkie lepszemu osądowi i opisowi, niż ci, którzy to już zrobili. Drobne refleksje - jednak nie cierpię LaChapella, jeśli może być coś bardziej statycznego w sensie niedynamicznego, to to są właśnie jego fotografie. To samo w sobie nie jest niczym złym, ale mi się kojarzy ze złą szopką. Monidłem. Złym momentem wyboru naciśnięcia spustu migawki. A tak bardzo lubię  Serrano, bo tam jest wszystko wtedy, kiedy ma być. No wiem, że nie jestem konkretny. To tylko emocje i odczucia. Po wystawie chodził wielki, łysy pan w koszulce z napisem POLSKA i dziewczynką około siedmioletnią. Z pełną powagą oglądali te wszystkie prace, gdzie duchowość nakładała się na cielesność i byli w tym tak pięknie razem i byli jak wcielenie marzeń wszystkich kuratorów i dyrektorów galerii.
 I mogłem też na spokojnie wejść do King Kebaba w Alejach i być tam i tylko może trochę smutno, ale bardziej po prostu byłem. Spokojnie. Przeszłość była śladem fali na piasku. Może pomogła w tym obecność Karoliny i Adama, a może po prostu czas wyrównuje emocje do właściwego poziomu.
 Jutro nie wiem co, ale może nowy świat.

sobota, 9 listopada 2013

Jakoś czasem cisza jest dobra

Po wernisażu. Wszyscy chyba zadowoleni. Bardzo wiele osób. Starsi artyści, młodsi artyści, studenci. Święto. Wszystko zadziałało. Wszyscy dobrze wykonali swoją pracę. W takich momentach mam wrażenie bycia na właściwym miejscu. Słodkie i tak rzadkie właściwie. Dobrze jest mieć satysfakcję z dobrze wykonanej pracy dla innych. Jakoś nie potrafię tego wypowiedzieć wszystkiego. W trakcie wernisażu też za bardzo nie potrafiłem, myliło mi się, gadałem niezbyt przytomnie, to jednak, pomyślcie, poważna sprawa, odtworzenie pracy sprzed 46 lat. Wszystko inne, technologie, możliwości, świat dookoła. Jakoś jednak wydawało się, że równie dobrze mogłaby być całkiem niedawna. Nie jestem obiektywny, to jednak dla mnie przede wszystkim maszyna czasu, wioząca do przeszłości, którą nawet trochę pamiętam a jednocześnie jest tak daleka. Zastanawiałem się kiedyś, kiedy pierwszy raz byłem w BWA. To jest bardzo dziwne, ale to musiało być jakoś dopiero w liceum. Przy okazji wykładów do Olimpiady Artystycznej chyba. A przecież chodząc do szkoły muzycznej, miałem zajęcia dom w dom. I nic nie pamiętam, jakby tego budynku obok nie było. To jednak dziwne, bardzo. W końcu jednak, kiedy tu wylądowałem, to z niewielką 3 letnią przerwą, rezyduję już 30 lat prawie. W przyszłym roku będzie rocznica w styczniu. Może urządzimy jakąś huczną zabawę?
 W poście dotyczącym ojca obiecałem parę zdjęć. Są osobiste, nie musicie ich powiększać, właściwie umieszczam je tu dla siebie, żeby co jakiś czas do nich łatwo wracać. Na tym oderwanym kawałku byłabyż mityczna rosyjska żona? To na Krymie, 55 rok, ojciec 3 od lewej.


















Tu już z Sulechowa, klasa taty w liceum.























Tu dyplomowy portret.
























A tu ja w środku pomiędzy rodzicami na Głodówce w Tatrach.

















Taki to album rodzinny sobie zrobiłem. Wybaczcie nudy, ale bywam sentymentalny. Ale jest postęp, nie płaczę już przy I cover the waterfront.

Na chwilę do Warszawy, kilka spotkań i wystawy, których nie widziałem. A potem test sensu, prawdy
przeczuć. Boję się go, jak egzaminu z samego siebie.

piątek, 8 listopada 2013

Reenactment czy po prostu rekonstrucja

Dawid Radziszewski zwrócił mi uwagę, że słowo reenactment oznacza odtworzenie działania, np. bitwy czy performansu. Upierałbym się jednak, że w takim jak nasz przypadku, czyli rekonstrukcji aranżacji przestrzennej Tadeusza Dobosza, można tego słowa użyć. Ta rekonstrukcja nie jest jedynie zwykłym odtworzeniem obiektu. Nora i Romuald zrobili dużo więcej, niż po prostu wyznaczenie wymiarów i materiałów. To był długotrwały proces, który sam w sobie był aktem dochodzenia do końcowego zdarzenia. W rozmowach z artystą, negocjacjach z twórcą dźwięku, Konradem Kozubkiem, który musiał się posiłkować jedynie strzępami danych, w poszukiwaniach archiwalnych, toczył się proces rekonstruowania. Jasne, że efektem jest odtworzenie, ale dochodzenie do niego było równie ważne. Zainspirowałem się np. takimi zdaniami The aim is to offer a complete and multiform publication that addresses the historical context of “When Attitudes Become Form”; themes like the reconstruction and the “reenactment” of objects, settings and exhibitions; and the curator’s creative practice, thinking and decisions.
 Dotyczącymi wielkiego przedsięwzięcia, jakim było odtworzenie wystawy Szeemana w Wenecji.
 http://www.contemporaryartdaily.com/2013/09/when-attitudes-become-form-at-fondazione-prada/
Założenie było jednak bardzo podobne. Być może niepotrzebnie użyłem tego określenia i wynikło to z mojej fascynacji weneckim szaleństwem. Być może lubię używać słów "zagranicznie" brzmiących, żeby sobie dodać powagi. Pewnie trochę też. Nie będę nic już zmieniać w poprzednim poście, zakładam bowiem, że generalnie mogłem jednak tak to określić. Dawidowi jednak dziękuję za wnikliwość i dążenie do precyzji.