piątek, 31 października 2014

Późno

Jest późno i właściwie mi się nie chce już bardzo, ale może jednak trzeba. Jakoś trzeba, jak mówi poeta. Nie bardzo wiem co, nie bardzo wiem, jak. Żadnych aktualności, może mnie tylko pcha do pisania świadomość, że czytacie to, nawet jeśli nic specjalnego nie wywodzę. Chciałbym, żeby to była kompulsja, ale nie jest, nawet nie mały przymus. Raczej jakieś ślady dawnych możliwości. Każda litera wymaga siły, trochę to bez sensu, męczyć się niewiadomopocoinaco.
 Chciałem się usprawiedliwić z bezustannych zapewnień typu "zaraz o tym napiszę" albo "muszę koniecznie coś o tym napisać". Zwrócono mi już uwagę, że tego typu zwroty pojawiają się tu zbyt często. Więc się poprawię. Już niedługo. Zaraz. Prawie. A na razie kilka impresji z dni ostatnich a i z przeszłości jedna, choć z lekturami związana:




Polska z "Polskiego Busa" - uporządkowana i trochę nudna:



Kot z koło szkoły:





Moja sprężyna dla Polski:



Z dawnych dni - Zbigniew Libera i Zofia Łuczko, 1987, II Biennale Sztuki Nowej, fot. Leszek Krutulski:






środa, 29 października 2014

Pożarcie i inne kwestie

Zdziś pożarł żołędzia, co się okazało dość szybko na szczęście, rzecz w tym, że ostatni tego typu wyczyn pieska zakończył się rozcinaniem brzucha i mnóstwem innych przyjemności, łącznie z kołnierzem, szwami, dietą i lekarstwami w dużych ilościach. Wszystko się dobrze skończyło, ale teraz oczywiście natychmiast spanikowałem, dwa prześwietlenia, nie wiadomo, czy był tylko jeden, ten oddany z pawiem, czy jeszcze gdzieś jakiś jest w środku. Słabo widać. Sądząc po wesołości i generalnie dobrym nastroju chyba jest OK. No ale jak zawsze przysłoniło to wszystkie inne kwestie, łącznie za ważnymi. Rekapitulując czas ostatni - jeden dzień w Kaliningradzie to bardzo niewiele, ale ciekawie. Byliśmy z Agnieszką Wołodźko dyskutować, czy da się jeszcze w jakikolwiek sposób współpracować, po ostatnich wydarzeniach. Ciekawe miejsce dyskusji, http://artvorota.ru/ przestrzeń zagospodarowana przez młodych artystów w dawnej bramie miejskiej. Rozmowa pokazała nędzę mojego z rzadka używanego rosyjskiego, ale też obszar nieporozumień, niemożności i chęci. Wszystko odbywało się w ramach projektu "Bliski nieznajomy", zaczętego jeszcze przed zajęciem Krymu i wojną w Ukrainie. No i generalnie wyszło nam na to, że można i trzeba, ale poza strukturami. Nam, tzn. Agnieszce i gościom z Litwy. Druga strona miała rozbieżne zdania i raczej nie ustaliliśmy żadnego konsensusu, poza tym, że generalnie gospodarze byli b.mili, gościnni i się starali.
Zabawnie było na granicy, policjant z FSB, czarna kurtka a jakże i wzrok jak zima na Kamczatce przeszukał starannie mój zielony, wierny plecak, a ja myślałem sobie, że na wyrębie nad rzeką Goniuchą długo nie wytrzymam, może ze trzy dni. I Warłam Szałamow mi się przypomniał i Osip Mandelsztam, bo w oczach młodego FSBowca było całe okrucieństwo przeszłości. Podobno pies coś wywąchał, jak podejrzewam, "Morfinę" Twardocha, którą chciałem przeczytać w drodze. Bardzo uczony pies. No, ale wszystko się dobrze skończyło.
 A potem Warszawa i sesja Karoliny Wiktor w Zachęcie i oprowadzanie Bogny Burskiej po wystawie przygotowanej przez Stacha Rukszęi jeszcze promocja książki Karola Sienkiewicza. Właśnie ją czytam. Byłem też w niedzielny poranek w pracowni Marii Anto na zaproszenie Zuzanny Janin i MSNu. Bardzo zawsze ciekawiła mnie ta artystka, więc możliwość niezwykła. Prawdziwa warszawska pracownia, ogród i po prostu Żolibórz. Uwielbiam pracownie, tylko tam artysta jest naprawdę, nawet jeśli już go nie ma.
Myślę też sobie, jak zapominać, jak zostawiać z przeszłości tylko to, co warto. Raczej to jest mało możliwe a jeśli, to wielce trudne. Dobrze by było zapominać na żądanie, podobno tak się już leczy traumy pola walki. Czyż jednak życie nie jest trochę polem walki, choć na szczęście, przynajmniej w ostatnich czasach, raczej bezkrwawej? Tak panie Paolo, pan jak coś powie, to naprawdę w punkt oraz pyteczkę. Wybaczcie mi
te sentencje zabawne. Co nie zmienia faktu, że łaknął bym takiej elektrody, w mózg na chwilę i już nie pamiętam twarzy, spraw i wszystkiego, czego nie chcę. Byłoby naprawdę lepiej i nie mówcie mi, że nie.
Trochę rozmów warszawskich, dziwne czasem informacje, ale jak zawsze miło. Bez złudzeń, że należę do tego świata, ze świadomością, że jestem choć tolerowany, dobre i to.
 A teraz trochę zdjęć, bez porządku i specjalnego wyboru.


Wbrew pozorom, to nie Czarny kwadrat wita gości na granicy polsko - rosyjskiej, ale byłoby zabawnie.





Galeria Brama (Vorota) przed dyskusją.





A lobby hotelu Moskwa kielich z jabłkami - jakby co, to proszę, mamy...




Ulica po prostu.




Pianino "Smoleńsk", można było przypuszczać, że coś takiego się zdarzy.




Na witrynie Braci Jabłkowskich ciekawe zestawienie, Adam, gratuluję!






Griszka na Niegolewskiego 10.




Reminiscencja z wystawy "Twoje miasto to pole walki", Jerzy zawsze wprawia mnie w dobry nastrój.







Sowa u Marii Anto w pracowni.




Skrawek zasłony Alicji, cienie Karola i Joanny Krakowskiej.




wtorek, 21 października 2014

200

To jest dwusetny wpis na tym blogu, ale nie będzie nic specjalnego. Żadnych rocznic, uczczenia, szaleństwa, śpiewu i tańca. Powodów nie ma za, choć i przeciw też niekoniecznie. Jest jak jest. Są takie momenty, takie poczucie jest samo, że nie masz nic ważnego, w sobie ani do powiedzenia. Że wiesz, cokolwiek byś nie powiedział, dobre, mądre, otwierające nie będzie. Będzie słowami tylko, takimi jak miliardy wypowiadanych jednocześnie naraz. Gdyby wszyscy ludzie na świecie, w jednej chwili powiedzieli to samo słowo w swoich językach, to jakie by miało ono być? Coś hiperbanalnego - miłość, niebo, mama, deszcz, piasek, śmierć? Czy byłby z tego gigantyczny odgłos, czy raczej cichy szelest? Przykład nicości naszych wysiłków, jednostkowych marzeń i kolektywnych uniesień? Chyba mam cel w życiu. Dobra, żart. Ale nieśmieszny.
Jak nie było, tak nie ma tekstu o 4 doktorach (+mgr). Ciągle nie mogę się zebrać, zawsze coś stoi na przeszkodzie, niemożność skupienia, dobrej refleksji, rozbełtany mózg i senność.
Chciałem dziś dużo, wyszło odrobinę. Wyjeżdżam na trochę, opowiem jak wrócę. A tymczasem nieco obrazków.

W kuchni u przyjaciela. Typowy, poznański widok. tak tam jest w każdej kuchni.
Tu - Marek Zgaiński, ratownik fortepianów i nie tylko.




Gablotka na ul Jackowskiego



Tajemnicza przesyłka z galerii H&W







Ustawka na wystawie Jana Tomzy-Osieckiego, on z prawej i jeszcze Romuald Demidenko i Magda Heliasz. Nie udało mi się sfotografować pięknego białego kota Magdy i Jana.



Nie będzie kota, jest więc Zdziś z kurczakiem.

                                                                                                   


W parku, na spacerze. Niedoścignięcie wiewiórki.







poniedziałek, 13 października 2014

Figle czterech doktorów albo jednak Zdziś

Chciałem dziś coś o dialogu między doktorem (+magister), doktorem, doktorem a doktorem, alem nie poniósł. Skomplikowane intencje, style nieco zawiłe, sprzeczności i niejasne przesłanki. Muszę sobie te wszystkie teksty wydrukować, zrobić do nich tabelki, zrozumieć. Bardziej one monologami są, ale w szale polemicznym, czy może raczej z zamiarem odporu napisane. Napiszę, co o nich myślę naprawdę, jak już przebrnę. Ciesze się, że mogę sobie na to pozwolić, boć przecież zdanie moje tak nic nie znaczące jest, tak na nic nie wpływa, że mnie to rozśmiesza aż, choć może nie powinno. Rola taka jednak, z boku obserwatora, uważnego-nieważnego świadka, bardzo jest luksusowa. Podobnie, jak z żartami z werdyktu na PP w Wenecji, choć tu już fakt, że w tym uczestniczyłem, niewinnym mnie nie czyni. Ale też sobie napiszę, użyję i niech mnie Tonton Macoute z Baronem Samedi okrakiem na Jontku ścigają - i tak się nie ulęknę. Za jakiś czas, jak już w końcu wszystkie propozycje do publicznej wiadomości zostaną podane. To przerzucanie czasownika na koniec zdania to oczywiście po oglądaniu "Pod Mocnym Aniołem", parodia Pilchowej frazy mi się zawsze po czytaniu Onego włącza nieodwołalnie i kaprawo.
 Złośliwość mnie jakaś trapi jak widać, ale to tylko, żeby nadwątlone sensy prostować w tekście życia, uwierzcie.
 Dowiedziałem się jakiś czas temu, że Zdziś ma już co najmniej 8 lat. Nie wiem, jaka głupota, brak logiki i nieumiejętność wnioskowania kazały mi myśleć, że 6 lat tylko ma. Z panicznym strachem myślę o jego odejściu, spod oka obserwuję oznaki starzenia, ale piesek ciągle żwawy, zabawny, szybki i skory do radości i zabawy. Tak się pocieszam. Nieuchronność przemijania dotyka nas bardzo, w wypadku zwierząt dochodzi jeszcze do tego ich bezbronność i ufność w nasza wszechmoc. A ja czuję się mały i bezradny wobec jego nieuchronnego starzenia się. To głupie, ale też tak jak głupie, równie przerażające,
 Kilka najnowszych zdjęć pana Z. ku Waszej radości mam nadzieję.

Nic lepszego, niż kupa liści penetrowana w poszukiwaniu świeżego kasztana.







Na starym posłaniu, z nory jeszcze i chyba z kawalerki, zawsze fajnie.







Z oczami.






 


niedziela, 5 października 2014

Choroba i szybkie zmiany

Z poprzedniego posta wynikło pewne nieporozumienie, nie tyle przez innych mi wytknięte, co przez samego siebie zauważone. Wyglądało, jakbym nagle zobaczył pozór, miałkość i hipokryzję naszego mondu, nagle po kolejnym WGW. No nie, ja wiem, że to zawsze tak jakoś było przecież. Nie da się tak naprawdę znać
i lubić wszystkich razem i każdego z osobna (jak mawiał zapomniany a przecież genialny Józef Sz.). Tak, ja miałem kiedyś taką złudę, wydawało mi się, że te kilka dni, w czasie których robiliśmy czyjąś wystawę, upoważniają mnie do myślenia, ze naprawdę już go znam. To bardzo głupie złudzenie młodości. Wiąże się pewnie z czasem, w którym u mnie powstało, z wiekiem ok. 20, który w ogóle ułatwia szybki kontakt. To generalnie głupie przeświadczenie, choć jasne, że lepiej kogoś znać, niż nie znać wcale. Ale w niczym to nie pomaga, nie jest warunkiem sine qua non.
Jak sobie tak stałem w tym tłumie imprezowym, no to przecież nie łudziłem się, że jesteśmy dobrymi kumplami. Załatwiamy interesy, wymieniamy informacje, poznajemy czasem kogoś nowego, to nic zdrożnego. Jest jak jest, nigdy nie było i nie będzie inaczej, bo na miłość Drumy, czemuż miałoby być?!
Czasem jestem głupszy, niż powinienem, tym razem to przeziębienie zwyczajne, które jeszcze dręczy, ale jakby umyka, gardło coraz lepiej, gorączka bez śladu.
 Z drugiej strony jednak nie dziwię się postawom krasnaloidalnym jednak czasem. To musi być niefajne, niemożność bycia in. Stanie na imprezach pod ścianą, bo się nikogo nie zna i nikt się nie kwapi. Każda galeria szybko wytwarza grupę tych, którzy się w niej dobrze czują, witają z innymi, są u siebie. Rzecz w tym, żeby byli, ale żeby ci, którzy wchodzą nagle, znienacka, po raz pierwszy, poczuli się tak samo, a przynajmniej potencjalnie mogli poczuć. Zapominam o tym czasami, ale przypominam sobie często. Chodzi oczywiście o te sytuacje wernisażowe, w których właściwie ważniejsza jest przestrzeń społeczna, niż sztuka.
W nich jednak najbardziej się odbija ta nierówność - tych, którzy są w wobec tych, co jeszcze poza.
Zresztą, w sumie, hu kers. Niechęć wobec elit jest tak stara, jak same elity. Przez elitę rozumiemy tu oczywiście tych, którzy są jakoś mocniej widoczni, po prostu. Tylko tyle. I żeby było zabawniej, znam całą masę ludzi, którzy choć tak przypisywani, mają to gdzieś, są fajnymi, otwartymi osobami, bez cienia jakiejkolwiek wyższości wobec kogokolwiek. Dlatego  krasnaloidalne postawy, wynikające z nieumiejętności społecznych, są tak słabe. Więc- się im nie dziwę, ale uważam za wynikające z fałszywych przesłanek. Zresztą, jak wiadomo, można sobie stworzyć własną galerię i wtedy to inni muszą się starać.
To wszystko, co wkoło artysty, będzie się zmieniać, będą się zjawiać grupis, bogacze, tak jak kiedyś ci, co się przychodzili tylko napić. Choć prawdziwych celebrytów na imprezie w Elefancie nie widziałem, to jeszcze nie nadeszło, ale już niedługo. Ja tam nawet bym chciał.
Dziś trochę tylko Zdzisia, bo to ona tu jest najważniejszy przecież.


Błaganie o piłeczkę




W Zamku, dzięki uprzejmości Jagny Domżalskiej

























Tak mnie czasem żegna, albo wita, trzeba powiększyć zdjęcie



























sobota, 4 października 2014

Gorączka i niechęć

Miałem dziś napisać demaskatorsko i złośliwie o pewnym werdykcie moich znajomych-znawców-ekspertów, ale gorączka i nagły spadek sił, w piękny jesienny dzień zwiastujący początek kłopotów, skłaniają mnie ku łagodnej kontemplacji upadku cielesnego. Przez ten pryzmat świat się lekko kończy
a wiara w jego sens cicho kona. Na chwilę oczywiście.
W Salonach bardzo interesująca wystawa naszych studentów. Mam nawet ochotę napisać o niej więcej, może. Dziwnym optymizmem mnie natchnęła wczoraj i mnóstwem dobrego wieczornego humoru, jak widzicie, spełzniętego nieco teraz. Wróci pewnie a na razie jednak degrengolada lekka. Słabość, o której już ani słowa, jest jak jest. na takie rzeczy praca najlepsza i tyle.
 Nie spałem za dobrze kilka nocy po wpisie o wystawie w Leto w trakcie WGW. Myślałem sobie, że może kogoś skrzywdziłem niesprawiedliwą oceną. Tak to jest, najpierw pokrzykuję, że twarda ocena rzecz główna, że no mercy, że należy surowo, a potem jęki, ze komuś może przykro być. No, ale pewnie nikt nie przeczytał a nawet jeśli, to zbagatelizował. Jaką w końcu ja tam mam siłę oceny...Paradne.
Zawsze po dużych warszawskich imprezach mam ochotę zmienić zawód. Przestałem się nadawać do targowiska próżności, moje small talki są beznadziejne, moje widzenie rozostrzone, moja tolerancja malejąca. Brak empatii zatrważa mnie a powierzchowność relacji zasmuca. No ale to już zostało po wielokroć opisane, trzeba - robić dobrą minę do złej gry, zobojętnieć, robić swoje. Niepotrzebne skreślić.
30 lat pracy twórczej Pawła. Teraz powinny nastąpić wspomnienia z bardzo zamierzchłych czasów, bo poznaliśmy się z 28 lat temu co najmniej. Ale nie będzie. Kwaśny przyjeżdża tu już chyba 10 raz, jak się kiedyś z Lechem śmialiśmy, powinien dostać po tym własnie razie klucze do Miasta. Nie zanosi się, ale artysta bardzo żywy, w formie niebywałej, uwodzi publiczność, opowiada swoje historie pewnym głosem, jeszcze oby długo i do dwudziestego razu w ZG.

Trochę zdjęć różnych, zwykłych, z życia.


Nowa wlepka Esa, jesli nie nowa, to w każdym razie fajna.



Kot Martyny i Bennego, na mojej torbie. Bardzo miły i podobny do Tygryska (rip)




Paweł Kwaśniewski i test Zdzisia. 
















Kwiatek z nory, był tam i pozostał na zawsze.

















I ten drugi.





Miła przygoda z wesołą suczką w parku 1000.

                                                                                   














Reakcja społeczeństwa na scenę z występu zespołu Satarial. Przemiły wieczorek w FS.





Zdziś na pulpicie. Jak zawsze bardzo dzielny.