niedziela, 29 czerwca 2014

Śmierć

Zabiłem jaskółkę parę dni temu. Zabiłem ją samochodem, jechałem w miarę normalną prędkością, ale ona i tak nie zdążyła mnie wyminąć i zderzyła się z szybą. Zawisła mała, śliczna i martwa na wycieraczce. Nie krwawiła nawet. Wisiała tylko z zamkniętymi oczami. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło i pewnie długo będę to pamiętał. Jaskółki, zwłaszcza przed deszczem, latają nad rozgrzanym asfaltem łowiąc owady. Nie wiem, jak to opisać. Po raz kolejny klawiatura przypomina kawałek kamienia, po którym bezradnie bębnię. Śmierć nie da się dobrze opisać, no chyba, że geniusz, to umie. Problemem pewnym jest niemożność odniesienia do własnych doświadczeń.
 Deszcz nie jest najlepszym doradcą w pisaniu. Generuje poczucie małych możliwości.
We Wrocławiu Nieużytki sztuki i spotkanie z Elą. Jak zawsze dające siłę do dalszego ciągu. Taka to jest siła sztuki Elżbiety Jabłońskiej. Wizyta na Survivalu i rowerowej wystawie w BWA. Budynek Wydziału Farmacji wygrał a artystami, oczywiście wynik był łatwy do przewidzenia. Jest straszny, nieprzenikniony, labiryntowy i porzucony. Wie swoje i trochę sztuki ani mu nie pomoże ani nie zaszkodzi. Ale podziwiam organizatorów za próbę sił. Nie podziwiam za brak tajmów przy opisach wideo. i za ekipę z kamerą, której dźwiękowiec uciszał mnie, gdy sobie normalnie szedłem po otwartej ekspozycji. Nie wiedziałem, że ciągle jeszcze człowiek z kamerą myśli o sobie jako o kimś wyjątkowym.
Rowery, wiadomo, fajne. Wystawa blisko życia, dużo efektownych i ciekawych prac (Gavin Turk rulez absolutnie!), ale tłumaczenie tekstów do opisów prac za pomocą GT bez późniejszej redakcji, to jest bardzo zły pomysł.
Jasne, że się czepiam, bo zazdroszczę Wrocławia, który mimo wszystko prawdziwym Miastem jest.
Niskie stany samopoczucia. Bóle. Ponarzekałbym jeszcze, ale przekroczyłem dawkę.

Zdziś z Nori, pierwszą z licznych nowych znajomości tego dnia. Jej panią serdecznie
pozdrawiamy.



















A tu z za małą maltanką:
















Bardzo chciałby do reszty, ale uznałem, że powinienem w nim hołubić indywidualistę:















Z Survivalu praca Zażyj - Dagmara Angier-Sroka, coś przypomina, ale podobała mi się.















Tabliczka ta dużo więcej mówi o polskiej nauce, niż wiele długich tekstów :)
















Martyna Izabela WOŹNICA - Zieleń miejska
















Gavin Turk na podstawie Andre Cadere'a „Barres de Bois Rond"







Jak dobrze, że nie zostałem artystą estradowym. Tu Wojciech Waglewski chałturzy na oficjalnych dniach województwa. Starszy człowiek, powinienem teraz poczytać sobie w cieple a nie zabawiać ludzi na chłodzie, nie bardzo wiadomo, po co.










piątek, 27 czerwca 2014

HW Lied

Nie wyjdziemy na ulice. Nikt nie wyjdzie na ulice. Będziemy stopniowo, powolutku ustępować tłuszczy. I nikogo to nie obejdzie, bo większości jest obojętne, reszta wyjedzie, albo zajmie się biznesem. Wystarczyło niespełna 70 lat względnego spokoju i wszystko zapomniane i już nawet jeśli pamiętane, to jakieś małe, nieznaczące. Stosy trupów nie śmierdzą, są przecież na zdjęciu, tylko. A przyzwyczailiśmy się, że na zdjęciu to jednak trochę na niby. Jakoś zawsze bardzo byłem optymistycznie nastawiony do przebiegu świata. Wydawało mi się, ze to jednak będzie wiecznie pamiętane, że zaczyna się od uderzenia w sztukę, bo zdegenerowana. A jednak zapomnieli. Politycy, księża, i milcząca większość. Ciekawe, kiedy w końcu będą mieli swojego Horsta W. Bo, że chcą go mieć, to pewne. Już się stało. Już myślę o nich oni. Stopniowe zarażanie nienawiścią jakoś musi jednak się zatrzymać. Tak to piszę, tak trochę nie wierzę, że to jednak zmierza w tę stronę, tak bardzo bym nie chciał i tak bardzo się boję. Bo to nie chodzi o tych ogłupiałych od resentymentu biedaków - najgorsze jest to, że politycy albo zagrzewają ich do walki, ci którzy chcą wykorzystać ich "święty" gniew - albo mają to gdzieś - ci którym się wydaje, ze utrzymają ten gniew w ryzach. Nikt z nich nie powiedział jasno - łamanie wolności słowa jest gwałtem na demokracji. Jasno, prosto i głośno. Nie, będą cały czas mieli nadzieję, że głos z ambony po raz kolejny nie przeszkodzi im w następnej kadencji.
 Nie lubię jednomyślności pełnej, ale też wkurza mnie, ze pewien znany artysta i aktywista wykorzystuje całą sprawę do przywalania Merczyńskiemu, jakby to on był temu wszystkiemu najbardziej winien. Takie postawy to powód, dla którego mamy do czynienia z przepotworną i bezustanną niemożnością przewalczenia własnych racji. Nieumiejętność wzniesienia się ponad partykularne interesy. Ciągła, historyczna i rujnująca.
 Kanciastość mojego pisania wkurza mnie okropnie. Tak bardzo zazdroszczę Cezaremu Michalskiemu tej erudycji, potoczystości, hiperbolizacji, umiejętności dystansowego, przenikliwego spojrzenia. i nie zazdroszczę mu tylko, że musiał dochodzić do swoich obecnych poglądów poprzez jakieś jakieś kompletne mielizny i frondystyczną zajadłą nienawiść chociażby wobec sztuki krytycznej. Trochę o przemianie CM pisze tu WO
 A ja przy okazji sobie myślę, jak bardzo na intelektualistów wpływa partner. Jak zmienił się CM po zmianie MG na ABR. To ktoś jednak chyba powinien wnikliwie opisać, jakiś znawca polskiego życia elit intelektualnych. To często tak jest, partner wywiera niekiedy przemożną moc, zmieniamy przyzwyczajenia, sposób ubierania, nawet niekiedy mówienia, poglądy. Ujawnia się coś, czego nie wiedzieliśmy o sobie, albo po prostu tłumiliśmy. Czasem to nawet nie musi być dobry związek, wystarczy, żeby trafić na kogoś zupełnie odmiennego, dużo młodszego albo dużo starszego, z innymi doświadczeniami. Otwierającego nam nieznany albo spychany w podświadomość świat. A jeśli jeszcze mamy przy okazji wspólne zainteresowania, albo po prostu chcemy je mieć, to pojawia się szansa na utwierdzenie relacji poprzez wspólną pracę chociażby. A jak nie wyjdzie, to komuś przynajmniej blog albo piesek zostanie.
 Zbyszek Walichnowski napisał do mnie maila, w którym zawarł gotową recenzję znanych mu niestety tylko z Internetu prac Magdy Kościańskiej. Zamieszczę go tu wbrew woli autora, bo bardzo się i Magdzie, i mi podoba, jest intrygująco przenikliwy.
Magda  K. Podoba mi się to co robi. Znowu wracanie  do dzieciństwa.Np. papier flokowany ( tak to się chyba nazywa,w każdym razie  mechaty) którego użyła w wizytówkach ( w dodatku  pomysł na rewers -strzał w punkt-trafiony, zatopiony) Lubię bo.Mama mnie do siódmego roku życia domowo hodowała. Stąd "Kalendarze Przyjaciółki"i różne takie. A pudełka od "lepszych"perfum były z takiego flokowanego i należały do cennych moich zabawek .Pamiętam je,choć  pamieć jest twórcza. Jakieś takie  okrągłe , z kilku złożone ,o kształcie kota.Jej akwarelowe,też znane mi skądś, ilustracje w jej klimacie ,z książek dzieciństwa ,które  zaraz w pamięci  wymyślę. Niekiedy jak ilustracje z instrukcji "Lego" z 55 (zaklętą kraina dzieciństwa i czas "Nie dla nas sznur samochodów, parurarura.") I oszczędność,nie przepieprzenie,nie prze angielskozielenie. Na reklamie  się znam ( jeśli  znawstwem jest  znanie paru dobrych  reklamiarzy,wiedza  co jest lołs, jak to konstruować,i bycie kompulsywnym konsumentem). Tedy jej logo dla Rojo Verde , grand prix du disque, a te właśnie  wizytówki ,ulotki dla Lazenne , to nie trzeba tłumaczyć,że Francja ,że lekkość. To widać bo jest. Właśnie lekkość,niewymuszenie,żadnej  zbędnej kreski.Choć pewnie,być może, stoi za tym jakaś straszliwa orka trafiania w punkt,stwarza wrażenie że te kreski spływają jej na papier czy po czym tam akurat maże, przepraszam  za banał, jak ptaki śpiewają .Pogodne to  i radosne.W zakresie "vibrations","positive". Oglądajcie  prace Magdy K..To wam szczęście przyniesie. I pokażcie innym . Jan Z. nie pokazał i zaraz  talipes equinovarus  dostał, przez co sfrustrowany do dziś , bo nijak do przodu iść nie może.

W ramach konieczności co czas jakiś bardzo stare zdjęcie:



czwartek, 26 czerwca 2014

Nic zupełnie

Już tylko zająć się sobą. Nie zwracać uwagi na sprawy tego nie warte. Bardzo pilnie i uważnie podążać za własnymi koniecznościami. Nie rozpamiętywać ani nie antycypować, pracować nad istotnymi kwestiami z nadzieją, że to przyniesie stabilność. Równowaga. Brak niepotrzebnej szarpaniny. A przynajmniej tak powinno być.

Zdziś załatwił tę balonową ośmiornicę bardzo szybko.



Nie o Bazylei, nie o Pikniku, raczej o niepoddawaniu

Tak, boję się. Cały czas myślałem, że to jest wzrost, że w przód, że jednak postęp (ha ha) to jest coś, co już się nie zmieni, nie cofnie, będzie zawsze. Jakimże jednak głupkiem się okazałem...Wojna kulturowa jest faktem i trzeba będzie się opowiedzieć po jasnej stronie. Może też tragizuję, jak to ja. Może to tylko chwilowa aberracja. Jedno jest pewne - jak skazywali Dorotę, to jakoś masowych protestów nie było. Branżowe, rzekłbym. Ale  prezentacji "Pasji", czytań tekstów krytycznych, zaproszeń artystki, jakoś nie pamiętam. Sam położyłem uszy po sobie. Podpisywaliśmy protesty, ale odbywało się to w atmosferze - "no tak, ale to słaba praca, no nie wiem..." jak wiele razy słyszałem. Trzeba było dopiero czegoś takiego, żebyśmy, żebyście zrozumieli, co się usmażyło pod naszym waszym nosem. No tak, wtedy nie było FB, na ogólne usprawiedliwienie dodam.
 Nie będę już o aktualiach, to nie jest blog o świecie, tylko o moich sprawach zawodowych i ich styku z prywatnymi.
 O Bazylei się też boję. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, spotkałem wielu ludzi, zobaczyłem, jak bardzo świat, który wydawał mi się oczywisty, nie jest nim wcale. Po raz kolejny, ale bardzo tym razem spektakularnie. Nie narzekam na komercjalizację i obecność pieniędzy. No to tak po prostu jest. I tłumy we wszystkich muzeach, może przy okazji targów, a może dlatego, że rozumieją, że ważne, że wzbogaca itd itp. Robiąc zdjęcia, za każdym razem tytułowałem je jakoś z myślą o tym tu miejscu. Chyba jednak ani procenta z nich nie zamieszczę. Czy komukolwiek jest to potrzebne? Napiszę jeszcze, nie recenzję, ale omówienie, nie wiem, ympresję.
 Doszły mnie słuchy. Ale czy prawdziwe? I czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie? No wiem, że nie ma, ale i tak jakoś mi z tym słabo. Może to jest powód zniżki lekkiej nastrojowej? Dajmy spokój, coś co było, tego nie ma. Przeszłość jest martwa, nie ma znaczenia. Jej konsekwencje to realność, ale ona sama zniknęła. Zwłaszcza, gdy tak naprawdę była złudą. Zjawą nierealną, że tu strawestuję poetę zapomnianego z nagła.
Więc nie ma. jest tylko lekkie zamglenie wzroku czasem.
Zdziś co jakiś czas rozłącza mi Internet, daje do zrozumienia, że jest bardzo fizycznie, jak to on.
To teraz dużo zdjęć, kilka też z Berlina, z wielkiego cmentarza wojennego żołnierzy Armii Czerwonej, gdzie poszliśmy z Anke i Ryszardem Góreckim. Ostatni raz byłem tam 40 lat temu.

Pchli targ w Basel, z przyczajki:



E&A, każdy zrobił takie zdjęcie...



Przez analogię do zielonogórskiego chłopca z konikiem:



Marta Cz. (której raz jeszcze dziękuję) z Adamem B. ładnie wyglądają:




Jeszcze raz Marta nad "Unlimited"



A tu plakat od koncertu Plasticów, to chyba jedyny już koncert, na który chciałbym pójść.




na rondzie w Weil am Rhein:




Szwajcarski soc na moście:




A to już Wałbrzych - kolekcja szklanych ryb Pana Adamskiego:




A to wysoce nieprzyzwoita rzeźba przed wałbrzyskim ZUSem, kto wie, proszony o egzegezę: 




Cmentarz w Treptow - widok ogólny





Anke i Ryszard na moją prośbę na warcie:







środa, 11 czerwca 2014

Tam i sam we Wrocławiu

Trochę na szybko trzeba było do i z powrotem. Przez całą drogę słuchałem płyt zakupionych niedawno po 3 złote w pewnym supermarkecie. To jest to. I Kinga Olivera i Zoota Simsa i Stana Getza. Klasyki, czasem bez remasteringu, mało niekiedy słychac, ale niektóre z nich znam od dzieciństwa. Bo Trójka dużo kiedyś jazzu dawała. Ale najbardziej dziś Sarah Vaughan. Moje trzy banalnie ulubione śpiewaczki, to ona, BH i oczywiście Ella Fitzgerald. I kiedy tak słuchałem sobie tych nagrań, to mogły być lata 50-te, spróbowałem je porównać, po swojemu, boć i żaden ze mnie krytyk.
 Jak śpiewa BH, to brzmi to tak, jakby szeptała w obcym języku, trochę nie wiesz, co mówi, ale obiecuje wszystko. Jest nieprzewidywalna, ja słucham niektórych jej piosenek setki razy i zawsze mnie zaskakuje, że akurat to jest w tym miejscu, zupełnie gdzie indziej, obok orkiestry, obok świata też. 
EF to jest bezustanna pewność własnej doskonałości, doskonałej oczywiście. Tu jest dokładnie w punkt. Tam, gdzie ma być. A SV obraca każdą nutę w ustach, żeby być pewną, że to jest właściwa. Lekko, bardzo niezauważalnie czeka i dopiero ją śpiewa. Z brzmieniem można by tu dyskutować, frazowanie jest genialne.
 No tak się jakoś nie mogłem powstrzymać od domorosłych analiz.
 Nigdy nie było kłótni o muzykę. Czy to był Cash akustyczny, czy DM, albo np. Sex Pistols, czy też Gówno lub Glenn Gould bądź Residents a nawet Violetta po Beastie Boys czy Gossip przed Astrud G., o to jedno nie było sporu. Był dźwięk silnika i na pamięć znane kawałki i najlepiej jeszcze, żeby była noc i głośno. Zdziś i tak spał, ufny, z tyłu. Ale chyba jednak tylko mi się tak wydaje. To jednak nie mogło być naprawdę, jakąś ulgę czuję, że mi się tylko zwidziało.

Maki są jednak na polach. Z narażeniem życia przez brudną szybę:



















Zdziś pożera kiełbkę, przy telefonowej latarce:




wtorek, 10 czerwca 2014

O zapominaniu

Pamięta się najczęściej kogoś zupełnie innego, jeśli w ogóle. Wszystko to, co się pamiętało, ulega zniekształceniu z uwagi na czas teraźniejszy .Nie pomagają tu zdjęcia i filmy, zapisy i wspomnienia. Pozostaje fragment, zapach, kawałek, odczucie. Trudne do opisania rozumienie świata jako całości. Mam tak z pewną czernią na pustej drodze w lecie, sytuacją bez bodźców wizualnych, w której czyjeś bycie i puszysta czerń, przypominająca w smaku, dotyku, formie i odczuwaniu zmrożoną bitą śmietanę, jest nieopisywalnym właściwie czymś pomiędzy fizycznym zjednoczeniem ze światem a byciem wypełnionym słodką nicością. Ileś bym pewnie znalazł takich momentów, nieważne. Każdy pewnie ma w życiorysie, coś jednocześnie niezwykłego i nieopisywalnego. I nie mówię tu o przeżyciu mistycznym, tylko jak najbardziej fizycznym w swej dojmującej odczuwalności w ciele. Porównanie z bitą śmietaną wynikło z faktu, ze próbowałem niedawno zrobić i wyszło słodkie masło. Pierwszy raz to był.
 Szybko mi się zapomina, choć wymaga to ciężkiej pracy i świadomości, że należy. Nawet twarz się zaciera, nie mówiąc już o innych fragmentach odczuwania. Zapach i smak trochę wolniej, ale też na granicy niebytu. To trochę nawet odurzające uczucie, tak zapominać, nie pamiętać, wymieść. Odurzające, dobre, znaczące słowo.
 Od niedawna rozumiem, co to znaczy konflikt pokoleń. Wydawało mi się, że mnie nie dogna, a jednak dognał, pogryzł trochę i tylko się zastanawiam, jak nie odpuścić i się odgryźć.


 Cała załoga + bliscy  przy pracy - pakowanie wystawy JJZ - tylko dyrektor fotografuje, ale naprawdę, też pakowałem.
















Trochę z nowej drogi do pracy - na brzydkim pseudohistorycznym budynku w samym centrum miasta, napis podsumowujący jego sens:










Co wynika ze statystyk

Cóż, jako że czytam ostatnio "Prześnioną rewolucję" Andrzeja Ledera, nasuwa mi się jouissance jako powód czterokrotnego wzrostu czytelnictwa bloga w dniu wczorajszym. A może nie? Może to tylko zwykła ciekawość? W każdym razie to miłe jednak. Literówka za literówką, upał męczy palce, ale właściwie to lubię, przynajmniej przez kilka dni. Napisało mi się kilak dni i to jest czasami bardzo adekwatna literówka. Nie tym razem, upał jest wznoszący, ekscytujący i napinający. Dni są bardzo przyjemne, wbrew porażkom. Potrafię przestąpić nad nimi spokojnie. O książce Ledera pisać za dużo nie będę, bo mi pisanie o książkach nie wychodzi zupełnie, ale też tę akurat każdy powinien przeczytać. Daje bowiem bardzo dobry wgląd w to, czym jesteśmy, czym się staliśmy i dlaczego, skąd się to wzięło. Niby są tu sprawy oczywiste, ale zebrane razem nagle okazują się być widzianymi na nowo i inaczej. Narzędzia lacanistyczne bardzo są tu ciekawie zastosowane.
 Oglądałem też dziś "Wilgotne miejsca" i też nie będzie recenzji. Film jest znakomity, lekki, ale na poważnie. Łamanie tabu mimochodem. Młodzieżowo choć uniwersalnie. Kilka bardzo wzruszających scen a w happy endzie młodzi bohaterowie odjeżdżają ogórkiem co jest tak pięknym i niskim ukłonem w stronę lat 60-tych, wbrew głupawym artykulasom o ich negatywnym wpływie na cywilizację, jakich ostatnio się namnożyło. Hymn do ciała, biologii, przeciw hipokryzji i egoizmowi. Pokazywałbym w gimnazjach jak kiedyś (co dziś wydaje się niemożliwe) Helgę w szkołach. A może nic takiego nie było i nie pokazywali? Film był z RFNu, reżyser nazywał się Bender, to jednak chyba mi się śniło...Dziś na pewno nie, jasne.
Jako, że zdjęć ostatnio mało, nadrabiam odrobinę:


Z balkonu - koty w upale






Zdziś i Thalia w Bojadłach. Początek przyjaźni?





Wielki i przedziwny szpital w Kaliszu. Edward się starał czasem.



poniedziałek, 9 czerwca 2014

Nie wyszło

Szczerze mówiąc, to się jednak czuję niewyraźnie. Przegrana, jakakolwiek, źle na mnie działa. Od razu wydaje mi się, że jestem zupełnie, całkowicie i nieodwołalnie do dupy. Doskonale wiem, że jednak nie do końca, nie całkiem a może nawet tylko trochę. Odrobinę i generalnie nie jest tak źle. Rzeczywistość jednakże skrzeczy i przypomina mi na różnych poziomach o straconych okazjach, zaprzepaszczonych możliwościach, niezrobieniu, zaniedbaniu, nieodwołalności pewnych wydarzeń. Niemożności realizacji.
 Dlatego teraz, przy świadkach obiecuję, że te pozostałe mi, przy odrobinie szczęścia, 14 lat działalności zawodowej, spędzę w pełnym napięciu, bez odpuszczania i zaniechania. W ciągłym poszukiwaniu jak najlepszego modelu pracy i realizacji celów. Samokształceniu i pomocy innym. I to wcale nie są jakieś tam podpuszczalskie żarty. Koniec użalanie się, dołów, które raptem dołkami są małymi, udawania przed sobą samym. Praca i udoskonalanie siebie. Walka z oporem. Gra o spokój realizacji zamierzeń
 Przeczytałem, czy może nawet połknąłem "Sońkę" Ignacego Karpowicza. Jak się tu wielokrotnie zarzekałem, nie będę recenzował. Co najwyżej opiszę swoje wrażenia. To jest, w jakimś sensie, książka doskonała, w tym znaczeniu, w jakim oczekujemy od literatury spełnienia naszych marzeń o idealnej opowieści. Jest wzruszająca, ale ironiczna, mądra ale bez pouczania, ciepła ale nie czułostkowa. Drwi, ale rozumie. Współczuje, ale nie lituje się. Jest o najważniejszych rzeczach, najważniejszych jeśli wiesz, o czym mówię.
  Nie potrafię pisać o książkach, które mnie tak trzymają za gardło, zmuszają do płaczu ale też śmiechu głośnego.
To mistrz jednak, ale bez pozy, schowany za swoimi postaciami, czy może raczej, bardzo im oddany. I jeszcze ta czułość nieczułostkowa dla zwierząt. Jozik Pasterz Myszy, jeszcze teraz nie mogę tego czytać spokojnie. Jakie to szczęście, że na naszych oczach powstaje Wielka Literatura i jeśli uważacie, że przeginam z wielkimi literami, to powiem tak -bardzo świadomie to napisałem w ten sposób.
 Bywało, że byłem bardziej.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Przychodzą

Takie momenty przychodzą wieczorami, że pusto i trzeba wyduszać z głowy myśli, jak pastę z tubki, albo, przepraszam za porównanie, pryszcza. To podobne czynności, trochę mozolne, nieco bolesne wbrew pozorom (jak gdy tubka prawie pusta), a jednocześnie też przyjemne w nieprzyjemny sposób. Nie idzie czasem, boli, nie ma efektów. Myśli niełatwo wygenerować na siłę, za wszelką cenę i koniecznie, choć pewnie wielcy różni myśliciele potrafią to robić na pstryk. Pach - gotowa złota myśl, sentencja, a czasem i esej może. Nie, ja nie ironizuję, nie wyśmiewam się, nie deintelektualizuję świata, nie - to tylko trywialna zazdrość, wstyd, że nie potrafię, umiem słabo albo wcale.
Spałem dziś krótko z niechlujstwa i trudności w skupieniu. Tedy jestem śpiący i raczej bez szans na coś, co zainteresowałoby Was jakoś szczególnie. Sprawy, które się niebawem rozwiążą, sprawy które nie rozwiążą się już nigdy, sprawy które trwają w nierozwiązaniu, wszystko się splątało w węzeł ciekawy w swoim amorficznym kształcie. Przyglądam się im z dystansu, który mnie samego zadziwia i mam poczucie pełni jednak jakiejś przedziwnej i niedefiniowalnej. Ze światem, z przestrzenią, w którą jestem niewytłumaczalnie wrzucony, z tym konkretnym 60x60x180, w którym bym się zmieścił bez problemu. Skrzynka losu o tych wymiarach. Bardzo dawno nie słuchałem BH a teraz zwykłe Easy living przyprawia mnie o dreszcz kolejnego przeżycia tego samego i znów nie tego samego. I nie mówcie proszę, że sposób grania Preza się zestarzał. Tak, to nie jest JC, ale za to jest mnóstwo w nim wyluzowanej dezynwoltury, pokory ale i ironii wobec motywu i też niewysłowiona miłość, przepraszam za emfazę.I też myślę, ze tamto nagrywanie jednak nie oddaje niuansu.
 No, racja, jestem nudny i wsobny. To trochę obrazków w takim razie.

Bardzo miła wizyta - Paweł i Sławek u Jakuba - nieco tańca po ciężkiej analizie.
















A tu piasek z Odessy, znaleziony w starej torbie, gdzieś utkniętej. Z tej plaży, gdzie odkryłem materac jako źródło przyjemności morskich. Lepiej późno, niż wcale.















A tu trochę z porannej wyprawy ze Zdzisiem do Parku 1000. Ogrodzenie od ulicy Zyty. Większość z grotów prętów ogrodzenia jest złamanych. Korozja i żądza zniszczenia po równo.















Ale czasami inaczej. Lubię ten płot, jako dziecko oglądałem film, bodaj o rewolucji francuskiej, ze sceną w której lud zabiera takie (tamte były dłuższe) pręty z ogrodzenia i traktuje je jak piki. W ZG jest jeszcze sporo takich ogrodzeń.















Wieczorem w sobotę podsumowanie Muzeum Społecznego. Krzysztof Żwirblis jak zwykle uaktywnił otoczenie, był film przez Rafała Wilka sfilmowany i zmontowany, po raz kolejny się dowiedziałem, jakich mam współpracowników świetnych.















A kilka godzin wcześniej wizyta w Bojadłach u Anety i Arka - tu dron nad wsią.














A tu z naszego nowego balkonu Zdziś kontroluje koty z podwórka.