wtorek, 11 listopada 2025

 

Przeczytałem kilkakrotnie tekst Ady Piekarskiej dotyczący dyskusji, czy raczej tony hejterskich komentarzy na temat werdyktu ostatniej Bielskiej Jesieni. Trochę się wypowiem jako wieloletni polemista w tym obszarze, z czasów jeszcze prainternetowych, czy raczej przed socialomedialnych, ale też nie chcę śpiewać Me, myself and I bo przecież nie o mnie tu chodzi.

Tekst Ady jest profesjonalnym opisem stanu sztuki współczesnej w obszarze jej recepcji społecznej. Jest świetnie napisany i kompetentny. Mam z nim jeden problem – jest skierowany do ludzi, którzy wiedzą. Buchloh, Nochlin i Bourdieu są dla mnie również autorytetami, rzecz w tym, że osobom, które wylewają swoje ścieki publicznie nazwiska te nie mówią nic. No może Karoniowi albo Biernackiemu a już na pewno Bernatowiczowi, ale jedynie w kontekście, jak to określają, agresywnego neomarksizmu. Przywołane nazwiska artystów, ważnych oczywiście, są nawet dla większości absolwentów polskich szkół artystycznych raczej zbiorem pustym.

Argumenty związane z werdyktem i w ogóle z kwestią tego, czym jest sztuka w ostatnim stuleciu, są podane przez autorkę wyrafinowanym językiem i z imponującą erudycją. Niemniej jednak na 100 % nie dotrą do tych, którzy piszą te wszystkie straszne teksty o sztuce zdegenerowanej.

Z jednej prostej przyczyny – nikt ich nigdy nie nauczył widzieć. Sam się sobą nudzę, gdy po raz kolejny piszę o tragicznym stanie edukacji wizualnej w polskich szkołach. Nie, nie patrzcie na podstawy programowe – one są dobrze i kompetentnie wymyślane. Istnieją też całkiem niezłe podręczniki, choć wielka szkoda, że dwa z nich, sprzed ponad 40 lat (Leszka Brogowskiego „Sztuka i czas” oraz „Sztuka w obliczu przemian”) nigdy tak naprawdę nie zostały podniesione do rangi lektury obowiązkowej bezwzględnie. Choć przecież nie łudzę się, że lektury obowiązkowe i poprawa systemu edukacyjnego są w stanie zmienić powszechną świadomość. Vide intensywna obecność nauk ścisłych w szkole vs. intensywna obecność teorii spiskowych w internecie. Fakt pozostaje faktem – nie mówię, że wszędzie i zawsze, ale polska szkoła nie uczy patrzenia ze zrozumieniem. Są oczywiście zaangażowane nauczycielki i nauczyciele, ale śmieszna ilość godzin „plastyki” nie sprzyja ich wysiłkom. Niniejszym przepraszam tych, którzy się starają i chylę czoła. Galerie sztuki, które prowadzą intensywne programy edukacyjne nie są w stanie zasypać wyrwy pomiędzy obecnym kształtem sztuki a wiedzą o tejże. Pracując w galerii ponad 40 lat spotykam się właściwie z tym samym problemem – powszechnym brakiem kompetencji wizualnej. I to nie jest postawa wyższościowa, raczej ciągle obwiniam się, że nie umiem tego zmienić. Nawet ludzie o, wydawałoby się, dużej wiedzy ogólnej, stają bezradni wobec wielu artefaktów. W swojej praktyce zawodowej miałem okazję przeprowadzać setki (dosłownie) rozmów, w których próbowałem mniej lub bardziej kompetentnie tłumaczyć, co widzimy. Nie używałem argumentów z Bourdieu (ale fakt, czasami z Poprzęckiej) tylko próbowałem odwoływać się do wspólnych doświadczeń z przeżywania świata. Czasem się udawało, czasem zupełnie nie. Bywało, że traciłem cierpliwość w obliczu założonej i nieprzemakalnej niechęci. W odruchu rozpaczy używałem niekiedy argumentum ad hitlerum, za co stokrotnie przepraszam.

W dodatku mamy w Polsce jeszcze jeden problem, co było już chyba wielokrotnie podnoszone, ale warto przypomnieć dla jasności sprawy. Nie tylko bowiem skrajnie prawicowi publicyści opisywali sztukę współczesną, że szczególnym uwzględnieniem tej krytycznej, jako degenerację i wynaturzenie. Krąg paryskiej Kultury, tak bardzo wpływowy w swoim czasie a i dziś często przywoływany, to grono osób nie rozumiejących zupełnie tego, co wydarzyło się w sztuce po wojnie. Wiąże się to być może z relacją Kota Jeleńskiego z Leonor Fini (więc surrealizm OK) a może też z postrzeganiem awangardy jako ekspozytury komunizmu (znajdźcie sobie opis jednej z wystaw Biennale Sztuki w Wenecji w dziennikach Herlinga-Grudzińskiego). Początki krytyki w Gazecie Wyborczej a więc publicystyka Andrzeja Osęki, to jedno z potwierdzeń tej tezy.

Już słyszę jak krzyczycie – do brzegu, do brzegu. Ale jeszcze chwilę, choć ziemia już na horyzoncie. Mógłbym jeszcze o roli społecznościówek, ale zrobił to za mnie dobrze Aleksy Wójtowicz (na swoim blogu Are you really from art world - polecam), który zresztą rozpatruje tę całą historię jeszcze w innych kontekstach.

Pamiętam swoje polemiki z czasów dawnych, kiedy trzeba było napisać list do redakcji. Po jednym z felietonów Jacka Podsiadło dotyczącym Katarzyny Kozyry i jej kolegów napisałem do niego list, tłumacząc mu to, czego nie zrozumiał. I nawet, co doceniłem, napisał o tym w następnym tekście, nie żeby ze zrozumieniem, no ale się odniósł. Pamiętam koszmarny tekst we Wprost (Nomina sunt odiosa) i mój list do redakcji, na który odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Nie zliczę lokalnych historii, bo to było naprawdę dawno. Kiedy już nastała czas takiego internetu, jaki mamy dziś, zdarzało mi się wchodzić w ostre dyskusje, w których traciłem czasem spokój, no ale przeważnie trafiałem na polemistów tak głęboko przekonanych co do swego, że nie było dialogu.

I sobie tak myślę jednak ciągle, co zrobić, żeby to nie było tak, że w swojej bańce jesteśmy pewni swoich racji, ale nie bardzo umiemy o nich opowiadać. Bo może to nam wystarczy i czasem dochodzę do wniosku, że może tak musi być. Że może nie da się inaczej, jak tylko powolną pracą u podstaw, jednostkowymi rozmowami, pewnym jednak uprzystępnianiem. Ja wiem, że najlepiej byłoby jednak kazać przeczytać po prostu „Sztukę po 1900 roku” ale to jest 3,5 kg ponad 800 stron drobnym drukiem w formacie A 4...A może też, o czym wspomina Ada Piekarska, kwestia widzenia jest tak bardzo polityczna, że tylko w tym kontekście można ją rozpatrywać. Bo też linia podziału np. w sprawie werdyktu BJ nie idzie chyba po prostej. Zadałem sobie (przykry nieco) trud sprawdzenia, kto go osądza jako skandaliczny. I nie, nie było tam jedynie komentarzy wielbicieli Brauna et consortes. Nadspodziewanie sporo pojawiło się tam artystek i artystów, ba – pracowników uczelni artystycznych, utyskujących i sugerujących oczywiście mafijne powiązania.

I choć może przeczytali przywoływaną już tu cegłę, to też niewiele zrozumieli.

Może więc nie w edukacji kwestia. Może też nie w wiedzy szczegółowej. Może trzeba tylko otwarcia na inny punkt widzenia, na rozmowę, na refleksję. Może trzeba chcieć i umieć się dziwić. No ale o to wszystko niełatwo w życiu codziennym a co dopiero w sztuce.