wtorek, 26 maja 2015

Dzień codzienny

Trochę mi się jakby odblokowało z pisaniem, z radością zmierzam ku klawiaturze, by już za chwilę znów zastygnąć bez rozumu a raczej z pustką w głowie totalną i niewysłowieniem zupełnym. Wymuszę, zmęczę, może się da.
Zabawna i banalna jest konstatacja, że nie jesteśmy wciąż tacy sami. W każdej chwili jest nieco inaczej, patrzymy i dziś nie widzieliśmy tego, co zobaczymy jutro. Szedłem sobie wczoraj ze Zdzisiem późno wieczorem, było po deszczu, petrichor w powietrzu i miałem  nieodoparte, cudowne wrażenie deja vu o którym wiedziałem, że nieprawda, ale pogrążyłem się w nim i wydawało mi się że jest kilka lat temu i wszystko jak było, na swoim miejscu i Zdziś też. A dziś też w przedwieczerz było idyllicznie, bo światło chyba padało dokładnie tak, jak o tej porze dnia, o której zapoznany poeta pisze, że można w tym momencie  "rozpłynąć się w niebie". Słabe, nadmiernie skomplikowane zdanie, którym zupełnie nie opisałem przepełniającego mnie poczucia jedności z czasem. Za drewno tego pisania proszę Was o wybaczenie.
Dzień jednak jakoś za fajny nie był i traumatyczne przeżycie w EMPiKU, który lubi takowych mi dostarczać jeszcze ze mnie nie odpłynęło. Udałem się tam, bo potrzebowałem na zajęcia "Czarnej księgi polskich artystów" a pamiętałem, że 2 tygodnie temu stała tam sobie na półce. Nie zawiodłem się, choć zawiodłem na społeczeństwie, że nie kupiło (akurat to był na pewno TEN egzemplarz sprzed 2 t. ,zaznaczyłem go dyskretnie). Kupiłem tez nieznaną sobie pozycję wydaną przez ARKADY, 102 nowych artystów Francesci Gavin, wyszła w 2012, zdaje się, że nie interesuję się za bardzo rynkiem, skoro nie znałem...Tak to wygląda. Jeszcze nie przeczytałem. Zakupom towarzyszyła potworna, przerażająca, wołająca o pomstę do nieba, przestraszliwa i żenująca nowa wersja "Odchodząc zabierz mnie" Republiki. Nie wiem, kto to śpiewał, ale nawet jakbym wiedział, to nie wymieniłbym tego nazwiska. To powinno być karane, brutalnie i bezkompromisowo. To jest przecież najpiękniejsza być może ever polska piosenka o miłości. Lakoniczna, potwornie smutna i bez nadziei z nadzieją. Niezwykła w swojej prostocie opowiadania o tym, co wszyscy znamy w sposób, którego nie potrafimy. Wielka zwyczajnie. Dobro narodowe. I przychodzą jacyś palanci, jakieś zło wcielone, jakiś brak mózgu, rozumu, wyczucia, jakiś krzyk bez sensu, nie wiadomo po co. Odebrać głos to mało. No i pytam pani w kasie czy to musi być, bo ja cierpię, a pani mi na to smutno odpowiada, że musi, bo takie wysyłają z centrali i każą puszczać. Czy wszystko musi być psute, choć nie ma powodu, bo jest doskonałe? A może tylko przemawia przeze mnie przyzwyczajenie? Może wzruszenie, które za każdym razem czuję, gdy tego słucham, przesłania mi inne możliwości? Nie wiem, ale nie życzę Wam, żebyście tego słuchali.
Na zajęciach czytanie Gregory Sholette'a. Na głos, ze zrozumieniem.
Zdziś teraz chrapie sobie i nic nie wskazuje na to, że wie o moim niebawem długim wyjeździe.

Oto on, razem z Dropsem i przyjaciółmi w trakcie otwarcia wystawy na 50 lat. Musicie przyznać, ze jest mistrzem świata w dyscyplinie "Ukraść show".


Brak komentarzy: