środa, 20 sierpnia 2014

Zbędność nazywania

Biegłem do komputera z głową naładowaną mnóstwem spostrzeżeń, którymi chciałem się z Wami podzielić. Jak to bywa w takich momentach, jak przyszło co do czego, pustka. Chciałem coś bardzo mądrego, celną uwagę, myśl jakąś zwięzłą a hipnotycznie doskonałą a tu kluski jedynie mózgowe. Pustka i dojmujące poczucie nicości wysiłków. Szukając inspiracji trochę w panice, odnalazłem (na FB oczywiście) historię, po której już nie będę się wyśmiewał z ludzi, którzy nie mogą sobie poradzić z ciężarem odpowiedzialności. Powikłanie ich losów, przedtem nieznane, prowadzi mnie do idei bezwzględnego wybaczania obciachowości, głupoty i ograniczenia. Czasem mają po prostu fatalne trafienia, złych ludzi wokół, bezrozumnie ulokowane uczucia, zły start. Oczywiście - mogliby popracować nad sobą, ale nie mają pozytywnego oparcia, tylko ciągłe utwierdzanie w brnięciu w głupotę, pozostającą zwykłą głupotą, choć opartą na wyimaginowanych wartościach. Słuchają starszych i to się mści. Nie chcę ich dołować. No i nigdy już nie będę tu nawiązywał do swojej przeszłości uczuciowej - ta historia oduczyła mnie tego raz na zawsze, dzięki D.
 Poranny spacer w Parku Tysiąclecia. Po raz kolejny odkrywa się po deszczach cmentarna przeszłość, coraz częściej woda wymywa skrzętnie przykryte warstwą ziemi kawałki historii.
 Znalazłem na blogu AB kawałek swojego ostatniego postu. Jak miło! Drogi anonimie, który szerujesz moje pisanie, z całego serca dziękuję, jeśli nawet robisz to w złej wierze. To niezwykle przyjemne, że inni czytają to, co napiszę. No pewnie, nie jestem recenzentem filmowym, piszę z serca, emocji i radości oglądania. Takiej nie miałem przy okazji "Bardzo poszukiwanego człowieka", bo to nie jest film do zabawy. Hamburg wygląda na nim, jak trochę lepsza wersja świata z "Fallouta". Philip S. Hoffman gra jak zawsze prześwietnie, jak teraz wiemy trochę, co go trapiło, to trudno nie mieć wrażenia, że gra siebie. Bez złudzeń, że świat i ludzie mogą być lepsi. Czwórka młodych ludzi, bardzo wesoło z kolą i popkornem rozpoczynających seans, wyszła po godzinie. Nie ponieśli. Chyba nie zrozumieli, o co w ogóle chodziło. A chodziło jak często o indywidualne szczęście, niemożliwe w starciu z fanatyzmem, forsą i polityką, która w tym ujęciu jest balansowaniem w relacji pomiędzy tymi dwoma na f. No i scenariusz wg Johna le Carre, który akurat w takich rzeczach jest mistrzem. A na końcu dopiero sobie przypomniałem, że Anton Corbijn nakręcił przecież film o Ianie Curtisie. To jak się tu spodziewać wesołości...



Grób Georga Beuchelta chyba jednak nie zasługuje na takie traktowanie...






Zdziś na grzybach przed galerią. Goryczak żółciowy niestety.




Podmurówka grobu






A tu fragment nagrobka


















Dziwna rura, której nigdy nie widziałem, a musi tam być wiele lat.



















Brak komentarzy: