poniedziałek, 15 lutego 2016

Chwile niewidziane


Hm, przytrafiła mi się rzecz nieco wstydliwa, ogarnęło mnie otóż długotrwałe, niczym nie zakłócne poczucie szczęścia. I nawet Zdziś nie miał z tym nic wspólnego. Jeśli za tego typu stany odpowiadają różnego rodzaju substancje, które sobie mózg wytwarza z materiałów powierzonych, to ich zestaw dość był zabawny - słuchanie Human League (nie robiłem tego od ponad 30 lat), przygotowywanie jedzenia czyli makaronu z mieszanką smażonych pomidorów, papryki i pieczarek z dodatkiem pesto, oraz pranie. I tak sobie słuchałem i smażyłem, woda z wypadłego węża nieco zalała łazienkę, Zdziś bawił się piłeczką, ale nie jakoś wyjątkowo zabawnie. Bolesna zwyczajność popołudnia, nic z tych rzeczy nie kojarzyło mi się absolutnie z niczym. Nienawidziłem Cold Wave, 4AD, długo potem odkryłem, że to nie było takie okropne, ale żadnych skojarzeń z niczym. Jednak nie wypoziomowałem pralki, czym się chwaliłem wielu osobom, ale nawet to mnie nie zdenerwowało ani trochę. Uczucie jedności z Wszechświatem, nawet jeśli jest tak banalny i prowincjonalny, jak moje miasto. Nic więcej nie potrzeba, znacie to. Zabawne, bo nie przytrafiło mi się od kilku lat a jeśli to na kilka minut dosłownie, przeważnie w związku z moim nieocenionym pieskiem. Może trochę też dlatego, że wywaliłem parę koszul, które powinienem wyrzucić już dawno. I zrozumiałem, że życie toczy się, jak się toczy, nie zawsze mam na to wpływ. Ale nie wiem jednak, czy to takie proste.
I kontynuacja wczorajszego postu - zakończenie "Sztrafbata" to jest jednak total wysokiej klasy. Nie, jasne, świetnie napisane (choć mogliby mniej jeździć samochodem do sztabu), zagrane znakomicie, Jurij Stiepanow czy Aleksander Baszyrow to wielka klasa. Aleksiej Sieriebriakow mógłby mniej zaciskać szczękę, no ale taką ma rolę, że chyba inaczej się nie da. Jednak końcówka kiedy Ojciec Michaił ( w kretyńskiej transkrypcji na Filmwebie Otetz Mikhail) wali z Maxima i w trakcie ma widzenie Matki Boskiej broniącej Świętej Rosji i potem z całego batalionu zostają on i  i dowódca, dzielny były czekista, którego tłukli, a który się nie wyrzekł, wszystko staje się jasne. Jeśli w dodatku wiemy, kto jeszcze jest z KGB, to tym bardziej. Zresztą, świetnie to było też widać u Zwiagincewa w Lewiatanie, tyle że w Sztrafbacie to jest afirmacja. Es muss sein, jak mawiał filozof.
No, ale nadal milo mnie trzyma poczucie pełni i mimo różnych przeciwności czuję sens. Nie za bardzo tylko wiem, czego ale to chyba nie ma najmniejszego znaczenia.



Mój ulubiony miejski pejzaż jest nieco jak Widok Deltf. I Zdziś.






Brak komentarzy: