niedziela, 5 października 2014

Choroba i szybkie zmiany

Z poprzedniego posta wynikło pewne nieporozumienie, nie tyle przez innych mi wytknięte, co przez samego siebie zauważone. Wyglądało, jakbym nagle zobaczył pozór, miałkość i hipokryzję naszego mondu, nagle po kolejnym WGW. No nie, ja wiem, że to zawsze tak jakoś było przecież. Nie da się tak naprawdę znać
i lubić wszystkich razem i każdego z osobna (jak mawiał zapomniany a przecież genialny Józef Sz.). Tak, ja miałem kiedyś taką złudę, wydawało mi się, że te kilka dni, w czasie których robiliśmy czyjąś wystawę, upoważniają mnie do myślenia, ze naprawdę już go znam. To bardzo głupie złudzenie młodości. Wiąże się pewnie z czasem, w którym u mnie powstało, z wiekiem ok. 20, który w ogóle ułatwia szybki kontakt. To generalnie głupie przeświadczenie, choć jasne, że lepiej kogoś znać, niż nie znać wcale. Ale w niczym to nie pomaga, nie jest warunkiem sine qua non.
Jak sobie tak stałem w tym tłumie imprezowym, no to przecież nie łudziłem się, że jesteśmy dobrymi kumplami. Załatwiamy interesy, wymieniamy informacje, poznajemy czasem kogoś nowego, to nic zdrożnego. Jest jak jest, nigdy nie było i nie będzie inaczej, bo na miłość Drumy, czemuż miałoby być?!
Czasem jestem głupszy, niż powinienem, tym razem to przeziębienie zwyczajne, które jeszcze dręczy, ale jakby umyka, gardło coraz lepiej, gorączka bez śladu.
 Z drugiej strony jednak nie dziwię się postawom krasnaloidalnym jednak czasem. To musi być niefajne, niemożność bycia in. Stanie na imprezach pod ścianą, bo się nikogo nie zna i nikt się nie kwapi. Każda galeria szybko wytwarza grupę tych, którzy się w niej dobrze czują, witają z innymi, są u siebie. Rzecz w tym, żeby byli, ale żeby ci, którzy wchodzą nagle, znienacka, po raz pierwszy, poczuli się tak samo, a przynajmniej potencjalnie mogli poczuć. Zapominam o tym czasami, ale przypominam sobie często. Chodzi oczywiście o te sytuacje wernisażowe, w których właściwie ważniejsza jest przestrzeń społeczna, niż sztuka.
W nich jednak najbardziej się odbija ta nierówność - tych, którzy są w wobec tych, co jeszcze poza.
Zresztą, w sumie, hu kers. Niechęć wobec elit jest tak stara, jak same elity. Przez elitę rozumiemy tu oczywiście tych, którzy są jakoś mocniej widoczni, po prostu. Tylko tyle. I żeby było zabawniej, znam całą masę ludzi, którzy choć tak przypisywani, mają to gdzieś, są fajnymi, otwartymi osobami, bez cienia jakiejkolwiek wyższości wobec kogokolwiek. Dlatego  krasnaloidalne postawy, wynikające z nieumiejętności społecznych, są tak słabe. Więc- się im nie dziwę, ale uważam za wynikające z fałszywych przesłanek. Zresztą, jak wiadomo, można sobie stworzyć własną galerię i wtedy to inni muszą się starać.
To wszystko, co wkoło artysty, będzie się zmieniać, będą się zjawiać grupis, bogacze, tak jak kiedyś ci, co się przychodzili tylko napić. Choć prawdziwych celebrytów na imprezie w Elefancie nie widziałem, to jeszcze nie nadeszło, ale już niedługo. Ja tam nawet bym chciał.
Dziś trochę tylko Zdzisia, bo to ona tu jest najważniejszy przecież.


Błaganie o piłeczkę




W Zamku, dzięki uprzejmości Jagny Domżalskiej

























Tak mnie czasem żegna, albo wita, trzeba powiększyć zdjęcie



























Brak komentarzy: