wtorek, 24 marca 2015

Kim są lub nie oraz Bartosz Porczyk

Nie lubię nie pisać. Nie lubię też pisać za wszelką cenę. Miotam się pomiędzy tymi dwoma stanami, mając na względzie fakt, że i tak to trochę nie ma sensu. Trzeba pracować nad swoimi sprawami, jeśli są tego warte a nawet jeśli nie bardzo. Po prostu sobie nie zawracać głowy. Czyjąś złością, zawiścią, niezrozumiałą agresją a nawet zrozumiałą.
Dużo się działo a ja milczałem, przepraszam Was, może nie czułem, że umiem opowiedzieć. O Zdzisiu mógłbym, ale nie jest to jednak temat istotny za bardzo. Piesek jak piesek, zawraca mi głowę piłeczką za często i tyle. Jest bezproblemowy tak bardzo, jak tylko może być żywa istota. No widzicie, rozkręcam się a to tylko Zdziś.
 Byłem we Wrocławiu i widziałem "Dziady" Michała Zadary w Polskim. Razem z Olgą i Grzegorzem, którym dziękuję tą drogą za cudowny wieczór. Cudowny w końcu w wypadku "Dziadów" nie jest słowem zbyt emfatycznym. Bartosz Porczyk jako Gustaw byłe jednak zjawiskiem trudnym do opisania. Nie pamiętam, żeby w ostatnim czasie jakaś rola zrobiła na mnie takie wrażenie. Jako postać, zachowanie na scenie, będące czymś więcej, niż grą, cała masa nieopisywalnych odczuć wtedy była, poczucie aktualności tekstu Mickiewicza. Do teraz przechodzi mnie dreszcz i łzy napływają do oczu, szczególnie gdy próbuję to opisywać a mam w oczach i uszach osobę totalną. Jak niektórzy z Was wiedzą, deklarowałem zawsze nieumiejętność oceny gry aktorskiej. i nadal tak mam ,ale w tym wypadku wyszedł do mnie żywy człowiek, by opowiedzieć mi  swoją historię, swój ból, swoje szaleństwo wcale nie szaleństwo. Słowami napisanymi tak dawno a ciągle brzmiącymi jakby mi wczoraj ktoś swoją miłość opowiadał trochę głupią, trochę straszną, łamiącą i wznoszącą do góry. Trochę nie mogłem uwierzyć, że to widzę, że uczestniczę w czymś tak wielkim. Mnie można łatwo uwieść, czasem mogę nie wyczuć sposobu, ale tym razem dawałem się ciągnąć za rękę i biegłem razem z nim wiedząc, że to jest naprawdę. Dawno, bardzo dawno nie przeżyłem takiego zjednoczenia z aktorem, który przestawał co chwila być aktorem.
 Ja wiem, naiwność, nieumiejętność wychwytywanie technik, atrakcyjność fizyczna, ja to wszystko wiem. A dałem się i nie żałuję i chciałbym, żebyście wszyscy to zobaczyli, że teatr potrafi grać aktorem i słowem i to wystarczy. Nie, żeby całość była niefajna, podobał mi się pomysł z wiszącą pasterką, było może nieco za dużo dystansu do duchów, za dużo zgrywy w ich wywoływaniu, ale ok, może to się już nie da inaczej opowiedzieć, niż trochę zabawowo.
Wychodziłem z teatru jakbym wychodził z ciepłej wody wieczorem z morza gdzieś gdzieś tam.
Dużo jakichś innych spraw, które powinienem, ale jakoś zapomniałem, za co przepraszam. Może jeszcze sobie przypomnę.
Miało być o tym, kim są The Kr. ale znęcanie się nad obcokrajowcem w niezbyt dla Innych przyjaznej przestrzeni naszej homogenicznej Ojczyzny mocno zajeżdża nacjonalizmem, więc się powstrzymam, niech mu tam będzie. Wieczorem  łagodność na mnie spływa, mogę być nawet najgorszym spiskowcem, małym kawałkiem układu, mam to gdzieś, wolę myśleć, że lepiej kochać, być łagodnym wobec wszystkich, nawet ubogich duchem, nienawistnych i głupich. Oni tez mają swoją opowieść, jak mówił dawno zapomniany mędrzec.
Jakby mi kiedykolwiek przyszła do głowy jakaś wesoła zabawa z okazją czy bez, to zagrajmy Cumbię.

A trochę ilustracji:

Pierwsza woda w tym roku
















Ale dlaczego nie mogę?

                                                                                   




Bardzo stare z fałszywym frizbi





Brak komentarzy: