środa, 9 grudnia 2015

Raczej rozpad

Nie bardzo chcę pisać, bo musiałbym jakieś złe rzeczy. Nie będzie o sprawach bieżących,  co tu jeszcze właściwie powiedzieć. Dojmujące jest poczucie bezsilności, braku możliwości dialogu, lekkie niedowierzanie, że to się dzieje. Z drugiej strony przypominam sobie lata 80. kiedy zaczynałem pracować i dobrze pamiętam to nieopisywalne poczucie absurdu, które mi towarzyszyło na każdym kroku. Ale - miało nie być. To wszystko sami przeżywacie, możecie przeczytać w internetach, co ja tu jeszcze mądrzejszego powiem. Jeśli już, to głupszego raczej.  Sporo się wydarzyło, byłem w Gdańsku, po raz pierwszy w ECK, gdzie wielkie przestrzenie, oszklone windy i ciągła refleksja, że obok jest ta Stocznia, której właściwie już nie ma i to jest wszystko pięknie, przytulnie i rośliny takie ładne i toaleta pachnie ale chyba by było fajniej w tych halach, co już tylko ślad po nich. Spotkanie jednakże miłe, Hanna Wróblewska i Anna Nawrot kompetentne kuratorki, wydawałem się sam sobie przy nich jakiś niepozbierany, mówiłem dygresyjnie, biedni ci studenci moi, jak tak przeskakuję z wątku na wątek. Słuchałem tam siebie w bibliotece jeszcze oczekującej na pełne zapełnienie półek, co miłe, stan in statu nascendi  i trochę nie dowierzałem, że tak mówię. I wszyscy, którzy przyszli, uważnie słuchali i było fajnie patrzeć w ich myślące oczy. Ale potem, już w barowych dyskusjach nagle młoda osoba zadała mi pytanie dość fundamentalne - czy jak się TYLE robi, to czy jest czas na jakieś życie prywatne jeszcze. No i zacząłem plątać się w kolejnych nadbudowanych tłumaczeniach, że tak, nie, ale tak i nie i właściwie to oczywiście, ale nie do końca.
Teraz, z perspektywy, myślę sobie, że jednak bardzo byłem głupi i nieodpowiedzialny, że cały czas byłem w pracy a jak nie, to z kolegami w karczmie. I wstyd mi, i wiem, że już nic się nie da odkręcić, wszyscy zranieni i połamani. Teraz przynajmniej nikt nie czeka, Zdziś jest cierpliwy nad wyraz i wybacza mi nieobecności, które zresztą nie zdarzają się zbyt często, bo piesek raczej tu cały czas. Mimo wszystko śmieję się czasem w głos, że go mam. To jakoś trudne do pojęcia, choć oczywiście nie wyobrażam sobie teraz jego nieobecności, ale jednak nie rozumiem z tego nic. I ciągle w głos się śmieję, gdy patrzę na jego zabawne 8 łap, którymi tak szybko przebiera. Ja może już czasem nie lubię towarzystwa. Wydaje mi się, że jakoś niedobrze mówię, nieśmiesznie opowiadam anegdoty, nie do końca czyste mam buty i jakby znów coś trzeba zrobić z włosami. Lepiej więc, jak nikt nie patrzy. Co oczywiście nie takie proste, jak się prowadzi tego rodzaju życie. To się staram.
W Gdańsku jeszcze niezwykła wystawa Agaty Nowosielskiej, o której malarstwie nieraz jeszcze usłyszycie i wspólna Gizeli Mickiewicz i Jaromira Novotnego. Też bardzo ciekawa a obie w Gdańskiej Galerii Miejskiej. Musiałem wyjechać a nazajutrz był pogrzeb Danki Ćwirko-Godyckiej, którą znałem jeszcze z bardzo dawnych czasów, z pierwszego PGS za czasów Ryszarda. Och, nie znoszę tego odchodzenia ludzi, z którymi nigdy nie zdążyłem porozmawiać tak, jakbym chciał. Nie wiem. A nieuniknione - i nie jest to myśl krzepiąca.
Salon Jesienny za chwilę, jakoś polubiłem to spotkanie osób dawno nie widzianych, czasem fajne w budowaniu relacji, które w inny sposób by nie powstały. Też radość jest dotykania i określania prac względem siebie, dialogowania ich i kontekstowania. Rzadko mam taką okazję, to wykorzystuję.
Oprowadzałem dziś  licealne dziewczęta i ich koleżanki z Rosji i Indii po wystawie Kamy Sokolnickiej. To wieloznaczna, wielowątkowa, dostosowana do miejsca i umieszczona w kontekście miasta ekspozycja, o której wolę raczej emocjonalnie, niż rozumowo. No ale tu musiałem i wspinałem się na wyżyny swojego angielskiego i rosyjskiego i prawie mi się udało, gdy nagle wpadł Zdziś i wszystkie moje poważne kwestie utonęły w zachwyconym pisku gości. Ale mówiąc poważnie były ciekawe, dociekliwe, inteligentne i zupełnie niestereotypowe. Takie momenty wracają mi nadwątloną wiarę w sens tego, co robię. Był Zbyszek. Jakoś spokojnie byliśmy, mało, ale ze zrozumieniem.
Teraz trochę zdjęć. 
Jestem tu sam, jak to się kiedyś mawiało.

Takie miejsce w środku miasta, nic nie widać, ale jednak dziwnie








Tak czasem spoczywam


























 
Pozycja rzadka




















 
Jeden z moich ulubionych miejskich pejzaży


















Ważni goście na wystawie Kamy
















 
Kiosek w Gdańsku




















Maszynopis Having a Coke with you ze sławnego numeru Literatury na Świecie z lipca '86 o Szkole Nowojorskiej, z biletem z MOMA na okładce, kiedyś Nie Do Dostania. Zawsze będę pamiętał ten wiersz i nie wierzcie mi, kiedy będę mówił, że nie.



4 komentarze:

Wojtek Wilczyk pisze...

A słyszałeś o niedawnej wizycie ministra Kurskiego w Zachęcie na ekspozycji "Zaraz o wojnie", który od domagał się od pracowników tej instytucji odpowiedzi na pytanie: "kiedy będzie wernisaż tej wystawy?".
:D

Zwykły dyrektor galerii pisze...

Nie, ale mnie takie rzeczy już zupełnie nie dziwią :)

Wojtek Wilczyk pisze...

Ludzie z Zachęty wysnuli wniosek, że on najwyraźniej nie rozumie słowa "wernisaż" ;))

BWAZG pisze...

No, jest to słowo obcego pochodzenia, więc raczej nie wypada mu się przyznawać nawet do takich znajomości.