czwartek, 20 marca 2014

Co widać w MSN - bardzo branżowo.

To będzie bardzo branżowy wpis - mała refleksja o wystawie "Co widać" w MSN. Jak wiecie, nie mam najmniejszych powodów, z oczywistych względów, żeby dobrze pisać o tej wystawie. A jednak - co tu dużo mówić, kuratorzy zrobili, co mogli. Nie wiem, czy co chcieli - ale wyszła wystawa dla szkół. Dobra, edukacyjna, miejscami zabawna, świetnie wprowadzająca w obszar tego, co się aktualnie dzieje. Dziwić może nieobecność postaw z obszaru  street-artu, co pewnie wynika z idei salonu - na salony nie wpuszcza się uliczników. No chyba, że ze wsi.
 Statment do wystawy jest ciekawym przykładem tekstu, który już aż tak dla publiczności nie jest, jak sama wystawa. Zresztą, kto czyta dziś tak długie teksty?! Jest  interesujący pod wieloma względami, rozszerza bardzo pole tej prezentacji, jest w sensie "spraw wewnętrznych" ważniejszy chyba niż sama wystawa. Jasne jest przy tym, że jest to  bardzo delikatny acz jednoznaczny pokaz siły instytucji. Jakoś po prostu w ciągu ostatnich 10 lat, bardzo przecież ciekawych dla sztuki, nikt takiego podsumowania nie zrobił. Żadna też instytucja nie zamanifestowała tak mocno konieczności kreowania hierarchii, bez oglądania się na inne uwarunkowania, niż własne, bardzo zdecydowane preferencje. SC i ŁR wiedzą dokładnie, co cenią. Ich wiedza jest ugruntowana i potwierdzona publikacjami i działaniami kuratorskimi. Świadomie zrobili wystawę bezpieczną i niekonfrontacyjną. Nie ma tu właściwie żadnych prac o transgresji, cielesności, religii, seksie. Jakby chcieli jasno powiedzieć - możecie tu przyprowadzić wasze dzieci, nie będzie tu nic naruszającego powszechnie uznane wartości. Z instytucjonalnego punktu widzenia ja to rozumiem doskonale. Kontrowersji, jak mawiają słabi publicyści, mamy dość. To jest po prostu wystawa dla publiczności, nie tyle może schlebiająca jej gustom, co ustawiona jak "najłagodniej". Odebrałem ją trochę, jak znane już opowiadanie, wydrukowane na przyjemnym w dotyku papierze, zilustrowane pastelowymi w tonacji, miłymi ilustracjami. To nie jest wystawa dla fachowców. I dobrze.
 Nie analizowałem tekstu wprowadzającego zbyt pilnie, choć wypatrzyłem parę rzeczy dziwnych co najmniej. Raba Niżna, w której mieszka Paulina Ołowska, to nie jest miejsce funkcjonowania teatru Rabcio. Ten jest w Rabce. To tylko parę kilometrów wprawdzie, ale kto był tam, ten wie, jaka to w górach bywa różnica. I jaka jest lokalność Raby a jaka Rabki, która jest uzdrowiskiem. A piszę o tym też dlatego, że RN to miejsce urodzenia i dzieciństwa mojej mamy. Kuriozalne też jest zdanie , iż jakoby " brak dialogu i współpracy między instytucjami sztuki a tradycyjnymi ośrodkami, festiwalami i teoretykami „klasycznego” polskiego performansu, funkcjonującymi niemalże jako nieakceptowana przez mainstream subkultura, docierającymi do niewielkiej grupy fanów gatunku."  Arsenał w Białymstoku, CSW w Toruniu, CSW w Warszawie, Labirynt w Lublinie, PGS w Sopocie, że wymienię tylko te - od wielu lat prezentują performans jak najbardziej "klasyczny". Nie rozumiem tego zdania, choć podejrzewam, skąd się wzięło. Nie powiem Wam, to branżowy tekst, kto wie, to wie.
 No i kwestia riserczu, jakoby niezwykle głębokiego i wyczerpującego. Może nie trzeba go było robić, bo i tak nie za bardzo go widać, ale może też po prostu mitem jest, że gdzieś tam, w zakamarkach naszego pięknego kraju, np. w Łowiczu chociażby, pracują zapoznani acz wybitni młodzi artyści. No nie pracują.
Miałem przez jakiś czas spiskowa teorię nt. nieobecności artystów związanych z Zieloną Górą. Już nie mam, bo z pomocą przybyła mi statystyka. Podzielę się nią z Wami, nie jest może super dokładna, amatorska jest i nieco dziurawa, ale zrąb twardy. W procentach nie przeliczam (no, czasami), bo mi się nie chce, ale wszystko widać dość wyraźnie po samych liczbach. Dla ułatwienia grupy liczyłem jako jeden podmiot, z wyjątkiem tandemu Sysiak/Borowski po znajomości, tak wyszło bo już Braci albo Slavs&Tatars nie rozdzieliłem. Generalnie 73 osoby/podmioty.
Zacznijmy od uczelni - tu bezapelacyjne zwycięstwo ASP w Warszawie, 20, ale, co niespodzianką dla mnie też, 17 osób po jakoby ostoi konserwatyzmu, czyli ASP w Krakowie. Potem 11 poznaniaków i potem już jednostki - 4 Gdańsk, 3 osoby studiowały na łódzkiej filmówce co ciekawe, bo na ASP w tymże mieście tylko 1, podobnie jak w Toruniu (a i to jeden z nestorów wystawy) i Wrocławiu. Po 2 przedstawicieli mają Katowice i Lublin (choć tu akurat nie wiem, Jan Gryka prezentuje Zenka, akurat bez wykształcenia). 11 artystów kształciło się na uczelniach zagranicznych albo wcale. Co daje wcale pokaźne 14 %.
 Znamienne są dane o miejscach zamieszkania - tu ponad 50 %, 38 podmiotów rezyduje w Warszawie, no ale to żadna niespodzianka. Z Krakowa wyjechało  6 uczestników wystawy i aż 8 z Poznania. Lublinianie pozostali w ojczyźnie a z Łodzi i Gdańska tylko po jednej osobie poszukało szczęścia gdzie indziej. W innych miastach mieszka 8 osób, Olaf też nigdzie nie pojechał, jest jeszcze po 2 w NY i Londynie.
No i część najbardziej kontrowersyjna - especjali dla poszukiwaczy spisków i niecnych relacji na styku prywatne/publiczne. Związki z galeriami. Nieuniknione, drodzy piewcy czystości intencji i niesplamionych sprzedażą artystów. Czyste liczby - niezrzeszonych 21 - co daje ok. 30 % całości. Bardzo dużo. A potem - FGF 9, Raster 7, Stereo 5, Dawid Radziszewski,  BWA Warszawa i Leto po 4, Starter 3, LeGuern, Zak/Branicka, Podnar po 2, Nova, Czułość, Lokal30 i Piktogram po 1, inne zagraniczne 5. Nie wyciągam żadnych wniosków, z ciekawości to sobie rozpisałem.
 Zabawna jest też historia z odkrytym przez kuratorów  "nurtem wiejskim". Można by wnioskować, że Daniel Rycharski jest ich odkryciem, do którego dobrnęli w utytłanych błotem gumofilcach, oganiając się od komarów i wilków. Niestety, wystarczyło posłuchać Trójki, natknąć się na reportaż w TVN albo po prostu znać się ze Sławomirem Shutym, z którym Rycharski  jako Grupa Artystyczna Duet funkcjonują dłużej niż C i R, bo od 2005 roku. Co ciekawe, inny artysta "wiejski", Krzysztof Maniak także był "talentem Trójki". Wpływ tego programu na kuratorów (no dobra, głupia ironia) jest jednak przemożny.
 To, że co najmniej dwójka artystów znana jest kuratorom z wystawy kuratorowanej przez Zbigniewa Liberę w BWA we Wrocławiu (akurat połowa reprezentacji Gdańska, bo drugie 50 % to bardzo znane artystki o dużo większym dorobku) to nic zdrożnego, to też dobrzy a może nawet bardzo, młodzi artyści.  Na świetnej wystawie w Tarnowie (Róża jest różą) ujrzeli zestawienie Iłariona Daniluka i Edmunda Monsiela i też nic złego - trzeba oglądać dobre wystawy, jak się jest kuratorem. Risercz is dżast risercz, można by zacytować kogoś, gdybym to tylko wiedział, kogo.
 I poprawcie proszę w ostatnim zdaniu pdfa tekstu kuratorskiego tę sztykę na sztukę. To naprawdę mogą przeczytać dzieci. Żart.
ANEKS - Korekta - po uważnym obliczeniu jednak FGF i Raster po 9! Jeszcze jedna korekta - z UMCS Lublin +1 czyli tyle samo, co po filmówce, 3 osoby.
A dla wszystkich, których śmiertelnie znudził ten tekst - wiosna w naszym przygaleryjnym ogrodzie:

















A także jak zabawnie wykorzystać demontaż wystawy:


















Oraz montaż, czyli Zdziś w kamiennym (no, betonowym) kręgu:




Brak komentarzy: