niedziela, 23 lutego 2014

Niezborność generalna.

Taki dzień, klasyczna niedziela, trochę miła a trochę niepozbierana.  Właściwie dobrze, grzeczny piesek, rzucanie piłeczki, obiad z rodziną, goście w dużych ilościach, zawodowi, ale zawsze. I głębokie przekonanie o całkowitej przegranej i całkowitym końcu sensownej trasy.
 Może to przez niedzielę, w końcu Ostatnia niedziela i Gloomy Sunday, coś w tym jest. Też jednak zbyt banalna konkluzja. Trywialna i tak totalnie oczywista. Broniąc się więc przed zwyczajnością próbuję się zastanawiać bardziej i też nic, przynajmniej nic takiego, co mógłbym tu napisać. Zauważyliście zresztą, że ważę słowa. Nie ma bebechów, płaczów śluzowych, rozkawałkowania osobowości i takich tam. Nawet już nie jestem złośliwy wobec. Życia nie wystarczy na jęki pojękiwania i złość. Trzeba chyba jednak żyć swoim, nawet jeśli kulawym z lekka, życiem. Może i nie takie one zresztą kulawe, dużo radości przecież też. Spełnienia nawet, głupi jestem jednak, że jęczę.Tak to czasem jest - bardziej jęczy się, by jęczeć, niż z rzeczywistych powodów. Jęczenie, użalanie się jest wygodnym, żeby nie powiedzieć, przyjemnym sposobem na oddalanie obowiązków, pracy, również pracy nad sobą. Wykonywania realnych czynności a nie siedzenia na FB. Czytania głupot. Oglądania Dlaczego ja? Pójścia z pieskiem. Co właśnie zaraz uczynię.

Moja jest piłeczka bardzo.

















Rodzina na wystawie "Is it art or just?" Już po obiedzie.



















A tu Zdziś, jako, jak to moja mama określiła (co mnie zadziwiło nieco) "obiekt".




Brak komentarzy: