Parę dni temu umarł Pete Seeger, właściwie to myślałem, że już nie żył, ale przecież śpiewał jeszcze na zaprzysiężeniu Baracka Obamy. Słabość mam do takich postaw i podziw - po pierwsze stać na scenie i śpiewać z tłumem, który zna twoje kawałki na pamięć. Napisać na nowo coś wydawało by się napisanego - We Shall Overcome. Być bardziej dla innych i czuć z nimi wspólnotę współodczuwania. Myślę o nim i mam przerażające poczucie nieubłaganego upływu, nicości swoich działań i zazdrości o dobre życie. To chyba Zbyszek puścił mi pierwszy raz albo Marek, nie pamiętam. Ale wiem, że śpiewaliśmy chyba This land is your land po polsku jakoś Ziemia ta twoje jest i moja..itd Bardzo dawno temu. I pomyślałem też, jak jednak ubodzy jesteśmy w tej nieumiejętności wspólnego śpiewania, ba - BRAKU jego możliwości wskutek braku WSPÓLNYCH pieśni. Nie, nie narzekam, tak jest po prostu. Nie zaśpiewamy nic razem, a już w wielopokoleniowej grupie to zupełnie niemożliwe. No chyba, że się obracam w złym towarzystwie. A wolałbym jednak co jakiś czas zaśpiewać coś, jak We shall. Tylko nie mamy czegoś takiego. Nie chcemy mieć? Wstydzimy się? Wspólnotowość straciliśmy?
Dwa dni, dwie imprezy pod rząd. Tańce. Alkohol (nie ja :) Jedzenie. Papierosy (not me :). Poczucie upływu czasu. Utraty. Narastający smutek. Tymczasowość. Niewiara w sens.
Urodziny Artura, jakaś niezwykła zupełnie sytuacja. 50-te. Zawsze był młodszy przecież i teraz ma 50 lat. Nasze przemijanie jest najgłupszym elementem ewolucji, nie samo w sobie, ale jego świadomość. Że wiesz, co będzie.
Znamy się ponad 30 lat i robiliśmy w tym czasie różne rzeczy, mądre i niemądre, fajne i takie sobie. Mnóstwo czasu raczej dobrze spędzonego, że tu chociażby niesłusznie zapomnianą audycję Radio ma głośnik wymienię. Najlepszy magazyn radiowy w tej części Wszechświata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz