Zastanawiałem się wczoraj nad kwestią braku poczucia obciachu. Jednym z ważnych elementów pojawienia się tego zjawiska jest poczucie unikalności własnej, zdarzeń, które nam się przytrafiają, specjalności jakiejś podobno. No tak, jakoś tam jesteśmy specjalni i unikalni. Jakoś tam wyjątkowi. Indywidualni do bólu. Wszystko jasne, tak. To prawda. Każdy z nas jest unikalny. Ta świadomość, cudowny plon Wielkiej Rewolucji i całej masy (!) myślicieli personalistów. My, późne wnuki Nietzschego i Kierkegaarda (nie, Panie Wawrzyniec, Kierkegoor :) - mały żart zrozumiały dla circa 7 osób), święcie wierzymy w to, że jesteśmy tak jedyni, jak tylko można być. Niech będzie. Jednocześnie nasze losy, nasze wybory, nasze świadomości, historie, myśli nawet, zadziwiająco są do siebie podobne. Ileż to razy wykrzykiwaliśmy, czytając coś, bądź rozmawiając z kimś - Tak! Tak myślę, też, Ty też, On też?! Jakie to jednak cudowne, ta wspólnota jednostek unikalnych, co właściwie łudząco podobne. Ale ja się nie śmieję, słowo. Ból bowiem z tego bycia i z nagłego ocknięcia się w podobnych stanach bywa okrutny, dotkliwy i nie do wytrzymania czasem. Zrównanie, nawet w cierpieniu, nie da się porównać z niczym w swojej ohydzie. To nie przez przypadek rodacy Fryderyka N. (choć jak pamiętamy, lubił uchodzić za Polaka, swoją drogą, cóż za fantazja!) w swoim genialnym w swej potworności wynalazku, jakim były kacety (dobrze, pamiętam Anglicy Burom, Belgowie w Kongu, tak, ale w swoim koszmarnym białym egoizmie jednak nad Primo Levim wyję w męce), za główny element uznali zrównanie ubiorem, strzyżeniem, numerem. No nie udało im się, co potwierdza tylko tezę o zbawczej roli pędu do unikalności.
Pisze o tym właściwie tylko po to, by pośmiać się z własnego, nieunikalnego w żadnym razie braku PO (skrót pojęcia z pierwszego wersu, nie mający nic wspólnego z partią o tym skrócie). Co jakiś czas a ostatnio u progu narodzin tego bloga wydawało mi się, że przydarza się mi oto coś wyjątkowego, kosmicznie specjalnego, gigantycznie jednostkowego. Jakaż śmieszna naiwność, trawestując - Obciach i drżenie - przekomiczne. Toż tysiące i chyba miliony nawet przeżywają historie podobne, błądzą, odrzucają, są odrzucani. Porzucają partnerów, dzieci, psy, są porzucani. To tak zwykłe, tak normalne, tak częste, choć boli. No, ale ból jest naszym towarzyszem wiecznym, może nawet wszystko co przyjemne jest tylko przerwą pomiędzy bólami. Jakimś Epikurem albo pokrewnymi mi to pachnie, skądinąd to musieli być nieprawdopodobni ludzie, ci bardziej progresywni Grecy. No wiem, że głupoty piszę, ale nie chcę tu cytować Wikipedii.
Więc śmiać mi się chce bardzo z siebie przeżywającego męki powszechnie przeżywane, bóle zabawne w swej oczywistości. Teraz, kiedy jestem w równowadze i znajduję smak na nowo, kiedy znów wierzę w możliwość, kiedy światło świeci i czekam cierpliwie na rozwój wydarzeń, po raz kolejny przyrzekam sobie, że nie zepsuję i będzie dobrze.
W ramach historii sztuki - Zdziś na wystawie Luxusu w MWW (za pozwoleniem pani dyrektor Doroty Monkiewicz)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz