niedziela, 25 sierpnia 2013

Edward Stachura instrumentalnie traktowany, albo Dzisiaj są moje urodziny

Podejmowanie głupich eksperymentów nie jest jakąś moją szczególną pasją. Wręcz przeciwnie, jestem raczej zachowawczy i niespecjalnie lubię zmiany i sytuacje, których nie mogę opanować. Coś mnie jednak podkusiło i wykasowałem z moich fejsbukowych danych datę urodzenia. No i nikt o tych moich urodzinach nie pamięta, bo nie było przypomnienia. Darujcie mi głupiemu - to nie test na pamięć o mnie. Ja sam notorycznie zapominałem o urodzinach swojej własnej mamy. Nawet daty najbliższych przyjaciół mieszały mi się i raptem może kilka z nich pamiętam poprzez skojarzenia mniej lub bardziej piętrowe. I jeszcze pamiętam o kilku osobach, które mają w tym samym dniu.
Zrobiłem to z chęci ukarania się za to, że jestem zły i głupi. Żeby nie usłyszeć słów miłych, często szczerych, albo po prostu, tylko dlatego, bo wypada. Nie zasłużyłem sobie. Nikt nie powinien niczego mi składać. I to nie kokieteria, moi Drodzy, to poważna autoanaliza.
Nie było jeszcze na tym blogu najczarniejszego cienia przeszłości, czyli Edwarda Stachury. Nie ucieknę już od niego, mogę co najwyżej nie śpiewać już jego piosenek. Napisałem do nich trochę melodii własnych i co najmniej kilka uważam za najlepsze, jakie powstały. Na przykład mój  Nowy dzień. Nie piszę, by się chwailić, bo to powód do chluby w moim pokoleniu żaden. Wszyscy kiedyś, przy akompaniamencie gitary, drumli, harfy, perkusji albo pustych butelek "śpiewali Stachurę". Postawiłem dość szybko tezę, że za tę czynność należy jednak brutalnie karać. Najbardziej zawsze chciałem ukarać SDM, bo zabili oni estetykę śpiewania z gitarą na amen, stali się takim Beksińskim poezji śpiewanej, że tu użyję branżowego określenia. To mili ludzie, wiec oczywiście żadne kary fizyczne nie wchodzą w grę.
Nie mogę się powstrzymać od zamieszczenia tu tej piosenki, wiadomo czemu.:

http://www.youtube.com/watch?v=Gtesh0dTkqo

Natomiast były czasy, gdy się karało za piosenki i przepraszam, że tak lekceważąco się powyżej wypowiadałem o tej kwestii. Chociażby Victor Jara i palce obcięte przed śmiercią.
To moja ulubiona piosenka, którą też pięknie śpiewała Mercedes Sosa. Tą drogą podziękowania dla przyjaciół, Zbyszka Walichnowskiego i Marka Wilczaka, bo to oni mnie wprowadzali na obszary tej akurat, hiszpańskojęzycznej wiedzy.

http://www.youtube.com/watch?v=LiHjDZIvkYg

a tu hommage Clashów

http://www.youtube.com/watch?v=D1LhlVtbW_U

Smutek kolejnego upływającego roku pomieszany z radością, że może się jeszcze coś kiedyś zdarzy.


Brak komentarzy: