niedziela, 8 września 2013

Miało być jeszcze parę słów o wystawie Gregora Różańskiego w Fundacji Salony. Lubię ten rodzaj dociekania, dzikie rośliny, zapomniane proweniencje znaków, nie do końca rozpoznane symbole i okolice. Relacja pomiędzy zagospodarowanym a opuszczonym, nieznane powody różnych decyzji, czyjeś fascynacje, których nie podzielamy, ale podziwiamy konsekwencję. Rozpoznanie świata.
Sama wystawa jest raczej opowiadaniem o procesie dochodzenia do wiedzy, bez jej osiągania. Jest opowieścią o niepewności, poszukiwaniu trochę po omacku a trochę takim, gdy zamiast odpowiedzi pojawiają się kolejne pytania. Jak nieopanowane rośliny na chodniku.
W doniczkach przymiotno, nawłoć, łopian, bylica, jakiś zapomniany albo samozasiany pomidor. Rośliny, które lubię, które znam od dzieciństwa i włóczęg po bliskiej okolicy na Krośnieńskiej. Mam do nich słabość, bo są tak niezniszczalne, tak wszechobecne a jednak nie kłują, nie odstraszają, no może poza łopianem i jego rzepami. Mówimy o nich chwasty a one po prostu są u siebie, choć lubią tereny po człowieku. Są ruderalne (przy okazji - słowo rudera ma piękny łaciński źródłosłów rudus- oznacza gruz).
http://fundacjasalony.pl/

A tu otwarcie, od lewej Gregor, Marta Gendera i Romuald Demidenko nieledwie pośród roślinności:















Trochę słabe mi te zdjęcia tu wychodzą, może kiedyś będzie lepiej, jak już w końcu się dorobię nowego wiadomo czego.
Na wystawie pojawia się mysz Falubazu, która zadziwia wielu przybyszów swoją nieadekwatnością do tego sportu czy w ogóle sportu. W gruncie rzeczy, Miki był usportowiony a przynajmniej bardzo sprawny fizycznie. Był takim koledżowym chłopakiem, trochę odważnym, trochę bezmyślnym, ale lubiącym wyzwania i trochę szaleństwa. Z tego punktu widzenia pasuje jak najbardziej. A o tym, kto wpadł na ten akurat pomysł, dowiedziałem się stąd: http://www.zuzel.zgora.pl/historia,12.html
W dniu 06.09.1961r. odbyło się zebranie organizacyjne Klubu Motorowego "Zgrzeblarki". W tym samym roku bohaterka filmów Walta Disney'a figlarna myszka Miki, została "matką chrzestną" żużlowców zielonogórskich, a jej podobizna za sprawą pomysłodawców i wykonawców: Bonifacego Langnera i Andrzeja Szurkowskiego widnieje na plastronach naszych zawodników do dnia dzisiejszego. 

Jak się domyślacie, żużel nie jest z mojej bajki, ale z drugiej strony tu się urodziłem, tu jestem i tu pewnie umrę, trochę trzeba wiedzieć. Nb. pierwszy raz na zawodach byłem z Tatą pewnie jakoś 67, więc nowicjuszem nie jestem. A przez jakiś czas pracowałem u Morawskiego, wtedy właściciela klubu. Robiliśmy z Leszkiem, Markiem,  Arturem i Rafałem zapisy meczów, wywiady z żużlowcami, montowane, z kilku kamer. Nikt tak wtedy nie robił, w dużych stacjach wszystko leciało z jednej. Gibon pięknie wszystko komentował albo ktoś inny, nie pamiętam już. Niedawno ktoś mi podesłał wywiad, który robiłem z Tomaszem Gollobem w 91, był na YT ale już znykły. Może to i lepiej :)
Nie mam sentymentu, ale było to pouczające i zabawne. I z bliska zobaczyłem, jak się ładnie łączą i uzupełniają sport, polityka i pieniądze. A niedawno znalazłem przypadkowo list gończy za Z.M. Skończyła się pewna epoka definitywnie.
Miało być o sztuce, skończyło na żużlu, bardzo przepraszam.
Fajna wystawa i bardzo o parku. Mam tylko nadzieję, że pomidory dojrzeją.

Brak komentarzy: