wtorek, 17 września 2013

Po co mi jest sztuka właściwie?

No jest to jednak blog o sztuce. Wypadałoby choć parę słów, jak to mówią, w temacie. Nie cały czas o potlaczu, bólu i głupich decyzjach życiowych.
No dobrze, jeszcze tylko coś śmiesznego. Oglądam sobie Nocnego portiera Liliany Cavani, jeśli ten film można oglądać  "sobie". W polskiej wersji tłumacz (chyba było robione ze słuchu jednak) napisał zamiast Kaltenbrunnera (chodzi oczywiście o TEGO Ernsta, który nb. studia skończył w Grazu) Karltona Bruenera.. Tak kończy się brak podstawowej wiedzy historycznej. Skomleniem bzdur. Ale to tylko dygresja, choć nie niewinna, przed wyjazdem do Austrii. I nie przez przypadek w lobby przemiłego Hurriyet Hotel (reklama) znalazłem The Kindly Ones. Angielską wersję, bo przypomnijmy, choć Amerykanin, Littell napisał to po francusku. Zawłaszczyłem, zamieniając na polski przewodnik po Istambule. Tam się bardziej przyda. A polską gdzieś mi wcięło, więc sobie teraz będę czytał i się uczył.
A tu mała impresja z Kadikoy:
















Przez z górą 30 lat kontaktu nie znudziła mi się ani trochę. Kiedyś mówiło się o niej plastyka a nawet używało słowa plastyk na określenie artysty. Mówiło się też komisarz a kurator był tylko sądowy.
Trochę się trzęsę, gdy to piszę, nie z zimna, które mnie dopadło znienacka, a raczej z przejęcia. Choć przecież piszę o tym po raz kolejny a mówię to chyba tysięczny raz.
 A teraz trochę historii. Niektórzy z Was znają tę opowieść, tłumaczącą, skąd właściwie wzięła się w moim życiu. Nie myślę oczywiście, że to jest jakoś bardzo interesujące. Raczej jedynie może być jednym z przykładów na indywidualne dochodzenie do rozumienia. Bo ja wiem, odczuwania i radości z obcowania. Przyjemności i wiary w sens. Przekonania o prawdzie wypowiedzi i szczerości przekazu.
 W 1981 roku, pod koniec października byłem w Łodzi na otwarciu "Konstrukcji w procesie". Właściwie to byliśmy całym 2 rokiem poznańskiego kulturoznawstwa. Zabrał nas tam Grzegorz Dziamski. Właśnie sobie uświadomiłem, że miał wtedy 26 lat i wydawał się nam szacownym starcem, przynajmniej mi, bo ja właśnie skończyłem 20. Zajęcia z nim dotyczyły sztuki nowoczesnej, a tym wyjazdem rzucił nas na głęboką wodę. Tu muszę się nieco cofnąć. Ale zanim to nastąpi, posłuchajmy muzyki:

 http://www.youtube.com/watch?v=7F5Cw2AEyQo

Akurat w tym miejscu jest to piosenka znacząca.

Dostałem się na studia, bo byłem laureatem Olimpiady Artystycznej. Właściwie, mówiąc szczerze, laurelatem. Choć mi to korekta podkreśla, oczywiście tak miało być. W 3 klasie liceum namówiła mnie Pani Baturo, żeby wziąć udział. Właściwie zrobiłem to tylko dlatego, że z rysunków byłem słaby (żebyście zobaczyli te wazoniki z kwiatami, nigdy więcej niż trója minus) no i jak każdy bęcwał w tym wieku uważałem impresjonizm za najwyższą formę sztuki współczesnej a już za Van Gogha to nie wiem co bym zrobił. Działo się to pod wpływem felietonów Andrzeja Osęki i Sztuki cenniejszej niż złoto. Klasyk i banał, jak tak rozmawiam z rówieśnikami. A jednak jakoś się udało i  dostąpiłem nawet pod koniec tejże olimpiady (cóż za zresztą wpadka - powinny być to przecież Igrzyska - częsty błąd i już wszyscy go chyba popełniają) rozmowy z Profesorem Białostockim. Choć to dawno było (lat 35 - wybaczcie, ale to się już jakieś straszliwe memuary robią), jak dziś pamiętam, że opowiadałem coś o manierystycznym obrazie, wskazanym przez profesora, chyba nawet coś o nim wiedziałem. Profesor na moje niepewne stwierdzenie o nierozpoznawalności autora, z lekką pobłażliwością stwierdził, że obraz jest anonimowego malarza. No i o Toulouse-Lautrecku, którego sobie wybrałem do końcowego ewentualnie egzaminu. A dowiedziałem się tuż przed wejściem, że Profesor nie cierpi. No, ale jakoś poszło, pamiętam zacisze gabinetu, powagę biurka i książki. I uśmiecham się teraz do tamtego szczeniaka, który nadrabiał miną, był śmiesznie głupi i udawał mądralę. Może bym i dzisiaj takiego nie lubił, ale może jednak nie był taki zły. A jeszcze wcześniej, na salach Muzeum Narodowego, dostałem do opisania obraz. Bez podpisu. Szanowna komisjo, przyznaję się dziś publicznie, po raz pierwszy - nie wiedziałem, co to za obraz. Znałem go ze znaczka pocztowego (!), ale nie pamiętałem nic więcej. I wtedy ktoś ze studentów, pilnujących żebyśmy nie ściągali, podpowiedział mi, że to Jean-Baptiste Greuze i jego Gitarzysta (niektórzy uważają, że Ptasznik). Jak już wiedziałem, to sobie trochę przypomniałem, trochę nadrobiłem potoczystością pisania i w ten nieuczciwy sposób wszedłem do finału. Prawnie się przedawniło. Mam nadzieję, że nie wykorzystacie tego przeciwko mnie, ale jeśli już, to przynajmniej pamiętajcie, że sam się przyznałem. I jeśli ów student to pamięta, to dziękuję mu często do dzisiaj!
Na 2 roku studiów nie wierzyłem w sztukę nowoczesną. Uważałem ją za co najmniej wątpliwą działalność, naśmiewałem się też, w czym walnie pomagał mi ton opisów wystaw w Szpilkach a także lektura Manipulacji  Ireneusza Iredyńskiego. Głupi i naiwny jednak byłem , co składam trochę na karb wieku a trochę po prostu na podatność na (nie tylko tytułową) manipulację.
Wycieczka na Konstrukcję zmieniła wszystko. Literalnie, dokumentnie i na zawsze. Zrozumiałem, że sztuka może wszystko. Że chwyta za włosy, ma sens, wprowadza w inny świat, nie lepszy, tylko inny. Że daje poczucie wspólnoty i naznacza życie wagą i sensem. Ale też potrafi być śmieszna i dawać poczucie uczestnictwa w niezrozumiałej niekiedy, ale bardzo śmiesznej zabawie. Byliśmy na projekcji Robotników 80, byliśmy na strajku w Zakładach Marchlewskiego, kiedy stare-młode włókniarki płakały w obecności artystek i artystów eleganckich nowojorską wystudiowaną elegancją. Oni całkowicie wmurowani w brudny beton nie wiedzieli, co powiedzieć. Takie rzeczy znali z Dickensa. A mi się otworzyły oczy i wszystko już było inaczej.
A potem była wystawa towarzysząca Falochron, o polskiej sztuce i pamiętam Łódź Kaliską i Kryszkowskiego a potem wszyscy zostali zamknięci przez ŁK na najwyższym piętrze fabryki i trzeba było schodzić schodami ppoż a Bożena miała lęk wysokości i musiałem ją mocno trzymać.
Już za długie. Jeśli doczytaliście do tego miejsca, to bardzo dziękuję. Jeszcze o tym będzie. A długość ma mnie rehabilitować za dni parozdaniowe.
A tu bonus dla Roberta Maciejuka:


















Dobrej nocy.

2 komentarze:

marta pycior pisze...

To fakt, ze studia na historii sztuki warte sa niejednej zbrodni.-)
m.

Zwykły dyrektor galerii pisze...

Ja jednak wybrałem kulturoznawstwo :)