No i nie udało się tym razem. Jeden dzień bez pisania. Właściwie mogłem popisać, ale dzień wyjazdowy jest zawsze nerwowy, jak mówi nieznany poeta. W gruncie rzeczy nic się nie działo, jakiś drobne zakupy, spacery, dojazdy na lotnisko. W sumie luz i powrót samochodowy też bezproblemowy. No, ale się nie napisało.
Nie odrobię tego teraz i nic nie wskazuje na to, żeby miało być lepiej. Wypala mi się ta chęć twardego pilnowania systematyczności zapisu. Muszę wykrzesać nowe siły. Potlacz jest tu rozwiązaniem, potlacz otwiera nową drogę i uniezależnia. Oczywiście to moje własne rozumienie idei, która ma swój konkretny: przebieg, rodowód i znaczenia. Zawsze przy tym się zastanawiałem, na ile antropologiczny jego opis zniekształcił to, co było naprawdę. Nie dowiemy się tego już nigdy. Muszę, po prostu muszę zrobić swój własny, zniszczyć, oddać i wyrzucić mnóstwo rzeczy, by spróbować nie myśleć o tym, o czym nie powinienem.
Nie jest źle, ale też prawdziwy potlacz pozwoli mi na odzyskanie przestrzeni, którą utraciłem. Na zabicie przeszłości, która już nie istnieje nawet w słowach.
Ale zanim to nastąpi, jak mawiał spiker w nieodżałowanej pamięci audycji Radio ma głośnik, od soboty na urlop jeszcze do miejscowości Graz. O czym szeroko opowiem, na urlopie bowiem można robić, co się chce.
A tu minaret i ufo.
Śpijcie dobrze, już bardzo późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz