niedziela, 8 września 2013

Zdziś jako punkt odniesienia i Billie Holiday

Jak się ma psa, to jednak wszystko jest trochę inaczej. Co oczywistością jest i banałem dla wszystkich posiadaczy świadomych. Ja należę do tych, którzy zawsze mieli psy jakoś z konieczności. Jak wtedy, kiedy brat przyprowadził Murkę ze schroniska.
Zdziś w całej dziwności swego pojawienia w moim życiu jest jednak pieskiem szczególnym. Cierpliwym, pogodnym, żeby nie powiedzieć, radosnym. Trochę ciągnie na smyczy, ale to już trudno zmienić. Teraz właśnie Cash śpiewa na Folsom Prison Blues piosenkę o psie. No kończy się ona niezbyt miło, ale to żart raczej.
Ma też niezwykła właściwość niekłopotliwego czekania, pod stolikiem w knajpie, pod biurkiem, na wykładzie i koncercie. Nie szczeka i nie domaga się niczego a jeśli już to rzadko. Nie to, że nie szczeka wcale, na dzwonek, ruch za drzwiami, żeby dostać piłeczkę, to tak.
Tu na przykład było szczekane:                                                                      
                                                                         













Nie nachwalę się go, ale martwię się, kiedy wyjeżdżam i nie mogę go zabrać. Co tam sobie myśli, gdy mnie nie ma. Mam nadzieję, że nic, że to nie jest tak, jak u nas. Że nieobecność jest czymś, co nie boli tak bardzo. Że jest tylko nieobecnością. Tak się pocieszam.
Położyłem się wczoraj bardzo wcześnie, przez co noc była oscylacją przebudzeń, czytań i zasypiań. I tak wszystko się skończyło o 6. To bardzo ucieszyło pieska i długi spacer był naprawdę długi, samotny i szczęśliwy.
 Czasem myślę, że w nagraniach Billie Holiday ogniskują się wszystkie moje potrzeby wobec muzyki. Jak się zastanowić, to jest to chyba jakieś ograniczenie, fiksacja, kompulsja. W końcu muzycznie to nie jest Alban Berg jednak. Ani nawet Szostakowicz. A jednak mogę jej piosenek słuchać w nieskończoność. Może to kwestia prawa pierwszych połączeń? Miałem może 14 lat, kiedy usłyszałem o niej audycję Henryka Cholińskiego w Trójce. Coś tam już wiedziałem z książki Od raga do rocka Joachima - Ernsta Berendta. Nie mogę sobie przypomnieć, czy miałem już wtedy licencyjną płytę, która jakimś sposobem wyszła w Polsce. Chyba jeszcze nie. Audycję Henryka Cholińskiego nagrałem na taśmę i przesłuchiwałem ją setki razy. Może to wtedy, pośród nieprzespanych godzin, narodziła się ta dziwna obsesja, nie wiem. Teraz od kilku lat mam płyty, odtwarzam na YT i S, ale wciąż mi nie dość, wciąż mogę śpiewać razem albo tylko słuchać, popłakiwać oczywiście (nie cytujcie tego proszę) i wesoło się śmiać. Nie chcę Was przekonywać, że to jest świat idealny, w którym jest wszystko. Pewnie tak nie jest - teksty są jednak piosenkami, muzyka to po prostu orkiestrowy swing, albo combowy mainstream. Nie ma tu jakiejś wielkiej innowatywności formalnej, nawet głos właściwie nie jest ładny, w sensie belcanta. To jest jednak trochę opowiadanie o życiu, w dodatku kogoś, kto się nie wymądrza, bo wcale nie wie, jak. Popełnił mnóstwo błędów, źle lokował uczucia, wierzył naiwnie. Kochał szczerze. Używał życia różnymi używkami, nielekkimi i bardzo. Nie poucza, tylko mówi. Możesz słuchać, nie musisz.Tak też czasem myślę, że swing, którym teraz gardzimy (nie licząc Woody Allena, Miśki i mnie), to muzyka, której piosenki są wyżyną tego, czym może być piosenka. Wiem, wiem, jest jeszcze cała masa późniejszych przykładów, ale to jest trochę tak, jak z wielką powieścią XIX wieku. Potem napisano mnóstwo świetnych rzeczy, ale to jest jakiś wzór - do naśladowania albo odrzucenia.
Poza tym narodził się, jako dojrzała forma, na koniec Wielkiego Kryzysu. Jest muzyką nowego otwarcia, nowych możliwości, New Dealu. Jest zadziwiająco polityczny, nawet jeśli nie ma tam słowa o politykach.
Polityka w swojej najgorszej formie dogoniła jednak BH na Jej własną prośbę. Zaśpiewała "Strange fruit" i stała się celem tajnej policji. Odbieranie "Cabaret card" nie miałoby miejsca ze względu nawet na ekscesy heroinowe - robili to, bo nienawidzili jej za odwagę. Też nie za to ciągle Jej słucham. Za cokolwiek, nie umiem do końca wytłumaczyć.
No jak mnie lubicie, to po prostu posłuchajcie, bardzo późne nagranie z płyty Lady in satin:
http://www.youtube.com/watch?v=oxSldEPISwo

A tego nagrania to nie znałem zupełnie:
http://www.youtube.com/watch?v=iALyrLFJjlE

Brak komentarzy: