czwartek, 26 września 2013

Skąd wziął się Zdziś w moim życiu czyli tajemnica pieska
















Pojawienie się Zdzisia w moim życiu jest owiane mgłą tajemnicy, niedopowiedzeń i zwykłego niedoinformowania. Nie chciałem mieć psa właściwie, od dawna już to raczej koty zdominowały moje otoczenie. Nie tylko domowe, ale też okoliczne, jak się to ładnie mówi. Dokarmiałem je, chowałem jak było trzeba (w sensie – do ziemi), na Wrocławskiej szczególnie, gdzie przez jakieś pięć lat miałem pracownię. Tam było ich dużo i była pani, które je karmiła, rodziły się
i umierały często, bo ulica była blisko a samochód to jest największy koci wróg w mieście. No i 2 domowe przez 16 lat - Azja i Tygrys.
Pies nie był brany pod uwagę. Któregoś jednak dnia pojawił się w okolicy galerii dziwny piesek, bez wyraźnych cech rasy. Nie dałem ogłoszenia o znalezieniu, bo jednak nie wydawało się, że ktokolwiek tęskniłby za nim. Wyglądało na to, że ktoś go po prostu podrzucił. Po bliższym przyjrzeniu widać było, że jest pół shih-tzu, ale była to zdecydowanie ta gorsza połówka. Nie wiadomo było, co zrobić. W dodatku przytroczony był za smycz do dużego fotela, co wyglądało trochę, jakby przywlókł go ze sobą. Dla małego pieska musiałby to być wysiłek gigantyczny.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to wielkie brązowe oczy i krzywy zgryz, lewy kieł wystający z paszczy czy może raczej paszczki na zewnątrz. Nadawał mu zawadiackiego, żeby nie powiedzieć, groźnego wyglądu. Sierść (shih-tzu powinien mieć włosy) w kolorze pieprz z solą też nie przedstawiała się najlepiej. Jedynie może biała kryza z przodu nadawała mu nieco dostojeństwa. Ale było to takie dostojeństwo, jak u krzesła od stolarza amatora, które próbuje naśladować ludwika np. XVI a tylko go parodiuje. Krzywe łapki i zakrzywiony w fajeczkę ogon, dopełniały niezbyt imponującej reszty. Trochę nie wiedziałem, co robić. Fotel, choć stary, był nawet ładny, mały piesek, choć na oko młody, nie był mi na nic właściwie. No ale, że zima była ciężka, wziąłem istotę z jej inwentarzem.
Tajemnicą pozostawało nadal, kto właściwie chciał pozbyć się tego, jak się okazało, miłego stworzenia. Piesek miał około roku, nikt go nigdy nie tresował, umiał tylko prosić łapkami oraz powiedzieć mama i pan. Lubił biegać za piłkami, kasztanami, patykami, no ale to właściwość wszystkich psów. Potem przestałem się zastanawiać nad jego pochodzeniem, po prostu się polubiliśmy i polubili go wszyscy w galerii. Stał się trochę moim a trochę galeryjnym.
A imię? Możecie zapytać. Jedyną informacją, jaką miałem, było znalezisko z tego zagłębienia każdego fotela, gdzie wpadają rzeczy z kieszeni siedzącego. Znacie to. Z ciekawości, parę dni po znalezieniu pieska, poszukałem w tym miejscu, pomiędzy siedzeniem a oparciem. Oprócz kurzu i paprochów była tam jeszcze mała karteczka z napisanym na maszynie (!) krótkim tekstem – Jestem Zdziś. Zabierz mnie. Do dziś nie wiem, czy ta informacja (?) dotyczyła fotela, czy psa, ale uznałem, że nadawanie imion fotelom to jednak rzadko spotykana aktywność. Postanowiłem przyznać je pieskowi, co stało się źródłem wielu drobnych nieporozumień, komplikacji i wesołych zdarzeń. Zachowałem je, choć mogłem nie znaleźć tej, małej przecież, karteczki. Być może poprzedni właściciel nie mógł już z nim mieszkać, może miał alergię na jego, co tu dużo mówić, inwazyjną sierść a może musiał wyjechać gdzieś daleko, gdzie nie można zabierać piesków. Tego już się chyba nigdy nie dowiemy. Nie wiadomo w dodatku, czy naprawdę było to imię pieska, czy karteczka była po prostu próbą maszyny. Z drugiej strony, kto dziś pisze na maszynie!? To mógłby być jakiś trop, ale żaden tam ze mnie Marlowe.
Zdziś jest super dzielny, nigdy nie skarżył się na samotność, czy odrzucenie przez dotychczasowego właściciela. Jednak, choć minęły już od tego czasu ponad 4 lata, co jakiś czas nie chce biegać z piłeczką ani mówić mama czy pan. Leży tylko i patrzy. A może po prostu coś zjada i źle się z tym czuje a ja antropomorfizuję go bez sensu. Pewnie tak.
Mniej więcej tak wyglądał gdy go spotkałem.





Brak komentarzy: