Pojawienie się Zdzisia w moim życiu
jest owiane mgłą tajemnicy, niedopowiedzeń i zwykłego
niedoinformowania. Nie chciałem mieć psa właściwie, od dawna już
to raczej koty zdominowały moje otoczenie. Nie tylko domowe, ale też
okoliczne, jak się to ładnie mówi. Dokarmiałem je, chowałem jak
było trzeba (w sensie – do ziemi), na Wrocławskiej szczególnie,
gdzie przez jakieś pięć lat miałem pracownię. Tam było ich dużo
i była pani, które je karmiła, rodziły się
i umierały często, bo ulica była
blisko a samochód to jest największy koci wróg w mieście. No i 2
domowe przez 16 lat - Azja i Tygrys.
Pies nie był brany pod uwagę.
Któregoś jednak dnia pojawił się w okolicy galerii dziwny piesek,
bez wyraźnych cech rasy. Nie dałem ogłoszenia o znalezieniu, bo
jednak nie wydawało się, że ktokolwiek tęskniłby za nim.
Wyglądało na to, że ktoś go po prostu podrzucił. Po bliższym
przyjrzeniu widać było, że jest pół shih-tzu, ale była to
zdecydowanie ta gorsza połówka. Nie wiadomo było, co zrobić. W
dodatku przytroczony był za smycz do dużego fotela, co wyglądało
trochę, jakby przywlókł go ze sobą. Dla małego pieska musiałby
to być wysiłek gigantyczny.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to
wielkie brązowe oczy i krzywy zgryz, lewy kieł wystający z paszczy
czy może raczej paszczki na zewnątrz. Nadawał mu zawadiackiego,
żeby nie powiedzieć, groźnego wyglądu. Sierść (shih-tzu
powinien mieć włosy) w kolorze pieprz z solą też nie
przedstawiała się najlepiej. Jedynie może biała kryza z przodu
nadawała mu nieco dostojeństwa. Ale było to takie dostojeństwo,
jak u krzesła od stolarza amatora, które próbuje naśladować
ludwika np. XVI a tylko go parodiuje. Krzywe łapki i zakrzywiony w
fajeczkę ogon, dopełniały niezbyt imponującej reszty. Trochę nie
wiedziałem, co robić. Fotel, choć stary, był nawet ładny, mały
piesek, choć na oko młody, nie był mi na nic właściwie. No ale,
że zima była ciężka, wziąłem istotę z jej inwentarzem.
Tajemnicą pozostawało nadal, kto
właściwie chciał pozbyć się tego, jak się okazało, miłego
stworzenia. Piesek miał około roku, nikt go nigdy nie tresował,
umiał tylko prosić łapkami oraz powiedzieć mama i pan.
Lubił biegać za piłkami, kasztanami, patykami, no ale to
właściwość wszystkich psów. Potem przestałem się zastanawiać
nad jego pochodzeniem, po prostu się polubiliśmy i polubili go
wszyscy w galerii. Stał się trochę moim a trochę galeryjnym.
A imię? Możecie zapytać. Jedyną
informacją, jaką miałem, było znalezisko z tego zagłębienia
każdego fotela, gdzie wpadają rzeczy z kieszeni siedzącego. Znacie
to. Z ciekawości, parę dni po znalezieniu pieska, poszukałem w tym
miejscu, pomiędzy siedzeniem a oparciem. Oprócz kurzu i paprochów
była tam jeszcze mała karteczka z napisanym na maszynie (!) krótkim
tekstem – Jestem Zdziś. Zabierz mnie. Do dziś nie wiem,
czy ta informacja (?) dotyczyła fotela, czy psa, ale uznałem, że
nadawanie imion fotelom to jednak rzadko spotykana aktywność.
Postanowiłem przyznać je pieskowi, co stało się źródłem wielu
drobnych nieporozumień, komplikacji i wesołych zdarzeń. Zachowałem
je, choć mogłem nie znaleźć tej, małej przecież, karteczki. Być
może poprzedni właściciel nie mógł już z nim mieszkać, może
miał alergię na jego, co tu dużo mówić, inwazyjną sierść a
może musiał wyjechać gdzieś daleko, gdzie nie można zabierać
piesków. Tego już się chyba nigdy nie dowiemy. Nie wiadomo w
dodatku, czy naprawdę było to imię pieska, czy karteczka była po
prostu próbą maszyny. Z drugiej strony, kto dziś pisze na
maszynie!? To mógłby być jakiś trop, ale żaden tam ze mnie
Marlowe.
Zdziś jest super dzielny, nigdy nie
skarżył się na samotność, czy odrzucenie przez dotychczasowego
właściciela. Jednak, choć minęły już od tego czasu ponad 4
lata, co jakiś czas nie chce biegać z piłeczką ani mówić
mama czy pan. Leży tylko
i patrzy. A może po prostu coś zjada i źle się z tym czuje a ja
antropomorfizuję go bez sensu. Pewnie tak.
Mniej więcej tak wyglądał gdy go spotkałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz