wtorek, 26 listopada 2013

Demokracja deweloperska i jej koszmary najstraszniejsze

Wybrałem się dziś w okolicę amfiteatru. Niezielonogórzanom wyjaśnię pokrótce, że jest tu Park Piastowski, piękne miejsce, początek dużego lasu, trochę już parkowego, ale jednak. Sam Park jest założeniem jeszcze przedwojennym, nieco zdemolowanym przez masyw zbudowanego dla celów Festiwalu Piosenki Radzieckiej amfiteatru. Wiedziałem, że coś się tam strasznego buduje w okolicy, ale rzeczywistość przerosła najgorsze obawy. Jakoś instynktownie omijałem tę okolicę, parkując samochód gdzie indziej, gdy szedłem na spacer ze Zdzisiem. Tym razem, przez bezlistne drzewa zamajaczyło mi coś niezwykle koszmarnego, potworny wrzód na ciele parku. Wcielenie pojęcia "demokracja deweloperska". Arogancki, potworny, demolujący przestrzeń wyraz wyższości bogatego nad biedakiem, szmatławym gołodupcem, debilem który nie potrafi zarobić na nic więcej, jak tylko na żarcie. Na wzgórzu, za płotem, aby lepiej widzieć emerytów ciągnących swoje kundle niby na spacer a pewnie do zjedzenia z biedy. Ze swojego opancerzonego osiedla, by oddzielić się od tłuszczy, tłumu, czerni, osiedlowych barbarzyńców.
 Zastanawia mnie tylko, jak my wszyscy, mieszkańcy tego miasta, mogliśmy do czegoś takiego dopuścić. Droga do tego czegoś, dla samochodów, przecięła ten park, jak nieusuwalna blizna po dziecięcej chorobie szalonego kapitalizmu. Ciekawe, kiedy ten szlam zostanie zlikwidowany jako przeżytek czasów choroby neoliberalizmu? Za 50 lat? 100? Bo jestem pewien, że to się stanie. I pewnie już tego nie zobaczę, ale chętnie przycisnął bym guzik detonatora.
 To nie jest z zazdrości. Wierzę, że są ludzie którzy swoim umysłem i ciężką pracą potrafią zdobyć środki na dom luksusowy, wygodny i w wybranej okolicy. Jeśli jednak kupią dom akurat tu, wykażą się brakiem rozumu, który oczywiście być może nie jest konieczny do zarabiania pieniędzy i nie jest to ironiczny żart.
Czułem się, jakby ktoś dał mi w twarz. Jakby to, że tu mieszkam ja i wielu innych starających się o to miasto, miało tyle znaczenia, co mała psia kupka. Nie wiem, po co, dla jakiego prestiżu, kaprysu, bałwaństwa zbudowano to coś. Wiem jedno, to nawet nie jest skandal. To jest rozpaczliwy koniec złudzeń.
















Uwierzcie, zdjęcie nie oddaje ohydy tego czegoś.

3 komentarze:

Beata Tokarz BEA Studio Zieleni pisze...

Ten wrzód uwiera od dłuższego czasu. Niestety. I nie tylko w tym miejscu, chociaż ten przykład jest najbardziej dosadny. Mnie tylko zastanawia fakt, kto się decyduje na zamieszkanie w czymś takim. Jeśli mnie byłoby stać na kupienie willi za kilka milionów złotych (bo tyle kosztują i podobno większość wykupiona), to chyba byłoby mnie stać na większą działkę, by sobie zrobić równie pokazowy ogród, a nie kilkanaście m kw. jakbym w szeregówce mieszkała. Ale cóż - gusta, guściki... a miasta tylko pożałować.

Zwykły dyrektor galerii pisze...

jakoś nie mogłęm wytrzymac, bo to za silne wrażenie jednak robi. No, ale już pozamiatane. Problem w ty, czy da się coś zrobić, żeby było inaczej...

FLY pisze...

Jezu... chyba tam będę musiał pracować (korepetycje) i oglądać to regularnie...