sobota, 23 listopada 2013

Zniknięcie Zdzisia

Oczywiście z fejsbuka. Nie zaskoczyło mnie specjalnie ani nie oburzyło, w końcu ani jego strony, ani fanpejdża nie zakładałem. Nawet trochę myślałem, że to niekoniecznie potrzebne. Wiedziałem jednak, że ma trochę znajomych i nawet niekiedy miłośników. Cóż, to jednak zwykły piesek po prostu, nie za mądry, piękny też niespecjalnie, choć charakterystyczny. Lubi piłeczki, jak miliony psów, chodzić na spacery, włazić do łóżka. Nie różni się od innych psów specjalnie. Tak samo pachnie. Jest może zbyt kapryśny i niekiedy długo nie je psiego, które mu daję. Jego historię już tu opisywałem, tę konfabulacyjną i tę prawdziwą. Był kiedyś pieskiem wspólnoty, koncyliacji, godził w kłótni i reagował na agresję. Chyba był mocno neurotyczny wtedy, dziś jest spokojny i stonowany, nie licząc reakcji na inne psy. Tego go nie oduczyłem i pewnie już nie oduczę.
Jego była pani myśli pewnie, że jeśli Zdziś zniknie z fejsbuka, to zniknie całkiem. Nieobecność na FB to dla niektórych realna nieobecność. Otóż jednak nie. Zdziś jest jak dawniej. Je, trawi, wydala, prosi łapkami i zmusza do rzucania piłeczki. Ma gdzieś swoją obecność albo nieobecność na FB. I tak nie byłby tu gwiazdą, bo nie ma skłonności. Jest pragmatyczny w swoich zachowaniach, wie kiedy zrezygnować i kiedy nadużywa cierpliwości. Jest nadal wspaniałym towarzyszem podróży, nie narzeka na trudy i z radością przyjmuje każdą trasę. Może iść długo i zawsze ze mną.
 Czasem będę tu zamieszczał jego zdjęcia, nie za często, nie zmienia się zanadto z biegiem dni.
Nie umiem pisać długich tekstów. Odwiedziłem niedawno bloga pana Mariana Piłki, bo zainteresowała mnie tematyka postu o okropnościach sztuki współczesnej. Bardzo to był długi wpis i o sztuce tam też było, ale było też o wszystkim, i o Palikocie było, i o Platonie, i ciągnęło się trochę bez ładu i składu. Czasem długo nie znaczy dobrze, przynajmniej w blogowych notatkach. Mam jednak taki problem, że zaglądacie tu a zastajecie parę zdań, na kilkanaście sekund czytania. To takie bardzo internetowe, prawie jak wiara w znikanie za pomocą FB. Nowe Voodoo. Przy zakładanej częstotliwości, codziennym pisaniu, to jednak maksimum tego, co mogę z siebie wykrzesać.
 Moja symbiotyczna relacja z pieskiem jest może jednak nie do końca zdrowa. Za dużo do niego mówię, trochę jak nasza z 79-ego gospodyni z Grochowskiej. Bywa, że tylko z nim rozmawiam wieczorami. Przyznać trzeba, jest rozmówcą całkiem dobrym, uważnie słucha, reaguje mową ciała jedynie, ale jednak. Nie odpowiada, no bo i tak słucha monologu, więc nie ma jak, nawet gdyby mógł.
 Układam zdania, mając wrażenie, że to aktywność niezupełnie konieczna. Lawina słów przewala się przez świat, nie przynosząc realnych efektów. Może nawet zresztą nie o to chodzi. Może trzeba mówić, żeby nie wyjść z wprawy, na wypadek gdybyśmy mieli coś ważnego do powiedzenia. Tak, wiem, że to trawestacja jednego z najbardziej znanych cytatów z  Kurta Vonneguta. Pisarza, którego akurat słowa nadal brzmią, dźwięczą nawet pośród morza nic nie znaczącego, spisanego szelestu plastikowych zdań.

Brak komentarzy: